Najmniejsze dobro

Jak można obsadzić Gowina w roli adwokata biskupów? Przecież lista zastrzeżeń, jakie zgłasza lub mógłby pod jego adresem zgłosić Kościół, jest o wiele poważniejsza niż ta stworzona przez zwolenników in vitro.

27.01.2009

Czyta się kilka minut

Jarosław Gowin, szef grupy ekspertów przygotowujących propozycję ustawy "o ochronie genomu ludzkiego i embrionu ludzkiego oraz Polskiej Radzie Bioetycznej i zmianie innych ustaw", uwiera nawet własną partię, a w mediach liczyć może co najwyżej na towarzystwo wiernych krytyków.

W objęciach biskupów?

Jednym z nich jest Wanda Nowicka z Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, która zarzuca projektowi (na łamach "Rzeczpospolitej") likwidację pluralizmu światopoglądowego i próbę budowania państwa wyznaniowego, w którym prawo pisze się pod dyktando biskupów i Watykanu. W ten sposób jedna z ikon liberalnego i otwartego katolicyzmu doświadcza na własnej skórze, co to znaczy zostać katolickim talibem, okropnie "konserwatywnym", a przez to niebezpiecznym (szczególnie dla kobiet).

Lista przewin jest dłuższa: według Nowickiej Gowin uznaje Polki za "królice doświadczalne", a jedyną szansą ratunku jest przyjęcie nieistniejącej dotąd "obywatelskiej" ustawy, przygotowanej przez "neutralny" zespół ekspertów, z których część uczestniczyła w pracach zespołu Gowina, lecz nie zgadza się z ich wynikami. Ich propozycja ma być odwrotnością jego propozycji: swoboda tworzenia zarodków dodatkowych, możliwość ich selekcji przed transferem i, jak donosi "Gazeta Wyborcza", "żadnych ograniczeń w korzystaniu z in vitro".

Trudno pojąć, jak można obsadzić Gowina w roli adwokata biskupów. Przecież lista zastrzeżeń, jakie zgłasza lub mógłby pod jego adresem zgłosić Kościół, jest o wiele poważniejsza niż ta stworzona przez zwolenników in vitro. Przecież w projekcie ustawy przedstawione są zasady przeprowadzania procedury zapłodnienia pozaustrojowego, co powinno spotkać się z przychylnością "obywateli" Wandy Nowickiej, i ze zdecydowanym odrzuceniem Kościoła (co zresztą nastąpiło w liście Episkopatu, odczytanym w niedzielę Świętej Rodziny).

Jaki jest tajny plan Jarosława Gowina, o który podejrzewają go feministki? Jak to się stało, że przygotował propozycję, która ma więcej wrogów niż zwolenników i, paradoksalnie, jednoczy w sprzeciwie biskupów i radykalną lewicę? Jaka jest prawdziwa istota tego sporu? Każdy, kto poszukuje odpowiedzi na te pytania, znajdzie je w projekcie wraz z uzasadnieniem, który dostępny jest choćby na portalu

Polska XXI. Lektura tego dokumentu, bez względu na jego przyszłe losy, jest interesująca, stanowi on bowiem ambitną próbę znalezienia nie tyle kompromisu, co porozumienia w sprawie tego, co w sporze o in vitro - i nie tylko - najistotniejsze.

Od refundacji do fundamentów

Spór o "dzieci z próbówki" rozpoczął się od dyskusji na temat refundacji procedur zapłodnienia pozaustrojowego. Tymczasem propozycja ustawy całkowicie ten problem pomija, odsyłając do odrębnej regulacji

(art. 30 p. 1). Nie o finanse bowiem chodzi, lecz o sprawy fundamentalne, w których centrum znajduje się ludzki embrion. "Ustawa określa zasady ochrony genomu ludzkiego i embrionu ludzkiego oraz warunki zabiegów medycznie wspomaganej prokreacji" (art. 1 p. 1). Czyni to w duchu wyrażonym w preambule do ustawy, "uznając, że przyrodzona, niezbywalna i nienaruszalna godność człowieka jest źródłem przynależnych mu praw i wolności, a ochrona życia ludzkiego jest koniecznym warunkiem ochrony godności człowieka". Brak w preambule invocatio Dei, bo źródłem i fundamentem, na którym opierają się proponowane rozwiązania, jest obowiązujący w Polsce system prawny. Stąd projektodawcy wielokrotnie i obszernie powołują się zarówno na Konstytucję RP, jak orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. To są prawa i instytucje realnie wyrażające wolę polityczną obywateli - zarówno wierzących, jak niewierzących.

Dzieci dla rodziców czy rodzice dla dzieci

"Ustawa chroni godność człowieka, dobro dziecka, małżeństwo i rodzinę" (art. 2). To perspektywa, z której projektodawcy patrzą na procedurę in vitro. Proponowane rozwiązania nie narzucają więc nowego systemu wartości, a odwołują się do tego, co Polacy uznają za ważne.

Przywołane tu wartości z pewnością postawione są ponad zasadą wolności. Jednym z celów prawa jest przecież ochrona, szczególnie słabszych, przed możliwymi nadużyciami wolności - zgodnie z liberalną zasadą, że granicą mojej wolności jest wolność i dobro drugiego. Zwolennicy in vitro bez ograniczeń z pewnością wspomnianych wartości nie podważają, wyraźniej akcentują natomiast wolność wyboru tych, którzy decydują się na zabieg i dążą do zaspokojenia naturalnego pragnienia posiadania potomstwa.

Język, jak archeologiczne wykopaliska, przypomina nam paradygmaty, które już przeminęły. Nikt z nas dzisiaj nie czuje się "posiadaczem dzieci", a "mieć dzieci" nie oznacza posiadać je na własność. Dzieci nie są dobrem rodziców, przeciwnie: to rodzice są dla dzieci. Niektórzy przypominają "złote czasy" wolności w starożytnym Rzymie, gdy dzieci, jeśli nas nie interesowały, można było zostawić na ulicy i mógł je sobie zabrać każdy, kto chciał. Tęsknota za takimi wolnościowymi rozwiązaniami wydaje się dzisiaj czymś raczej ekstrawaganckim.

Od pewnego czasu żyjemy już w świecie "praw dziecka". Polskie prawo chroni dobro dzieci i domaga się od rodziców poszanowania ich podmiotowości. Nie oznacza to pozbawienia rodziców ich władzy rodzicielskiej - oznacza tylko, że ta władza ma służyć dobru dziecka, a nie pragnieniom i oczekiwaniom matki i ojca. Z faktu "posiadania dzieci" wynikają przede wszystkim obowiązki i odpowiedzialność - na tym polega radość ojcostwa i macierzyństwa służącego dzieciom.

W tym kontekście nowocześniejszym językiem posługuje się Kościół, podkreślając raczej "logikę daru": rodzice są obdarowani potomstwem. Ten dar nie jest projektem lub strategią życiową ani poszukiwaniem samospełnienia. Poszanowanie podmiotowości dzieci oznacza akceptację faktu, że nie wszystkie nasze pragnienia zostaną zaspokojone. Dziecko jest kimś, kto przychodzi "z zewnątrz" i nigdy nie jest nasze, bo posiada swoją autonomiczną godność, choć jest kością z kości i krwią z krwi.

Embrion i jego rodzina

Takie traktowanie dzieci spotka się raczej z powszechną akceptacją, co ma jednak wspólnego z projektowaną ustawą? To mianowicie, że Gowin członkiem rodziny uczynił embrion. Członkiem najmniejszym i najsłabszym, ale równym w prawach i godności. Embrion, "organizm ludzki [podkr. PD] powstały z połączenia ludzkiej gamety męskiej i żeńskiej lub w inny sposób, w szczególności przez wyizolowanie totipotentnej ludzkiej komórki embrionalnej" (art. 3 p. 2), ma swoich rodziców. "Do procedury medycznie wspomaganej prokreacji może być dopuszczona para małżeńska, w stosunku do której stwierdzono brak skuteczności w leczeniu bezpłodności" (art. 16). Od początku nie jest niczyj, jego rodzice mają "prawo do sprawowania pieczy nad embrionem" (art. 31 p.1). Jeśli nie są nimi rodzice genetyczni, co w sytuacji wyjątkowej sąd orzeka, zgadzając się na transfer embrionu do kobiety nie będącej dawcą gamet, od tego momentu ona oraz jej mąż stają się rodzicami (art. 31 p. 2); sytuacje wyjątkowe, które "oddzielają" genetycznych rodziców od embrionu, określone są w art. 24.

W duchu proponowanego prawa, procedura in vitro służyć ma przede wszystkim dobru przyszłego dziecka i stąd troska o zapewnienie mu optymalnych warunków rozwoju w rodzinie. "Procedurę medycznie wspomaganej prokreacji podejmuje się, mając na względzie przede wszystkim wskazania medyczne i dobro dziecka" [podkr. PD] (art. 12). Zakazane jest niszczenie embrionu (art. 6), jak również odpłatne i nieodpłatne nim rozporządzanie (art. 7). Projektodawcy wielokrotnie zwracają uwagę na "dobro embrionu" jako wartość chronioną. "Badania genetyczne embrionu dopuszczalne są wyłącznie w celach terapeutycznych, mających na względzie dobro tego embrionu" [podkr. PD] (art. 11 p. 1). W innym momencie zwracają uwagę, że "przed dokonaniem transferu sąd może także uchylić zgodę z innych ważnych powodów, w szczególności gdy poweźmie wiadomość, że dobro dziecka [podkr. PD] może być zagrożone" (art. 24 p. 6).

Brak transferu nie zawiesza odpowiedzialności rodziców, a instytucja przeprowadzająca procedurę in vitro "może zastrzec w umowie z osobami dopuszczonymi do tej procedury, że w przypadku nieuzasadnionej odmowy transferu embrionu, koszty jego kriokonserwacji i przechowywania ponosić będą rodzice genetyczni lub osoby, które uzyskały zgodę sądu" (art. 30 p. 2).

Narodziny?

Chroniąc dobro embrionu jako przyszłego dziecka, projektodawcy uznają zarazem, że sama procedura in vitro nie narusza dobra i godności przyszłego człowieka, co zdecydowanie sprzeczne jest ze stanowiskiem moralnym, jakie - powołując się nie tylko na Objawienie, ale również na racje rozumu i dorobek nauk - formułuje Kościół katolicki. I choć ustawa nie dopuszcza możliwości tworzenia tzw. embrionów nadliczbowych (art. 21) oraz ich kriokonserwacji, także na etapie łączenia gamet (art. 20), to dopuszcza kriokonserwację samych gamet (art. 19), co przez Kościół nie jest uznawane za moralnie dopuszczalne. Punkt styczny stanowiska Kościoła i propozycji Gowina jest jeden i jest tym najmniejszym dobrem, które powinno łączyć Polaków, bez względu na światopogląd i stosunek do wiary i Kościoła: ochrona embrionu i uznanie jego praw na podobieństwo osoby, choć on sam osobą nie jest.

Nawet jeśli przyjąć, że spór o początek człowieka i jego tożsamość nie jest rozstrzygnięty, przyszły ustawodawca skłania się "do przyjęcia w procesie stanowienia i stosowania prawa kierunku interpretacyjnego opartego na zasadzie in dubio pro vita humana, zgodnie z którą wszelkie wątpliwości co do ochrony życia ludzkiego winny być rozstrzygane na rzecz tej ochrony" (uzasadnienie projektu ustawy, p. 4).

Jarosław Gowin swoją propozycją, odwołującą się do i wzmacniającą już istniejący porządek prawny, podjął próbę zdefiniowania minimalnych warunków zgody, a nie kompromisu. Można oczywiście na jego projekt spojrzeć z perspektywy zwalczających się obozów przeciwników i zwolenników in vitro. W tym kontekście kompromis wydaje się być skonstruowany na zasadzie "Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek": jedni dostają ograniczoną, ale jednak dopuszczalną procedurę in vitro, a drudzy ochronę embrionu. W logice wojny jednak tak formułowane propozycje upadają, nie zadowalają bowiem żadnej ze stron sporu, a samotni projektodawcy zgniatani są przez ścierające się fronty.

Jedyną metodą wyjścia z tej pułapki jest ucieczka "do góry", ponad znane stanowiska, i zaprezentowanie propozycji z perspektywy dobra i porządku prawnego Rzeczypospolitej chroniącej swych obywateli. Propozycja ta z natury rzeczy jest minimalistyczna i równocześnie wyrazista: jeśli w historii możemy się dopatrywać elementów postępu i rozciągania ochrony prawnej na kolejne grupy i kategorie obywateli, czy to chłopów, niewolników, robotników, kobiety i dzieci, a zasadą tego postępu jest obrona słabszych i niemogących z różnych powodów wyartykułować i bronić swoich racji, to naturalnym krokiem na tej drodze jest "uobywatelnienie embrionów" jako najmniejszych i najsłabszych członków wspólnoty państwowej.

W tym kontekście problem in vitro jest testem na zdolność definiowania i obrony dobra wspólnego, publicznego, a nie sprawności w zaspokajaniu partykularnych interesów grup wyborców. Natomiast dla wyborców i uczestników debaty publicznej próbą zdolności do akceptowania rozwiązań minimalistycznych, bez zawieszania sporu i z zachowaniem różnorodności światopoglądowej. Propozycja Gowina jest więc dobrym początkiem dla budowania pokoju.

Do projektu ustawy zgłosić można wiele szczegółowych zastrzeżeń, szczególnie jeśli jej czytelnik uznaje autorytet Kościoła. Łatwiej będzie jednak dyskutować, gdy ustalimy, co do czego się zgadzamy bez konieczności wywracania stolika. A przy okazji kolejnej debaty na temat ochrony życia i godności człowieka rodzi się najmniejszy, najsłabszy, a w potencji niezwykły przyszły stan społeczny. Wiwat...

Piotr Dardziński jest politologiem, adiunktem w Instytucie Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ, dyrektorem Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie, członkiem zespołu "Teologii Politycznej".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2009