Wbrew nadziei wierzymy nadziei

Pierwszych diakonów powoływali Apostołowie, aby odciążyli ich w pracy. Diakoni zajmowali się chorymi, ubogimi, czasem również nauczaniem (jednym z pierwszych był św. Szczepan). Zdarzało się, że wybierano ich papieżami (przed objęciem władzy uzupełniali święcenia). Po tysiącu lat biskupi znieśli diakonat stały; odtąd był tylko jednym ze stopni do święceń kapłańskich.
 /
/

Urząd stałych diakonów przywrócił dopiero Sobór Watykański II. 28 kwietnia 1968 r. w Kolonii wyświęcono pierwszych pięciu żonatych mężczyzn. Mogli odprawiać nabożeństwa, błogosławić śluby, prowadzić pogrzeby, udzielać Komunii i głosić kazania. Na świecie pracuje dziś 30 tys. diakonów stałych.

Cztery lata temu możliwość ich wyświęcania wprowadził Episkopat Polski. 6 stycznia 2005 r. biskup toruński Andrzej Suski jako pierwszy wydał dekret ustanawiający diakonat stały w diecezji. W jego ślady poszedł ordynariusz warmiński Edmund Piszcz. Jesienią rozpoczął działalność pierwszy Ośrodek Formacji dla Diakonów Stałych w Przysieku k. Torunia. Kurs potrwa trzy lata.

Żeby zostać diakonem stałym, trzeba mieć 35 lat i pięcioletni staż małżeński. Kawaler musi skończyć 25 lat i zobowiązać się do życia w celibacie. Potrzebna jest także opinia od proboszcza oraz pisemna zgoda żony. Kandydat na diakona powinien mieć również za sobą wyższe studia teologiczne (ewentualnie uzupełnić wykształcenie do chwili przyjęcia święceń). Wśród dziesięciu kandydatów kształcących się w Przysieku większość pochodzi z diecezji toruńskiej. Po jednym kandydacie mają archidiecezja warszawska i diecezja pelplińska. Chociaż tamtejsi ordynariusze nie wprowadzili jeszcze diakonatu stałego, jednak zezwolili konkretnym osobom na rozpoczęcie formacji.

IRENEUSZ CIEŚLIK: - Diakonat stały przywrócono przed niemal czterdziestu laty. Dlaczego przez tak długi czas nie wyświęcono w Polsce ani jednego diakona stałego?

MAREK MARCZEWSKI: - Faktu, że dopiero trzy lata temu nasi biskupi postanowili wprowadzić diakonat stały, nie można tłumaczyć oporem wobec diakonatu czy dokonań Soboru. Ojcowie Soborowi nie wprowadzili diakonatu w całym Kościele odgórnie, ale decyzję pozostawili poszczególnym Episkopatom. Rzecz znamienna: na początku ruchu diakonackiego wielkie nadzieje wiązano z wprowadzeniem go w Kościołach krajów misyjnych. Okazało się jednak, że diakonat przyjął się w USA oraz Europie Zachodniej, natomiast trudno mówić o jego rozwoju w krajach misyjnych. Kościoły Afryki czy Azji wręcz opierają się jego wprowadzeniu.

- Dlaczego diakonat rozwinął się (odwrotnie niż przypuszczano) na Zachodzie, a nie w krajach misyjnych?

- Tu nie ma prostych wyjaśnień. Trudno chociażby powiedzieć, że diakonat rozwinął się tylko w krajach, gdzie nie ma powołań. Bo powołań brakuje zarówno w krajach misyjnych, jak i na Zachodzie. Wydawałoby się, że rozwój diakonatu wiąże się z pewną koncepcją diakonatu w ogóle oraz rozumieniem Kościoła. Jeżeli Kościół ma się urzeczywistniać jako ubogi i służebny, diakon będzie znakiem takiego Kościoła, który pochyla się nad biedą świata. Kłopot tylko w tym, że w krajach misyjnych, gdzie oblicze biedy jest wyraźniejsze, diakonat napotyka na opory. To wynik poglądów niektórych teologów, m.in. Ferdinanda Klostermanna (zm. 1982), który ukuł tezę, że diakonat jest próbą klerykalizacji świeckich. Nadto twierdził, że diakon w Kościele nie ma większych uprawnień niż każdy świecki, któremu biskup może zlecić pewne prace. Tak jest faktycznie. Świeccy i siostry zakonne mogą - poza przepowiadaniem Słowa Bożego w czasie Mszy św. - pełnić wiele posług dotąd zastrzeżonych dla prezbiterów. To twierdzenie pomija jednak fakt zasadniczy, czyli strukturę sakramentalną Kościoła.

- Poza tym konsekwentne trzymanie się tezy Klostermanna w ogóle podważa zasadność święceń diakonatu.

- Kiedy podczas Soboru ważyły się losy wprowadzenia diakonatu, bo wydawało się, że uzasadniają go tylko racje praktyczne, czyli brak księży, wybitni teologowie wskazywali na sakramentalny wymiar Kościoła, w tym - posługę diakona. Karl Rahner powiedział, że skoro są ludzie, którzy pełnią tę posługę niejako anonimowo, należałoby ich wyświęcić. Jeżeli wierzymy, że przyjęcie sakramentu łączy się z udzieleniem łaski, jest oczywiste, że człowieka wyświęcanego na diakona wzmacniamy na drodze jego dotychczasowej służby bądź służby, którą pragnie podjąć. Po drugie, ów człowiek staje pośród Kościoła jako pewien znak. Po trzecie, otrzymuje od Kościoła mandat, aby animować środowisko, w którym działa.

- Kim zatem jest diakon?

- Duchownym, który przyjął pierwszy stopień sakramentalnych święceń. Na sakrament święceń (czyli kapłaństwa) składają się trzy święcenia bądź stopnie: diakonat, prezbiterat i biskupstwo. Piękną definicję diakonatu dał Paweł VI w motu proprio “Ad pascendum", gdzie nazwał diakona znakiem albo sakramentem Chrystusa-Sługi. Diakon staje się w Kościele znakiem Chrystusa, który podczas Ostatniej Wieczerzy umywał Apostołom nogi i pytał, czy wiedzą, co im uczynił. Jezus stał się najniższym ze sług, bo taki był wówczas wyznaczany do obmywania nóg. Pokazał, że tę rolę musi pełnić w świecie Kościół.

- Przecież każdy w Kościele powołany jest do służby.

- Tak. Tyle że diakon szczególnie, i po imieniu. Otóż w Kościele istnieje polaryzacja między tym, co wspólne, a tym, co szczególne. Mamy wspólne kapłaństwo, bo wszyscy ochrzczeni są kapłanami, ale tylko niektórzy są wyświęcani na prezbiterów, na potrzeby kapłaństwa hierarchicznego. Tak samo każdy chrześcijanin powinien być misjonarzem, ale tylko niektórzy są posyłani na misje. Podobnie jak misjonarz jest znakiem, że całe chrześcijaństwo jest misyjne, tak diakon jest sakramentalnym znakiem służebności Kościoła.

Bo służbę pełni cały Lud Boży, jednak tylko niektórych wyświęca się do tego, aby byli znakiem Chrystusa-Sługi. To zasadnicza racja dla wprowadzenia diakonatu stałego, która obnaża płytkość i absurd zarzutów o klerykalizację świeckich.

Zresztą diakon jest nie tylko znakiem Chrystusa-Sługi, ale ma również mobilizować innych do służby. Jeżeli np. popatrzymy na nasze parafie, zauważymy, że dobroczynna posługa Kościoła sprowadza się jedynie do dzielenia darów, a nie do stworzenia z parafii wspólnoty służb. Tu właśnie potrzeba diakona.

- Może inna wizja Kościoła i duszpasterstwa jest przyczyną, że w Polsce nie ma jeszcze stałych diakonów?

- Trzeba się przełamać. Trzeba dorosnąć, żeby być sługą. Tu wcale nie chodzi o Bóg wie jakie wsparcie finansowe. Wystarczy być z drugim człowiekiem, towarzyszyć mu w jego tragediach, bólu, cierpieniu. Kościół w Polsce musi dorosnąć, dojrzeć do tego, żeby stawać się służebnym.

- Czy chce Pan powiedzieć, że Kościoły w krajach Zachodu są dojrzalsze?

- Myślę, że tak. Przejawem tego, że Kościół hierarchiczny w Polsce przestał być służebny, jest niemal zupełny brak zainteresowania biskupów sprawami społecznymi. Tymczasem z roku na rok pogarsza się socjalne położenie milionów ludzi.

Dotychczas na diakonów święciło się wyłącznie kleryków w seminarium, aby po około roku zostali prezbiterami. Kościół w Polsce uświadomił sobie jednak, że należy iść krok do przodu. Zresztą już przed kilkudziesięcioma laty można było zaobserwować przejawy takiego myślenia, np. na Śląsku diakoni przez rok musieli pracować w zawodach świeckich, nawet w kopalniach. Dlatego bałbym się szermować stwierdzeniem, że wobec diakonatu stałego trafiliśmy w Polsce na wyraźny opór. Bo w końcu jesteśmy jedynym krajem, który ma sporo powołań, a jednak biskupi zdecydowali się na diakonat stały. To wskazuje na stopniowe dojrzewanie Kościoła.

- Czyli w Polsce w mniejszym stopniu będzie widoczny "grzech pierworodny" myślenia o diakonacie stałym jako zapchajdziurze z uwagi na niedostatek księży?

- Skoro grzech pierworodny był u początku wprowadzenia diakonatu, w takim razie stale będzie wracał do głosu, zwłaszcza tam, gdzie wprowadzenie diakonatu wzięło się z braku powołań. Tkwi w błędzie każdy, kto uważa diakona za wyrękę, wypełnienie luki. Niestety, ten błąd mści się i będzie się mścił na rozwoju ruchu diakonackiego.

- Kilka godzin przed naszą rozmową spotkałem człowieka, który przed ponad dwudziestu laty zgłosił biskupowi, że chce zostać diakonem. Teraz, gdy otwiera się taka możliwość, zrezygnował. Po latach kontaktów z duszpasterzami jest przekonany, że nie potrafią współpracować z wiernymi na partnerskich zasadach. To zaś musiałoby go doprowadzić jako diakona albo do permanentnych konfliktów z księżmi, albo do roli taniej siły roboczej.

- To pewnie prawda. Musimy jednak pamiętać o jednym: dorastanie Kościoła do świadomości, że jest wspólnotą charyzmatów i służb, trwa długo. Na przeszkodzie stoi czynnik ludzki. Chociaż od Soboru upłynęło czterdzieści lat, prezbiterzy nadal rzadko są przygotowani do współpracy ze świeckimi. Niebagatelne są przy tym różnice w wykształceniu. Księża dobrze czują się w kontaktach z tymi, których wiara czy wiedza teologiczna zatrzymały się na poziomie podstawówki albo liceum. Jeżeli napotykają takich, którzy prezentują wyższy poziom, współpraca na ogół się nie układa. Proszę zwrócić uwagę na status teologów świeckich w rodzimym Kościele. Na dobrą sprawę nie wiadomo, co z nimi począć. Mają nawet doktoraty i habilitacje, a przez prezbiterów są ignorowani. Podobnie będzie z diakonami.

- Diakonat stały, zwłaszcza udzielanie go żonatym, postrzega się czasem jako krok w kierunku zniesienia celibatu albo kapłaństwa kobiet. Jest coś na rzeczy?

- Powtórzmy: są trzy stopnie sakramentu święceń - diakon, prezbiter i biskup. Ale w świetle “Katechizmu Kościoła Katolickiego" kapłanami można nazywać tylko dwóch ostatnich. Diakonat jest stopniem służby. Tu pojawia się pytanie, którego do dziś Kościół właściwie nie rozstrzygnął: jak rozumieć kapłaństwo sakramentalne? Czy jest to sakrament, który deleguje do sprawowania Eucharystii, rozgrzeszania i przewodniczenia wspólnocie?

- W takim rozumieniu diakon nie ma udziału w kapłaństwie.

- Tak. To jest jednak zawężone pojmowanie kapłaństwa hierarchicznego. Kiedy uznamy, że kapłaństwo jest przepowiadaniem Słowa, sprawowaniem Mszy św. i sakramentów, wówczas diakon ma udział w kapłaństwie hierarchicznym. W książce “Diakonat" zaryzykowałem stwierdzenie, że wyraźnie podkreślony przez Katechizm podział w ramach sakramentu święceń na stopień służby i stopień kapłaństwa może w przyszłości usprawiedliwić diakonat kobiet (na razie na przeszkodzie stoi orzeczenie prawa kanonicznego, że ważnie może przyjąć święcenia tylko ochrzczony mężczyzna). No i właśnie, tendencja do oskalpowania diakona z kapłaństwa może być jakąś próbą rozmiękczenia dyscypliny w stronę ustanowienia diakonatu kobiet.

- A celibat?

- Diakonat stały nie podważa idei celibatu. Jego wprowadzenie w pewnym sensie uzdrawia sytuację w Kościele. Młody człowiek nie doświadcza przymusu: może być duchownym, a nie musi być celibatariuszem. To oczyszcza motywację.

- Nie ma obawy, że część kandydatów zrezygnuje z seminarium?

- Myślę, że nie. Wprowadzenie diakonatu stałego traktowano przecież jako remedium na i tak malejącą liczbę powołań.

- Przez z górą tysiąc lat w Kościele łacińskim żonaty duchowny jawił się jako nadużycie wobec dyscypliny. Diakonat stały wprowadza nową sytuację.

- To dla Kościoła szansa. Również dla zakonów. Trzeba pamiętać, że wprowadzenie diakonatu stałego nie jest tylko związane z praktyką udzielania święceń diakonatu żonatym. To także szansa dla tych, którzy wybrali drogę rad ewangelicznych, dla braci zakonnych. Proszę sobie wyobrazić, że do dziś są miejsca, gdzie bracia zakonni nie mogą być nadzwyczajnymi szafarzami Komunii. Wprowadzenie diakonatu stałego może się okazać przełomowe także dla nich.

- Przy tym poszerza się nasza wizja kościelnego powołania. Kiedy słyszymy w kościele modlitwę o powołania "do kapłaństwa i stanu zakonnego", pewnie niejeden byłby zdziwiony, że prośba dotyczy także stałych diakonów, w tym tych żonatych.

- Właśnie. Co ciekawe, zawężona wizja powołania znajdowała czasem odbicie również w dokumentach papieskich. Np. w adhortacji “Catechesi tradendae" mówi się o wszystkich, którzy są zaangażowani w dzieło katechizacji, ale nie wymienia się diakonów...

- W 2001 r. Episkopat Polski dał zielone światło dla diakonatu stałego. Decyzja nie pojawiła się znikąd: w ostatnim ćwierćwieczu można wymienić kilkanaście osób, które odczytywały diakonat stały jako życiowe powołanie i zwracały się z tym do biskupów. Przykładem są członkowie kręgów diakonackich: od 1982 r. takie środowisko działało w Suwałkach, od połowy lat 90. w Lublinie, a od kilku lat w Łodzi. Członkowie kręgów regularnie spotykali się na modlitwie i studiowaniu zagadnień związanych z diakonatem. Większość z nich ukończyła studia teologiczne. To zaś oznacza, że już w 2001 r. można było wyświęcić kilku diakonów stałych niemalże od ręki. Dlaczego cztery lata później nadal nie ma w Polsce ani jednego stałego diakona? W Przysieku dopiero ruszył jedyny ośrodek dla kandydatów, i to z perspektywą rozpoczęcia ich formacji praktycznie od zera.

- Krąg suwalski był doświadczeniem ponad dziesięciu lat pracy formacyjnej. Ale było to doświadczenie w tym sensie bolesne, że ordynariusz łomżyński, a potem ełcki, chyba nie wierzył albo nie uzmysławiał sobie faktu, że może istnieć powołanie do diakonatu. Tu właśnie chodzi o dojrzewanie Kościoła. Szansy, jaką stwarzał krąg suwalski, nie wykorzystano i grupa, skoro nie uzyskała wsparcia ze strony miejscowego biskupa, właściwie się rozpadła. Bo jak długo można czekać? Kiedyś na jednym z międzynarodowych zjazdów diakonatu wygłosiłem referat “Wbrew nadziei wierzymy nadziei". Ci ludzie mieli przecież wiarę Abrahamową i ich zaangażowanie poszło na marne. To samo stało się w Lublinie.

- Czy zatem Kościół w Polsce rzeczywiście dojrzał do uświadomienia sobie specyfiki powołania diakońskiego?

- Zdecydowanie tak. Pytanie tylko, w jakim kierunku ruszy całe przedsięwzięcie. Czy kreowani będą ludzie twórczy i samodzielni, czy ktoś w rodzaju starszego ministranta. Dziwi mnie, że biskupi, którzy otrzymali dokumenty dotyczące formacji diakonów, zaczęli tworzyć własne koncepcje ich kształcenia, które w zasadzie nie odbiegają od schematów seminaryjnych.

- Czy powstanie quasi-seminaryjnego ośrodka toruńskiego nie jest zatem ze strony biskupów wotum nieufności wobec formacji, którą zapronowały kręgi diakońskie? I czy za tym nie stoi wizja diakona jako quasi-księdza?

- W dokumencie o formacji diakonów stałych w Polsce znalazł się zapis o stworzeniu ogólnopolskiego ośrodka formacji. W moim przekonaniu ów ośrodek powinien powstać w Lublinie lub jego okolicach, aby był powiązany z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim. To nie znaczy, że biskupi nie powinni organizować w diecezjach własnych ośrodków, jak pod Toruniem - ale dopiero po pewnym czasie, gdy wypracujemy metodę formacji i odpowiednią kadrę formatorów w ośrodku centralnym. Kiedy proponowaliśmy koncepcję trzyletniej formacji diakonów, u jej podstaw tkwiło przekonanie, że kandydaci ukończyli studia teologiczne. Przy tym chodziło także o formację ich rodzin, żon i dzieci, ponieważ fakt, że ojciec decyduje się na posługę diakona, jest wydarzeniem niezwykłej wagi także dla jego najbliższych, zmienia całe ich życie. Nie wiem, jak do tych zadań przygotowano ośrodek pod Toruniem.

- Wymagana przez prawo kanoniczne zgoda żony nie jest tylko zadośćuczynieniem formalności.

- Oczywiście. Jeszcze raz podkreślam: bycie diakonem pociąga za sobą zmiany w życiu rodziny. I to nie tylko w tym sensie, że ojciec i mąż spędzał będzie po parę godzin w kościele. Nasz projekt nie określał, ile może trwać okres wstępny, bo wiedzieliśmy, że przyjdą ludzie także bez studiów teologicznych. Dlatego dla wielu okres wstępny nie będzie trwał parę miesięcy, ale pięć lat. Dopiero po skończeniu studiów rozpocznie się trzyletnia formacja. Nieporozumieniem jest natomiast sytuacja, gdy okres trzyletni traktuje się jako czas zapoznawania z teologią. Bo ludzie, którzy już studiowali teologię, nie będą przecież powtarzać nauki w formie jakichś kursów na niższym poziomie.

- Napisał Pan kilka książek i wiele artykułów o diakonacie stałym. Od trzydziestu lat współpracuje Pan z Międzynarodowym Centrum ds. Diakonatu Stałego we Fryburgu. Z Pana inicjatywy, na początku 1982 r. powstał pierwszy w Polsce krąg diakonacki w Suwałkach, którego prace animował Pan do lat 90. Przez ostatnie dziesięciolecie pracował Pan w kręgu lubelskim. Teraz, gdy świta możliwość wyświęcania stałych diakonów, krąg w Lublinie się rozwiązuje. Nie czuje się Pan jak Mojżesz, który nie wszedł do Ziemi Obiecanej?

- Z decyzją, żeby zostać diakonem, wiąże się pewna koncepcja Kościoła. I muszę powiedzieć, że biskupi w Polsce generalnie nie mają wizji Kościoła, co potwierdza choćby krytyczny stan rodzimej teologii pastoralnej. Dlatego trudno mi zdecydować się na udział we wspólnocie pod Toruniem, bo wiem, że moja wizja Kościoła nie przekłada się dziś w praktyce na to, jak chciałbym widzieć mą posługę. Na pewno nie poproszę na razie o rozpoczęcie formacji.

Marek Marczewski (ur. 1947) jest doktorem habilitowanym teologii. W latach 1999-2002 był ekspertem ds. diakonatu stałego Komisji Episkopatu Polski ds. Duchowieństwa. Pracuje w Bibliotece Wojewódzkiej w Lublinie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2005