Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Piszę do Państwa po raz pierwszy, pozwolę sobie więc na wstępie podziękować za wszystkie lata, przez które „Tygodnik” jest ze mną. Postanowiłem napisać kilka słów na temat przedostatniego („TP” 19/2013) wydania oraz tytułu z okładki. Gdy zobaczyłem temat, bardzo byłem ciekawy i jednocześnie trochę zaniepokojony (może dlatego, że spędziłem w seminarium duchownym 4 lata). „Co wy wiecie o klerykach, prawdziwe życie polskich seminariów” – głosił tytuł odsyłający do reportażu rozpoczynającego blok tekstów. Zadam pytanie: co my wiemy o klerykach po przeczytaniu tego artykułu?
W moim odczuciu autorzy nie podjęli istoty rzeczy. Bo cóż wynika z informacji, co jedzą klerycy na śniadanie, albo ile czasu mają na studium? Ci ludzie mają być dla nas kiedyś przewodnikami duchowymi. Może ważniejsze jest pokazanie, jaka jest dzisiaj ich duchowość, postrzeganie świata. To, że jest „obowiązek” pracowania nad swoją duchowością, to jedno, a to, jak się nad nią pracuje, to drugie. W moim seminarium z ojcem duchownym współpracowało systematycznie kilku chłopaków, większość uważała, że tego nie potrzebuje, że wstąpienie do WSD daje im prawo „nieomylności” i „świętości”.
Ci ludzie będą kapłanami w świecie dynamicznych zmian. Pokazanie w tekście kilku „ponadprzeciętnych” chłopaków mija się z celem: to w rzeczywistości seminaryjnej wyjątki. I jeszcze jedna uwaga. Formacja trwa 6 lat. Czy to, że okresu tego się nie wykorzystuje, to zawsze wina młodych ludzi, którzy wchodzą w pewne środowisko, muszą w pewnym sensie „zamazać” swoją tożsamość? Obawiam się, że panuje tutaj zasada: „Im mniej się wychylasz, tym pewniej bez problemów skończysz”. Chciałbym się mylić – z troski o mój Kościół.