Po pierwsze: jakość

Obecny system finansowania uczelni, ignorujący ich poziom, powoduje, że nasze najlepsze uniwersytety i politechniki są stale degradowane. Odbywa się to pod hasłem równych potrzeb i równych praw - zabójczego dla nauki.

03.10.2004

Czyta się kilka minut

---ramka 339524|prawo|1---W tekście Życzkowskiego i Wittlina z jednej strony widzimy rozpaczliwie czarny obraz polskiej nauki, z drugiej - wizję świetlanej przyszłości, gdy tylko - bagatela - wprowadzimy odpowiednie reformy. Taki kontrast trochę utrudnia merytoryczną dyskusję, bo chociaż nie ma sensu polemizować z argumentami, które - jak sądzę - są wprowadzone wyłącznie po to, aby tekst odpowiednio udramatyzować, jednak pozostawienie ich bez komentarza może sugerować akceptację, o którą trudno. Streszczę więc krótko: uważam, że stan polskiej nauki jest istotnie nienajlepszy, ale nie aż tak zły, jak przedstawiają autorzy; proponowane zaś środki zaradcze wydają mi się nieco naiwne, a niektóre po prostu wątpliwe.

Reforma tylko kosmetyczna

Oceniając pozycję Polski w nauce światowej nie można ignorować naszych warunków ekonomicznych. W “Nature" z 15 lipca 2004 r. przeczytałem opracowanie badające tę sprawę. Okazuje się, że jeżeli wyniki naukowe (mierzone liczbą cytatów) przedstawi się w skali dochodu narodowego na jednego mieszkańca, Polska wypada powyżej, natomiast USA poniżej średniej. Można by stąd wyprowadzić wniosek, że - biorąc pod uwagę nasze możliwości finansowe - polscy uczeni pracują wydajniej niż amerykańscy!

Nawet jeśli nie traktować by tego przykładu zbyt poważnie, stawia on pod znakiem zapytania tezę, jakoby najważniejszą sprawą dla polskiej nauki było zwiększenie konkurencyjności wśród uczonych. A na tym chyba właśnie polegają propozycje autorów. Nie dostrzegają przy tym faktu, że konkurencja nie rozgrywa się w Polsce, ale ma charakter międzynarodowy. Że, mówiąc wprost, faktycznej pozycji każdego z nas nie określa taki czy inny tytuł lub stanowisko w Polsce, lecz pozycja, jaką udało nam się zająć w międzynarodowym środowisku uczonych. Zwłaszcza w momencie wejścia do Unii Europejskiej ten aspekt zdecydowanie dominuje. Reszta jest sprawą osobistej ambicji i wrażliwości na zaszczyty. Tego elementu nie należy oczywiście lekceważyć, bo wszyscy w jakimś stopniu mu ulegamy. Tyle że polski system, w którym tytuł profesora nadaje się za osobiste dokonania, a nie dlatego, że właśnie zwolniło się stanowisko, zupełnie nieźle te “ambicje i wrażliwości" zaspokaja. Z tego też względu nie jestem zwolennikiem etatyzacji.

Ryzykowna wydaje się propozycja obsadzania stanowisk kierowniczych w instytucjach naukowych zawodowymi menedżerami. Widziałem kilka takich placówek. Może i wskaźniki ekonomiczne były lepsze niż gdzie indziej, ale dość szybko okazywało się, że główne wpływy uzyskiwali nie uczeni z prawdziwego zdarzenia, tylko dobrzy “organizatorzy". A nauka to jednak nie to samo, co produkcja i marketing. I nie jest bez znaczenia czy ton nadają obrotne miernoty, czy ludzie naprawdę wybitni.

Drastyczne zróżnicowanie zarobków jest chyba nierealne, a w każdym razie bardzo trudne do zaakceptowania przez polskie środowisko naukowe. Zresztą chyba niemal wszędzie w Europie pensje związane są ze stanowiskiem (przynajmniej w instytucjach finansowanych przez państwo).

Z pozostałymi tezami trudno się nie zgodzić: system grantów faktycznie jest osiągnięciem (nawet jeżeli można mu wiele zarzucić), finansowanie niektórych badań związanych z przemysłem to marnowanie pieniędzy, otwarcie dla uczonych z zagranicy - oczywiście (tylko jak?), habilitacja poza miejscem pracy - kto wie, może to i niezły pomysł.

W sumie proponowane remedia wydają się działaniami kosmetycznymi, które niewiele mogą zmienić (zwłaszcza, że autorzy nawet nie próbują odpowiedzieć na pytanie, JAK ich pomysły miałyby być wprowadzone w życie). Znacznie ważniejsza jest koncentracja badań i wysiłku finansowego na problemach, w których mamy lub możemy mieć dobre wyniki.

Zaklęcia i mantry

Obecny system finansowania uczelni (który praktycznie ignoruje ich poziom) powoduje, że nasze najlepsze uniwersytety i politechniki ulegają stałej degradacji. Odbywa się to pod hasłem “równych potrzeb i równych praw", co jest oczywiście dla nauki zabójcze. Tu widzę prawdziwe źródło naszej słabości. Najważniejszym zadaniem stojącym przed polską nauką jest opracowanie klarownego systemu oceny jakości, a następnie wyprowadzenie z tego zdecydowanych konsekwencji finansowych. Wtedy dość szybko okaże się, że dobre instytucje naukowe same będą zabiegać o zdobycie najlepszych ludzi i doskonale poradzą sobie z selekcją kandydatów.

Tylko pierwsza część tego zadania należy do środowiska naukowego. Smutne, że dotychczas nie poświęciliśmy tak ważnej sprawie wystarczająco dużo uwagi, popełniając ciężki grzech zaniechania. Może nadszedł czas, aby poważnie się nią zająć? Jeśli tylko znajdą się chętni, Polska Akademia Umiejętności jest gotowa zaangażować się w zorganizowanie pracy nad systemem oceny jakości w polskiej nauce.

Kłopot w tym, że reformy łatwo jest postulować, a niezwykle trudno wprowadzić w życie. Przecież Komitet Badań Naukowych powstał właśnie po to, by realizować ideę, której poświęcam tu tyle miejsca. Całe szczęście, że jest, chociaż daleko mu do doskonałości. Gdzie tkwi przyczyna jego kłopotów? Chyba, niezależnie od popełnianych błędów, podstawowym problemem Komitetu był i jest niedobór środków. Zwyczajnie zabrakło pieniędzy na poważne dofinansowanie najlepszych instytucji naukowych i najlepszych projektów. Tak więc bez znalezienia dodatkowych funduszy propozycje reform pozostaną zapewne na papierze.

Na zakończenie dwie uwagi. Autorzy nie uniknęli powtórzenia standardowej mantry, że “nauka może być motorem rozwoju gospodarczego". Rok temu w “TP" ogłosiłem na ten temat “Manifest fundamentalisty" i mogę tylko powtórzyć, że w przypadku Polski jest to twierdzenie trudne do udowodnienia, więc może lepiej nim nie szermować. Życzkowski i Wittlin nie uniknęli też obowiązkowego obecnie zaklęcia o konieczności odmłodzenia kadr naukowych. Znowu się powtórzę, bo mówiłem to już w kilku miejscach: nie chodzi o to, żeby uczeni byli młodzi, ale żeby byli DOBRZY! A to niekoniecznie to samo.

Pozycja polskiej nauki zależy przede wszystkim od sytuacji naszego państwa, jego zamożności i organizacji. Doceniając szlachetne intencje i zdrowe ambicje reformatorów, cudów oczekiwać nie możemy, w każdym razie nieprędko. Prostych recept nie ma, a właściwie jest jedna: ciężka, wieloletnia praca. To oczywiście nie znaczy, że należy załamać ręce i nie próbować reform. Jak starałem się wyjaśnić, w tej chwili najważniejsze jest konsekwentne wprowadzanie finansowania opartego na ocenie jakości badań. A to nie zależy jedynie od środowiska naukowego. I zapewne nie da się przeprowadzić bez dodatkowych pieniędzy, niestety.

Prof. ANDRZEJ BIAŁAS (ur. 1936) jest fizykiem teoretycznym, wykładowcą UJ i prezesem Polskiej Akademii Umiejętności.

---ramka 339522|strona|---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
ANDRZEJ BIAŁAS (ur. 1936 r.) jest profesorem fizyki, specjalizującym się w fizyce teoretycznej i fizyce wysokich energii. Współautor Białasa-Błeszyńskiego-Czyża modelu zranionych nukleonów. Od 2001 r. zajmuje stanowisko Prezesa Polskiej Akademii Umiejętności… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2004