Przebudzenie

Jeździmy tam, odpoczywamy i wracamy. Za sprawą tragedii wreszcie otworzyliśmy oczy na cierpienie innych, stąd taka fala solidarności i ofiarności, jakiej już dawno w Szwecji nie było. Może to jakieś przebudzenie na tę część świata, która jest mniej od nas zamożna i z reguły pozostawiana samej sobie?.

16.01.2005

Czyta się kilka minut

ANNA MATEJA: - Czy Szwecja policzyła już swoje ofiary?

ALEKSANDER PERSKI: - Nie, ale na szczęście dlatego, że ich liczba wciąż się zmniejsza. Kilka dni po przejściu fal tsunami obawiano się, że z wakacji nie wróci nawet 3,5 tys. Szwedów. Teraz mówi się o tysiącu, ale to i tak najliczniejsza grupa ofiar kataklizmu spoza Azji. Stąd szok społeczny, stopniowo przechodzący w smutek, przygnębienie, żałobę. W grupie zaginionych jest 130 osób poniżej dwudziestego roku życia i 30 dzieci, które nie ukończyły pięciu lat. Właściwie każdego dnia dochodzą nowe szczegóły, zmuszając nas do konfrontacji z pytaniem, czy potrafimy sobie wyobrazić rozmiary katastrofy, która tam się wydarzyła.

To tragedia narodowa. W szwedzkich mediach - rzecz tutaj niebywała, bo stosunek do religii jest w najlepszym przypadku obojętny, a z reguły lekceważący - pojawili się duchowni, bo także u nich ludzie szukają wsparcia i pociechy; zapewnienia, że nie są sami ze swoim bólem, stratą czy niepokojem. Część z nich na pewno stara się też zrozumieć ten dramat czy dociec sensu śmierci niewinnych ludzi w szerszej perspektywie wiary, ale wielu potrzebuje po prostu solidarności. Państwo, podobnie Kościół, powołało już centra kryzysowe z dyżurami psychiatrów i psychologów. Więcej, sami Szwedzi samodzielnie i spontanicznie zakładają grupy wsparcia, powstały też grupy osób poszkodowanych. Odruch organizowania się, “bycia razem", wzmocnienia więzi społecznych jest silny i objął właściwie cały kraj.

W niedzielę 16 stycznia w Instytucie Karolińskim w Sztokholmie organizujemy serię wykładów otwartych na temat konsekwencji przeżycia tego rodzaju katastrof: jak reagują na nie dorośli, jak dzieci; z jakim ryzykiem należy się liczyć w późniejszym życiu; na jakie długotrwałe skutki trzeba się przygotować.

- Co można powiedzieć ludziom, którzy stracili dziecko, rodziców albo przyjaciół? Wydaje się, że można tylko milczeć.

- Można i milczeć, ale najważniejsze, żeby z ocalałymi czy osamotnionymi być. To, co zrobimy dla nich teraz - w dniach i tygodniach bezpośrednio po katastrofie - może zaważyć na całym ich życiu: ci ludzie muszą otrzymać profesjonalną pomoc, poczuć, że nie są sami, aby po pewnym czasie, raczej dłuższym niż krótszym, przekonać się, że życie może toczyć się dalej, mimo takiej tragedii i utraty dziecka czy rodziców. Najważniejsze są dla nich w tym momencie bliskie relacje z innymi ludźmi. Stany posttraumatyczne pojawiają się właśnie wtedy, gdy takiej bliskości zabraknie.

Boję się, że szok, w którym się znaleźliśmy, uniemożliwia ogarnięcie tego, co się stało. Na razie operujemy suchymi liczbami, koszmar może rozpocząć się w poniedziałek, 10 stycznia, gdy po przerwie zimowej ludzie wrócą do pracy, a dzieci do szkół. Spotkamy się po długiej przerwie i dopiero wtedy dotrze do nas, kto konkretnie stoi za liczbami z komunikatów. Zwyczajne życie, ale “bez kogoś", w żałobie może się okazać najbardziej bolesne. Nie umiem i nie chcę prognozować, jak nasze życie się potoczy.

- Tragedie były doświadczeniem ludzkości od początku jej istnienia. Państwa prowadziły wyniszczające wojny, podczas epidemii wymierały całe miasta, katastrofy naturalne przynosiły dawniej skutki bardziej dramatyczne, przede wszystkim z powodu niemożliwości udzielenia natychmiastowej pomocy.

“Titanic" stał się ikoną kultury masowej. 10 lat temu w katastrofie promu “Estonia" zginęła większość pasażerów, a zaledwie rok temu trzęsienie ziemi w irańskim Bam pochłonęło 35 tys. ofiar. Tego już nie przeżywamy, bo media nie informują nas, co się teraz dzieje w Bam. Może więc za kilka tygodni tsunami w Azji także przestanie być tematem medialnym, a ocaleni potraktują je jako kolejne doświadczenie życiowe, z którym, choć jest bolesne, da się żyć?

- Niewykluczone, ale chcę wierzyć, że to doświadczenie czegoś nas nauczy. Pozwoli choćby zauważyć, że dla Azjatów, którzy stracili bliskich, domy, miejsca pracy i niejednokrotnie stali się nędzarzami, ta katastrofa jest czymś daleko bardziej dojmującym. Większość ludzi spoza Azji jednak ocalała i wróciła do bezpiecznych domów, pracy, przyjaciół.

Bogata Północ jeździ do Azji Południowo-Wschodniej, aby odpocząć w egzotycznym świecie i nasze kontakty z tymi krajami rzadko wychodzą poza turystykę. W Szwecji Tajlandia powszechnie uważana jest za wymarzone miejsce na wakacje w zimie. Działają biura podróży systematycznie organizujące tam wycieczki, są ośrodki z “naszymi" hotelami, np. wyspa Khao Lak, której brzegi zostały teraz zniszczone, dlatego też liczba naszych ofiar jest tak duża.

Jeździmy tam, odpoczywamy i wracamy. Za sprawą tragedii wreszcie otworzyliśmy oczy na cierpienie innych, stąd taka fala solidarności i ofiarności, jakiej już dawno w Szwecji nie było. Może to jakieś przebudzenie na tę część świata, która jest mniej od nas zamożna i z reguły pozostawiana samej sobie? Może inaczej popatrzymy na czarterowe podróże do raju na ziemi i poszukamy też innego rodzaju kontaktów z tymi krajami? Może też zachwiane zostanie nasze poczucie pewności w stosunku do świata i natury, o które tak łatwo, gdy żyje się w bogatszej i bezpieczniejszej części świata.

- Osiągnięcia nauki umożliwiły mieszkańcom bogatej Północy życie zindywidualizowane i skupione na sobie. Ta katastrofa przypomniała nam - niezależnie od tego, czy tragedię przeżywaliśmy na miejscu, czy przed telewizorem - że aby przetrwać, musimy być razem.

- Taka jest pierwsza reakcja ludzi, którym udało się przeżyć potężną katastrofę, którzy otarli się o śmierć. W ich systemie wartości na pierwszy plan wysuwają się kontakty międzyludzkie i solidarność z poszkodowanymi.

Katastrofę wywołaną tsunami w Azji Południowo-Wschodniej można nazwać globalną, bo dotknęła wiele religii i narodów.

I tak jak epicentrum trzęsienia ziemi znajdujące się gdzieś na Oceanie Indyjskim rozchodzi się falami po całym regionie, tak jego skutki będą odczuwalne na całym globie. Czy zdołamy jednak zatrzymać na nich uwagę, przejąć się, nie tylko w spontanicznym odruchu współczucia, sytuacją w tamtych krajach?

- Warto zainteresować się choćby ich problemami społecznymi. Przecież Tajlandia - o czym teraz się raczej nie wspomina - jest krajem rozwiniętej turystyki seksualnej...

- Której by tam nie było, gdyby nie zapotrzebowanie Europejczyków. Istnieją nawet biura podróży wyspecjalizowane w jej organizowaniu. Ale na takie reakcje jest jeszcze za wcześnie. Na razie będziemy chcieli dociec, “kto zawinił", ocalić racjonalność świata: skoro jest skutek, musi być i przyczyna. Szwedzi krytykują rząd, który pierwszą decyzję o pomocy podjął dopiero po 48 godzinach od przejścia tsunami. Tak postępujemy zawsze, gdy stanie się coś niezrozumiałego.

W małych i dużych ludzkich katastrofach powraca pewien sposób zachowania. Zaczyna się od szoku, kiedy spokojni na zewnątrz, wewnątrz czujemy się jak rozbite lustro. Potem przychodzi złość i agresja, które mogą zakończyć się stanami lęku i paniki, a na końcu pojawia się smutek i poczucie straty, apatia, której patologiczną postacią jest depresja. Niektórzy z nas są wyposażeni w silne mechanizmy obronne, bez nich dramatyczne informacje rozbiłyby naszą psychikę na kawałki. Dlatego np. nie dopuszczamy do siebie informacji, że coś się stało albo zaczynamy się zachowywać jak dzieci, przenosząc się do czasu, gdy zajmowali się nami rodzice i chronili przed jakimkolwiek zagrożeniem. Możemy też nie dopuszczać do głosu uczuć - po prostu zablokować kontakt między uczuciami a rozumem.

Po tym wszystkim przychodzi faza reorientacji, kiedy zaczynamy żyć zarówno ze świadomością, jak i rozumieniem tego, co się stało. Jednak o takich doświadczeniach nigdy się nie zapomina - są jak bolesna blizna. Blisko 20 proc. osób, które miały do czynienia z przeżyciami traumatycznymi i sytuacjami ekstremalnymi, boryka się z długotrwałymi konsekwencjami psychicznymi, tzw. zespołem stresu pourazowego. Te wydarzenia wracają np. w postaci natarczywych obrazów, koszmarów sennych, zmuszając do wielokrotnego przeżywania strachu i przerażenia.

- Nie pojawia się przekonanie, że takie przejście mnie zahartowało, że dzięki niemu jestem dojrzalszy?

- Tylko niektórzy są przygotowani do takiej reakcji. Na ogół pojawia się nadwrażliwość, której trudno się pozbyć właściwie do końca życia; lęk o siebie i bliskich. Sporo pracowałem z ludźmi, którzy ocierają się o zagrożenie, np. podczas zawału serca. Pozornie żyje się zupełnie normalnie, nic specjalnego się nie dzieje, ale podskórnie czuje się jakiś strach. I chyba inaczej być nie może, bo nasz mózg zapamiętuje zdarzenia dla nas niebezpieczne i dość szybko reaguje na sytuacje przypominające coś, co już przeżyliśmy. Wymazanie tych przejść z pamięci jest niemożliwe, możemy tylko nauczyć się z tym żyć. Co nie znaczy, że nadwrażliwość musi być chorobą. To może też być życiowa mądrość - doświadczenie, które, choć traumatyczne, pozwala nam żyć bardziej świadomie.

- Ulrich Beck w książce "Społeczeństwo ryzyka" pisał, mając na myśli zagrożenia wewnątrzcywilizacyjne, że żyjemy na wulkanie. Cywilizacja, uniezależniając nas od natury, stała się też kokonem. Okłamujemy siebie, że potrafimy sobie radzić z każdym naturalnym zagrożeniem...

- I kolejny raz okazało się, że z naturą trzeba żyć, a nie walczyć. Jestem optymistą - człowiek z reguły jest rozsądny i stara się znaleźć najlepsze rozwiązania dla problemów, jakie przed nim stają. Ludzkie życie jest jednak bardzo podzielone: część z nas nie ma kontaktu ani z cierpieniem, ani ze śmiercią (albo takich kontaktów unika); inni żyją nimi na co dzień. A takie doświadczenie, jeśli człowiek jest na nie otwarty, pomaga zrozumieć, po co żyjemy. W końcu nie trzeba tsunami, żeby poznać smak bólu czy rozpaczy.

Nie wyciągajmy z tego, co się stało, wniosków wyłącznie pesymistycznych. Tragedia w Azji może nam otworzyć oczy na to, że świat jest pełen cierpienia; przypomnieć, że natura potrafi być gwałtowna i złowroga. Kolejny raz przekonaliśmy się też, co jest w życiu ważne: drugi człowiek. Wystarczy mieć otwarte oczy i serce, by o tym nie zapominać.

Doc. ALEKSANDER PERSKI (ur. 1947) jest psychologiem klinicznym. W 1999 r. zorganizował przy Instytucie Karolińskim pierwszą w Szwecji Klinikę Stresu, która pod jego kierownictwem stała się centrum badań i leczenia chorób spowodowanych stresem. W Polsce wydał ostatnio “Poradnik na czas przełomu" (2004).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2005