Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
...w ostatnich dniach nie sposób pozbyć się wrażenia, że Platforma Obywatelska desperacko próbuje odwrócić uwagę od coraz bardziej niekorzystnych dla siebie sondaży. O ile jeszcze w grudniu na partię premiera Tuska chciało głosować 43 proc. pytanych przez CBOS, o tyle dziś Platforma może liczyć (w sondażu tego samego ośrodka) na poparcie 29 proc. Polaków. Patrząc na ten spadek, trudno się dziwić narastającej nerwowości rządzących.
A przecież wszystko to, z czym PO zderzyła się w pierwszych miesiącach swojej drugiej kadencji – kłopoty z realizacją inwestycji sportowych i komunikacyjnych na Euro 2012, awantura o listę leków refundowanych, protesty lekarzy i aptekarzy, demonstracje przeciw podpisaniu „antypirackiej” umowy ACTA (niezbyt udane nominacje personalne już pomińmy) – było dopiero początkiem, może nie niewinną, ale jednak przygrywką wobec oporu, na jaki natrafi projekt, o którym premier mówił w exposé, że to jedna z kluczowych spraw w tej kadencji.
Mowa oczywiście o reformie emerytalnej, z jej centralnym założeniem: zrównaniem wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn oraz podniesieniem go dla obojga płci do 67 lat. Narastające już protesty – także na ulicy – i mnożące się propozycje poprawek do projektu mają wspólny mianownik: rozmycie tego centralnego założenia. Jeśli Platforma będzie przy nim obstawać, do przegłosowania reformy może potrzebować sojusznika innego niż dotychczasowy koalicjant.
Dotąd w obliczu protestów premier zwykle grał na przeczekanie albo (tak było w przypadku ACTA) próbował wręcz stawać na czele niezadowolonych. Chciałoby się rzec: normalne rzeczy w czasach „polityki sondażowej”. Tyle że reforma emerytalna pod tę kategorię nie podpada. Trzeba ją przeprowadzić, a potem wytrzymać nerwowo dalsze spadki. Czy premierowi starczy determinacji, to pytanie nie tylko o przyszłość partii i rządu. To pytanie o naszą przyszłość.