Pożegnanie sierpnia

Michał Szlaga obserwował wydarzenia z wysokości czwartego piętra starej poniemieckiej kamienicy. Uświadomił sobie, czego jest świadkiem – końca Stoczni.

17.09.2013

Czyta się kilka minut

Ul. Rurarzy, zabudowa po dawnej stoczni Schichaua z okresu międzywojennego. / Fot. Michał Szlaga
Ul. Rurarzy, zabudowa po dawnej stoczni Schichaua z okresu międzywojennego. / Fot. Michał Szlaga

Wizją wydania książki o Stoczni Gdańskiej Michał Szlaga żył od dawna. W końcu przyszło wybrać materiał z tysięcy zdjęć: architektura, technologie, ludzie Solidarności, bramy, artyści. I wyburzenia... Od lat usiłował uporządkować mętlik w głowie – bo co to właściwie jest Stocznia?

Już wie, które zdjęcia odrzuci. Te piękne – szukanie koloru, malowanie światłem, abstrakcyjne formy. Z czasu, kiedy, tak jak wielu, zakochał się w tym niezwykłym miejscu. Nie ma tu dla nich miejsca, bo nie o pierwszej miłości opowie, lecz o towarzyszeniu umierającym budynkom. O naiwnych, daremnych, może i głupich próbach uratowania czegokolwiek.

Sięga po to, od czego chce się uwolnić – zdjęcia są więc techniczne, paskudne, traumatyczne. Dokumentujące dzieło deweloperów, słabych architektów, pozbawionych wizji urzędników, złomiarzy i wandali – wespół rujnujących jedną z najwspanialszych europejskich przestrzeni.

Książka nie jest jednak elegią. Autor nie wierzy, by pozostało już tylko skrupulatne obrysowywanie konturów tego, co odeszło. To niemożliwe, by już było za późno na refleksję, dyskusję, ratunkowe działania. Wierzy, że tym razem nie jest naiwny.

ŚWIĘTE PRAWO PRZYPADKU

Tak, kiedyś był naiwny – myślał, że zachodni deweloperzy swoje dobre, wypracowane już standardy zastosują także w Polsce. Mylił się. W Europie Zachodniej dziedzictwo przemysłowe dawno zostało rozpoznane i docenione. W Polsce duża część konserwatorów nadal nie wie, czym ono jest. W konsekwencji terenami postoczniowymi rządził dewastujący przypadek.

Zmiana ustroju, potem czas reform oznaczały dla Stoczni Gdańskiej prywatyzację, a co za tym idzie – miniaturyzację. Zawiadujący wówczas miastem politycy nie zdecydowali się na przeprowadzenie jakichkolwiek sensownych działań – choćby przejęcia, z pomocą Skarbu Państwa, najcenniejszych terenów symboli. Wkrótce przeszły one w ręce prywatne, a slogan o świętym prawie własności pełnił rolę poręcznego knebla blokującego niewygodne dyskusje.

Pozytywnym działaniem, podyktowanym chęcią budowania pozytywnego wizerunku, wykazał się nowy właściciel terenu. Zdecydował się zaprosić do współpracy artystów, co było sprawdzoną już praktyką stosowaną w Europie Zachodniej. Dostali pracownie, pozwolenie na organizowanie wystaw, imprez. Michał był jednym z nich. Wtedy nie wiedział, że wydarzenie to zdeterminuje jego życie na lata.

PIĘKNE NOWE WSPANIAŁE

Na początku była przestrzeń: tajemnicze konstrukcje, zjadane przez roślinność. Dźwigi – olbrzymie, zwierzokształtne, człekopodobne, w dodatku organicznie zielone, jak drzewa. Obracały się piszcząc, skrzypiąc. Wszystko miało swój charakterystyczny dźwięk – zza kanału szumiało piaskowanie, hulał wiatr, walił jakimiś drzwiami. Zapach wody, przemieszany z wonią farb, chemii, smaru. Nocą przychodzili wartownicy, by z buddyjskim spokojem, zapatrzeni w fale, nic nie robić. Michał nasiąkał Stocznią. Odkrywał jej tajemnice. Wspomnienia tego, czym była wtedy, dziś dają mu siłę do działania.

Wkrótce gdańszczanie zaczęli postrzegać tereny postoczniowe nie tylko przez pryzmat politycznie niewygodnych tematów. Tam było nowe życie – ktoś mieszkał, organizowano imprezy. Szlaga uważał, że najważniejszym wkładem artystów w nową dzielnicę było zamieszkanie w niej – kiedy jeszcze była zaledwie ideą.

Wierzył, że będzie świadkiem powstawania wyjątkowego miejsca: ze Stocznią Gdańską na wyspie Ostrów wciąż produkującą statki; z nowoczesną architekturą; z zachowaną historyczną infrastrukturą. Dzielnicy o wspaniałej, zrównoważonej przestrzeni. Taki był komunikat dewelopera.

SZTUKA I ŚWIADOMOŚĆ

Skończył studia na Akademii Sztuk Pięknych. Doskonałe materiały zdjęciowe o Stoczni otworzyły mu wrota do prestiżowych czasopism. Nie przeprowadził się – dojeżdżał do pracy w Warszawie. Czuł się coraz bardziej doceniany i spełniony.

Wtedy nadeszły pierwsze wyburzenia. To był wstrząs. Kilka lat potem, w 2008 r., nowy deweloper zlikwidował Kolonię Artystów. Uznał ją za rzecz zbędną.

A Michał kupił mieszkanie – z widokiem na Stocznię. Wreszcie, całkowicie niezależny od dewelopera, zrozumiał, że artyści mogliby zrobić więcej, gdyby nie obawa o pracownie w Kolonii. Obserwował następujące po sobie wydarzenia z wysokości czwartego piętra starej poniemieckiej kamienicy. Uświadomił sobie, czego jest świadkiem – końca Stoczni.

To było powodem zmiany sposobu fotografowania. Miejsce impresji zajął dokument – maksymalnie proste zdjęcia. Obserwował ludzi mających wpływ na los Stoczni, ważył ich intencje. Czas naglił, następowały kolejne chaotyczne wyburzenia, a wśród polityków tak rzadko pojawiali się ci, którym można było zaufać. Jednym z nich był poseł Aram Rybicki, bardzo zaangażowany w projekt ochrony dźwigów. Michał przekonał go, że Stocznia to nie tylko one, ale przede wszystkim budynki, urządzenia, cała przestrzeń. Rybicki pozyskał dla sprawy wiceministra kultury Tomasza Mertę. Pojawił się pomysł objęcia terenów postoczniowych ochroną.

Niestety – obaj zginęli w katastrofie smoleńskiej.

NADZIEJA

Dopiero teraz, po kolejnych zmarnowanych latach, pojawia się szansa na kontynuowanie tamtego planu. Być może Prezydent RP obejmie cały obszar patronatem. Wówczas obecni właściciele terenu będą musieli liczyć się z tym, czego pragną obywatele. Już nie będą mogli szukać przypadkowych inwestorów, którzy wybudują tu cokolwiek.

Dziesięć lat upartych działań, nagłaśniania skandali, prowokowania zdarzeń medialnych, wreszcie robienia sztuki w tym miejscu zaczyna przynosić efekty. Gdańszczanie wiedzą już, że zniknęła najstarsza jej część. Nie ma Willi Dyrektora, Domku Ogrodnika, wielu hal, jak i innych, mniej znanych budynków. Niedawno ścięto olbrzymie stuletnie drzewa, dla których miejsce troskliwie wybrali świetni architekci budujący Stocznię. To, co zniszczono, jest już nie do odtworzenia – ale trzeba pochylić się nad tym, co wciąż jeszcze istnieje. Nie jest to zadanie łatwe. Budynki poprzemysłowe są trudne – zarówno ze względu na stan techniczny, jak i gabaryty. Wielkie hale – co mogłoby w nich być?

PRZYSZŁOŚĆ DLA WIZJI

Może pływalnia? Trzy baseny, w najokazalszej hali Stoczni Cesarskiej? Pływanie wśród tej unikatowej architektury samo w sobie byłoby niesamowitym doznaniem, w dodatku projekt taki znakomicie promowałby miasto – bo czy jest ktoś, kto nie zachwyciłby się kunsztem i klasą tych, którzy zdecydowaliby się na tak odważny sposób rewitalizacji?

Właśnie zburzono jedną z pochylni – a mogłaby pełnić rolę przyziemia dla nowego budynku. Być może inną da się uratować – o ile właściciel terenu zechce wyobrazić sobie wielki plac publiczny wokół, a na niej wyciągnięty z wody Sołdek, pierwszy zwodowany po wojnie polski statek. Można byłoby oglądać go z dołu, od śruby, wchodzić trapem. Czy deweloper doceni tę wartość dodaną?

Kiedyś Michał nie inicjował takich dyskusji – przecież Stocznia Gdańska produkowała statki, pochylnia zatem była narzędziem pracy. Jako fascynat przemysłu i przyjaciel stoczniowców chciał, by trwało to jak najdłużej. Ale co zrobić, kiedy zrezygnowano z produkcji statków? Pozostaje jednak pytanie: „Skoro sami, własnymi rękami, zlikwidowaliśmy nasz przemysł stoczniowy, to czy musimy też zabijać pamięć po nim? Dlaczego chcemy karać się dwukrotnie?”.

Zdaniem Szlagi trzeba wychodzić z najbardziej absurdalnymi z pozoru wizjami, odrzucając złe, sztampowe projekty. Trzeba szukać inwestorów, którzy zrozumieją i uszanują wolę świadomego społeczeństwa Gdańska. – Gdańszczanie stracili Stocznię, ale nie mogą o tym zapomnieć. Ten projekt, być może dziwny na pierwszy rzut oka, będzie przypominał o największych momentach ich historii – mówi.

ZROBIŁ SWOJE

Był czas, kiedy Michał czuł się przygnieciony obowiązkiem. Nikt poza nim nie fotografował burzenia Stoczni, nie tworzył dokumentacji. A jemu wciąż brakowało funduszy, by zrobić to w pełni profesjonalnie – z użyciem takiego sprzętu i materiałów, jakich by chciał, poświęcając na to tyle czasu, ile uważał za konieczne. Dziś, kiedy stworzył książkę, wie, że nie to jest istotne. Z tysięcy zdjęć wybrał dwieście pięćdziesiąt. Dokument, który powstał, pokazuje skalę zjawiska – nawet jeżeli nie pokazuje stu procent detali.

Teraz uwolni się od Stoczni – nie tyle od niej samej, ile od tego, co tak bardzo emocjonalnie od lat go pożerało – dokumentacji jej rujnowania. Ta książka to prywatna droga do wolności Michała Szlagi.


Album „STOCZNIA SZLAGA”. Zdjęcia: Michał Szlaga. Teksty: Jacek Dominiczak, Michał Szlaga, Adam Mazur, Waldemar Affelt. Projekt graf.: Olga Łebkowska Wydawca: Fundacja Karrenwall, Gdańsk 2013 www.szlaga-stocznia.eu


Spotkanie promujące album odbędzie się w Instytucie Sztuki Wyspa w Gdańsku, 24 września 2013 r. o godz. 18.00.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2013