Nienasycone pragnienie kolejnych chwil (3)

03.01.2007

Czyta się kilka minut

10.

Przepastna myśl - to nie osobna myśl o czymś, jak ta o ciele zanurzonym w wodzie. Pomyśleć "przepastną myśl" - to nie znaczy dowiedzieć się czegoś, uzupełnić posiadaną wiedzę o kolejny kawałek. Pojęcie wiecznego powrotu - przepastna myśl Zaratustry - nie jest pojęciem, jak każde inne. To nie wiedza. To raczej jej samoograniczenie, jej pęknięcie, otwierające się w niej nagle puste miejsce, co wychodzi na jaw w zgrozie, wstręcie, śmiechu. To raczej niedający wyrazić się inaczej niż metaforycznie sceptycyzm wobec wszelkiej wiedzy, wiedzy, która pęka w zetknięciu z życiem, to ujawnienie - życiem, nie słowami - dodatkowej, całkowicie niezależnej od ich treści jakości wszystkich pojęć, ich kruchości, ich drżenia, ich ciepła, co świadczy o buzującym gdzieś w głębi ogniu.

Czy to więc dziwne, że tak rozumiana przepastna myśl nie może przynieść pocieszenia? Opowieść o Zaratustrze nie daje narzędzi, jakie pozwoliłyby usunąć z życia cierpienie, grozę czy wstręt, a choćby tylko sprawić, by pełne cierpienia, grozy i wstrętu życie stało się znośne. Życie (głosi ta opowieść) jest nie do zniesienia. W ciele życia tkwi bodziec, który nie da się usunąć; bez niego ów niepokój, jaki nazywamy życiem, nie byłby możliwy, dzięki niemu życie płynie: wieczność.

Główne figury tego opowiadania, karzeł i Zaratustra, to nie nosiciele słusznych i niesłusznych poglądów, to także nie przedstawiciele dwóch osobnych zasad, dwóch obiektywnie rozróżnialnych tendencji. Karzeł i Zaratustra nie dadzą się pojąć osobno, są zrozumiali tylko we wzajemnym związku, związku nie do rozplątania - i to związku, którym nie rządzi żadna logika: a więc w sporze, w walce, bez wspólnego mianownika, bez perspektywy końca. "Zrozumieć" oznacza więc "wziąć w nim udział": spór Zaratustry i karła jest "zrozumiały" tylko o tyle, o ile potrafię go przełożyć na swoje życie, wpisać w nie: żyć nim. Ów spór to immanentne, nieuleczalne rozdarcie życia, mojego życia, życia, jakie mogę znać, życia, co jest, jakie jest: zebrane w jakiś życiorys, jakiś sens, odmierzane rytmem chwil, to dziś, tamto wczoraj, jeszcze co innego jutro. To rozerwanie jego ciągłości. W każdym momencie: nie kiedyś, lecz zawsze, a więc poza czasem jako następstwem chwil i w tym sensie wiecznie, całe dotychczasowe znaczenie mojego życia ulega zawieszeniu, zegar mojego życia wstrzymuje oddech.

Z punktu widzenia życia, jakie jest - to naturalnie groźba, choroba, szaleństwo: Zaratustra to niebezpieczny wariat. Ale i wiedza jest niebezpieczna dla życia, karzeł dla Zaratustry: jeśliby tak było, jak chce karzeł - jeśliby wszystko rzeczywiście wracało, jakie jest, jeśliby to, co jest, było jak skała: małe i duże, podłe i szlachetne, jeśli przeszłości od przyszłości nie dzieliłaby przepaść, jeśli łączyłaby je jakaś ciągłość - to życiu, temu stale nowemu początkowi wśród gruzów zastanego, brakłoby przestrzeni do wzlotu, do oddychania. Stąd gniew, wstręt i zgroza Zaratustry, gdy sprzeciwia się on karłowi i jego interpretacji wiecznego powrotu.

Niebezpieczeństwo, jakie karzeł i Zaratustra stanowią dla siebie nawzajem - to niebezpieczeństwo nienazwane, nieokreślone: nie jak barbarzyńcy u drzwi, bakterie w moczu. Nie ma tu przecież niczego, co można by było poznać, słowa zawodzą. Dlatego w opisie sporu między karłem a Zaratustrą Nietzsche charakteryzuje oponentów tymi samymi słowami i Zaratustra powtarza, co przedtem powiedział karzeł: i tu, i tu chodzi o wieczny powrót. Nie tylko karzeł jest duchem ciężkości, nie tylko wiedza ciąży - ale i przepastna myśl Zaratustry to ciężar: gdy ta myśl zdobędzie nad tobą władzę, mówi Zaratustra, poczujesz ją na swoich rękach jako największy ciężar! Ten ciężar, ostrzega dalej, przemieni cię i być może zmiażdży. Przemieni i zmiażdży - ale nie jak wiadomość, że Jadzia wyszła jednak za Kowalskiego, nie z racji takiej czy innej treści: przepastna myśl przemienia i miażdży, bo przepastna myśl to otwarcie wszystkich sensów i słów na ryzyko bez granic, to bezwarunkowa odwaga, jakiej wymaga każdy moment, każdy krok mojego życia. Teraz to karzeł symbolizuje lekkość, to on swoim opowiadaniem chce odebrać wagę momentowi: jakie tam ryzyko, przekonuje, przyszłość jest podobna do przeszłości, drzewa rosną, samoloty lądują, po niedzieli poniedziałek, i tak dalej, i znów. Dlatego właśnie odwaga kazała mi - opowiada Zaratustra - zatrzymać się bez ruchu i powiedzieć: "Karle! Ty albo ja!".

Karzeł i Zaratustra, duch ciężkości i tańczący bóg, spokój, jaki daje wiedza, i ryzyko życia: związane ze sobą nierozstrzygalną walką dwie ludzkie-nieludzkie postaci puste, póki nie wpiszę ich we własne życie. Ludzka kondycja.

11.

Wróćmy do pytania, czy możliwe jest wyzwolenie od czasu, wyzwolenie od przeszłości - czy kamień przeszłości jest odwracalny?

Nie, to nie jest możliwe: już nigdy nie będę się bawił z Joasią, już nigdy ojciec nie zakręci mnie na rękach. Wobec przeszłości jestem bezsilny, nie potrafię zmusić jej do powrotu. Nie, nie mogę chcieć w tył, nie ma wyzwolenia z wiecznej rzeki rzeczy. Moja wola nie może złamać czasu.

Moja wola. Moja, Krzysztofa Michalskiego. To dla mnie, jaki jestem, nie ma wyzwolenia z rzeki czasu. Wola nie może złamać czasu, nie może skłonić przeszłości do powrotu - o tyle, o ile jest czyjąś wolą, moją, twoją, Basi. I o ile przeszłość, o której mówię, to kawałek czasu, tamta zabawa, bitwa pod Grunwaldem; o ile "było" znaczy tyle, co "jest", tylko z inną datą, dziś, tylko cokolwiek dalej (Norwid), o ile mogę się jej "przypatrzeć", w sensie: ją wiedzieć. Jako obserwator przeszłości jestem bezsilny. Mogę co najwyżej zgrzytać zębami: nie wróci.

Dlaczego w ogóle zgrzytam tymi zębami? Dlaczego chcę, żeby wróciło, co przeszło? To duch ciężkości (twierdzi Nietzsche) jest tego przyczyną; to konstytutywna dla życia tendencja do otorbienia się bagażem przypisującym do tu, do teraz, do tego domu, do tej kobiety, do tego kraju. To ów fakt, że rozumiemy świat przez pryzmat pojęć, co mówią, jak jest. Nihilizm. To dzięki nihilizmowi jestem, kim jestem: Krzysztofem Michalskim, Polakiem, homo sapiens. To ja, ze wszystkim, co nazbierałem, chcę (jak mogę nie chcieć?) wszystko zatrzymać i buntuję się przeciw temu, że się nie udaje.

Właśnie: nie udaje się. To ma właśnie zademonstrować Zaratustra swoimi wędrówkami i mowami: że każdy kolejny moment, każdy krok życia wszystko to podminowuje, podważa wszystkie te pojęcia, każde tu i teraz. Zamienia "jest" w "przemija" i "staje się". W tym nieskończenie małym (bo na czym miałyby polegać jego granice, skoro nic tu nie "jest", wszystko "staje się" i "przemija"?) momencie wszystko się kończy i wszystko zaczyna od nowa: powraca. W każdym twoim działaniu - notuje Nietzsche - zbiega się i powtarza się wszystko, co dotąd się stało.

Tym samym w każdym moim działaniu otwiera się szansa na wyzwolenie z wiecznej rzeki rzeczy, z łańcucha zdarzeń, jaki kształtuje moje życie. Ale nie jest to wyzwolenie mnie takiego, jakim dziś jestem: żadna z moich cech, właściwości, nic, co moje, nie przetrwa egzaminu przemijania. Żadna treść nie powróci. A jednak "coś" we mnie wraca. Czy raczej: wszystko. W każdym momencie całe moje życie zostaje opatrzone znakiem zapytania: rodzę się na nowo, staję się dzieckiem, bez przeszłości, bez troski o przyszłość, bez chęci zatrzymania tego, co przemija. To dlatego moja tożsamość nigdy nie będzie zamknięta.

Uczę was - mówi Zaratustra - wyzwolenia z wiecznej rzeki. Nie znaczy to, że Zaratustra pokaże, jak tę rzekę zatrzymać. Przeciwnie: uczy, że tej rzeki zatrzymać się nie da. Uczy, że w każdym momencie życia "być" znaczy "przemijać" i "stawać się". Że więc każdy moment jest zarazem początkiem i końcem wszystkiego: wieczna rzeka ciągle powraca do siebie. To właśnie tu, w tym powrocie, w tym wirze, w tym momencie otwiera się szansa odrzucenia bagażu przeszłości, wyrwania się z tu i teraz. Szansa nowego początku. Szansa wyzwolenia z tego, co jest. Ciągle wchodzicie do tej samej rzeki, jako ci sami, mówi Zaratustra. Do tej samej rzeki - bowiem każdy jej moment, każdy moment mojego życia jest zarazem początkiem i końcem, i w tym znaczeniu jest "ten sam"; jako ci sami - bowiem w każdym tym momencie rodzę się na nowo. Nie chodzi tu o tożsamość treści; ani rzeka nie jest w tym sensie "ta sama", w jakim Wisła jest ta sama pod Krakowem i pod Gdańskiem - ani ja nie jestem tym samym Krzysiem Michalskim, co wczoraj. Nie chodzi o moją rzeczywistość; to nie ona zostanie wyzwolona. To wyzwolenie dotyczy mnie takiego, jakim mogę być.

Przeszłość: ten park, te ręce - nie wróci. Ale mimo to przeszłość nie jest nieprzezwyciężalną barierą: nie dla ciągle na nowo rozpoczynającego się we mnie życia, nie dla rodzącego się w każdym momencie mojego życia dziecka, co nie czuje ciężaru przemijania i nie usiłuje go zatrzymać. Pomyśleć przepastną myśl to ująć (raz jeszcze: życiem, nie wiedzą) ludzką rzeczywistość nie jako gotowy już rezultat, nie jako coś, co jest - ale jako przygotowanie nieznanego.

A więc jednak, mimo wszystko, wola mocy nie natrafia na przeszkody nie do przezwyciężenia: nawet przeszłość nie jest taką przeszkodą. Nawet śmierć. Życie, jakie żyję, jest wolne, bezgranicznie wolne, nawet ja sam, żadna moja postać nie jest jego granicą - bowiem każdy jego moment jest końcem i początkiem zarazem, wiecznością, co niszczy wszystko, co zastane, i tym samym otwiera na nieznane i nowe. Nie mogę sprawić, by trójkąty śpiewały i by wczoraj było nadal dzisiaj. Ale każdy mój gest, każdy mój ruch podważa wszystko, co jest, zawiesza wszelkie znaczenie - i tym samym naraża mnie na bezgraniczne ryzyko i otwiera bezgraniczne szanse. Że to jeszcze nie wszystko: że nie żyjemy tylko twórczo, że nie żyjemy jak ogień - pisze dalej Nietzsche - bierze się stąd, że (nasze) dusze są mokre..., zanurzone w wilgotnym błocie swego miejsca w życiu i z trudnością tylko zapalają się płomieniem wieczności.

Wieczność: ten nieskończenie mały moment, jak błyskawica, która przerywa ciągłość mojej historii i pali, co jest, by było. Nieskończenie mały moment, którym moje życie ciągle na nowo rozdziera ciągłość czasu, następstwo chwil - i tym samym sprawia, że płyną. Choroba życia. Źródło niepokoju, co nie da się wyjaśnić w następstwie chwil, nie da się wiedzieć. Źródło tragedii ludzkiego losu. Rozpalone, złote słońce w południe, ten moment najkrótszego cienia, najmniejszego, żadnego związku z tym, co przed i co za.

Wieczność - powie Zaratustra - jest jak mrugnięcie boskich oczu.

12.

"Boskich" oczu... Zaratustra, ten zwiastun śmierci boga, odwołuje się do boskości - i to wtedy, gdy mówi o myśli, którą uważa za najważniejszą: czy to nie paradoks? Pojęcie wieczności - pojęcie wiecznego powrotu tego samego - skupia, jak widzieliśmy, najważniejsze wątki myśli Nietzschego; nic dziwnego więc, że tu ten paradoks występuje raz jeszcze - i to ze szczególną ostrością.

Nie jest to drugorzędna sprawa. Nietzsche żyje opowieściami Biblii od pierwszych, jeszcze prawie dziecinnych prac, aż do ostatnich, szalonych; jego teksty pełne są ukrytych cytatów ze Starego i (przede wszystkim) z Nowego Testamentu, przepojone biblijnymi pojęciami i metaforami. Jego myśl to nieustanna rozprawa z tamtą historią: zmaganie się z Bogiem.

Był niewątpliwie krytykiem chrześcijaństwa; niektóre jego formy - dominujące, jak sądził, w otaczającym go świecie - uważał za wyraz nihilizmu, za symptom patologii życia. Pojęcie Boga używane jest wtedy, uważał, dla wsparcia rozumu: gdziekolwiek wasz rozum ma dziurę - mówi Zaratustra - wypełniacie ją zaraz najprostszą z wszystkich namiastek: "Bóg" to jej nazwa. Religia, chrześcijaństwo w tej funkcji: jako przedłużenie rozumu, jako próba ujęcia życia w kategorie od niego niezależne, próba odkrycia jego "prawdy", odkrycia, jakie "jest" - to nihilizm. Taka religia przenosi - to Nietzsche - ciężar życia poza nie, w "zaświaty" i całkowicie pozbawia życie wagi (co znaczy: pozbawia je charakteru nieskrępowanej możliwości, ukrywa fakt, że chodzi w nim, w każdym jego kroku, o wszystko). W ten sposób (kontynuuje Nietzsche) z pomocą "zaświatów" zabija się życie...

Nie powinniśmy dać się zwieść żarliwości tej krytyki: jej celem nie jest korekta błędu, uleczenie patologii, sprowadzenie na właściwą drogę. To prawda, formy chrześcijaństwa spełniające powyżej opisaną funkcję nie są konieczne. Nihilizm (sądzi Nietzsche) jest. Nihilizm współtworzy przecież sens naszego życia: roszczenie do wiedzy "jak jest", wszystkie te nagromadzone w naszych słowach i czynach sensy są koniecznym punktem wyjścia dla każdego nowego kroku, dla każdej refleksji. Dlatego nihilizm nie da się przezwyciężyć - i jednocześnie każdy krok życia jest wysiłkiem jego przezwyciężenia.

Historia Jezusa kryje jednak w sobie - uważa Nietzsche - coś więcej: nie tylko wgląd w konieczny nihilizm ludzkiej kondycji. Także w radykalny brak ciągłości w ludzkim życiu, w jego absolutną wolność, co rozbija wszelkie narosłe z czasem więzy. Jezusa można by nazwać - pisze Nietzsche w "Antychryście" - "wolnym duchem"; wszystko, co stałe, jest dla niego niczym: prawa, pojęcia, słowa. Bowiem słowo zabija, wszystko, co stałe, zabija. Św. Paweł (uważa Nietzsche) przełożył przesłanie Jezusa na doktrynę, zrobił z niej zbiór twierdzeń o tym, co jest - i tym samym nadał mu stabilizującą, nihilistyczną funkcję, o której była mowa wyżej.

Być może jednak Nietzsche czyta św. Pawła zbyt jednostronnie. Być może w listach Pawła można znaleźć nie tylko dowody różnic, ale i ślady pokrewieństwa między historią Zaratustry i historią Jezusa oraz zawartymi w nich wizjami kondycji ludzkiej.

Przyjrzyjmy się tym śladom.

Wszyscy ulegniemy przemianie, i to nagle, w jednym okamgnieniu - pisze św. Paweł do Koryntian. Co ma na myśli? Być może jakiś - krótki - moment w przyszłości, moment, w którym przyjdzie Królestwo Boże, przyjdzie Mesjasz, nasz czas się skończy, będziemy zbawieni. Ale co to znaczy: "krótki", co to znaczy "w mgnieniu oka"? Czy nie chodzi tu o to, że to czas "krótszy" od każdej znanej nam chwili: od roku, miesiąca, sekundy? A więc: niedatowalny? Czas, którego nie da się zmierzyć, określić?

Jeśli tak - to jaki sens ma pytanie: "kiedy to będzie"? Nie mam na myśli faktu, że nie znamy odpowiedzi: ono samo - jeśli rozumieć je jako pytanie o datę - nie ma sensu: mgnienie oka, mrugnięcie boskich oczu to nie zdarzenie, które "kiedyś" się zaczyna, a później kończy: to moment niewspółmierny z czasem, w jakim żyję, z tą sukcesją chwil od wczoraj po jutro.

Czy w takim razie nie znaczy to, że mowa tu o każdej chwili? O czymś, co dzieje się z czasem w ogóle - a nie z jakimś jego kawałkiem? Gdy w Liście do Koryntian św. Paweł pisze: Mówię wam bracia, czas jest krótki, nie chodzi mu może o to, że zostało nam jeszcze tylko piętnaście minut bądź dziesięć lat. Być może mówi raczej: czas zawsze jest krótki, nigdy nie mamy czasu; każda chwila jest pęknięta i w ten sposób otwarta na nadejście Królestwa Bożego. To pęknięcie - to właśnie ów nieuchwytny kategoriami następstwa czasowego moment, mgnienie oka. Dzień Pana - napisze do Tesaloniczan - nadejdzie jak złodziej w nocy: niespodziewanie, nie wiadomo kiedy. W każdej chwili mojego życia; każda chwila musi być więc gotowa na to nadejście.

Nie śpijmy, zatem… lecz czuwajmy - pisze dalej. Przyszłość, o której - jak myślę - mówi, charakteryzuje więc każdą przeżywaną chwilę. To przyszłość, co sama nie jest jakimś wczoraj, jakimś dzisiaj (jedna z wielu następujących po sobie chwil); to przyszłość, co się nie zdarzy. Ta przyszłość - to pęknięcie, to otwarcie każdej chwili z osobna - podważa w okamgnieniu cały dotychczasowy czas - i w ten sposób skupia wszystko, co jest na ziemi i w niebie (Ef 1,10), zbiera w jednym okamgnieniu cały czas, co był, i otwiera go na radykalnie inne. O tyle ta przyszłość jest również przeszłością; przeszłością, co nie jest jakimś "wczoraj", lecz właściwością właśnie przeżywanego przeze mnie czasu, charakterystyką "teraz". Przeszłością, której nie było.

Przyszłość i przeszłość nie jako osobne chwile, lecz jedno i to samo, jedno oka-

mgnienie: wieczność. Wieczność: przemiana czasu wpisana w każdą chwilę mojego życia, mgnienie oka, co skupia całą moją przeszłość i całkowicie otwiera przyszłość, przemiana, którą - przekonuje

św. Paweł - wprowadza w nasze życie Jezus: Mesjasz, Zbawiciel. Wieczność: dotknięcie Boga.

W tym sensie przemiana, jaką zapowiada Paweł, Królestwo Boże, już jest. Mesjasz już przyszedł. Jest, w każdej chwili mojego życia. Co to znaczy "dobra nowina" (to Nietzsche w "Antychryście")? Prawdziwe życie, życie wieczne zostało odnalezione: to nie obietnica, ono jest tu, jest w was.

W rezultacie nasze życie okazuje się czymś więcej niż tylko historią hydraulika czy urzędniczki: To wy jesteście listem Chrystusa - pisze św. Paweł do Koryntian, ale w oczywistej intencji do wszystkich, co chcą go słuchać - to wy jesteście listem Chrystusa... napisanym nie atramentem, lecz duchem żywego Boga, nie na kamiennych tablicach, lecz wpisanym w mięso waszych serc.

Czas naszego życia to nie równo odmierzane następstwo chwil, w którym jestem: ruch wskazówek zegara, rzeka, na którą patrzę z zewnątrz. Rzeczywisty czas naszego życia to czas, jakim jestem: czas, którego każdy moment z osobna kurczy się, dotknięty przez Boga.

W konsekwencji ta przemiana, jakiej wszyscy ulegniemy, nie jest zmianą zachodzącą w czasie; nie chodzi o to, że niekończące się zdrowie i szczęście zajmie kiedyś w naszym życiu miejsce śmierci, chorób i cierpienia. Nie chodzi o zastąpienie obecnego porządku jakimś innym: ta przemiana nie tworzy jakiegoś innego, nowego świata. To raczej nieograniczony potencjał wolności, jaki przyjście Chrystusa wnosi w nasze życie: życie, co staje się nieograniczoną możliwością. Jeśli ktoś jest w Chrystusie - pisze Paweł do Koryntian - jest nowym stworzeniem; to, co dawne minęło, popatrz, nowe się stało. Rezultatem boskiego dotknięcia, tego mrugnięcia boskich oczu nie jest jakaś nowa treść - tylko przeobrażenie tego, co jest: w jego wyniku wszystkie rzeczy, wszystkie nasze związki, pojęcia, prawa okazują się podważalne, kruche. Przemijalne. Mówię wam bracia: Czas jest krótki. Trzeba by więc, aby ci, którzy mają żony, tak żyli, jakby byli nieżonaci, a ci, co płaczą, tak jakby nie płakali, ci zaś, którzy się radują, tak jakby się nie radowali, ci zaś, którzy nabywają, jak gdyby nie posiadali; ci zaś, którzy używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali. Przemija bowiem postać tego świata (1 Kor 7, 29-32).

To prawda, każdy z nas jest dzieckiem swojego czasu: bierzemy się stąd, co kiedyś było i co otwiera przed nami horyzont jakiejś przyszłości. Ale nie tylko. Nie tylko każdy z nas ma swoją przeszłość i przyszłość, jakiś swój czas - ale też jesteśmy poza nim: nie mamy czasu. Pochodzimy nie tylko od rodziców, przodków, wcześniejszych stadiów ewolucji - także skądinąd: spoza ciągłości chwil, spoza zasięgu możliwej pamięci. Co znaczy: odpowiedź na pytanie "kim jesteśmy?" nie jest możliwa bez odwołania się do tej nagłej przemiany, tego mrugnięcia boskich oczu, co podważą wszelki dotąd nagromadzony sens i tym samym otwiera przestrzeń, gdzie kończą się wszelkie drogi: gdzie wszelkie życzenia tracą znaczenie, wszelkie ciężary wagę (W.H. Auden). Być może to właśnie znaczy słowo "raj": nie jakieś "gdzieś", jakieś "kiedyś" - lecz głęboki nurt, ukryty wymiar czasu naszego życia. Dzięki któremu jesteśmy nie tylko dziećmi czasu, ale i dziećmi Boga (każdy jest dzieckiem Boga - pisze Nietzsche - Jezus nie rości sobie bynajmniej prawa do wyłączności). Dziećmi Boga: bez przeszłości, nieskrępowani następstwem chwil, wolni. Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego (Mt 18, 1-6).

Czy można tego chcieć? Czy można chcieć stać się dzieckiem, bez przeszłości, bez takich czy innych oczekiwań co do przyszłości, poza sukcesją chwil (pyta retorycznie Gadamer w pięknym eseju o Nietzschem)? Nie, oczywiście nie. To niemożliwe. Relacjonowane przez św. Mateusza słowa Jezusa nie są propozycją dla woli, sugestią, co robić, lecz wskazują na właściwe ludzkiemu życiu nieusuwalne wewnętrzne napięcie, nieustanną walkę między tym, co jest, tym, czym każdy z nas się stał - i tą wynikającą z wewnętrznego pęknięcia każdej chwili absolutną wolnością, która nie pozwala mi nigdy do końca być ojcem, synem, Polakiem, nauczycielem, która nie pozwala, bym był tożsamy z samym sobą. Odkrywają ukrytą pod ciągłością życia niecierpliwość, schowany w niej niepokój - niecierpliwość, niepokój, jakie przynosi sam fakt, że żyję, a nie tylko jakaś tego życia świadomość - co nie daje pozostać w tym samym miejscu, spocząć, być, jakim się jest. Pokazują, że życie, jakie żyję, jest - to znów św. Paweł z Listu do Tesaloniczan - nie do zniesienia.

Z punktu widzenia czasu jako następstwa chwil, z punktu widzenia mojego życiorysu, mojego miejsca w społeczeństwie, w porządku rzeczy, ta przemiana pod dotykiem Boga, ta wieczność - to choroba. Gorączka. Ogień przyszedłem rzucić na ziemię i jakżebym pragnął, żeby już zapłonął! Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, mówię wam, nie pokój, lecz rozłam (Łk 12).

Co nie znaczy: walka dwóch porządków, dwóch tendencji, dwóch zasad, tego z tym; wieczność - ta przemiana, jaką zwiastuje Jezus - nie otwiera przecież osobnej sfery znaczeń; to raczej niemożliwość ustabilizowania, niemożliwość zamknięcia jakiegokolwiek znaczenia w kontekście ludzkiego życia. Dlatego pojęcie, doświadczenie "życia", jedyne, jakie zna (Jezus) - napisze Nietzsche w "Antychryście" - nie daje się z jego punktu widzenia ująć w żadne słowo, żadną formułę, prawo, żadne przekonanie, żaden dogmat... Walka wieczności z czasem nie da się zrozumieć jako całość, nie ma tu żadnej logiki, która pozwoliłaby ująć wszelką opozycją - jak Hegel to robi z pomocą pojęcia negacji - jako krok ku ostatecznej jedności. Jezus nie przeczy światu - to dalej Nietzsche. - Negacja jest czymś dla niego zupełnie niemożliwym.

Przesłanie Jezusa nie może być więc doktryną czy teorią; Jezus, a za nim św. Paweł nie wzywa do akceptacji jakichś tez. Wiara - pisze Giorgio Agamben - nie ma treści. Wierzyć w Jezusa Chrystusa, w Jezusa Mesjasza, nie oznacza być przekonanym o prawdzie jakichś o nim twierdzeń. Jezus nie wykłada. Jezus nie przekonuje. Nie może sobie wyobrazić - pisze o nim Nietzsche - że… jakaś "prawda" może być dowiedziona przez podanie racji. Mówi przypowieściami, metaforycznie. Chce poruszyć: jego dowody to "dowody siły". Jego obecność ma poruszyć, przemienić ludzkie życie.

"Zrozumieć" jego przesłanie, wydobyć na jaw obecność Chrystusa w ludzkim życiu, to nie to samo, co zrozumieć, że dwa i dwa jest cztery. To żyć "po chrześcijańsku": czuwać. Niezrozumiałe, szalone zadanie z punktu widzenia racjonalności dotychczasowego życia. Nadludzkie. Bowiem obecność Chrystusa - to dotknięcie Boga - podważa wszystko, co stanowiło dotąd o mnie i tym samym naznacza każdą chwilę mojego życia nadzieją na nowy początek, na powrót do absolutnego dzieciństwa. Łamie ciągłość i bezpieczeństwo. W rezultacie boskiej obecności - pisze św. Paweł do Rzymian - całe stworzenie zostało poddane przemijaniu... ale i nadziei... na wyzwolenie z okowów przemijania w ... wolność dzieci Boga... Dlatego wzdychamy i tęsknimy za dzieciństwem, za odkupieniem. Nie w słowach, nie w pojęciach. To nie to samo, co chcieć czegoś, nawet bardzo mocno. Nie wiemy sami, o co mamy się modlić (Rz 8, 26). To westchnienie, ta tęsknota nie da się wyrazić. To westchnienie, tęsknota samego życia - nie moja, lecz życia we mnie - życia, którego ciągłość została zakłócona dotknięciem Boga, otwierając je w ten sposób na bezgraniczne, niepojęte i tym samym przerażające ryzyko, a jednocześnie niezrozumiała radość, radość w wielkiej biedzie, radości Ducha Świętego, nieznana dotąd słodycz. Westchnienie, tęsknota, co sprawia, że życie, jakie żyjemy, staje się nie do zniesienia.

Krzysztof Michalski (ur. 1948) jest filozofem, rektorem Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego i Boston University. Publikowany esej jest skróconym fragmentem książki, która ukaże się wiosną nakładem wydawnictwa Znak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jeden z najbardziej rozpoznawanych dziennikarzy naukowych i popularyzatorów nauki w Polsce. Od wielu lat związany z Polskim Radiem, były dyrektor Programu Pierwszego i Prezes Zarządu Polskiego Radia S.A. Na antenie Jedynki prowadzi autorskie programy „Wieczór… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2007