Urodziny

Wspomnienia z PRL kojarzą się nie tylko mnie z kolorem szarym. Opowiadając o wielu zdarzeniach z tamtych długich dziesięcioleci sam przyczyniam się do utrwalania takiego obrazu. Najwyższy czas krzyknąć podniesionym głosem, że nie jest to cała prawda. Peereel był, bo miał być szary. Szaro prezentowały się wystawy sklepów, ubrania przechodniów i ludności przestępującej z nogi na nogę w kolejkach. Szarego koloru były samochody Warszawa i Syrenka, obok zarezerwowanych dla towarzyszy czarnych Wołg i Mercedesów.

13.06.2004

Czyta się kilka minut

A przecież już od wczesnych lat 50., gdy w salach wystawowych nuda i zażenowanie walczyły z sennością na widok portretów Lenina w Poroninie wymęczonych przez znanych malarzy wykształconych przed wojną w Paryżu, gdy nawet “Mickiewicz recytujący »Konrada Wallenroda«" miał w sobie absolutną martwotę gabinetu figur woskowych, w tym samym czasie wielekroć zatrzymywałem się w zdumionym zachwycie co kilkadziesiąt metrów przed murem lub płotem na warszawskiej ulicy, oglądając nowy plakat. Gdyby realność mogła sprostać teoretycznym założeniom, coś takiego jak polska szkoła plakatu nie miałaby wówczas prawa zaistnieć. A przecież mogliśmy te plakaty oglądać na co dzień.

Być może wczesne sukcesy międzynarodowe, jedyne w tej skali - pięć złotych medali dla Henryka Tomaszewskiego na Międzynarodowej Wystawie Plakatu w Wiedniu już w roku 1948 - sukcesy stale ponawiane - pierwsza nagroda tegoż Tomaszewskiego w Saő Paulo 1963, w Lahti 1979, w Colorado 1981 - skłaniały wysokich funkcjonariuszy ludowego państwa do niespodziewanej powściągliwości.

W tamtych latach niemal cała produkcja artystyczna dawała się opowiedzieć i ocenić w prymitywnym języku ówczesnych gazet. Moja pierwsza recenzja literacka ogłoszona w roku 1952 w “Po prostu" nosiła tytuł “»Brygada ze stali« czy z papieru?". I ten tytuł właściwie wystarczał za wszystko. Wkrótce ogłosiłem w tym samym piśmie i tym samym stylu recenzję z okręgowej wystawy warszawskich plastyków. Dopiero przystawanie przed plakatami ustrzegło mnie przed demoralizacją. Zacząłem sobie zdawać sprawę, że nie umiem opowiedzieć ani o samych plakatach, ani o moich przeżyciach. To plakaty stanowiły pierwszy wyraźny sygnał, jak wielka może być różnorodność wszystkiego, jak niewyczerpane bywają siły twórcze jednostki.

“Polski plakat... spełniał niezwykle ważną rolę... jako produkt masowy docierał wszędzie. Dokształcał artystycznie, wizualnie ludzi czekających na tramwaj, stojących w kolejkach, spacerujących po mieście... Stawał się surogatem wystawy, a zarazem jedyną ozdobą, kwiatem na szarych murach... dla wielu był to pierwszy, a może i jedyny kontakt z plastyką. Ze sztuką w ogóle" - napisał po latach Jan Lenica, autor wiedzący wyjątkowo dobrze, o czym mówi.

Czymś zupełnie wyjątkowym była też przemiana Warszawy w okresie dwóch tygodni (31 lipca - 14 sierpnia 1955) “Światowego festiwalu młodzieży i studentów o pokój i przyjaźń" (nazwa, niezbyt gramatyczna, była prawdopodobnie przekładem z rosyjskiego - zauważył Jakub Karpiński). Henryk Tomaszewski był wówczas z Wojciechem Fangorem autorem projektu fryzu trzy metry na czterysta, zrealizowanego wspólnie z ich studentami i rozwieszonego na miejscu dzisiejszej Ściany Wschodniej (domów handlowych Centrum). Tamto wydarzenie zostało na zawsze zakodowane w mojej pamięci jako miara rzeczy.

To, że 10 czerwca obchodzi swe 90. urodziny Henryk Tomaszewski, jest szczególnie dobrą okazją przypomnienia kilkudziesięciu wielkich lat “Polsko-Tomaszewskiej Szkoły Plakatu", jak brzmi tytuł jednego z rozdziałów poważnej publikacji z roku 1996 - “Muzeum ulicy". Wśród kilku najważniejszych nazwisk polskich twórców tej dziedziny pozycja numer jeden Henryka Tomaszewskiego nigdy nie ulegała kwestii.

Jan Lenica opowiadał “o zauroczeniu plakatami Tomaszewskiego. Potem chęci przeciwstawienia się mu wszelkimi środkami". Lenica był w latach 1954-56 asystentem Tomaszewskiego na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Próba odróżnienia się uwieńczona została pełnym sukcesem, owocując przy tym wieloletnią przyjaźnią. W przygotowanej w ostatnich latach życia, a wydanej już po jego śmierci summie Lenicy “Labirynt" umieszcza on reprodukcje listów otrzymywanych od Tomaszewskiego.

A co istotne, sam Tomaszewski niemal zawsze przeciwstawiał się sobie samemu nie naśladując własnych osiągnięć. Ileż razy widząc z daleka nowy plakat na murze myślałem: rzecz tej klasy musi być pracą Tomaszewskiego. Cóż poza doskonałością łączy plakaty tak różne, jak do wystaw Henry Moore’a (1959) i Teresy Pągowskiej (1960 i 1988)?

Pan Shoji Katagishi, kurator Museum of Modern Art w Tokio, we wstępie do wydanej tam w roku 1992 książki o Tomaszewskim, z tekstem japońskim i angielskim, opowiadając o głośnym w całym świecie twórcy dodaje, że zawdzięcza on swą sławę nie tylko własnym wybitnym pracom, ale także byciu wychowawcą paru generacji artystów. Jest znany ze swych legendarnych już metod nauczania: poszanowania indywidualności studentów, rozwijania ich siły, wzmacniania umiejętności analitycznych i poczucia humoru.

Oczywiście na Krakowskim Przedmieściu był postacią niemniej legendarną niż w świecie. Zafascynowany jego pracami, przejęty opowieściami ludzi z jego pracowni, poznałem go osobiście w roku 1958. Twórczość mówiona, którą uprawia, nie ustępuje klasą jego grafice. Żałuję oczywiście, że w ciągu lat nie nagrywałem tych jednorazowych tekstów, choć zawsze był to teatr jednego aktora, gdzie miny i gesty mają swoje znaczenie. Zarówno w opowieściach o zdarzeniach i osobach, jak powiedzonkach czy ripostach; jedno z nich, okrutne choć zasłużone, odnosiło się do szczęśliwie zapomnianego artysy nazwiskiem Damski. Myślę nawet, że anonimowa perła humoru ludu warszawskiego - określenie Pałacu Kultury im. J. Stalina jako snu pijanego cukiernika - może być jego autorstwa.

Prace Tomaszewskiego zgromadzono w najważniejszych muzeach Warszawy, Poznania, Nowego Jorku, Saő Paulo, Sztokholmu, Zurychu, Essen, Amsterdamu, Tokio. Ich reprodukcje można oglądać we wszystkich poważnych książkach o plakacie polskim i światowym. I one, i bardziej ulotne formy jego twórczości w mniejszym lub większym stopniu formowały wyobraźnię wszystkich, którzy się z nim zetknęli.

Dwa dni po Tomaszewskim obchodzi dość okrągłą rocznicę urodzin Teresa Pągowska, jego młodsza żona. Pierwszą godną uwagi wzmiankę o Pągowskiej zawdzięczamy Zbigniewowi Herbertowi. Omawiając II Ogólnopolską Wystawę Plastyki (grudzień 1951 - luty 1952), na której zgromadzono ponad trzysta płócien, poeta miał wracać do obrazów tylko czterech malarzy. W tej czwórce znalazła się Teresa Pągowska, która właśnie skończyła swe studia w Poznaniu.

Moje urzeczenie malarstwem Pągowskiej zaczęło się od jej pierwszej indywidualnej wystawy w Warszawie, w Zachęcie 1966, na którą poszedłem w towarzystwie Jerzego Stajudy. Wracałem tam kilka razy, by oglądać wielkie płótna “wyśpiewane pełnym głosem".

W jej wypadku na nic zdają się ogólne określenia: abstrakcja, realizm, figuracja. “Szara butelka" (1996, tempera + akryl), na którą teraz patrzę, jest butelką, nie będąc martwą naturą przedstawiającą butelkę.

Pągowska należy do tak nielicznych malarzy, zaciekawionych “na czym polega splot warunków sprawiających, że elementy układane na płaszczyźnie niekiedy potęgują się, zamiast zwyczajnie sumować, że następuje wtedy przemiana substancji..." (Jerzy Stajuda).

Malarstwo Pągowskiej jest podobne do sztuki jej męża jedynie przez zamiłowanie do skrótu, oszczędności formy. Tak jak na paru jego plakatach rysunek zajmuje drobną część powierzchni, tak ona chętnie zostawia partie płótna całkiem niezamalowane. Oboje dłużej myślą niż malują.

Niezależnie od tego, czy obcuję z oryginałami prac Pągowskiej w formatach od 38 x 38 do 130 x 140 cm, czy tylko z dobrymi reprodukcjami w dwu kolejnych poświęconych jej albumach Wydawnictw Artystycznych i Filmowych (1996 i 2001), trwam w takich chwilach w przepełnionym radością milczeniu. Byłbym absolutnie szczęśliwy, mogąc na zawsze pozostać w sali, w której zgromadzono by “Kolumny" (’83), “Spacer w chmurach" (’87), “W lustrze" (’91), “Falę" (’91), “Ślady" (’94), “Biały ręcznik" (’95), “Grających w piłkę" (’95), “Autoportret" (’97), “Krzesło białe" (’97), “Czarne krzesło" (’99), kolejne “W lustrze" (2001). Ponieważ niektóre z tych płócien są już w muzeach, inne w kolekcjach prywatnych, a jeszcze innych malarka za nic nie wypuści z domu, pozostaje mi się cieszyć, że one istnieją, że mogłem je widzieć i że zobaczę następne, które dopiero powstaną.

A w tym tygodniu chcę się przyłączyć do rzeszy tych, którzy gorąco i serdecznie dziękują Teresie i Henrykowi za wszystko, czym nas przez dziesięciolecia obdarzyli.

Poczta Polska dwukrotnie dotąd wydała znaczki z reprodukcjami plakatów Tomaszewskiego (i Lenicy), w roku 1968 i 1992. Może z obecnej okazji - nie czekając na pełne stulecie - warto powtórzyć podobną akcję. Poczta niemiecka z okazji stulecia Brechta wydała znaczek Lenicy w nakładzie 50 milionów egzemplarzy. Wydajmy Tomaszewskiego choć w pięciu i będzie to ważny rok dla upowszechnienia kultury.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, publicysta i były felietonista “TP". Wydał zbiory tekstów: “Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia" (Puls 1993) oraz “Generał w bibliotece" (WL 2001). Zagrał w “Rejsie" Marka Piwowskiego. Od lat mieszka w Paryżu, gdzie prowadzi księgarnię.

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2004