Niepotrzebny ton surowości

ANNA MATEJA: - Liczba osób pozbawionych wolności wzrosła w ostatnich latach o ponad 50 proc., a grono funkcjonariuszy służby więziennej o zaledwie 2,6 proc. Dla niemal 14 tys. osadzonych brakuje miejsc, ponad 30 tys. czeka na odbycie kary. Dlaczego w takim razie minister sprawiedliwości zapewnia, że "miejsca jeszcze są i mogą się pojawić nowe"?

06.03.2006

Czyta się kilka minut

ZBIGNIEW HOŁDA: - Widać nie czyta albo nie dowierza danym, jakie systematycznie publikuje na ten temat "Forum Penitencjarne", periodyk służby więziennej...

To w ogóle sytuacja nienormalna, gdy w kraju liczącym 38,5 mln mieszkańców w zakładach karnych przebywa ponad 80 tys. osób.

- A kiedy byłoby normalnie?

- Gdyby było ich o połowę mniej. W krajach zachodnioeuropejskich, nawet tych prowadzących surową politykę karną, współczynnik pozbawionych wolności na 100 tys. mieszkańców waha się w granicach stu osób, w Polsce wynosi on ponad 200 osób! Można tylko pomarzyć o "normalnej sytuacji", gdy mamy 40 tys. osadzonych: 10 tys. tymczasowo aresztowanych i 30 tys. skazanych. Mając ponad 20 tys. funkcjonariuszy, można byłoby oczekiwać od nich realizacji czegoś więcej niż tylko minimum zadań (nie jesteśmy tak bogaci jak Holendrzy, u których na jednego funkcjonariusza przypada jeden skazany), z którym zresztą sobie radzą: w zakładach nie ma buntów, a atmosfera nie jest najgorsza, mimo dramatycznego tłoku. Brakuje jednak przestrzeni na coś ambitniejszego: postawienie diagnozy pracy z osadzonym i opracowanie jego terapii.

Obniżenie liczby więźniów rozluźniłoby cele i pozwoliło przeznaczyć więcej pomieszczeń na świetlice. Coraz więcej zakładów karnych ma już tylko cele i kaplice - wszystkie inne pomieszczenia przystosowuje się do przetrzymywania osadzonych. A i tak polska norma mieszkaniowa dla więźnia jest niska - trzy metry kwadratowe, podczas gdy norma sanitarna wynosi pięć metrów, tyle samo zaleca Rada Europy, a w Niemczech przeciętna wynosi osiem metrów! Na dodatek nasza norma jest notorycznie naruszana, bo w polskich więzieniach powinno przebywać maksymalnie ok. 70 tys. osób. Międzynarodowe instytucje monitorujące wykonywanie kar pozbawienia wolności już od 1996 r. zwracają uwagę, że Polska powinna poprawić standardy traktowania osadzonych. Problem pojawia się też w ogłoszonym na początku marca raporcie Komitetu Zapobiegania Torturom Rady Europy z wizytacji przeprowadzonej w 2004 r.

Nie wierzę, by powiodło się w polskich warunkach stworzenie więzień prywatnych. Po pierwsze, tylko państwo może stosować zgodnie z prawem przemoc wobec obywatela (nawet przymusowe leczenie psychiatryczne przeprowadza się jedynie w szpitalach publicznych), po drugie - ekonomicznie jest to przedsięwzięcie raczej nieopłacalne.

Opinia więźniom nieprzychylna

- Ambitniejsze zadania, na które brakuje w polskich więzieniach przestrzeni, to np. resocjalizacja osadzonych?

- Osadzonym trzeba zaoferować tzw. trening społeczny. Oni nie potrafią przecież rozmawiać, utrzymywać relacji międzyludzkich - zachowywać się w prostych sytuacjach. Nieprzypadkowo więc najtańszym i najefektywniejszym środkiem resocjalizacyjnym jest uzupełnianie wykształcenia. Ponieważ podnosi ono samoocenę skazanego, jest to prawdopodobnie najlepsza droga, by ludzie skłonni do zachowań agresywnych - wynikających m.in. z tego, że w młodości często ich raniono i upokarzano - złagodnieli. Równie ważne jest zatrudnienie, ale nie dlatego, że to dobra okazja, by uczynić z osadzonych tanią siłę roboczą, ale by dać im możliwość wyuczenia się zawodu, zachowań, samodzielnego myślenia. Przecież w zakładach karnych przebywają ludzie nieprzygotowani do ponoszenia za siebie odpowiedzialności, nieprzywykli np. do planowania wydatków, przekonani, że są skazani na porażkę. Kryminolodzy amerykańscy nazywają ich "hedonistami na krótką metę" - dla nich najważniejsze jest dziś.

W Polsce, ze względu na dużą liczbę osadzonych, pracuje zaledwie 20-23 proc. więźniów, z czego blisko 9 tys. przy obsłudze zakładów karnych i aresztów śledczych. Trudno podwyższyć ten wskaźnik, bo zatrudnienie ponad 80 tys. ludzi tak, by nie ucierpiało bezpieczeństwo państwa, jest nie lada wyzwaniem. A dopiero wtedy, gdy zapewnimy im pracę i życie w godnych warunkach, możemy liczyć na przemianę życia.

- Skoro jest tak źle, w jaki sposób więziennictwo w ogóle funkcjonuje? Więźniowie są wyrozumiali wobec złych warunków mieszkaniowych?

- A żeby pani wiedziała... Chyba też zdają sobie sprawę, że nie mają dla swoich żądań wsparcia na zewnątrz.

- Bo problem mieszkaniowy jest w Polsce jednakowo dotkliwy dla wszystkich, a poza tym opinia publiczna wyobraża sobie więźnia jako osobę utrzymywaną przez podatnika, żyjącą w "komfortowym odosobnieniu" bez powszechnych w tym kraju trosk?

- Właśnie. Ale każdemu zalecałbym odwiedzenie zakładu karnego, by przekonał się, czy tak dobrze mieszka się na trzech metrach kwadratowych... W społeczeństwie brakuje też poczucia, że powinno się wspierać więźniów w walce o ich prawa.

- To dobrze czy źle?

- Nie za dobrze. W PRL wiele osób było przekonanych, że polityka kryminalna jest niesprawiedliwa, bo takie było państwo. W zakładach karnych siedzieli nie tylko przestępcy, ale i więźniowie polityczni, więc siłą rzeczy na całe więziennictwo patrzono inaczej. Po 1989 r. "polityczni" doszli do władzy (w parlamencie "kontraktowym" było ich 87) i mieli oni naturalną skłonność wspierania więźniów; wręcz stali się reformatorami polityki kryminalnej. Przejęli się swoją rolą tak bardzo, że jesienią 1989 r. jeździli po strajkujących zakładach karnych i obiecywali osadzonym amnestię. Ponieważ nie objęła ona recydywistów, wybuchł bunt, który premier Tadeusz Mazowiecki stłumił dopiero po wydaniu polecenia użycia broni. Ale i tak po przełomie więźniowie czuli wsparcie w ludziach i elitach politycznych, np. Jacek Kuroń, który spędził w więzieniach ponad dziewięć lat, był dla nich bardziej wiarygodny niż sędzia penitencjarny czy kapelan. Dzisiaj dyskusję publiczną zdominował ton surowości - karcenia, mimo że polska polityka karna jest już i tak restrykcyjna.

Jeśli mimo wszystko więziennictwo funkcjonuje, to jest to zasługa profesjonalizmu służby więziennej oraz dobrego zarządzania ponad 150 zakładami karnymi i aresztami śledczymi. A są to w dużej mierze stare budynki z kiepską infrastrukturą, na dodatek źle rozmieszczone w kraju (najwięcej jest ich w byłym zaborze pruskim, najmniej w dawnej Kongresówce). Co nie jest bez znaczenia: osoby tymczasowo aresztowane powinny być blisko sądów, tak by nie było konieczności np. ich konwojowania (wiele rozpraw nie odbywa się dlatego, że nie ma konwojentów), zaś skazani powinni odbywać karę możliwie blisko rodziny.

Nasz lęk wrodzony

- A może w Polsce wzrosła przestępczość i dlatego mamy tłok w więzieniach?

- Kiedy nic na to nie wskazuje! Po 1989 roku wzrosła przestępczość rejestrowana, ale potem ustabilizowała się na poziomie ok. 1 mln 300 tys. rocznie, co ciągle sytuuje Polskę wśród krajów o niższym stopniu zagrożenia przestępczością. Według kryminologów nasza przestępczość jest umiarkowana: przestała rosnąć w drugiej połowie lat 90., a od 2003 r. powoli spada.

Gdyby zapytać Polaków, czy czują się zagrożeni, usłyszymy: "Ależ oczywiście". Ale gdy zapytamy, czego obawiają się w swoim miejscu zamieszkania, okaże się, że niczego. W Polsce jest wysoki - niewspółmiernie wobec realnego zagrożenia - lęk przed przestępstwem, bo nie wierzymy, że np. policja czy sądy obronią nas w sytuacji zagrożenia (nie mamy zresztą dobrego programu ochrony pokrzywdzonych czy świadków). Praprzyczyną tej sytuacji jest brak zaufania do państwa, ale też w polskiej tradycji mamy chyba zakodowane przeświadczenie, że "trzeba się bać". To właśnie skłania ludzi do popierania surowych strategii walki z przestępczością i może też być przyzwoleniem na rządy autorytarne. W Polsce są jednak warunki do złagodzenia polityki kryminalnej. Chyba że się tego z różnych powodów nie chce: wtedy politycy przekonują społeczeństwo, że u nas bandyci są bezkarni.

- Tyle że to sądy, nie politycy, orzekają kary pozbawienia wolności. Robią to w dobrej wierze, uważając, że to najlepszy sposób oddziaływania na przestępców, czy też ulegają społecznym oczekiwaniom, że "bandytom nie należy pobłażać"?

- Kary pozbawienia wolności orzeka się w Polsce zbyt często. Co prawda nasze prawo karne nie jest tak liberalne, jak twierdzi np. minister sprawiedliwości, ale też nie zmusza sądów do surowej polityki karnej. Sądy jednak, zamiast zaufać policji i społeczeństwu, wolą podejrzanych tymczasowo aresztować, a wymierzając karę, zastosować bezwzględne pozbawienie wolności, nawet kiedy inna byłaby wystarczająca, niż narazić się na zarzut pobłażania. W efekcie, w każdym polskim więzieniu można znaleźć osoby, które nie powinny się tam znaleźć, np. rodzice niepłacący alimentów czy sprawcy drobnych przestępstw. Na szczęście sądy często orzekają karę pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem jej odbywania.

Załamuje się jednak inny filar polityki kryminalnej - warunkowe zwolnienie. Jeszcze 10 lat temu było i mniej skazanych, i więcej warunkowych zwolnień. Teraz jest odwrotnie. Zdarzało się, że skazani popełniali przestępstwa podczas warunkowego zwolnienia, ale były to przypadki incydentalne i nie powinny wpływać na decyzje sądów w tej mierze. Tym bardziej, że jest to ważny etap odbywania kary - wystawienie na próbę. Może dobrze byłoby sprawdzić skazanego, jak sobie radzi na wolności? Uświadomić mu, że poniesie odpowiedzialność za każde naruszenie prawa, nawet jeżeli nie jest przestępstwem?

Wiedzą, gdzie się bije

- W atmosferze gromkiego nawoływania do zaostrzania polityki karnej nawet się nie wspomina o ochronie praw więźniów. Czy dlatego, że wszyscy je szanują?

- Aż tak dobrze nie jest, jednak przypadki łamania praw są raczej wyjątkiem niż regułą. Więźniowie zresztą potrafią się bronić. Gdy w 2000 r. Komitet Zapobiegania Torturom przyjechał do zakładu w Rzeszowie, od więźniów dowiedział się, że kontrolerzy powinni odwiedzić zakład w Przemyślu. Tak zrobiono i na miejscu okazało się, że istotnie traktuje się tam więźniów brutalnie. Dyrektor, choć był absolwentem szkoły Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, nie panował nad zakładem, po prostu.

- Ministerstwo Sprawiedliwości o tym nie wiedziało, a więźniowie wiedzieli?

- Oni wiedzą wszystko o każdym zakładzie. Paweł Moczydłowski, dyrektor generalny służby więziennej w latach 1990-94, uważał, że jeśli z jakiegoś zakładu nie napływają skargi, coś jest nie tak i należy wysłać tam kontrolę. Normalnie jest wtedy, gdy więźniowie się skarżą. Teraz nawet wiedzą, komu się skarżyć: sądowi penitencjarnemu, rzecznikowi praw obywatelskich, organizacjom pozarządowym. To ważne sposoby kanalizacji niezadowolenia - bez tego więźniowie nieraz by się zbuntowali - i kontroli służby. A tej nigdy za mało, mimo że po 1989 r. w służbie więziennej doszło do głębokiej wymiany kadry - już na początku lat 90. odeszło z niej 40 proc. osób. Dzisiaj ponad 30 proc. funkcjonariuszy ma wyższe studia, piszą doktoraty i uczą się na studiach podyplomowych, zbierają doświadczenia w różnych krajach.

Moczydłowski, rozpoczynając reformę służby po PRL-u, powiedział, że więźniowie powinni znajdować w strażnikach sojuszników. A mówił to w czasach, gdy między personelem a więźniami z reguły panowała żywa nienawiść. Tak jednak nie musi być - wystarczy, że obie strony będą znały swoje prawa i obowiązki. Podobnie rewolucyjną zmianą była demilitaryzacja wychowawców - teraz nie noszą broni i zachowują się jak pracownicy socjalni, a wewnątrz zakładów nawet umundurowani funkcjonariusze nie są uzbrojeni. Trudno się więc dziwić, że gdy dwa lata temu wybuchł bunt wywołany przeludnieniem więzienia w Wołowie, po stronie więźniów stanęli funkcjonariusze z dyrektorem na czele i kapelan. Coś takiego mogło jednak powstać dopiero w kulturze praw człowieka, bo ona łagodzi obyczaje. Tak osadzonych, jak tych, co najchętniej wsadzaliby do więzień.

Dr hab. ZBIGNIEW HOŁDA (ur. 1950) jest profesorem UJ, adwokatem i członkiem zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2006