Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Oczywiście wiemy, że Kościół w swojej istocie jest święty, a jeśli nie jest święty w oczach ludzi patrzących nań z zewnątrz, ludzi Kościołowi niechętnych, nie rozumiejących, czym jest Kościół, to dlatego, że jesteśmy ludźmi obarczonymi ludzką niedoskonałością, i dlatego Kościół jest święty i nieświęty zarazem, bo jest boski i ludzki.
To, co nie jest święte w Kościele, jest błędem, zaniedbaniem, nieraz grzechem. Jeśli błędem czy grzechem całego Kościoła, to jednak odpowiedzialność za to jest zróżnicowana. Każdy z nas ponosi jakąś cząstkę tej odpowiedzialności, w takiej mierze, w jakiej z własnej winy, a może i bez własnej winy nie jest święty. Odpowiedzialność ta jest podzielona, nierówno zresztą, nie tylko między jednostki, ale i między różne elementy składowe tego Kościoła, struktury czy środowiska w nim istniejące.
Spróbujmy odpowiedzieć, pokrótce i niewyczerpująco, starając się wskazać na to, co najważniejsze, na dwa pytania postawione przez redakcję "Więzi".
Jerzy Turowicz10 grudnia 2007 r. ukończyłby 95 lat. Z tej okazji oraz w związku z premierą "Tygodnika" w nowym formacie przypominamy jeden z jego mniej znanych tekstów. "Rachunek sumienia Kościoła w Polsce" ukazał się w "Więzi" nr 3/1996, jako głos w ankiecie redakcyjnej. Miesięcznik zwrócił się wówczas do ponad stu osób z prośbą o odpowiedź na następujące pytania:
1. Jakie były najcięższe błędy i zaniedbania Kościoła katolickiego w Polsce po roku 1989 (chodzi nam o Kościół rozumiany jak najszerzej - od parafii, poprzez ruchy i stowarzyszenia, środowiska intelektualne, uczelnie i redakcje katolickie, działaczy i polityków odwołujących się do katolicyzmu, aż po Episkopat)?
2. Jakie błędy i zaniedbania widzę dziś we własnych postawach i działaniach (i/lub w postawach i działaniach mojego najbliższego środowiska katolickiego) po roku 1989?
Publikujemy ten tekst w przekonaniu, że - zwłaszcza w części drugiej - pozostaje bardzo aktualny i że dla "Tygodnika" wciąż może stanowić zarówno podstawę do rachunku sumienia, jak punkt wyjścia do myślenia o programie na przyszłość.1
Obraz Kościoła w oczach ludzi patrzących z zewnątrz kształtują słowa i czyny hierarchii i duchowieństwa, a także mediów katolickich oraz katolików zaangażowanych w życie publiczne, w życie polityczne, których głosy są odbierane jako stanowisko Kościoła. Dziś w Polsce, po przełomie roku 1989, Kościół znalazł się w nowej sytuacji, do której nie był przygotowany (tak jak nie było do niej przygotowane całe społeczeństwo). Toteż Kościół z pewną trudnością szukał swojego miejsca i sposobu obecności w demokratycznej i pluralistycznej rzeczywistości. Stąd błędy powstające na styku Kościół-państwo, Kościół-
-polityka, Kościół-społeczeństwo. Jest rzeczą oczywistą, że Kościół ma nie tylko prawo, ale i obowiązek pełnienia - w każdej sytuacji - swojej funkcji profetycznej, czyli zabierania głosu w sprawach życia zbiorowości, sprawach politycznych, bowiem nie tylko życie jednostki, ale i zbiorowości podlega normom moralnym, których strażnikiem jest Kościół. A ponadto Kościołowi nie może być obojętne, jaki kształt ustrojowy i cywilizacyjny po obaleniu systemu komunistycznego będzie miała Polska, której obywatele w ogromnej większości są członkami tego Kościoła.
W latach PRL Kościół był jedyną zorganizowaną siłą, nie polityczną wprawdzie, ale społeczną, której władzy komunistycznej nie udało się podporządkować ani podzielić. Dlatego Kościół miał prawo i mógł pełnić zastępczo funkcję polityczną, mówić w imieniu społeczeństwa, negocjować z władzą, działać jako mediator między władzą a społeczeństwem. Tę rolę Kościoła akceptowali wszyscy, nawet ludzie niechętni Kościołowi, bo wiedzieli, że tylko Kościół może działać w ich imieniu. Z chwilą upadku "komuny" ta rola zastępcza się skończyła, bo społeczeństwo samo mogło się wypowiadać i organizować, a Kościół ma swoje własne, ważniejsze zadania. Ale pokusa pełnienia nadal funkcji politycznej pozostała. Zwłaszcza że pokusa ta została Kościołowi przedstawiona z zewnątrz, ze strony nowo powstałych prawicowych i centrowych formacji politycznych, deklarujących się jako chrześcijańskie i ofiarujących Kościołowi swoje usługi, domagając się w zamian poparcia. I niektórzy ludzie Kościoła pokusie tej ulegli, nie bacząc na to, że owe partie polityczne często Kościół instrumentalizowały dla swoich celów, ze szkodą dla tego Kościoła, który zamiast jednoczyć podzielone społeczeństwo stawał się stroną. Toteż zwłaszcza w pierwszych latach po roku 1989, słowa i czyny przedstawicieli Kościoła nie zawsze respektowały uprawnioną autonomię społeczeństwa cywilnego oraz zapisaną w nie ratyfikowanym dotąd konkordacie [konkordat podpisany w r. 1993 ratyfikowano dopiero w r. 1998 - red.], ale zaakceptowaną przez stronę kościelną zasadę "wzajemnej autonomii i niezależności Kościoła i państwa". Niektóre słowa i czyny wypowiadane lub czynione w imieniu Kościoła musiały budzić uzasadnione obawy, że Kościół dąży w Polsce do państwa wyznaniowego, co nie tylko nie jest zgodne z prawdą, ale byłoby dla Kościoła nieszczęściem.
W latach "komuny" społeczność katolicka w Polsce była zjednoczona w obliczu wspólnego wroga, jakim był walczący z Kościołem ustrój komunistyczny i jego ideologia. Po upadku "komuny" ujawniła się w tej społeczności ostra polaryzacja postaw, tak na tle politycznym, jak i na tle różnic w pojmowaniu funkcji i misji Kościoła. W tej sytuacji rolą Kościoła hierarchicznego byłoby tej polaryzacji przeciwdziałać, zważywszy, że to, co łączy różne orientacje w Kościele, jest stokroć silniejsze niż to, co je dzieli. Otóż wydaje się, że w tym sporze Kościół hierarchiczny stawał się stroną ze szkodą dla jego misji i wiarygodności.
Wobec powstałej w naszej społeczności katolickiej ostrej polaryzacji postaw i poglądów, było może z naszej strony zbyt mało gotowości do dialogu z ludźmi o odmiennej, nieraz diametralnie przeciwnej orientacji, choć
- by dialog był możliwy - trzeba, by gotowość do dialogu istniała także z drugiej strony.
Dokonujące się w Polsce głębokie przemiany społeczno-gospodarcze i cywilizacyjne, jak i otwarcie na Zachód oraz dążenie do integracji Polski w struktury europejskie postawiły Kościół w obliczu nowych zagrożeń. Permisywizm moralny, osłabienie więzi rodzinnej, mentalność konsumpcyjna, relatywizm w odniesieniu do prawdy. Szerzenie się wyraźnie sprzecznych z nauką Kościoła stanowisk w takich sprawach jak szacunek dla życia poczętego, eutanazja czy homoseksualizm. Wzrost antyklerykalizmu świadczy o zmniejszeniu autorytetu Kościoła i jego wpływu na zachowania, postawy i poglądy społeczeństwa. Otóż jest niebezpiecznym nieporozumieniem, kiedy słyszy się z ust ludzi Kościoła poglądy, że owe zagrożenia są wynikiem jakiegoś planu walki z Kościołem, programu ateizacji, spisku przeciw Kościołowi. Oczywiście istnieją w Polsce (jak i we wszystkich innych krajach) siły niechętne Kościołowi, zagrożenia są istotne. Tylko że ich źródłem nie jest jakiś program walki z Kościołem, są one objawem kryzysu współczesnej cywilizacji, powszechnego załamania hierarchii wartości nadających sens ludzkiej egzystencji. Owe zagrożenia stanowią dla Kościoła wyzwanie, wyzwanie, któremu trzeba stawić czoło przez głoszenie Ewangelii i dawanie świadectwa, a nie przez szukanie wroga i przez dopatrywanie się rzekomego programu walki z Kościołem, bowiem byłoby to stawaniem na z góry przegranych pozycjach i zapoznawaniem istotnych problemów.
Jan Paweł II w "Tertio millennio adveniente" mówi o potrzebie rachunku sumienia Kościoła za grzechy czy błędy i zaniedbania. Mówi o tym rachunku sumienia także nasz Episkopat. Faktem jest jednak, że w praktyce ludzie Kościoła na ogół bardzo nie lubią przyznawać się do błędów, w oparciu - jak się zdaje - o przekonanie, że skoro Kościół jest święty, to nie może błądzić. Dlatego też władze kościelne na ogół nie reagują na jakieś niefortunne czy nawet gorszące wystąpienia osób duchownych czy katolików świeckich, które idą na "rachunek" Kościoła. By nie być gołosłownym: władze kościelne przywołały wprawdzie do porządku ks. prałata Jankowskiego po jego dość skandalicznej wypowiedzi (niestety tylko za pierwszym razem...), ale nie zareagowały na równie gorszące i bardzo niechrześcijańskie wystąpienia szefa Radia Maryja czy przeora Jasnej Góry. Jest to bardzo niesłuszna taktyka, bo owe wystąpienia psują obraz Kościoła, zmniejszają jego wiarygodność, wzmagają antyklerykalizm. Przyznanie się do błędu, wyraźne stwierdzenie, że dany czyn czy słowo ludzi Kościoła są ze stanowiskiem Kościoła niezgodne, zwiększają tego Kościoła wiarygodność. Toteż jest poważnym błędem, jeśli wszelkie głosy krytyczne wobec pewnych przejawów obecności Kościoła w sytuacji demokracji pluralistycznej traktowane są jako atak na Kościół, bez względu na to, czy płyną one z wrogości do Kościoła i z niezrozumienia jego roli i misji, czy też są uprawnioną krytyką ze strony ludzi troszczących się o skuteczność tej misji i wierność Ewangelii.
Wiadomo, że Kościół jest i zawsze będzie wobec świata "znakiem sprzeciwu". Ale to nie znaczy wcale, że Kościół, mówiąc, co jest złe, a co dobre, musi z tym światem walczyć, wysuwać wobec niego roszczenia, domagać się przywilejów. Kościół jest "znakiem sprzeciwu" po prostu przez samą swoją obecność w świecie, przez głoszenie Ewangelii i dawanie świadectwa.
I wreszcie problem może najważniejszy, jeśli chodzi o świadectwo. Problem ubóstwa, "preferencyjnej opcji Kościoła na rzecz ubogich", tej ogromnej, niestety rosnącej dziś w Polsce rzeszy ludzi biednych, żyjących w nędzy, bezdomnych, bezradnych, połamanych przez życie, opuszczonych. Kościół instytucjonalny, zakony, stowarzyszenia, poszczególni księża, ludzie świeccy robią w tej dziedzinie dużo, z wielką nieraz ofiarnością. Ale potrzeby są ogromne i wydaje się, że Kościół mógłby w tej dziedzinie robić dużo więcej, niż robi. Może więc mamy tu do czynienia z grzechem zaniedbania. I problem drugi: ubóstwa samego Kościoła, jego instytucji, ludzi Kościoła, osób duchownych. Świadczenia prymatowi "być" nad "mieć". Czy trzeba mówić, że tego właśnie świadectwa jest u nas o wiele za mało?
Pora spróbować odpowiedzieć na drugie pytanie "Więziowej" ankiety, o błędy i zaniedbania mojego środowiska, tj. środowiska inteligencji katolickiej związanej z "Tygodnikiem Powszechnym", może także z niektórymi Klubami tej inteligencji.
Jednym z błędów był zapewne rodzaj zaangażowania politycznego po roku 1989. Zaangażowanie to było na pewno konieczne, płynęło z obywatelskiego poczucia odpowiedzialności za rodzący się kształt życia zbiorowego w trudnej epoce przejściowej. Ale może to zaangażowanie było zbyt jednostronne, przyczyniając się do pogłębienia podziałów w społeczeństwie, a przecież zadaniem chrześcijan jest jednoczyć, a nie dzielić.
Wobec powstałej w naszej społeczności katolickiej ostrej polaryzacji postaw i poglądów, było może z naszej strony zbyt mało gotowości do dialogu z ludźmi o odmiennej, nieraz diametralnie przeciwnej orientacji, choć - by dialog był możliwy - trzeba, by gotowość do dialogu istniała także z drugiej strony.
Może w relacjach wewnątrz społeczności katolickiej, przy nadmiernym przeciwstawianiu "katolicyzmu otwartego" "katolicyzmowi zamkniętemu", czy też przeciwstawianiu katolicyzmu "posoborowego" - "przedsoborowemu", były z naszej strony postawy, które mogły być odbierane jako jakieś poczucie wyższości, jako przekonanie, że tylko my mamy rację, brak zrozumienia dla stanowiska katolików "inaczej" myślących. Co prowadzić musiało do pewnego elitaryzmu, do zamykania się we własnym "getcie".
Może w naszej służbie Kościołowi, choć pełnionej z najlepszą dobrą wolą, według naszego rozeznania i na naszą tylko odpowiedzialność, za mało było solidarności z Kościołem hierarchicznym, za mało uwzględniania priorytetów tego Kościoła, za mało zrozumienia dla trudności, jakie ten Kościół napotykał.
Może w naszej krytyce, nie Kościoła wprawdzie, ale pewnych działań czy zachowań ludzi Kościoła, krytyce, do której mają prawo katolicy świeccy poczuwający się do współodpowiedzialności za ten Kościół i za jego misję, za mało było liczenia się z sytuacją Kościoła, za mało refleksji nad tym, czy ta krytyka Kościołowi pomaga, czy też może jego działanie utrudnia.
I wreszcie: jeśli słuszne jest na pewno zaangażowanie naszego środowiska na obszarach kultury, bo dialog z kulturą współczesną jest dla Kościoła warunkiem jego skutecznej obecności poza granicami społeczności ludzi wierzących, to zapewne w tym zaangażowaniu za mało było obrony wartości chrześcijańskich i za mało czujności wobec tego, co tym wartościom zagraża.
Na pewno nie wskazałem tu na wszystkie ważniejsze błędy i zaniedbania, które obciążają nasze środowisko. Ufam, że tę listę uzupełnią głosy innych uczestników ankiety. Ja zaś tylko mogę zakończyć słowami wypowiadanymi w konfesjonale: "Więcej grzechów nie pamiętam".