To nie jest film o mnie

Małgorzata Szumowska: W umieraniu i śmierci jest bardzo dużo humoru, często absurdalnego. Rozmawiał Michał Oleszczyk

23.09.2008

Czyta się kilka minut

Michał Oleszczyk: "33 sceny z życia" zaskakują tonem. Opowiada Pani bardzo osobistą historię o umieraniu. Jednocześnie postaci zadziwiają reakcjami, często humorystycznymi. Co więcej: zaskakują nimi same siebie!

Małgorzata Szumowska: Najtrudniej było na etapie prób. Aktorzy pytali, dlaczego moja postać tak reaguje? Dlaczego wybucha śmiechem na pogrzebie? Nie miałam gotowej odpowiedzi, bo na etapie pisania wybierałam te reakcje intuicyjnie. Realizacja dokumentu "A czego tu się bać?" o wiejskich rytuałach pogrzebowych nauczyła mnie, że w umieraniu i śmierci jest bardzo dużo humoru, często absurdalnego. Byłam więc pewna tego kierunku, powtarzałam tylko: zaufajcie mi, tak musi być. Mam ogromny dług wdzięczności u moich aktorów, że dali się poprowadzić w stronę, którą im wskazałam.

Szczególnie interesuje mnie Pani współpraca z Julią Jentsch: gra ona poniekąd Panią...

Absolutnie nie. To jest film o wydarzeniach, które znam z własnego życia - nie jest to natomiast film o mnie. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której jako reżyserka staję naprzeciwko aktorki i mówię: oto ja, masz mnie zagrać! Postać Julii była budowana w bliskiej współpracy z Julią Jentsch i bardzo wiele jej zawdzięcza.

To Pani pierwszy film poświęcony ludziom wykształconym. Marta ze "Szczęśliwego człowieka" pracowała w sortowni, Ewa z "Onego" - na stacji benzynowej. Czy była w tamtych wyborach jakaś ostrożność? Unikanie zbyt prostego utożsamienia z postacią?

Wynikało to po części z tego, jakie robiłam filmy dokumentalne. Było we mnie chyba nieuświadomione przekonanie, że opowiadając o ludziach prostych, opowiadam o ludziach prawdziwszych. Z pewnością odgrywał w tym rolę także lęk, by nie zbliżać opowiadanych przeze mnie historii do mojego własnego otoczenia. Zawsze robiłam filmy mniej lub bardziej osobiste, ale w przypadku tego najnowszego postanowiłam zakorzenić go jak najmocniej w świecie, który znam z doświadczenia.

W Pani filmach nie ma wielu zbliżeń...

Bo zbliżenie to chwyt telewizyjny. Zdążyliśmy się do niego przyzwyczaić, bo bardzo często widzimy zbliżenia na ekranach - ale ten sposób postrzegania nie jest naturalny dla naszej percepcji wzrokowej. Jestem sceptyczna wobec tego środka, bo bywa on nadużywany - zwłaszcza w kinie amerykańskim, gdzie służy wyrazistemu sprzedaniu jakiejś emocji, najlepiej w takt rzewnej muzyki.

W "Scenach..." muzyka nie jest rzewna - symfonia Pawła Mykietyna rozbrzmiewa kilkakrotnie przy zupełnie wyciemnionym kadrze.

Żaden obraz nie mógł jej towarzyszyć - inaczej wyszedłby z tego straszny kicz. Ta muzyka musi być sama dla siebie. Mój film ma bardzo szybkie tempo: mnóstwo się dzieje, niejednokrotnie kwestie zachodzą na siebie. Wyciemnienia służą temu, by widz mógł odetchnąć i uporządkować myśli - ja i mój montażysta, Jacek Drosio, zdecydowaliśmy, że takie rozwiązanie będzie lepsze niż standardowe "spowalnianie akcji", kiedy to po scenie intensywnej następuje powolna i musimy patrzeć, jak bohater idzie na zakupy albo pije kawę.

"Sceny..." to także film o zderzeniu wielkich dramatów z dramatami w skali mikro. Z jednej strony śmierć rodzica, z drugiej, zacinająca się winda, kondukt pogrzebowy skręcający w złą stronę, odrzucenie pracy zgłoszonej na konkurs...

Tymi zdarzeniami rządzi prawo serii. Jeśli coś zaczyna się sypać, to sypie się konsekwentnie. Bohaterowie doświadczają kłopotów, których stężenie czasem osiąga poziom purnonsensowy, jak w tej scenie z konduktem.

Zostawia Pani swoją bohaterkę za szybą, obok plastikowych rybek: w akwarium bez drogowskazu i bez obietnicy szczęścia.

Pewien widz na festiwalu w Locarno dopytywał się, co stanie się z bohaterką - zabrakło mu tej informacji. Rzecz w tym, że ja też tego nie wiem. Właśnie o ten efekt mi chodziło. Mam poczucie ogromnej wolności dzięki tej niewiedzy. Chciałam, by zakończenie sygnalizowało jedynie, że oto w jej życiu zakończył się pewien etap i że jest trochę mocniejsza niż w punkcie wyjścia. Nasze życie tak właśnie wygląda: jakiś epizod trwa, potem umiera - i idziemy dalej, zmienieni.

Portret reżyserki pióra Tadeusza Sobolewskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2008