Śmierć w samotności

70 lat temu, od lipca do sierpnia 1942 roku, Niemcy wymordowali 300 tysięcy obywateli Polski: żydowskich warszawiaków, mieszkańców stolicy Rzeczypospolitej.

30.07.2012

Czyta się kilka minut

Pozostałości zabudowy w rejonie dawnych posesji przy ul. Krochmalnej 55 i 57. Warszawa, 2010 r. / Fot. Maciej Jeziorek / Napo Images
Pozostałości zabudowy w rejonie dawnych posesji przy ul. Krochmalnej 55 i 57. Warszawa, 2010 r. / Fot. Maciej Jeziorek / Napo Images

Rozpoczęte 22 lipca 1942 r. deportacje z getta warszawskiego do obozu zagłady w Treblince stanowiły kolejną fazę w trwającej już od czterech miesięcy operacji, mającej na celu eksterminację Żydów na terenie tzw. Generalnego Gubernatorstwa. Operację nazwano kryptonimem „Akcja Reinhardt”; była to część planu „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”.

„AKTION REINHARDT”

Decydująca rola w jego realizacji w Generalnym Gubernatorstwie przypadła Odilo Globocnikowi, dowódcy SS i policji w lubelskim dystrykcie (tj. okręgu administracyjnym GG). Do jego dyspozycji oddano personel uczestniczący wcześniej w programie eutanazji na terenie III Rzeszy – właśnie ci esesmani, przybyli na Lubelszczyznę jesienią 1941 r., zbudowali komory gazowe w Bełżcu. Do akcji mordowania Żydów włączono też formację pomocniczą złożoną z byłych jeńców sowieckich, przeszkoloną w podlubelskich Trawnikach (ci „ochotnicy”, zwani „Hilfswillige”, w skrócie „Hiwis”, mieli brać udział w obławach i tworzyć załogi obozów zagłady).

Do realizacji tego ludobójczego planu okupant przystąpił najpierw w Lublinie i Lwowie.

W Lublinie akcja zaczęła się nocą z 16 na 17 marca 1942 r.: esesmani i Hiwis wdzierali się do mieszkań, wypędzając zdezorientowanych mieszkańców na ulice. Na miejscu zabito kilkadziesiąt osób, a 1500 zapędzono na rampę kolejową i wywieziono do obozu zagłady w Bełżcu. W ciągu miesiąca ten los spotkał 28 tys. osób, zaś 2,5 tys. zamordowano na miejscu. Kilka tysięcy pozostawionych przy życiu przeniesiono do tzw. getta szczątkowego. Równocześnie rozpoczęto deportacje z mniejszych miast dystryktu lubelskiego. Scenariusz był wszędzie ten sam: otaczano getta, przerażoną ludność ładowano do wagonów, starych i chorych mordowano. Ze Lwowa i okolic do końca kwietnia deportowano do Bełżca ok. 15 tys. ludzi.

Na początku maja naziści uruchomili drugi obóz zagłady w Sobiborze koło Włodawy.

1 czerwca fala mordu dotarła do Krakowa. Ofiary prowadzono na dworzec w Płaszowie, skąd wywożono je do Bełżca.

Po śmierci Reinharda Heydricha – szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, zabitego w Pradze przez czeskich „cichociemnych” (Heydrich zmarł z ran 4 czerwca) – ludobójczej operacji nadano kryptonim „Aktion [lub: Einsatz] Reinhardt”. Jej celem, prócz wymordowania Żydów, było wykorzystanie pracy ofiar i zorganizowana grabież ich mienia.

19 lipca szef SS Heinrich Himmler nakazał Friedrichowi Krügerowi, dowódcy SS i policji w GG, zakończyć operację do końca roku.

„WIELKA AKCJA” W WARSZAWIE

W stolicy zwiastunem nadciągających wydarzeń było przybycie tu w połowie lipca lubelskich funkcjonariuszy „Einsatz Reinhardt”, na czele z szefem sztabu Hermanem Höfle.

W środę, 22 lipca, wzmocniono posterunki polskiej „policji granatowej” i policji niemieckiej wzdłuż murów getta, a Höfle zakomunikował członkom Judenratu [samorządu żydowskiego w getcie – red.] decyzję władz niemieckich o rzekomym przesiedleniu ludności getta „na Wschód”. Na miejscu miały pozostać tylko osoby zatrudnione w niemieckich przedsiębiorstwach, personel medyczny, pracownicy Judenratu, funkcjonariusze żydowskiej Służby Porządkowej i członkowie rodzin wszystkich wymienionych grup. Przesiedleńcom zezwalano na zabranie 15 kg bagażu, przedmiotów wartościowych i żywności na trzy dni. Deportacje miały rozpocząć się natychmiast. Sabotowanie tych zarządzeń miało być karane śmiercią. Radę Żydowską czyniono odpowiedzialną za rozpowszechnienie tych zarządzeń, a podległą jej Służbę Porządkową za dostarczanie na punkt zborny dziennych kontyngentów.

Jeszcze tego dnia wywieziono 6250 osób.

Wybuchła panika – mimo że mieszkańcy getta warszawskiego, podobnie jak Żydzi z innych miast, zupełnie nie zdawali sobie sprawy z prawdziwego znaczenia słowa „przesiedlenie”. Niemniej wydawnictwa konspiracyjne alarmowały o masowych mordach w podwileńskich Ponarach, w obozie zagłady w Chełmnie nad Nerem (gdzie od początku stycznia gazowano Żydów z okupowanej Wielkopolski, nazwanej „Krajem Warty”), a wreszcie o wydarzeniach na Lubelszczyźnie. Źródłem tych wzbudzających grozę informacji były relacje uciekinierów i łączników młodzieżowych organizacji konspiracyjnych, a także napływające do getta listy. Do Warszawy dotarł też uciekinier z Chełmna.

Nie wyobrażano sobie jednak, by taki sam los mógł spotkać największe skupisko żydowskie na ziemiach polskich. Jeszcze 20 lipca prezes Judenratu Adam Czerniaków otrzymał od Niemców zapewnienie, że nie ma powodu do obaw.

UMSCHLAGPLATZ

Trzy dni później Czerniaków popełnił samobójstwo. W liście do żony pisał: „Żądają ode mnie, bym własnymi rękoma zabijał dzieci mego narodu. Nie pozostaje mi nic innego jak umrzeć”. A w liście do Zarządu Gminy Żydowskiej: „Nie traktujcie tego jako akt tchórzostwa względnie ucieczkę. Jestem bezsilny, serce mi pęka z żalu i litości, dłużej znieść tego nie mogę. Mój czyn wykaże prawdę i może naprowadzi na właściwą drogę działania. Zdaję sobie sprawę, że zostawiam Wam ciężkie dziedzictwo”. Tak się jednak nie stało, a ten akt wzbudził skrajne oceny. Historyk i założyciel archiwum getta Emanuel Ringelblum pisał o samobójstwie Czerniakowa jako bezużytecznym geście. Żydowscy działacze konspiracyjni debatujący tego dnia nad sytuacją rozeszli się bez konkluzji. Byli bezsilni. Myśl o oporze uznano za szaloną. Żydów mógł uratować tylko cud. Tego dnia wywieziono 7300 osób.

Pierwszymi ofiarami deportacji byli najbiedniejsi, uchodźcy i aresztanci. Następnie przyszła kolej na tych, którzy nie mieli dokumentów świadczących o zatrudnieniu, i na Żydów przywiezionych tu wcześniej z Czech i Niemiec.

W pierwszych dniach akcji wykonawcą niemieckich rozkazów była żydowska Służba Porządkowa. Policjanci doprowadzali ofiary na punkt zborny koło Dworca Gdańskiego – tzw. plac przeładunkowy (niem. Umschlagplatz). Załadunek do wagonów odbywał się między godziną 16 i 17, więc ludzie często czekali wiele godzin. „Na placu – czytamy w relacji nieznanej autorki – tłoczyli się ludzie z tobołkami i plecakami. Każdy łudził się nadzieją, że może podróż nie skończy się śmiercią, a wówczas jakieś rzeczy będą przecież potrzebne. (...) Tłok i ścisk był jednak tak wielki, że utrzymanie skromnego 6-7 kilogramowego bagażu stawało się niemożliwością. Przeważnie więc rzucano plecaki. Zanim nadchodziły wagony, wielu ludzi próbowało się zwolnić. Instynktownym odruchem było pragnienie ucieczki z tego zapchanego i śmierdzącego placu. Grzęzło się tam w kale i brudzie. Ludzie (...) załatwiali swe potrzeby fizjologiczne na miejscu, gdzie kto stał, bo nie było sposobu przesunąć się przez tłum”. Nielicznym udawało się wydostać.

Do końca lipca deportowano 65 tys. ludzi. Gdy pojawiły się pierwsze oznaki biernego oporu, zmieniono taktykę: SS i formacje pomocnicze blokowały wybrany kwartał domów, z których zabierano wszystkich mieszkańców. Część młodych mężczyzn po selekcji kierowano do obozu przejściowego (tzw. Dulag), a stąd do obozów pracy.

PRAWDA DOCIERA POWOLI

Działania sprawców były od początku przemyślane i planowe. „Esesmani okazali się mistrzami, jeśli chodzi o znajomość psychiki ludzi” – pisał Ringelblum. Manipulowanie nastrojami przez rozpuszczanie nieprawdziwych wiadomości, rozbijanie solidarności wspólnoty, stwarzanie złudnych nadziei – wszystko to paraliżowało myśli o obronie. Innym sposobem na zwabienie ludzi na Umschlagplatz było ogłoszenie, że ochotnicy otrzymają zapas chleba i marmolady; wielu się zgłosiło. Obiecywano też, że rodziny, które przyjdą dobrowolnie, nie zostaną rozdzielone.

5 lub 6 sierpnia 1942 r. (relacje się różnią) na Umschlagplatz trafiły dzieci z Domu Sierot kierowanego przez Janusza Korczaka. Podobny los spotkał wszystkie takie placówki. Wychowawcy zostali deportowani wraz z dziećmi.

Prawda o miejscu przeznaczenia transportów docierała do getta stopniowo.

Działacz organizacji Bund dowiedział się od kolejarzy, że przybywające do Treblinki składy wracają puste, a do obozu nie dowozi się żywności. 10 sierpnia dotarł do getta pierwszy uciekinier z Treblinki, po nim kolejni. Kronikarz Abraham Lewin po wysłuchaniu relacji jednego z nich, Dawida Nowodworskiego, zapisał: „Jego słowa jeszcze raz potwierdzają to, o czym już wiemy, i ponad wszelką wątpliwość stwierdzają, że ludzie ze wszystkich transportów zostali zgładzeni i nikt nie mógł ocaleć. (...) Taka jest naga prawda. Straszna”.

To jednak nic nie zmieniło. Utworzona w lipcu Żydowska Organizacja Bojowa nie była w stanie reagować. Jej ulotki ostrzegające przed deportacją ludność getta traktowała nieufnie. Nie było broni. Wysłany na „aryjską stronę” Arie Wilner nie był w stanie dotrzeć do właściwych ludzi w polskim podziemiu. Liczba członków topniała. Ratunkiem było ukrywanie się w getcie lub ucieczka na „aryjską stronę”. Ale taka decyzja oznaczała utratę kontaktu z bliskimi, ryzyko mogli podjąć jedynie posiadacze „dobrego wyglądu” i pieniędzy, mający znajomości wśród Polaków.

300 TYSIĘCY

W kolejnych tygodniach narastała brutalność. Rozporządzenia o zmianie granic getta wprowadzały chaos, ułatwiający prowadzenie deportacji. Ludzie tracili mieszkania i nie pozostawało im nic innego, jak zgłosić się do transportu. „Nie wiadomo już, co jest dobre, a co złe, jakie dokumenty są pewne (...)” – relacjonował Samuel Puterman, funkcjonariusz Służby Porządkowej.

W drugiej połowie sierpnia nastąpiła przerwa w deportacjach. Warszawskie Vernichtungskommando przeniosło swe działania na prowincję. Między 19 a 21 sierpnia wysiedlono tysiące Żydów z Otwocka, Falenicy i Mińska Mazowieckiego, a 22 sierpnia z Siedlec.

Końcowy etap „Wielkiej Akcji” zaczął się 6 września, gdy wszystkim mieszkańcom getta nakazano stawienie się w kwadracie ulic Gęsiej, Smoczej, Zamenhofa i Szczęśliwej, celem rejestracji. Każdej z działających w getcie niemieckich firm przyznano limit pracowników.

„Kocioł” trwał do 11 września. Ci, którzy nie otrzymali przydziału, o ile się nie ukryli, zostali deportowani. Zastrzelono 2648 osób, ponad 54 tys. wywieziono, 60 popełniło samobójstwo, 339 zmarło. Ostatnim dniem „Wielkiej Akcji” był 21 września 1942 r. Tego dnia (wypadało akurat święto Jom Kippur) na Umschlagplatz trafiła większość żydowskich policjantów z rodzinami. Ostatni transport liczył 2196 osób.

Trzy dni później poinformowano Radę Żydowską o zakończeniu akcji. Od przybycia do Warszawy „pełnomocnika” Globocnika upłynęły nieco ponad dwa miesiące. Według źródeł niemieckich liczba wywiezionych wynosiła 253 742, wedle szacunków żydowskich ok. 300 tys. Poza tym w lipcu rozstrzelano 1224 osoby, w sierpniu 2305, we wrześniu 3158. Getto, którego obszar uległ zmniejszeniu, przekształcono w obóz pracy, składający się z wydzielonych i izolowanych od siebie enklaw. Z raportu gubernatora dystryktu warszawskiego Ludwiga Fischera wynika, że na jego terenie pozostawało ok. 35 tys. Żydów. Oprócz nich pozostało jeszcze 20-25 tys. „nielegalnych”. Trudno określić liczbę tych, którzy przeszli na „aryjską stronę”.

ZA MURAMI GETTA

Polska prasa konspiracyjna na bieżąco opisywała sytuację w getcie. Najbardziej szczegółowo czynił to organ prasowy Komendy Głównej Armii Krajowej „Biuletyn Informacyjny”, redagowany przez Aleksandra Kamińskiego. Długo jednak przeznaczenie transportów nie było jasne, spekulowano, że mogą być kierowane „różnymi drogami” do Bełżca i Sobiboru.

Pierwsza informacja o komorach gazowych w Treblince pojawiła się dopiero 20 sierpnia. W tekstach zamieszczanych w innych podziemnych pismach AK i Delegatury Rządu [przedstawicielstwa władz cywilnych w kraju – red.], pisanych już po zaprzestaniu deportacji, nie szczędzono słów krytyki Judenratowi, wskazywano na okrucieństwo policji i bierność ludności. Los getta miał stanowić przestrogę dla Polaków. Krytyce Żydów towarzyszyła idealizacja polskiego społeczeństwa. Pisano o pomocy i współczuciu, milczeniem pomijano masowy handel szmuglowanymi z getta rzeczami (wstrząsające opisy znajdziemy w wydawnictwach wewnętrznych), bandy szmalcowników grasujących pod gettem, zachowanie polskich policjantów „granatowych”. Mimo współczucia dla ofiar i potępienia sprawców, rzadko pojawiały się słowa solidarności z Żydami, nie było też odniesień do wspólnoty obywatelskiej.

O konieczności pomocy Żydom jako pierwsi zaczęli pisać komuniści, wzywając Żydów do podjęcia oporu; było to na początku sierpnia. Niedługo później pojawiła się ulotka „Protest”, sygnowana przez niewielką konspiracyjną organizację Front Odrodzenia Polski. Jej autorka, katolicka pisarka Zofia Kossak, w imieniu katolików-Polaków bardzo dobitnie potępiała masowy mord i przełamywała zmowę milczenia wokół niego. Należała też ona do inicjatorów powołania specjalnej organizacji pomocy Żydom, która ukonstytuowała się później jako Tymczasowy Komitet im. Konrada Żegoty. Mimo antysemickich akcentów w tekście „Protestu” jego znaczenia nie sposób przecenić.

Dopiero bowiem w połowie września pojawiło się krótkie „Oświadczenie”, sygnowane przez podziemne Kierownictwo Walki Cywilnej (organ Delegatury Rządu), wydane w imieniu „całego społeczeństwa polskiego” i wszystkich polskich ugrupowań politycznych, zawierające potępienie „mordu nie znajdującego przykładu w dziejach świata, w obliczu której bledną (...) wszystkie znane z historii okrucieństwa”. Wymowę „Oświadczenia” osłabiał brak podpisu najwyższych przedstawicieli cywilnych i wojskowych władz Polski Podziemnej.

„ŚWIAT WIE – I MILCZY”

W dniach „akcji likwidacyjnej” zabrakło też głosu polskiego rządu. W okupowanym kraju panowało przekonanie, że wolny świat jest doskonale poinformowany o losie getta. Zofia Kossak w swoim „Proteście” wskazywała na milczenie Anglii, USA i „wpływowego międzynarodowego żydostwa”. A także na milczenie Polaków.

Autor pisanego w dniach „Wielkiej Akcji” reportażu „Likwidacja getta warszawskiego”, Antoni Szymanowski z Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK, pisał: „Świat wie, co tu się dzieje – nie może być inaczej, i milczy. Milczy w Watykanie Namiestnik Boga, milczą w Londynie, w Waszyngtonie obrońcy dobrej sprawy, milczy Rząd Rzeczypospolitej, milczą Żydzi Europy i Ameryki. Przeraża to milczenie i zdumiewa”. Organ prasowy Delegatury Rządu insynuował, że „uparte milczenie o męczeństwie żydowskim wchodzi widocznie w plan wielkiej gry politycznej sfer żydowskich, przewidującej prędzej czy później powrót dobrych stosunków żydowsko-niemieckich, a obarczającej Polskę odpowiedzialnością za dokonane przez Niemców zbrodnie” („Rzeczpospolita Polska” z 14 października 1942 r.).

W depeszach podziemia, wysłanych z Warszawy do Londynu 26 lipca i 11 sierpnia, pojawiły się wzmianki o „akcji” w getcie. W pierwszej mowa jest o „rozpoczęciu mordowania getta warszawskiego” i zarządzeniu nakazującym wywiezienie „na wschód” 6000 osób, „oczywiście na stracenie”. W drugiej o wywożeniu na rzeź 7 tys. dziennie i samobójstwie Czerniakowa. Informacjom tym nie nadano priorytetowego znaczenia, choć za drugim razem zaznaczono, że „kraj prosi o ogłoszenie [tych faktów – DL] przez radio”. Zostały one upublicznione i właściwie odczytane, o czym świadczy pochodzący z 28 lipca wpis w Komunikacie Polskiej Agencji Telegraficznej o nadejściu nie pozostawiających wątpliwości wiadomości, że „Niemcy dążą wyraźnie do wymordowania getta warszawskiego”. W nocie o śmierci Czerniakowa z 17 sierpnia czytamy: „wiedział, że te 100 000 [Żydów z getta – DL] czeka pewna śmierć, otrzymał rozkaz osobistego sporządzenia listy Żydów, którzy mieli w liczbie po 7 tys. dziennie być deportowani z getta”.

CISZA

Pełny opis przebiegu „akcji likwidacyjnej” pojawił się w radiogramie komendanta AK Stefana Roweckiego. Mowa w nim o okrucieństwie sprawców, wywiezieniu 150 tys., codziennych kontyngentach sięgających do 15 tys., niemieckim zamiarze pozostawienia w getcie zaledwie kilkudziesięciu tysięcy osób. Zastanawiająca jest niejasność co do losu ofiar („Większość jest p o d o b n o [podkreślenie DL] mordowana w Bełżcu i Treblince, część zdaje się być przeznaczona do prac przyfrontowych”). Potwierdza to raz jeszcze, że Treblinka była słabo i zbyt późno rozpracowana przez komórki wywiadu AK. Nie była to pierwsza depesza komendanta AK na ten temat. Wcześniej donosił o dramatycznym spadku czarnorynkowego kursu dolara w związku z sytuacją w getcie, co stanowiło niebezpieczeństwo dla pracy konspiracyjnej (finansowanej także dolarami, przerzucanymi z Zachodu).

Informacje te jednak, na skutek nie do końca jasnych kalkulacji politycznych, utajniono – najpewniej na skutek decyzji sztabu Naczelnego Wodza. Na odpisie depeszy skierowanym do ministra spraw wewnętrznych Stanisława Mikołajczyka i ministra informacji i dokumentacji Stanisława Strońskiego znalazła się adnotacja, by nie ujawniać jej treści „czynnikom nieoficjalnym”. W sprawie deportacji z Warszawy zapadła wielotygodniowa cisza.

Akcja dyplomatyczna rządu polskiego zaczęła się dopiero pod koniec listopada, po dotarciu do aliantów niepokojących informacji od organizacji żydowskich z neutralnej Szwajcarii oraz po przybyciu do Londynu naocznego świadka Jana Karskiego i odczytaniu przywiezionych przezeń materiałów dokumentujących przebieg i skalę zbrodni.

Przyczyny całej tej sytuacji stanowią nadal zagadkę dla historyków.

Dlatego, pamiętając o losie Żydów Warszawy, pamiętajmy także o ich samotności.  


DARIUSZ LIBIONKA (ur. 1963) jest adiunktem w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, członkiem Centrum Badań nad Zagładą Żydów, kierownikiem działu naukowego Muzeum na Majdanku, redaktorem naczelnym rocznika „Zagłada Żydów”. Opublikował m.in.: „Żydzi w powstańczej Warszawie” (współautor), „Bohaterowie, hochsztaplerzy, opisywacze. Wokół Żydowskiego Związku Wojskowego” (współautor). Redaktor tomów „Akcja Reinhardt. Zagłada Żydów w Generalnym Gubernatorstwie”, „Prowincja noc. Zagłada Żydów w Dystrykcie Warszawskim” i „Erntefest 3-4 listopada 1943. Zapomniany epizod Zagłady”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2012