Naczelnika życie po życiu

Prof. FRANCISZEK ZIEJKA, historyk literatury: Gdyby nie legenda kościuszkowska, chłopi z Galicji być może nie staliby się Polakami.

09.10.2017

Czyta się kilka minut

Wiejskie dzieci ze szkoły ludowej na szczycie kopca Kościuszki. Malował Piotr Stachiewicz, 1902 r., olej, deska. / MUZEUM HISTORYCZNE MIASTA KRAKOWA
Wiejskie dzieci ze szkoły ludowej na szczycie kopca Kościuszki. Malował Piotr Stachiewicz, 1902 r., olej, deska. / MUZEUM HISTORYCZNE MIASTA KRAKOWA

WOJCIECH PIĘCIAK: Kościuszko umiera 15 października 1817 r. w miasteczku Solura na szwajcarskiej prowincji. Jak w ogóle tam trafił?

Prof. FRANCISZEK ZIEJKA: Gdy dwa lata wcześniej zwołano do Wiednia konferencję pokojową – kongres wiedeński – mającą ustalić porządek w Europie po upadku Napoleona, car Aleksander I zaprosił tam Kościuszkę. Wcześniej spotkali się w Paryżu. Car miał nadzieję, że uzyska akceptację przywódcy polskiego powstania dla swego planu utworzenia podporządkowanego Rosji Królestwa Polskiego. Nieświadom szczegółów tego planu, Kościuszko opuścił Berville pod Fontainebleau, gdzie mieszkał w ostatnich latach, i ruszył dwuosobowym powozem do stolicy Austrii. Dla człowieka niemal 70-letniego była to zapewne podróż wyczerpująca, wszak trzeba było przebyć ponad 1300 km. Ale pojechał, bo wierzył, że odbudowa Rzeczypospolitej jest możliwa.

Car nie był chyba pierwszym, który chciał go wykorzystać?

Podobną próbę podjął Napoleon, gdy tworzył Księstwo Warszawskie, zalążek państwa polskiego, ale nawet bez przymiotnika „polskie”. Chciał, by Kościuszko poparł ideę utworzenia takiego państewka związanego ścisłymi więzami z cesarską Francją. Wprawdzie Kościuszko spotkał Napoleona osobiście w 1798 r., wkrótce po przybyciu z Ameryki, ale wtedy nie rozmawiali na ten temat. Teraz, w 1807 r., rozmowy z Kościuszką w imieniu Napoleona prowadził minister Joseph Fouché, zresztą dość obcesowo. Spotkał się z odmową, Kościuszko bowiem od początku zachował wobec Napoleona rezerwę. Słusznie przypuszczając, że sprawę polską cesarz Francuzów traktuje instrumentalnie, dla realizacji własnych celów, niekoniecznie zakładających odbudowę państwa polskiego.

Zaufał jednak carowi?

Aleksander I, który wkroczył do Paryża w 1814 r. jako zwycięzca, wobec Polaków służących u boku Napoleona zachował się wyjątkowo przyjaźnie. Wiele wskazuje, że była to zasługa księcia Adama Jerzego Czartoryskiego, wcześniej carskiego ministra spraw zagranicznych, który teraz był zwolennikiem odbudowy Polski z carem jako jej królem. Wtedy to nie musiało zbytnio oburzać, wszak od XVI w. było niemal normą, że polskimi królami zostawali cudzoziemcy, wywodzący się z sąsiednich dynastii. Jako jeden z najbliższych doradców Aleksandra I, Czartoryski odegrał ważną rolę w 1815 r., gdy powstawało Królestwo Polskie. Dopiero po powstaniu listopadowym odwrócił się od Rosji i został jednym z liderów emigracji. Ale wracajmy do roku 1814: car postanowił, że przyjmie polskie oddziały służące do końca przy Napoleonie i na ich bazie powstanie armia Królestwa Polskiego, osobna od armii rosyjskiej. Oficerowie mieli prawo zachować szarże, oddziały – sztandary. To był rzeczywiście niezwykły gest wobec przeciwników.

Ale dla Kościuszki to za mało?

Car spotkał się z nim w Braunau nad Innem i po 15-minutowej rozmowie oświadczył, że szczegóły na temat przyszłości Polski Kościuszko otrzyma w Wiedniu od Czartoryskiego. Z rozmowy z Czartoryskim nasz bohater dowiedział się, że wskutek oporu Prus i Austrii nie tylko nie ma szans na odbudowę Polski w dawnych granicach, ale że przyszłe Królestwo Polskie nie obejmie nawet wszystkich ziem, które należały do Księstwa Warszawskiego. Wprawdzie car szedł dalej niż Napoleon: powoływany pod carskim zwierzchnictwem twór państwowy został przez niego nazwany Królestwem, miał on otrzymać własny sejm, rząd, skarb, armię – wszystkie z przymiotnikiem „polski”. Ale to nie było królestwo sprzed rozbiorów, to nie była Rzeczpospolita w dawnych granicach.

Rozczarowany Kościuszko opuścił Wiedeń. Do Francji nie miał po co wracać, postanowił zatem udać się do Szwajcarii, do Solury, gdzie mieszkał Franciszek Ksawery Zeltner, brat Petera Josefa, u którego Kościuszko mieszkał przez wiele lat w Berville. Franciszek Ksawery, człowiek zasadniczy i bardzo szwajcarski z natury, zaproponował Kościuszce gościnę u siebie, w domu przy Gurzelngasse 12. Dostał u „szwajcarskich” Zeltnerów mieszkanie, wikt i opierunek, za które oczywiście płacił. Poliglota, łatwo wszedł w lokalne środowisko. Wraz z gospodarzem odbył też szereg podróży po Szwajcarii.

Jedna z nich miała okazać się fatalną w skutkach...

W rzeczy samej, we wrześniu 1817 r., po powrocie z kolejnej wyprawy z Zeltnerem, Kościuszko zaczął chorować. Dostał zapalenia płuc. Zmarł późnym wieczorem 15 października. Choć jego stosunek do Kościoła jako instytucji był dość zdystansowany, dzień wcześniej odbył spowiedź i przygotował się na odejście. Trzy dni przed śmiercią podyktował ostatni już testament. Wcześniej zostawił dwa inne: w jednym, przekazanym na ręce siostry, nadał wolność oraz prawo własności gruntów i domów chłopom ze swego majątku w Siechnowiczach [dziś na Białorusi – red.]. Z kolei w tzw. testamencie amerykańskim, zostawionym jeszcze w 1798 r. swemu przyjacielowi Jeffersonowi jako wykonawcy, przekazał cały należny mu żołd za ośmioletnią służbę w armii USA na wykup murzyńskich niewolników, obdarowanie ich ziemią i domostwami, a także na zbudowanie dla nich szkoły. Jefferson tego niestety nie zrobił.

Co było w tym ostatnim testamencie?

Także dyspozycja, że jego pogrzeb ma być skromny. Naczelnik prosił, by trumnie towarzyszyli przede wszystkim starcy spośród miejscowych biedaków, którymi się opiekował. Na temat pomocy, jakiej udzielał biedocie z Solury, krążyło sporo legend. Jestem przekonany, że oparte były na prawdzie. Jedna głosiła, że tak przyzwyczaił swego konia, iż ten sam zatrzymywał się przy stojących przy drodze żebrakach. Po jego śmierci Zelt­ner miał sprzedać konia na targu. Ale po kilku tygodniach nabywca zwrócił zwierzę, gdyż nie sposób było na nim jeździć. Stawał przed każdym żebrakiem...

Jaki był ten pierwszy pogrzeb Naczelnika?

Skromny, zgodnie z jego wolą. Choć przyszło mnóstwo ludzi. Trumnę złożono w podziemiach dawnego kościółka jezuitów. Wydawało się, że na zawsze.

Tymczasem rozchodzi się wieść o śmierci Kościuszki. Jakie są reakcje?

Zupełnie niezwykłe. Bodaj pierwsze – po tym w Solurze – nabożeństwo żałobne za zmarłego Naczelnika powstania polskiego i bohatera wojny narodowowyzwoleńczej w Ameryce odbyło się w Paryżu, w pięknym kościele św. Rocha. Wśród mówców, zabierających tam głos, był bohater Francji i Ameryki generał La Fayette. Oświadczył, że „imię Kościuszki należy do całego cywilizowanego świata”, i przypomniał, że zmarłego szanowali nie tylko rodacy, ale też wrogowie: „monarchowie, z którymi walczył”. Na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej nabożeństwa żałobne odbywały się wraz z rozchodzeniem się wiadomości o śmierci Kościuszki w wielu miastach, we wszystkich trzech zaborach. Co znamienne: modlili się za niego nie tylko katolicy, ale też protestanci, żydzi, a nawet muzułmanie.

Zachowały się z nich jakieś relacje?

Tak, sporo ich w ówczesnej prasie i książkach. Zwrócił na nie uwagę sam Joachim Lelewel. Śledziłem owe opisy. W Wilnie np., obok uroczystości w kościołach katolickich, odbyła się uroczystość żałobna w meczecie w podmiejskich Łukiszkach, gdzie gromadzili się polscy Tatarzy. Mułła Daniel Szabłowski mówi: „Bracia muzułmanie, nieodrodni synowie tej ojczyzny, na której mieszkacie! Nie trzeba wam wyliczać nieskazitelnych cnót, męstwa i zasług wielkiego męża Tadeusza Kościuszki, bo będąc pod komendą jego, patrzyliście na to, z nim razem walczyliście za ojczyznę. A kiedy podobało się Bogu zawołać go do wieczności, znajdzie tam towarzyszów swoich i podkomendnych. My, na tym świecie na moment pozostali, módlmy się za duszę jego i wszystkich tych, którzy w obronie ojczyzny na placu boju polegli”. Wiele opisów tego typu nabożeństw znaleźć można choćby w ukazującej się wówczas „Gazecie Krakowskiej”.

Są relacje z wileńskiej synagogi?

Owszem. W czasie nabożeństwa śpiewał „specjalny chór”, a „osiem par muzyków wygrywało żałobne melodie”. Odczytano też elegię „Z powodu zgonu Naczelnika”, napisaną po hebrajsku i potem przełożoną na polski. „Nabożeństwo odbyło się, jak stwierdził jeden z uczestników, w bardzo podniosłym nastroju, przy rzęsiście oświetlonej świątyni”. A to przecież tylko wycinek z tego, co działo się w całym kraju.

Skąd takie poruszenie?

Najprostsze wyjaśnienie jest takie, że już za życia Kościuszko stał się postacią powszechnie szanowaną. Został uznany za symbol walki o wolną i zreformowaną Rzeczpospolitą. I to pomimo tego, że na długo przed śmiercią usunął się z życia publicznego. Pamięć o nim jednak trwała.

Ale skąd ten ponadwyznaniowy jej charakter?

Wygląda na to, że prawdziwie wszyscy go nie tylko szanowali, ale i wielbili. W 1834 r. Lelewel tak pisał: „Wszędzie w Polsce, w Warszawie, Poznaniu, Krakowie, Wilnie, w Królestwie i w guberniach polskich włączonych do cesarstwa [ziemie zabrane po I oraz II rozbiorze – red.], wszystkie wyznania odprawiały żałobne nabożeństwa”. I odnotował gesty naówczas niezwyczajne, ekumeniczne: pisze np., że w Wilnie bernardyni „stroili katafalk w kościele ewangelickim”. Podkreśla, że także „wyznawcy mojżeszowi i mahometanie szczerze się modlili, aby Bóg duszę chrześcijanina Kościuszki do swej chwały przyjął”. I konkluduje: „Tak wszystkie wyznania chrześcijańskie i niechrześcijańskie, bez względy na to, że Kościuszko był katolik, religijnie każdy według swego obrządku uczciły jego cnotę”.

Kiedy pojawił się pomysł, by szczątki Kościuszki sprowadzić na Wawel?

Niemal zaraz po jego śmierci. Zamyślano o sprowadzeniu trumny Naczelnika do Warszawy, ale zwyciężyła koncepcja ­złożenia jej w podziemiach katedry wawelskiej. Zdecydowano się sprowadzić doczesne szczątki Naczelnika do Krakowa jako dawnej stolicy Polski, obecnie mającej status wolnego miasta. Wprawdzie pozostającego pod „opieką trzech dworów”, ale będącego w gruncie rzeczy miastem wolnym, ostatnim skrawkiem Polski.

Wszyscy zgadzali się na Wawel?

Sporu nie było, ale był problem. Do niedawna katedra była miejscem pochówku tylko królów i ich rodzin, krakowskich biskupów i kanoników katedralnych. Nie bez znaczenia było także, że z punktu widzenia podziałów stanowych Kościuszko był „szaraczkiem”: pochodził z drobnej szlachty. Trzeba pamiętać, że dwóch magnatów, o których córki zabiegał, odrzuciło zaloty z powodu jego niskiego stanu i w efekcie nigdy się nie ożenił. W tym przypadku kwestia formalna zeszła jednak na plan dalszy, a pochówek na Wawelu ułatwił fakt, że rok wcześniej miał tu miejsce precedensowy pogrzeb. 23 lipca 1817 r. w Krypcie św. Leonarda złożono szczątki księcia Józefa Poniatowskiego, drugiego obok Kościuszki bohatera narodowego. Tak rodził się zwyczaj, by sprowadzać prochy znanych ludzi zmarłych na emigracji albo, potem, tworzyć panteony zasłużonych. Skoro nie było państwa, takie uroczystości miały być jednym z działań zastępczych: miały wśród potomnych podtrzymywać ducha i przypominać im o tym, co najważniejsze.

Jak doszło do pochówku Poniatowskiego?

Dowódca wojsk polskich u boku Napoleona zginął w słynnej Bitwie Narodów pod Lipskiem 19 października 1813 r. i został pochowany na lipskim cmentarzu św. Jana. Tymczasem w Krypcie św. Leonarda było wolne miejsce: zarezerwowane przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, który podczas swej jedynej wizyty w Krakowie w 1787 r. zażyczył sobie, by tam spocząć, obok Jana III Sobieskiego. Ale, jak wiadomo, spoczął w Petersburgu, a wśród Polaków nie było ochoty, by go sprowadzać. Pojawił się za to pomysł, żeby sprowadzić tu doczesne szczątki księcia Józefa.

Kto to wymyślił?

Niełatwo na to odpowiedzieć. Wiadomo, że zaraz po nadejściu do Warszawy tragicznej nowiny o śmierci księcia pojawiły się propozycje przewiezienia jego zwłok do kraju i pochowania bądź to w podziemiach katedry wawelskiej – był to pomysł przyjaciela księcia, gen. Stanisława Mokronowskiego, zgłoszony w liście do siostry księcia, Teresy Tyszkiewiczowej – bądź w kościele św. Krzyża w Warszawie. Tę ideę zgłosił prezydent miasta Stanisław Węgrzecki. Niestety, plany te należało odłożyć o blisko rok. Dopiero „kupujący” Polaków w Paryżu Aleksander I w maju 1814 r. wydał rozkaz gen. Repninowi, okupującemu Saksonię, by wydał zwłoki księcia Polakom „dla pogrzebania [ich] z należną czcią w Warszawie”. W czerwcu 1814 r. przejeżdżający przez Lipsk gen. Jan Henryk Dąbrowski nakazał swym żołnierzom wydobyć zwłoki z tymczasowego grobu i po zabalsamowaniu odprowadzić do Warszawy. 10 września odbyły się w kościele św. Krzyża uroczystości, po których trumnę złożono w tzw. dolnym kościele. Mimo tego uroczystego pogrzebu warszawskiego nie milkły głosy za złożeniem szczątków na Wawelu. W 1815 r. siostrzenica księcia, Aleksandra Potocka, poprosiła o zgodę na to cara, przebywającego wtedy w Warszawie. Zgodził się, ale uroczystości odłożono na blisko dwa lata. I dopiero latem 1817 r. trumna Księcia Pepi spoczęła na Wawelu.

W naszej rozmowie znów pojawia się Aleksander i jego dobra wola.

Nie ma wątpliwości, że Aleksander traktował Kościuszkę z wyjątkowym szacunkiem. Zresztą nie tylko on – także jego poprzednik i ojciec, car Paweł I. Starczy przypomnieć słynną scenę uwolnienia Naczelnika z więzienia w Petersburgu, gdzie trafił z rozkazu Katarzyny II. Syn i następca carycy, Paweł I, przyszedł do celi Kościuszki ze swym synem Aleksandrem i świtą generalską, by zaoferować mu wolność. Kościuszko miał odpowiedzieć, że nie przyjmie tego daru, jeśli oznacza on uwolnienie tylko jego osoby. Poprosił cara o zwolnienie uwięzionych z nim oficerów i wszystkich innych jeńców polskich. To było 12 tys. ludzi! Car się zgodził. Co więcej, udzielił Kościuszce znacznego wsparcia finansowego, by ten mógł udać się w podróż do USA. Kościuszko spodziewał się, że zostanie tam do końca życia, ale już po ośmiu miesiącach wrócił do Francji. Myślę, że szczególny szacunek, jakim Aleksander darzył Kościuszkę, był pochodną owej jego wizyty u boku ojca w celi Kościuszki 26 listopada 1796 r.

I car od razu zgodził się na wawelski pochówek Kościuszki?

Nie tylko się zgodził, ale wziął na siebie koszty transportu trumny z Solury do Krakowa. Aby to zrealizować, wysłał księcia Antoniego Jabłonowskiego do Szwajcarii, by sprowadzić zwłoki do Krakowa. Kondukt wyruszył z Solury 28 marca 1818 r. i dotarł do Krakowa 11 kwietnia.

Jak wyglądał pogrzeb?

Rytuał był taki, jakby chowano króla. Obyczaj królewskich pogrzebów stanowił, że zwłoki monarchy, jeśli umarł on gdzieś w kraju, trafiały najpierw do leżącego przy ul. Szlak tzw. Domu Przedpogrzebowego, którym bodaj od czasów Kazimierza Jagiellończyka był pałac Montelupich, w II połowie XIX w. przekształcony w pałac Tarnowskich. Stąd prowadzono kondukty żałobne – z przystankiem przy kościele św. Floriana – drogą królewską na Wawel. Podobnie postąpiono z Kościuszką. Przesłanie było jasne: w Krypcie Królewskiej składamy doczesne szczątki kogoś, kto swoimi zasługami królom był równy.

Jego trumnę wystawiono w kościele św. Floriana na początku kwietnia, ale pogrzeb na Wawelu odbył się dopiero 23 czerwca. Dlaczego tyle to trwało?

Rzeczywiście, to dziwne: dziewięć długich tygodni czekano z pogrzebem wawelskim. Zwykle mówi się, że w tym czasie przygotowywano w katedrze olbrzymi katafalk – według projektu dwóch polskich oficerów, Feliksa Kossa i Adama Bojanowicza, wspaniale przyozdobiony wedle projektu ks. Sebastiana Sierakowskiego przez Michała Stachowicza. Ale czy tylko dlatego? Sam zadaję sobie to pytanie. Może były jeszcze inne powody? Chcę zwrócić uwagę na jeden fakt: w marcu 1818 r., w związku z otwarciem obrad Sejmu Królestwa Polskiego, do Warszawy zjechał Aleksander I. Car, a zarazem król polski, spędził w Warszawie i okolicach kilka tygodni. Może w Krakowie oczekiwano na przyjazd cara-króla na pogrzeb Kościuszki? Ale to tylko luźne przypuszczenie.

Czy dawni podkomendni Naczelnika, podkrakowscy chłopi, odegrali podczas tego pogrzebu jakąś rolę? Kornel Ujejski, autor poematu „Pogrzeb Kościuszki” z 1853 r. pisze, że w Krakowie żegnali go głównie chłopi, i że to oni sypali potem jego kopiec.

Ujejski znacznie przesadził. Idealizował chłopów, świadomie i wbrew przekazom historycznym. Jego dzieło było jedną z literackich prób włączenia już legendy kościuszkowskiej w proces kształtowania się świadomości narodowej polskiego chłopa, w trwającą wtedy walkę o jego duszę. Poemat Ujejskiego miał być też swoistą kontrą do dominującego wówczas obrazu włościan jako wiernych poddanych Austrii, którzy w 1846 r., podczas rabacji galicyjskiej, mordowali polskich ziemian, księży i powstańców – uczestników tego kolejnego dramatycznego zrywu.

Niemniej wtedy, w 1818 r., chłopi byli na pogrzebie?

Byli i to niemało. Wystąpili w białych sukmanach, z kosami bojowymi, czyli na sztorc osadzonymi. Wraz z innymi weteranami trzymali straż honorową przy trumnie, gdy stała przez dziewięć tygodni w kolegiacie św. Floriana. Delegacje chłopów, w tym weteranów insurekcji, szły też w wielotysięcznym kondukcie, który w przeddzień pogrzebu, 22 czerwca, przeszedł drogą królewską od św. Floriana na Wawel. Było to swoiste nawiązanie do wydarzeń z 8 kwietnia 1794 r., kiedy to, w cztery dni po zwycięstwie racławickim, Kościuszko ze sztabem wrócił do Krakowa i udał się na Wawel. Tu, w katedrze, nadał szlachectwo i stopnie oficerskie chłopom, którzy wyróżnili się w bitwie. Był wśród nich słynny Bartosz Głowacki.


Czytaj także dodatek specjalny: "Tadeusz Kościuszko, człowiek wolności".


Weteranom powstania z 1794 r. wyznaczono też eksponowane miejsce, gdy zaczęto sypać kopiec Kościuszki.

Projekt obejmował nie tylko usypanie kopca – trochę pomnika, a trochę symbolicznej mogiły, z ziemią z pól bitewnych. Wokół kopca planowano utworzyć małą osadę wiejską, w której mieli osiedlić się weterani kościuszkowscy z rodzinami. W zamyśle projektodawców mieli gospodarować w sąsiedztwie pomnika Naczelnika. Ostatecznie powstała tylko jedna zagroda. Ale i o niej nie wszyscy pamiętają, gdyż wzgórze z kopcem zostało w połowie XIX w. przejęte przez Austriaków. Zbudowali tam jeden z fortów powstającej Twierdzy Kraków. Wskutek interwencji mieszkańców Krakowa oszczędzili jednak kopiec.

Chłopi w powstaniu i przy trumnie: to wygląda pięknie. Ale fakty są takie, że w 1794 r. walczył niewielki procent chłopów. Większość była obojętna. A kilka dekad później synowie tychże chłopów pokazali, co myślą, biorąc udział w rabacji galicyjskiej, która miała przecież charakter nie tylko antypański, ale też antynarodowy.

To prawda, w 1794 r. do powstania poszli głównie chłopi spod Krakowa i nie było ich wielu. Większość była obojętna wobec faktu, że przestaje istnieć Rzeczpospolita, nie czuła związku z tym państwem ani nie czuła się nawet Polakami. Trudno im się dziwić. Kilkanaście lat wcześniej Stanisław Staszic opisywał życie polskich chłopów. Jak wegetują, w byle jakich chałupach, nierzadko w ziemiankach. Nie tylko nie umieją czytać i pisać, ale często nie wiedzą, jak się nazywają. Pracują na roli pana jak niewolnicy sześć, niekiedy siedem dni w tygodniu, od świtu do zmierzchu. Aby zapomnieć o swej nędzy, piją na umór. I wcześnie umierają. Opisy życia chłopów w wieku XVIII i pierwszej połowie XIX są straszne. Nie mam wątpliwości, że w tamtym okresie większość nawet nie słyszała o kimś takim jak Kościuszko.

Obaj pochodzimy z Galicji, nasi przodkowie byli chłopami: Pana Profesora z Radłowa koło Tarnowa, moi z Baryczki koło Rzeszowa. W 1846 r. szalała tu rabacja. Polscy teoretycznie chłopi mordowali polskich ziemian i księży. Czy w Pana historii rodzinnej zachował się jakiś tego przekaz?

Moi dziadkowie, zmarli w latach 20. XX w., pamiętali z opowieści swych rodziców czasy pańszczyźniane... Ale akurat gdy idzie o mój rodzinny Radłów: tutejsi chłopi w czasie „krwawych zapustów” 1846 r. postanowili, że będą bronić swego pana przed rabantami. I obronili. Rabanci spalili dwory w pobliskich wioskach. Ci z Radłowa aż do schyłku Rzeczypospolitej mieszkali we wsi należącej do kapituły katedry wawelskiej. Tu nie było tak straszliwej przemocy, jaka panowała we wsiach typowo szlacheckich. To we wsiach szlacheckich rabacja zbierała krwawe żniwo. Oblicza się, że w Galicji zginęło może nawet półtora tysiąca ludzi, okrutnie zamęczonych.

Mam tu artykuł, który 24 marca 1946 r. – na rocznicę insurekcji – opublikował w „Tygodniku Powszechnym” prof. Stanisław Pigoń. Pisał, że swe największe zwycięstwo Kościuszko odniósł zza grobu: „Uświadomienie narodowe chłopa dokonało się za przewodem i za sprawą i w znaku Kościuszki. (...) W tej najdonioślejszej bitwie, rozegranej na przestrzeni wieku XIX o przynależność duszy ludowej, Kościuszko był wodzem”. Jak to rozumieć?

W pełni zgadzam się z moim Profesorem. Moim, bo słuchałem wszak niegdyś jego wykładów! „Trumna Kościuszki” – czyli pamięć o nim jako o przywódcy, który chciał nie tylko uwolnić chłopa i dać mu ziemię, ale też przywrócić mu godność – odegrała kluczową rolę w batalii, jaka toczyła się na wsi w XIX w. Jej stawką była świadomość narodowa chłopów, czyli zdecydowanej większości ówczesnej ludności ziem polskich. Nie było oczywiste, że włościanie z Galicji albo Kongresówki, którzy w 1863 r. w większości byli obojętni wobec powstania styczniowego, a czasem występowali przeciw powstańcom, uznają się za Polaków. Przecież punkt wyjścia – sytuacja na wsi w pierwszej połowie XIX w. – był fatalny. Miałem kiedyś w rękach kronikę jednej z parafii podtarnowskich, ogłoszoną drukiem przez miejscowego księdza wikarego. Są tam przerażające sceny. Także opisy, jak ziemianie mordują swoich chłopów za byle przewinienie. Byli gorsi niż właściciele niewolników w USA.

I oto w 1848 r. chłopi w Galicji otrzymują wolność od cesarza Austrii, a ci w Kongresówce w 1864 r. od cara. Do dziś w wielu wsiach stoją tzw. krzyże pańszczyźniane, pamiątki tamtego wyzwolenia. Stawiano je też z wdzięczności dla „naszych cesarzy”...

Nawet u stóp Jasnej Góry zaraz po upadku powstania styczniowego postawiono pomnik wdzięczności dla „cara-wyzwoliciela”, który zniósł pańszczyznę. Chodziło o to, by rzesze chłopskich głównie pątników idących do Pani Jasnogórskiej zapamiętały, kto im dał wolność. Z kolei na galicyjskiej wsi krążyły opowieści o dobrym cesarzu Franciszku Józefie, który w przebraniu chodzi po wioskach i pyta poddanych, czy dobrze im się żyje. Austriacka administracja podsycała takie legendy.

W rzeczy samej, w drugiej połowie XIX wieku był to realny dylemat: jak „odwojować” dusze i umysły chłopów dla sprawy polskiej? I oto postać Kościuszki spada tu jak dar z niebios: on, który jako wódz insurekcji zamierzał wyzwolić chłopów, który wyzwolił ich we własnym majątku, który przelewał krew walcząc wraz z nimi, a dodatkowo zabiegał o wolność dla murzyńskich niewolników... Kumulacja tej batalii o chłopską duszę następuje u schyłku XIX w. Na swój sposób zapoczątkował ją Teofil Lenartowicz poematem „Bitwa racławicka”, a podjęli inni: Władysław Ludwik Anczyc swoim dramatem ludowym „Kościuszko pod Racławicami”, który pobił rekordy popularności w tzw. teatrzykach ludowych, a kontynuował Jan Matejko, malując w 1888 r. monumentalny obraz pod tym samym tytułem.

Pisał Pan kiedyś, że pamięć o powstaniu kościuszkowskim stała się w Galicji „legendą kompensacyjną”: miała przesłonić wizerunek rabacyjnych rezunów. Ale większość chłopów była niepiśmienna. Jak legenda kościuszkowska trafiła na wieś?

Dzięki pracy u podstaw, która rozwijała się intensywnie na polskiej wsi w drugiej połowie XIX w. Także za sprawą samych ziemian: wszak spora ich część to byli patrioci, którzy wyciągnęli wnioski z rabacji. Za ich przyzwoleniem, a często z ich pomocą powstawały szkółki ludowe, w których uczono nie tylko czytania i pisania, ale też historii. Również sami chłopi zaczęli się organizować. Wciąż na naukowe opracowanie czeka temat tzw. szkółek zimowych, organizowanych przez samych chłopów: od jesieni do wiosny uczyły się w nich dzieci z tych wsi, w których nie było szkoły ludowej. Nauczycielami byli tam z zasady chłopi. Taki Jakub Bojko z Gręboszowa, jeden z moich ulubionych „ludowców”, przyszły polityk i poseł do galicyjskiego Sejmu we Lwowie, a po 1918 r. do Sejmu II RP, przez kilkanaście lat był nauczycielem w szkółce zimowej. Także w ten sposób budował swój autorytet.

Czy można ustalić moment zwrotny, o którym dałoby się powiedzieć, że oto dokonało się – jak Pan to kiedyś nazwał – „włączenie Kościuszki do tradycji chłopskiej”?

Uważam, że był to rok 1894: setna rocznica powstania kościuszkowskiego. To moment przełomowy. Już wcześniej, w Trzech Króli 1893 r., lwowscy artyści i światli członkowie elity miejskiej – bo to Lwów był wtedy ostoją ruchu niepodległościowego nastawionego na pracę z ludem – wymyślili, że powstanie „Panorama Racławicka”. Mieli podwójny zamysł. Z jednej strony chcieli pokazać niechłopom, że polska wieś to nie tylko rabacja, że miała ona swój wkład w walkę o wolność. Z drugiej strony chcieli pokazać chłopom, że mają z czego być dumni. Chcieli przywrócić im poczucie własnej godności. I to się udało: zaprezentowana podczas Wystawy Krajowej we Lwowie w 1894 r. „Panorama” stała się celem wycieczek chłopskich ze wszystkich powiatów Galicji. To były masy ludzi, dorosłych i dzieci. Szli i jechali, by zobaczyć ludzi swojego stanu, którzy walczyli o Polskę.

Z zaboru rosyjskiego też przyjeżdżali?

Nie, władze carskie to blokowały. Z Kongresówki przybywały do Lwowa tylko niewielkie grupy i to potajemnie.

Za to w Kongresówce mamy „cud w Rembierzycach”. W 1833 r. paryski „Pielgrzym Polski” donosił, że w tej wsi koło Jędrzejowa chłopi twierdzą, iż widzieli maszerujące wojska Kościuszki. Carscy urzędnicy podejmowali pogoń, a armia umarłych rozpływała się w mgle...

To legenda, choć także legendy sporo mówią o duchu czasów. Natomiast faktem jest, że w drugiej połowie XIX w. nie tylko w Galicji, ale też w Królestwie pojawia się masa pism i gazetek dla ludu. To również czas, gdy wieś polska – galicyjska, królewiecka czy poznańska – aktywizuje się politycznie. Powstają pierwsze stronnictwa ludowe. Śledząc ten proces, widać, jak legenda kościuszkowska staje się tu ważnym, jeśli nie głównym narzędziem, dzięki któremu koniec końców udaje się przywrócić chłopów Polsce. A Kościuszko staje się bohaterem ludowym również w oczach samych chłopów. Taki szczegół: w 1908 r. w moim Radłowie chłopi wznieśli pomnik Kościuszki. Z własnej inicjatywy, z własnych składek. Stoi do dziś, na radłowskim rynku. A po latach, w 1945 r., ich synowie założyli w dawnym pałacu pańskim Prywatne Gimnazjum i Liceum imienia Kościuszki.

W 1946 r. Pigoń pisał: „Kościuszko jest pierwszą literą alfabetu patriotycznego na wsi. O Jagielle, o Batorym, o Sobieskim chłop nasz niewiele co jeszcze wiedział, gdy już wieszał na ścianie izby swej portret Naczelnika, gdy broszury o nim podawał sąsiadom”.

Pigoń wiedział, o czym mówił: sam był świadkiem tego procesu. Urodził się w 1885 r. w Komborni, galicyjskiej wsi. Był fenomenem: przeszedł wyjątkowo długą drogę, zanim został profesorem, o własnych siłach. Gdy zdał maturę w Jaśle, do Krakowa na UJ ruszył na piechotę. Nie wstydził się tego, opisał to potem w książce „Z Komborni w świat”. Ale zauważmy: on nie był wyjątkiem. Koniec XIX w. to także czas, gdy pojawia się pierwsze pokolenie naukowców wywodzących się ze wsi. Doliczyłem się ich ok. 40 w całej Polsce: synów chłopskich na katedrach uniwersyteckich, z pierwszych dziesięcioleci XX w.

Wtedy miała też miejsce pierwsza chyba odnotowana rekonstrukcja ­historyczna na ziemiach polskich.

W kwietniu 1895 r. Wojciech Wiącek, działacz chłopski z Machowa koło Tarnobrzega, zorganizował inscenizację bitwy racławickiej. Wzięło w niej udział kilkuset sąsiadów z okolicznych wsi. Potem organizował ją co roku, już z udziałem nawet kilku tysięcy ludzi.

Wygląda na to, że żadna „trumna” nie odegrała tak wielkiej roli polityczno-kulturowej dla Polaków w wieku XIX, jak właśnie „trumna” Kościuszki?

Mówiąc nieco przewrotnie, Kościuszko odegrał zdecydowanie większą rolę po śmierci niż za życia. Choć oczywiście nie odegrałby jej, gdyby nie był tym, kim był – człowiekiem o niezwykłej osobistej uczciwości, przekonanym, iż nadrzędną wartością jest osobista wolność wszystkich ludzi. Oraz idealistą, marzącym o silnej, nowoczesnej i sprawiedliwej Rzeczypospolitej. ©℗

 

Prof. FRANCISZEK ZIEJKA (ur. 1940) jest historykiem literatury. W latach 1999–2005 rektor UJ. Obecnie przewodniczący Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa. Autor wielu książek o literaturze polskiej XIX i XX wieku. Obecnie pracuje nad książką „Kościuszko w pamięci narodów świata”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2017