Nasze europejskie sprawy

15.06.2003

Czyta się kilka minut

Rezultat referendum europejskiego pozwala wiele spraw zacząć, żadnej z dotychczasowych jednak nie kończy. Nie dowiemy się, kto był prawdziwym wspólnikiem pana Rywina. Nie bez znaczenia przecież po-zostaje pomijana dotąd całkowitym milczeniem kwestia, że jego propozycja dotyczyła sumy wyliczonej w dolarach. Przesłuchiwani przyjaciele, znajomi, rozmówcy Rywina ze sfer rządowych dystansowali się jak umieli od jego osoby, ale nikomu z nich nawet nie przyszło do głowy wyrazić zdziwienie, że liczy on w dolarach, a nie w euro. Podobnie była sformułowana skromniejsza, wymagająca jeszcze udowodnienia, nieodparta propozycja pana Deszczyńskiego.

Rządzą nami ludzie niestarzy, lecz uformowani w przeszłości, nawykli swe rachunki prowadzić nie w żadnych tam rublach transferowych, lecz właśnie w dolarach. Konieczność każdorazowego przeliczania na euro może nas wszystkich drogo kosztować.

Jakiś czas temu odwiedził Paryż minister kultury p. Waldemar Dąbrowski, który przy tej okazji spotkał się z miejscowymi Polakami mającymi związki z kulturą. Uczestniczyłem w tym spotkaniu nie żywiąc żadnych uprzedzeń wobec osoby, co więcej, mając w pamięci uwagę zanotowaną w „Dzienniku” Jerzego Stajudy pod datą 18 II 1989 o ówczesnym dyrektorze Teatru Studio w Warszawie (,,D. Bardzo inteligentny, nie bez zalet, zorientowany w Ameryce”). Gdy oblężenie ministra zaczęło słabnąć, zbliżyłem się, by zadać jedno tylko pytanie. Nie chadzam z ukrytym magnetofonem, ale rozmowa, która się odbyła, brzmiała dokładnie tak:

Ja: - Co będzie z VAT-em na książki, gdy wejdziemy do Unii?

Minister Dąbrowski żywo: - No, dokładnie tak jak tutaj: siedem procent.

Ja: - A nie! We Francji jest to jedynie pięć i pół procenta.

Tu nastąpiły lekkie skinienia głów.

Być może pertraktacje, by przedłużyć książkom okres ochronny, byłyby trudne, beznadziejne. D. objął zresztą tekę, gdy już było po wszystkim. Jednak to, że dla jednego z nienajgorszych ministrów w tym rządzie dalsze podrożenie książek jest czymś normalnym, a różnica 1,5 procenta jest absolutnym drobiazgiem, wydaje się godne odnotowania.

Zobaczyłem ostatnio nowe francuskie wydanie książki Sterlinga „Martwa natura”. Pierwsze wydanie francuskie pochodzi z roku 1952. Po polsku rzecz się ukazała dopiero w roku 1998 w naprawdę znakomitym przekładzie Wiktora Dłuskiego i Joanny Pollakówny. W cyfrach bezwzględnych oba wydania są w zbliżonej cenie, tyle że mój przyjaciel, rówieśnik, urodzony i podobnie jak ja wykształcony w Warszawie, będący jednak francuskim emerytem, musiałby wydać na Sterlinga jedną osiemdziesiątą swojej miesięcznej emerytury. Ja, emeryt polski - jedną dwunastą.

Istnieją zresztą w Polsce już dwie ceny niemal połowy tych samych dobrych tytułów (Sterlinga, którego oczywiście mam, to nie dotyczy). Nowo wydane tytuły są bardzo kosztowne, po czym często już po roku można je znaleźć w specjalnych, coraz lepiej urządzonych lokalach z tanią i naprawdę dobrą książką. Są równocześnie po dawnych cenach w renomowanych księgarniach, płacących hurtownikom pierwotne jeszcze ceny. Radość inteligentów mogących się obkupić ma jednak swoją ciemną stronę. Tanie, dobre książki można znaleźć w Warszawie, w Krakowie, może jeszcze w jakimś dużym mieście. W ten sposób pogłębia się dystans między szansami ludzi z dużych miast i z prowincji.

I jeszcze jedno. Wydawca, który musi sprzedać część nakładu dużo poniżej zbyt wysoko skalkulowanej przez siebie ceny, przez lata nie zechce wznowić takiego tytułu. Tymczasem codziennie rodzi się człowiek. Rodzi się, dorasta i czasem chciałby przeczytać także i to, co czytali poprzednicy. We Francji jest jakieś piętnaście tysięcy ważnych, stale dostępnych tytułów. Jest wśród nich cały Kartezjusz, Montaigne w różnych wydaniach, i w Plejadzie, i w kieszonkowych. Właśnie „Próby” są dziełem, którego nie wystarczy przeczytać w bibliotece, lecz trzeba z nim obcować, mając je pod ręką na wiele życiowych wypadków. A Montaigne'a nie mamy już na rynku od ponad 20 lat. Wydanie go na nowo jest jednym z paru setek najpilniejszych rzeczy do zrobienia, jeśli, na miejscu w Europie, chcemy mieć nowe pokolenie Europejczyków, obok europejskich ekspertów znających Europę, bo działali w niej jako funkcjonariusze tajnych służb PRL.

ANDRZEJ DOBOSZ

PS. W zeszłym tygodniu przekręciłem tytuł omawianego podręcznika, który brzmi: „Między tekstami, Język polski. Podręcznik dla liceum i technikum. Zakres podstawowy i rozszerzony. Część 1: Początki. Średniowiecze (echa współczesne)”.
 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, publicysta i były felietonista “TP". Wydał zbiory tekstów: “Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia" (Puls 1993) oraz “Generał w bibliotece" (WL 2001). Zagrał w “Rejsie" Marka Piwowskiego. Od lat mieszka w Paryżu, gdzie prowadzi księgarnię.

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2003