Na pierwszej linii frontu

Kadr z filmu P. Groeninga "Wielka cisza" /GutekFilm

30.01.2007

Czyta się kilka minut

JAROSŁAW MAKOWSKI: - Św. Jan mówi, że nie można kochać Boga, którego się nie widzi, jeśli nie kocha się człowieka, którego się widzi. Mniszki, zamykając się za klauzurą, odwracają się od świata, odwracają się od drugiego człowieka. A przecież to w twarzy bliźniego zamieszkuje Bóg.

S. TERESA KIENIEWICZ: - Jako mniszki służymy bliźnim w sposób ukryty, co nie znaczy, że nierealny. Powiada się, że świat i Kościół potrzebują modlitwy jak powietrza, że bez tej modlitwy wszyscy byśmy się podusili. A więc zakony mnisze pełnią - odwołując się do biologicznej metafory - funkcję płuc. Mała Teresa mówiła, wskazując na samo sedno karmelitańskiego powołania, że w sercu Kościoła chce być miłością, gdyż miłość porusza wszystko.

Świadectwo zakonów kontemplacyjnych nie jest tajemnicą dla tych środowisk, w których żyją i działają. Choć, muszę przyznać, bywa znakiem kontrowersyjnym. Bo okazuje się, że w świecie mediów i jupiterów nadal istnieją kobiety, które wybierają życie ukryte i niepozorne. W kulturze ogłuszającego hałasu wybieramy ciszę i milczenie. Zamiast gonitwy za karierą, sukcesem i pieniędzmi decydujemy się na ubóstwo i niepozorność. I wreszcie, w oszałamiającej presji samorealizacji, wolności i swobody decydujemy się na posłuszeństwo. A co najważniejsze: jesteśmy przy tym szczęśliwe.

Pierwsze po CNN

- Taka logika ma i drugą stronę. Cóż łatwiejszego niż zamknąć się i modlić za rozbite rodziny? Sztuką jest założyć rodzinę i żyć tak, by się nie rozpadła.

- Nasze życie w żadnym razie nie jest ucieczką. Jeśli przychodzi do nas dziewczyna, która szuka w klasztorze bezpieczeństwa, gdyż tzw. świat jej doskwiera - zostanie szybciutko odesłana do domu. Klasztor nie może być spokojną przystanią. Nie może być ciepłym zapieckiem, gdzie człowiek próbuje się przechować. Św. Teresa, wielka reformatorka karmelu, mówiła, że mamy być pierwszą linią frontu. A jeśli tak, to nie ma mowy o ucieczce od świata w tym sensie, że zarówno sprawy ludzkie, jak i sprawy Kościoła są stale przedmiotem naszej modlitwy.

Jeżeli coś ważnego dzieje się w okolicy, w kraju czy na świecie, natychmiast otrzymujemy telefon. O tragedii, która wydarzyła się 11 września 2001 r., dowiedziałyśmy się zaraz po tym, jak zawaliła się pierwsza z bliźniaczych wież w Nowym Jorku. Inny przykład: na sąsiedniej ulicy doszło do morderstwa. Osoba, która znalazła ciało, najpierw przyszła z wiadomością do klasztoru. Tak więc trudno mówić, że zamykamy oczy na zło świata.

- Co siostry robią z takimi historiami?

- Modlimy się za ofiary i za sprawców tych zbrodni. Za cierpiących, pokrzywdzonych, ale i tych, którzy są za to odpowiedzialni. I jedni, i drudzy w równym stopniu potrzebują wstawiennictwa i łaski. Potrzebują miłosierdzia Boga.

Naszą modlitwą wkładamy niejako w Boże ręce sprawy, wydarzenia czy dramaty ludzkie, by Bóg się nimi zajął. On wie lepiej, co dla nas najlepsze. Krótko: dajemy to, co mamy najcenniejsze, modlitwę.

- Jakie ma znaczenie modlitwa, kiedy trzeba zakasać rękawy i szukać ludzi pod gruzami?

- Otóż ma. Np. lekarz, który stoi przy stole operacyjnym, musi być maksymalnie skoncentrowany. To jasne. I my, mniszki, modlimy się: "Panie Boże, kieruj jego ręką tak, by operacja się powiodła". Przez modlitwę staramy się przynosić Bogu troski tego świata. Żadna z nas nie siada za piecem, aby pielęgnować własną aureolę. W imieniu tych wszystkich, którzy nie mogą, nie chcą, nie potrafią, albo tych, którzy nie wiedzą, zanosimy troski świata przed oblicze Boga.

- A co jeśli operacja się nie powiedzie?

- Nasze życie jest zawsze życiem wiary i tylko w tej perspektywie można je zrozumieć. Wierzymy głęboko, że żadna modlitwa (nie tylko nasza) nie pozostaje bezowocna. Tyle że nie zawsze jest wysłuchana według naszych oczekiwań. Bóg naprawdę wie lepiej, co jest naszym prawdziwym dobrem, czego rzeczywiście potrzebujemy: warto zawierzyć Jego mądrości i miłości i nie spierać się, gdy odmawia nam błahostek, ponieważ chce obdarzyć nas klejnotami.

Wolność i pełnia

- Załóżmy, że młoda dziewczyna rozważa przekroczenie progu zakonu kontemplacyjnego. Czy są znaki, po których może stwierdzić, że życie mnisze jest jej przeznaczone?

- Potrzeba czasu i dużej uwagi. Z biegiem lat wspólnota nabiera doświadczenia w rozpoznawaniu powołań, jak również w prowadzeniu kandydatek ku rozeznaniu, czy droga życia kontemplacyjnego jest ich właściwą ścieżką. W klasztorach karmelitańskich proces rozeznawania powołania trwa dość długo. Przed dwudziestu laty składało się profesję wieczystą po czterech i pół roku, dziś w większości karmeli mija pięć albo nawet sześć lat, zanim dojdzie się do ślubów uroczystych.

- Dlaczego?

- Dziś do klasztoru trafiają dziewczyny, które najczęściej dorastały w środowisku mało chrześcijańskim. Często przychodzą z rozbitych rodzin. Niejednokrotnie są niedojrzałe psychicznie czy emocjonalnie. To wszystko sprawia, że potrzebują czasu - najpierw na rozeznanie, czy rzeczywiście mają powołanie i czy są gotowe podjąć zobowiązanie na całe życie. Może być i tak, że Bóg wzywa kogoś do wyłącznej przynależności, ale nie w naszym klasztorze.

- Czy Siostra kieruje nowicjuszki na konsultacje psychologiczne?

- Tak. Wszystkie kandydatki prosimy o spotkanie z psychologiem i zrobienie testów. Chodzi o ustalenie, czy nie ma przeszkód do podjęcia życia klauzurowego - braku równowagi, zaburzeń osobowości, patologii. Pytamy również o możliwe obciążenia, wynikające np. z choroby alkoholowej w rodzinie. Wiele problemów lepiej rozwiązać przed wstąpieniem, niż zmagać się z nimi później.

- Istnieje przekonanie, że życie "za kratami" wybierają kobiety, które mają trudności w odnalezieniu się w dzisiejszym świecie. Zastanawiam się, co zamknięty zakon może dać niezależnej i ambitnej dziewczynie.

- Pełnię! Odkrywanie swojego człowieczeństwa. Dojrzewanie do maksimum swoich ludzkich możliwości. Wolność. I spełnienie w miłości.

Ale, jak każde powołanie, również życie mnisze jest wyborem. Przecież kiedy decyduję się zostać księgową, to nie mogę być stewardesą. Decydując się na wyjście za mąż za pana Kowalskiego, muszę odrzucić myśli o ślubie z panem Nowakiem.

- Tyle że będąc księgową, kobieta może być zarazem żoną i matką. Decydując się na życie mnisze, Siostra odbiera sobie możliwość bycia matką.

- Nieprawda. Jestem matką, choć nie w sensie biologicznym.

- Czy nie jest to sofistyka? Mówi Siostra, że choć zamyka się za murami - nadal jest obecna w świecie, ale inaczej. Choć nie ma Siostra dzieci, to jest matką, ale znów: inaczej...

- Rozumiem, że takie wyjaśnienia mogą trącić pobożną frazeologią. Nieporozumienie rodzi się, gdy postrzegamy życie ludzkie wyłącznie w kategoriach materialnych i doczesnych, pomijając czy ignorując wymiar duchowy. Czy mąż, który pracuje za granicą, nie pozostaje obecny w życiu swojej rodziny? Jest obecny inaczej - przez miłość, rozmowy, listy, pamięć... Mówi się też, że nie ta jest matką, która urodziła, ale ta, która wychowuje. A ta, która troszczy się o wiarę, o życie duszy, o rozwój duchowy, wreszcie o zbawienie i życie wieczne - czyż nie jest także matką, choć w innym wymiarze?

- Przekonuje Siostra, że dziewczyna godząca się na życie mnisze może odkryć pełnię swego człowieczeństwa. Czy taki styl myślenia nie zdradza zarazem, że - co często daje się słyszeć także w kościelnej retoryce - życie konsekrowane postrzega się jako lepszy sposób bycia chrześcijaninem?

- Taki typ myślenia jest po trosze anachronizmem, ale przede wszystkim uproszczeniem, które zniekształca obraz. Nie jest prawdą, że szczytem cnót chrześcijańskich jest życie zakonne. Małżeństwo jest sakramentem, a śluby zakonne nie, więc w porządku sakramentalnym to małżeństwo stoi wyżej. I dla większości ludzi to właśnie naturalna droga - odkrywanie miłości Boga przez miłość do drugiego człowieka. Cel życia konsekrowanego jest analogiczny, choć droga do niego biegnie inaczej. Trzeba właściwie rozumieć sformułowanie, że życie konsekrowane antycypuje życie przyszłe, "gdzie ani się żenić, ani za mąż wychodzić nie będą..." (Mt 22, 30), będąc dziedzicami życia wiecznego.

Kobiety bez gorsetów

- Czy Siostra jest bardziej mniszką, czy kobietą?

- Nie rozumiem.

- O zakonnicach często się mówi, że to "rodzaj nijaki". Że ktoś, kto zakłada habit, przestaje być kobietą.

- Człowiek jest albo kobietą, albo mężczyzną. A więc mniszka pozostaje kobietą. Zastanawia się pan, czy dziewczyny pracujące w szpitalu są bardziej pielęgniarkami czy kobietami? Kobietą jestem od urodzenia, nigdy - nawet przez sekundę - nie przestałam nią być. To kobiecość naznacza moją tożsamość; sposób postrzegania świata, odczuwania go i przeżywania.

Może się zdarzyć, że mniszka zatraca swoją kobiecość, choć nie wydaje mi się to zjawiskiem aż tak częstym. Tu i tam może jeszcze pokutować dawny model wychowania, który kładł nacisk na uległość, wyrzeczenie (aż po rezygnację z własnego sądu czy inicjatywy), skromność, podporządkowanie autorytetom. W dobrym wydaniu dawał wspaniałe kobiety, w kiepskim... bywało różnie. Warto pamiętać, że ongiś nie tylko siostry, ale wszystkie kobiety były tak wychowywane. Dziś świat się zmienił, zmieniły się także one. Dzisiejsze dziewczęta nie są laleczkami z plasteliny, które w dowolny sposób można modelować, zazwyczaj są wykształcone i wiedzą, czego chcą. Dlatego nie dadzą się zasznurować w gorset z XIX wieku. I dobrze.

- Kościół nauczaniem Jana Pawła II zachęca do rewizji życia zakonnego. Na czym taka rewizja miałaby polegać w Polsce?

- Od kilkunastu lat wyraźnie mówi się o dojrzałości, także w życiu zakonnym. Najpierw jest się człowiekiem-kobietą, potem chrześcijanką, a na końcu mniszką. Próba przestawiania tej hierarchii stawia wszystko na głowie.

Rewizja polegałaby więc na odkrywaniu swego człowieczeństwa. Poznaniu siebie jako kobiety, swoich reakcji, tych deklarowanych, ale także tych ukrytych, które skrywają się za różnymi schematami zachowań. Jeśli nowicjuszka mówi, że dla Pana Jezusa jest gotowa wszystko poświęcić, a potem widzę, że jest leniwa, że nazbyt troszczy się o swoje potrzeby i swoje małe przywileje, to zaraz pytam: "dziewczyno, czego chcesz?". Tak może zobaczyć, że to, co deklaruje, i to, co robi, dzieli przepaść.

- Czy z mniszek nie robi się "moralnych atletek"? Przecież mniszce nie przystoi, by mieć tak przyziemne potrzeby jak choćby pójście na basen. A na moje wyczucie to nic nadzwyczajnego.

- Sama chętnie pojechałabym na narty. Sęk w tym, że coś wcześniej wybrałam. I teraz ponoszę konsekwencje tego wyboru.

Inaczej rzecz wygląda, kiedy siostra przychodzi do mnie i mówi: "Matko, odzywają mi się stare dolegliwości związane z kręgosłupem. Lekarz powiedział, że wskazane jest pływanie i gimnastyka korekcyjna". Wtedy zastanawiamy się razem, czy i jak najlepiej zorganizować dla niej terapię pływaniem. A jeśli będzie miała jeszcze przy okazji odrobinę przyjemności, powinna się cieszyć i dziękować Panu Bogu.

- Ale jaki rodzaj przyjemności czy ekstrawagancji kryje się w tym, że zakonnica chce popływać?

- Zaraz, zaraz. Przecież jeśli kobieta ma małe dziecko, którego powinna pilnować, czy zostawi je zamknięte w domu, bo właśnie ma ochotę popływać? Mam obowiązki, których nie mogę odłożyć, by zaspokoić swoje zachcianki. Powtarzam: ponosimy konsekwencje swoich wyborów.

Być może inaczej sytuacja wygląda w zakonach czynnych, ale wybór życia mniszego jest wyborem klauzury. Ze wszystkimi konsekwencjami tej decyzji. I jeżeli nowicjuszka czuje się w klasztorze zamknięta na klucz, znaczy to, że nie ma powołania do tego rodzaju życia. Chociaż każda z nas, w ten czy inny sposób, prędzej czy później, doświadcza ograniczenia klauzury. Czasem boleśnie. Także i to jest częścią naszego życia.

Ale musimy też zdać sobie sprawę, że postrzeganie klauzury jako zamknięcia jest nieporozumieniem. Ludzie często przychodzą i mówią z autentyczną troską: "Biedne siostrzyczki, jak możecie za tą kratą wytrzymać?". Wtedy pytam: "Kto tu jest za kratą? Bo ja nie!".

Logika posłuszeństwa

- Siostra powiedziała, że dziś próg klasztorny przekraczają kobiety świadome swych praw i wartości. Jak więc realizowany jest w zakonie klauzurowym ślub posłuszeństwa?

- Posłuszeństwo jest dobrowolną zgodą i wolnym wyborem, którego chcę. Podobnie jak wierność małżeńska, którą wybiera się z własnej i nieprzymuszonej woli.

Przełożona (czy przełożony) nie jest satrapą. Nie jest dyktatorem czy tyranem. A posłuszeństwo nie jest biczem do realizowania prywatnych pomysłów.

- Ale może być. Władza rodzi rozmaite pokusy, tym bardziej we wspólnotach zamkniętych.

- Jak każda władza, również bycie przełożoną w klasztorze jest śmiertelną pokusą i niesie zagrożenie. Jednak w dojrzałej wspólnocie przeorysza stara się o maksimum współdziałania i współodpowiedzialności. Oczywiście ostatnie słowo należy do niej, choćby przy tak błahej na pierwszy rzut oka sprawie jak podział obowiązków. Ale rozdzielając je, przełożona zazwyczaj zaczyna od tego, że rozmawia z siostrami. Zna siostry, zna ich preferencje i wie, która gdzie się lepiej sprawdzi.

Sama więc zaczynam od pytania: "Co siostra na taką propozycję?". "Tak, matko, mogę to zrobić". Albo: "Nie, z takich a takich powodów byłoby mi trudno to wykonać. Ale jeśli matka zdecyduje, podejmę się tego zadania".

- Ciekawe, że Siostra, odsłaniając logikę posłuszeństwa, używa oficjalnego języka: "proszę matki" czy "proszę siostry". Nikt was nie widzi, nie słyszy, po co więc ten oficjalny dyskurs - zimny, stwarzający dystans… Nie byłoby łatwiej: "Basiu, czy posprzątasz dziś kaplicę?".

- Oficjalny? Zimny? Niekoniecznie. Ileż zależy od tonu, sposobu mówienia. Należę do pokolenia, dla którego zwracanie się w trzeciej osobie było czymś najbardziej naturalnym. Tak mówiłam do rodziców i wszystkich starszych, bez uszczerbku dla serdeczności. Oczywiście młodsze siostry przeważnie zwracają się do siebie po imieniu; jest to proces, który - jak sądzę - będzie postępował.

Nasze wspólnoty są jak wielopokoleniowa rodzina; nie wydaje mi się czymś właściwym, by nowicjuszka zwracała się po imieniu do siostry o 50 lat starszej. Przy mniejszej różnicy wieku potrzeba zgody obu stron, dopuszczenia do większej zażyłości czy intymności, co nie dzieje się szybko. Jakkolwiek siostry zwracają się do siebie, wobec przeoryszy obowiązuje zwrot "nasza matka". Taki jest obyczaj, ale także wybór wspólnoty. Nawet jeśli wybrana zostaje moja towarzyszka nowicjatu, której od zawsze mówię po imieniu, to od dnia wyboru do końca kadencji zwracam się do niej "nasza matko" (chyba że w cztery oczy). To wyraz uznania tego, kim jest dla wspólnoty i dla mnie z Bożego wyboru. Jeżeli jest między nami więź, zwrot ten nie tworzy dystansu, a jeśli jej brak... to nic jej nie zastąpi.

Lekko osłonięte

- Zakonnice często mówią, że mają żal, gdyż dostrzegają brak szacunku ze strony kapłanów. Jaki jest stosunek Siostry do księży?

- Mam nadzieję, że normalny. Ksiądz też człowiek. Z definicji mężczyzna. Mam dwóch braci i z tuzin kuzynów, szybko więc nauczyłam się obcować z męską połową ludzkości. Natomiast drażni mnie, ilekroć w rozmowach o księżach i siostrach zakonnych (czy w relacjach między takowymi) pojawiają się bez powodu podteksty erotyczne czy seksualne. Nie wiem, czy jest to świadome, czy nie. Seksualność to ważny aspekt naszego istnienia, ale przecież nie jedyny i nie najistotniejszy.

Patrzę na kapłana przez pryzmat wiary. Kapłaństwo jest sakramentem. Kiedy więc ksiądz stoi przy ołtarzu, wiem, że jest namaszczony i wyświęcony. Im bardziej jego kapłaństwo jest zintegrowane z jego człowieczeństwem, tym większy budzi we mnie szacunek. Jednak z samego faktu przyjęcia przez niego święceń nie wynika, że staje się on - poza posługą kapłańską - kimś wyjątkowym.

- Czy Siostra doświadczyła jakichś przykrości ze strony księży?

- Pamiętam jeden czy drugi incydent, ale nie sądzę, aby były zamierzone. Niemniej odnoszę czasami wrażenie, że księża nie bardzo wiedzą, jak się zachować wobec sióstr. Bywa, że mamy do czynienia z jakimś rodzajem spoufalania, które przejawia się w języku. Te wszystkie "siostrzyczko" i ta słodka intonacja... Nie wydaje mi się, by do swojej parafianki zwykł ksiądz mawiać "paniusiu".

Ale jest i druga strona, także niebezpieczna. Przejawia się w obdarowywaniu sióstr samymi komplementami, pochwałami i podziwem. "Nie będę głosił homilii, siostry są takie święte i mądre". Cóż bardziej irytującego jak traktowanie nas, jakbyśmy były ulepione z lepszej gliny? Co więcej: każda nasza reakcja w takiej sytuacji będzie fałszywa. Zaprzeczać czy uśmiechać się?

- Co jest źródłem sztuczności tych sytuacji?

- Biorą się one chyba stąd, że życie klauzurowe nadal owiane jest jakimś niezdrowym nimbem tajemnicy.

- A może wina leży po stronie sióstr, które zachowują się, jakby miały coś do ukrycia?

- Nasze życie jest lekko osłonięte. Nie afiszujemy się z nim. Mamy też swoją specyfikę, nie zawsze zrozumiałą dla innych. Np. mamy swoich przełożonych zakonnych, co sprawia, że na śluby wieczyste sióstr zazwyczaj nie zapraszamy biskupa. Mamy także troszkę odmienny koloryt liturgii - inaczej niż w parafii. "Jak to, siostry nie mają majowego nabożeństwa?" - pytają czasami kapłani. No nie mamy. Nie afiszujemy się ze swoim stylem życia, ale też go nie ukrywamy. Proszę zapytać, a otrzyma pan odpowiedź.

- Czy zdaniem Siostry Kościół docenia obecność i zaangażowanie mniszek w jego życie?

- W moim odczuciu - tak. I nie myślę w tej chwili o dokumentach, których jest sporo, lecz o relacjach z Kościołem lokalnym. Zostałyśmy przyjęte w diecezji z wielką otwartością, doświadczamy wiele zrozumienia i pomocy. Ale ważniejsze jest to, że księża powierzają naszej modlitwie swoje trudne sprawy, a czasem przyjeżdżają do nas na dni skupienia. Oznacza to, że czegoś oczekują.

I może otrzymują.

S. Teresa Kieniewicz jest karmelitanką bosą, obecnie przeoryszą klasztoru w Bornem Sulinowie. Absolwentka, a później pracownik Wydziału Anglistyki UW. Jej zakon powstał w XVI w. w czasie reformy obserwanckiej (przywracającej pierwotną surowość życia i reguły), przeprowadzonej przez św. Teresę z Avila i św. Jana od Krzyża. Karmelitanki bose żyją za klauzurą, oddając się modlitwie, postom i milczeniu.

Rozmowa z s. Kieniewicz znajdzie się w książce "Kobiety uczą Kościół", która ukaże się 8 marca nakładem wydawnictwa W.A.B.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2007