Śpiewające ciała

Od dziesiątej rano aż do północy ok. trzystu przedstawień co dwie godziny: dziennie w Edynburgu granych jest ok. 2500 spektakli.

07.09.2010

Czyta się kilka minut

Ci, którzy dziś wątpią w sens teatru, biadają nad jego losem czy wręcz twierdzą, że umarł wskutek inwazji wirtualnych mediów, powinni wybrać się do Edynburga. Odbywający się tu przez miesiąc największy w świecie festiwal teatralny jest dowodem nie tylko na to, że teatr ma się dobrze, ale też że rozwija się i kwitnie.

W sierpniu liczba mieszkańców miasta wzrasta dwukrotnie. Ulice, place, sale, dziedzińce pubów, kościoły i magazyny zamieniają się w estrady. Restauracje i bary żyją do późnej nocy. Każdy skrawek ściany pokrywają plakaty. Można spotkać wędrownych artystów - połykaczy ognia, żonglerów, szczudlarzy, magików z pobielonymi lub pozłoconymi twarzami. A także kolorowych przebierańców, którzy z natarczywością podobną do ataku meszek zamieszkujących wyspy Hebrydy wciskają przechodniom ulotki, zapraszając na występ danego zespołu w jednym z blisko czterystu venues - miejsc prezentacji. Idąc ich śladem, unoszeni teatralną gorączką, możemy stać się świadkami sztuki klasycznej, prymitywnej komedii, monodramu, cyrku, kabaretu, rewii - wszystkie formy rozrywki dozwolone. To nazywa się Fringe. A fringe to frędzle szkockiego kiltu, rąbek spódnicy w kratę...

Przepustka do kariery

Festiwal w Edynburgu odbył się po raz pierwszy w 1947 r. Powołano go w przekonaniu o konieczności odrzucenia wojennych podziałów. Austriacki dyrygent Rudolf Bing zaprosił do miasta utalentowanych muzyków z krajów Europy Środkowej, które najboleśniej odczuły skutki wojny. Bez zaproszenia przybyło też 8 zespołów, które z sukcesem zaprezentowały się poza wielkimi scenami. W następnych latach wydzielono już podobnym grupom miejsca na występy, przewidziano tanie jedzenie, skromną reklamę i kasy biletowe. W ten sposób Fringe, dostępny dla wszystkich - po obu stronach rampy - z roku na rok coraz bardziej profesjonalnie urządzany, rósł w siłę, by w końcu stać się najbardziej demokratycznym i liberalnym festiwalem na potężną skalę.

Czy w tej mnogości możliwy jest trafny wybór spektaklu? Przecież codziennie, począwszy od dziesiątej rano co dwie godziny aż do północy, można oglądać w tym samym czasie około trzystu przedstawień. Co oznacza, że gdy połączyć programy Fringe i Edinburgh International Festival, granych jest ok. 2500 spektakli dziennie. Podpowiedzi szukać należy choćby w gazecie "The Scotsman", która w rubrykach "Hot Show" czy "Best of the Fest" wskazuje z pomocą krótkich recenzji i gwiazdek kilkadziesiąt tytułów wartych zainteresowania, drukuje mapy z ponumerowanymi venues - dla zagubionych w labiryncie. Na łamach "Scotsmana" ogłaszane są co tydzień nagrody krytyków, przyznawane najlepszym zespołom. Wyróżnienie to (Scotsman Fringe Award) jest niejednokrotnie przepustką do kariery dla tych, którzy przyjechawszy na własny koszt, jako słabo rozpoznawalna grupa, później zapraszani są do najbardziej ekskluzywnych teatrów świata.

Karnawał

Gdzie wobec tej fiesty sytuuje się Międzynarodowy Festiwal Teatralny (Edinburgh International Festival) - ów oficjalny nurt, którego obrzeża tak się rozrosły, że często przesłaniają centrum? EIF jest niczym wyspa - elitarna i wyjątkowa. Ścieżki Fringe’u i EIF raczej się nie skrzyżują. Niegdyś ten ostatni zdominowany był przez operę. Od dłuższego czasu stanowi forum konfrontacji teatru, tańca, opery, muzyki symfonicznej i kameralnej - klasycznej, współczesnej i jazzowej - na najwyższym poziomie (po kilka spektakli z każdego gatunku). Przedstawienia i koncerty odbywają się na dużych scenach: The Edinburgh Playhouse, King’s Theatre, Usher Hall, Festival Theatre.

Od czterech lat festiwalem dowodzi Jonathan Mills. Pod jego ręką EIF to nie tylko przegląd wybitnych dzieł, lecz miejsce rozmowy na sprecyzowany temat. Mills pamięta o idei, jaka stanęła 63 lata temu u zarania festiwalu, który miał "objąć świat", i o zachodzących obecnie zmianach. Hasło sprzed dwóch lat: "Artists Without Borders" (Artyści bez granic) wiązało się np. z rozszerzeniem UE na wschód, a co za tym idzie - z zaproszeniem artystów tego obszaru do Edynburga.

Tegorocznym tematem były "New Worlds" (Nowe Światy). Dla Millsa jeszcze lepiej ambicje spotkań określałby podtytuł: "Oceans apart" (Ponad morzami). Kolonialna inwazja, która stała się częścią historii Europy i jej relacji z Ameryką, wiąże się z przejawami brutalnej dominacji w wielu zakątkach również w dzisiejszych czasach. Organizatorom zależy na podkreśleniu, że sztuka nie jest osadzona w próżni, lecz zawsze rodzi się w jakimś kontekście i ma kontakt z rzeczywistością.

Ale "Nowe Światy" znaczą też coś innego. Odwołują się do wspólnych poszukiwań i odkryć na obszarach wyobraźni. Festiwal ma stać się miejscem takiej właśnie ekspansji. Przestrzenią, w której zderzą się skrajnie odmienne kultury i tradycje. Choć oddzielają je morza i oceany, porozumienie i wymiana, niczym przerzucenie mostu, okazują się realne.

Dlatego właśnie tu odbywa się światowa prapremiera produkcji National Theatre of Scotland "Caledonia" Alistaira Beatona, współczesnego dramatopisarza i satyryka, w reżyserii Anthony’ego Neilsona. Sztuka wpisuje się w nurt dramatów historycznych, które na kanwie wydarzeń z przeszłości rozprawiają się z problemami teraźniejszości. Opowiada o utopijnych planach Williama Petersona utworzenia w 1698 r. szkockiej kolonii w Ameryce i budowy kanału Panamskiego. Finansowe fiasko wyprawy pociąga za sobą korupcję, demoralizację, także poczucie niespełnienia i winy wśród Szkotów. Więcej - staje się jedną z przyczyn utraty przez Szkocję niepodległości w chwili podpisania kompromisowej unii z Anglią w 1707 r. Żywe reakcje publiczności na zawarte w tekście aluzje, dotyczące obecnej polityki Wielkiej Brytanii, szkockiego banku czy parlamentu, świadczą o aktualności tematu.

Nie przez przypadek w programie EIF pojawia się monumentalne muzyczne przedstawienie "The Gospel at Colonus" (Gospel w Kolonie) Lee Breuera (adaptacja, reżyseria) i Boba Telsona (muzyka), w którym na nowo opowiedziano mit Edypa, wg tragedii Sofoklesa "Edyp w Kolonie", z przywołaniem historii niewolnictwa. W rozbudowanej musicalowej formie znajdują miejsce chóry hipnotyzujące publiczność mocą brzmienia: The Blind Boys of Alabama (zbiorowy bohater - Edyp), The Legendary Soul Sisters, The Steeles, The Abyssinian Chancel Choir oraz instrumentaliści.

Obok "Gospel..." można obejrzeć pełen zmysłowej energii spektakl "Porgy i Bess" Gershwinów, wystawiony przez Opéra de Lyon, w reżyserii, scenografii i choreografii José Montalvo i Dominique Hervieu. Rzecz o przerwanych marzeniach i nadziejach, lecz nigdy nieutraconej godności wykonują ciemnoskórzy śpiewacy i tancerze. Dodajmy do tego jeszcze "Songs of Ascension" ("Pieśni Wniebowstąpienia") - występ o cechach rytuału legendarnej nowojorskiej performerki lat 60. i 70., przedstawicielki postmodern dance - charyzmatycznej Meredith Monk. Łączy ona w eksperymentalnej działalności śpiew, taniec, pracę aktora, choreografa i kompozytora. Program realizuje wspólnie z Ann Hamilton - multimedialną artystką, tworzącą wielogodzinne akcje/instalacje z własnym udziałem, serie tzw. body objects, zaś w "Pieśniach..." projekcje wideo z obsesyjnym motywem galopujących koni. Meredith Monk ukazuje poprzez swe "śpiewające ciało", albo raczej "tańczący głos", złożony proces odkrywania wewnętrznej wolności na drodze inspiracji biblijnymi psalmami, a także buddyjskich medytacji, duchowych olśnień rodem z różnych porządków. To performance osobisty i zarazem o wymiarze ponadjednostkowym.

Do Edynburga zaproszono też Alonzo King Lines Ballet z San Francisco. Pierwsza część programu w choreografii Kinga (pracującego na bazie neoklasyki i współczesnych technik ruchowych), zatytułowana "Dust and Light" (Proch i światło), do muzyki Poulenca i Corellego, staje się popisem pięknych ciał. Sprawiają one wrażenie wykutych przez Kinga w ciemnym i jasnym marmurze, i odpowiednio oświetlonych. Patrzymy na nie tak, jakby w galerii przedmiotów doskonałych i niedostępnych znajdowały się pod taflą szyby. Spleceni w intymnych pozach tancerze wydają się pozbawieni emocji, sterylnie perfekcyjni, niczym zimne, idealne w kształcie figury.

Wystudiowany ruch zderzony jest w drugiej części, pt. "Rasa", z wykonywaną na żywo (Kala Ramnath - śpiew, skrzypce, Zakir Hussain - tabla) indyjską muzyką. "Rasa" to uczucia, którym odpowiadają skodyfikowane dźwięki i kolory. Tradycyjne tony wdzierają się i penetrują nasze głowy i serca, dotykają niemal fizycznie naszego ciała. Linearna, ciągła, w swej pozornej monotonności dotkliwa i chropawa dla europejskiego ucha wibracja pomóc ma w dotarciu do tego, co stanowi - zdaniem Kinga - esencję istnienia. Wyzwaniem dla artysty/kreatora jest wydobyć z cienia substancję, objawić ją. Czy to możliwe? Jedno jest pewne - choć pochodzenie czy wrażliwość bywają różne, wspólna dla wszystkich wydaje się głęboko zakorzeniona potrzeba dociekania sensu bycia, rozpoznawania jego odcieni.

Przedstawienie zmarłej niedawno Piny Bausch, "Agua" (Woda), inspirowane brazylijskim obyczajem i pejzażem, to obraz człowieka uwikłanego w codzienność - człowieka uniwersalnego. Tancerze w swych spojrzeniach i ruchach zatrzymują rytmy typowe dla danego kraju. Ale też rytmy życia w ogóle: karnawałowych zabaw, miłosnych zaklęć, prostych czynności, takich jak czesanie, leniwe popijanie drinków na plaży albo zmagań z wewnętrznymi ograniczeniami, to znów pulsu przyrody, jej odgłosów. Tło to wyświetlane na wielkiej, półokrągłej białej ścianie filmy rejestrujące ruchy liści palm, lecących ptaków, morskich fal, dzikich zwierząt czy uderzenia w bębny. W ten sposób przypomniana zostaje wyprawa zespołu Tanztheater z Wuppertalu do Ameryki Południowej w 2001 r. Jednocześnie projekcje stanowią kontrapunkt dla poruszających się w tańcu postaci - drobnych, kruchych, bezbronnych i giętkich jak trzciny na wietrze. Przyroda zdaje się górować nad nimi, zagarniać, pochłaniać.

Taki smak posiada Brazylia, jaki ma ludzka kondycja - zdają się wołać tancerze Piny Bausch, częstując publiczność kawą, pytając widzów o pochodzenie i wróżąc pogodę przy pomocy starego buta. Dla żartu, nabierając wody w usta, artyści oblewają się nią nawzajem. Na końcu spektaklu pojawi się jeszcze aluzja do plagi kradzieży wody w fawelach - brazylijskich dzielnicach nędzy. Z prowizorycznie zmontowanego szlauchu, podtrzymywanego przez cały zespół, w atmosferze zabawy, popłynie woda. Każdy będzie mógł doświadczyć jej cudownego działania: zapominając o konwencjach i troskach, przywrócić magiczną chwilę dzieciństwa, oddać się karnawałowemu szaleństwu.

***

Program tegorocznego festiwalu przypomina malarską replikę kalendarza Azteków z operowej koprodukcji "Montezuma" Carla H. Grauna, przywołującej dzieje hiszpańskich podbojów i walk o wpływy dwóch imperiów. W języku barw i bogactwie ilustracji kryje się symbolika wszechświata, jego dzieje, wykładnia woli bogów - wymagające wtajemniczenia. Kalejdoskop kultur i tradycji, który marzył się dyrektorowi EIF, czytelnych w przesłaniu i przekraczających podziały dzięki sile artystycznej wizji - znów stał się szczęśliwie spełnionym życzeniem.

The Edinburgh Festival Fringe, 6-30 sierpnia 2010 r. Edinburgh International Festival, 13 sierpnia - 5 września 2010 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2010