Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Już sam lead sugeruje, o co tu będzie chodzić. "Czy lepiej 1 proc. swojego podatku przekazać na głośną organizację, czy raczej poszukać wokół siebie mniej znanej, niedużej, ale sensownej?". Ukryte założenie jest następujące: duzi i głośni sensownie nie działają. Akurat polskie doświadczenia w tym względzie dowodzą czegoś przeciwnego. Właśnie duzi i "hałaśliwi" - od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy począwszy - podejmują działania skuteczne i długofalowe. Jakoś ani WOŚP, ani "Caritasowi", ani PAH-owi nie postawiono do tej pory zarzutów marnotrawstwa; poszczególne inicjatywy tych organizacji różnie są oceniane, jedne mogą liczyć na duże wsparcie, inne na znikome, ale generalnie duzi na razie się nie skompromitowali.
Nie inaczej jest z Fundacją "Mimo Wszystko". Autorka dość karykaturalnie przedstawia jej działalność, kilkakrotnie podkreślając, że od pięciu lat ma ona tylko 26 podopiecznych (to uczestnicy warsztatów terapii artystycznej w Radwanowicach), co w zestawieniu z zebranymi milionami może istotnie brzmieć niepokojąco. Dopiero z dalszej części artykułu dowiadujemy się, że te miliony przeznaczane są głównie na powstający obecnie ośrodek rehabilitacyjno-
-pobytowy dla blisko 200 osób. I tyle. Jeżeli wspomina się o innych głośnych przedsięwzięciach fundacji, to tylko po to, aby dać skrzywiony obraz jej misji. Zdaniem autorki, to właśnie organizowane przez fundację festiwale i prowadzone przez Annę Dymną programy telewizyjne stworzyły fałszywe wyobrażenie, że opieką objęte jest nie kilkadziesiąt, ale tysiące niepełnosprawnych. Nie znajdziemy natomiast w artykule żadnych danych na temat tego, ile osób otrzymało od fundacji - lub dzięki fundacji - pomoc indywidualną ani ilu niepełnosprawnych artystów bierze udział w organizowanych przez nią imprezach. Nie znajdziemy refleksji nad tym, jak działalność Anny Dymnej zmienia stosunek społeczeństwa do osób doświadczonych rozmaitą niepełnosprawnością. Budowany ośrodek zostaje skrytykowany za rozmiary (powtarzają się określenia deprecjonujące: moloch, kombinat), ale nie pada ani słowo na temat tego, jakie są potrzeby, ile osób czeka na miejsca w takich ośrodkach i dlaczego starzejący się rodzice wolą powierzyć niepełnosprawne dzieci "molochowatym" Radwanowicom niż mniejszym ośrodkom prowadzonym przez państwo.
O pewnych sprawach autorka pisze w konwencji, której najbardziej nie lubię: nie formułuje zarzutów, tylko sugestie. Np. drobiazgowo wylicza, jakie stanowiska stworzono w fundacji w ciągu pięciu lat jej działalności, nadmieniając, że ich wykaz "budzi skojarzenia bardziej z korporacją niż z fundacją" (skądinąd ciekawe, jak, jej zdaniem, powinny się nazywać stanowiska osób pomagających prezesowi czy dyrektorom albo zajmujących się promocją fundacji). Sugestia jest czytelna: powstała struktura dla samej struktury. Podkreśla to jeszcze śródtytuł: "Przedsiębiorstwo dobroczynności" i wypowiedzi w dalszej części artykułu.
Felieton jest krótki, więc trzeba krótko. W artykule z "Polityki" najbardziej przeszkadza to, że niby chodzi o jakieś dobro: autorka chce zwrócić uwagę na mniejsze i słabsze fundacje, które przegrywają w wyścigu o jeden procent. Słusznie. Tylko sposób, moim zdaniem, wybrała fatalny. Z tekstu przebija źle skrywana niechęć do - jak ją nazywa autorka - "Madonny niepełnosprawnych". I w tym cały kłopot.