Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zacznijmy jednak od Gombrowicza w Argentynie, a ściślej - od wypłynięcia statku “Chrobry" z portu w Gdyni 29 lipca o godzinie 16.00 czy też 17.00 i jego przybycia 20 sierpnia do Buenos Aires. Specjalnie podaję tak dokładne terminy, bowiem specjalnością autorki jest uściślanie dat i faktów, wyszukiwanie zapomnianych dokumentów i tekstów. Odtwarzając okoliczności zaoceanicznej podróży swego bohatera, konfrontuje rozmaite relacje i wzmianki prasowe, cytuje nawet ulotkę reklamową (“zapewne taką dostał też Gombrowicz") zachwalającą nowe nabytki Linii Żeglugowych Gdynia-Ameryka, czyli motorowce pasażersko-frachtowe “Sobieski" i “Chrobry". Czytamy w niej m.in., że obydwa statki posiadają “pomieszczenia dla 44 pasażerów pierwszej klasy, 250 pasażerów trzeciej klasy kabinowej oraz przeszło 800 emigrantów" i że “pomieszczenia pierwszej klasy są urządzone według najnowocześniejszych wymagań", a na półotwartym pokładzie znajdują się “basen pływacki, urządzenia do wyświetlania filmów i głośniki".
Zgromadzone pieczołowicie szczegóły zostają natychmiast osadzone w konkretnej rzeczywistości: oto wśród pasażerów “Chrobrego" znajdowało się “kilkuset wojskowych, Czechów, których zajęcie Czechosłowacji przez Hitlera zmusiło do ucieczki z kraju", a z powodu ich obecności statek zmienił trasę i miast przez Kanał Kiloński popłynął przez Skagerrak. Widmo wojny unosiło się w powietrzu, gdy “Chrobry" mijał “brzegi niemieckie, francuskie, angielskie, wszystkie te ziemie Europy zastygłe w lęku nie urodzonej jeszcze zbrodni" - napisze po latach Gombrowicz w “Dzienniku".
W “Rozmowach z Dominikiem de Roux" pisarz wspominał: “Na wiadomość o wybuchu wojny kapitan postanowił wracać do Anglii (do Polski już nie można było się przedostać)". Tymczasem “Chrobry" opuścił Buenos Aires - bez Gombrowicza na pokładzie - już 25 sierpnia. Co więcej, jak pisze Klementyna Suchanow, data odjazdu nie została wymuszona groźbą rychłej wojny, lecz wynikała z ustalonego wcześniej planu rejsu, a wiadomość o ataku Niemiec na Polskę dotarła do kapitana dopiero w brazylijskim Pernambuco. Decyzja Gombrowicza, by w Argentynie pozostać, nie była więc chyba wywołana jednorazowym impulsem, ale narastającą świadomością, że katastrofa dziejowa jest w Europie nieuchronna.
Zatrzymałem się przy pierwszym rozdziale, by pokazać, jak Klementyna Suchanow spożytkowuje swą detektywistyczną pasję. Jeszcze jeden przykład: dni pobytu “Chrobrego" w Buenos Aires wypełnione były przyjęciami na cześć gości z Polski. Autorka niebywale dokładnie odtworzyła kalendarz tych przyjęć, a nawet odnalazła (w Bibliotece im. Ignacego Domeyki w Buenos Aires) menu uroczystego lunchu wydanego w dzień po przybyciu statku. Nie jest to jednak sztuka dla sztuki: porównując fragmenty “Trans-Atlantyku" i niektóre sprawozdania prasy polonijnej (“Przy stole przybranym w kwiaty o barwach narodowych polskich i nastroju nadzwyczaj serdecznym upłynął czas niesłychanie miło") można się niemal pomylić... Podczas zaś wspomnianego lunchu Gombrowicza ujrzała po raz pierwszy Helena Zawadzka, przyszła jego koleżanka z Banco Polaco. Trop prowadzi dalej, niepozorny okruch otwiera nowe perspektywy.
***
Klementyna Suchanow pokazuje Gombrowicza w podwójnej konfrontacji: ze środowiskiem argentyńskich Polaków i ze światem literackim Argentyny. Dowiadujemy się wiele o kolejnych falach emigracji z Polski - także tej przedwojennej, wśród której znaczny procent stanowili przedstawiciele mniejszości narodowych. O instytucjach i pismach polskich oraz środowisku, jakie się wokół nich skupiało. No i naturalnie o konfliktach, w jakie popadał z tym środowiskiem Gombrowicz, poczynając od skandalu wywołanego odczytem wygłoszonym przezeń w 1940 r. w Teatro del Pueblo.
Jego sytuację w oczach nieprzejednanych emigrantów pogorszył jeszcze fakt podjęcia pracy w Banco Polaco - instytucji przejętej po wojnie przez Warszawę, choć podległej prawu argentyńskiemu i poddanej ścisłej kontroli władz lokalnych. I znów otrzymujemy od autorki potężną porcję informacji: o przyczynach utworzenia przed wojną polskich oddziałów bankowych za granicą i ich dalszym losie, a także o skomplikowanych podchodach, jakie toczyły się pomiędzy komunistycznym rządem w Warszawie, poselstwem londyńskim i szefostwem Banco Polaco. Na tym zaś tle oglądamy Gombrowicza-urzędnika - z jednej strony rozpaczającego w listach do Giedroycia nad bezsensownym traceniem czasu, który powinien poświęcić twórczości, z drugiej cieszącego się, w pierwszych przynajmniej latach, życzliwością zwierzchnika, dyrektora Juliusza Nowińskiego, i wykorzystującego godziny urzędowania na pisanie “Trans-Atlantyku".
Oglądamy go też oczami kolegów. Jeden z nich, Kazimierz Ryttel, notował wcale udatnie, choć trudno powiedzieć, by życzliwie, gry, którymi pisarz zabijał bankową nudę: “Mistrz dziś często przychodził i bredził. Cały dzień był chłopem. (Jest prosty człowiek - prosty chłop ze wsi)"... “Prawie przez cały dzień W.G. przesiaduje u mnie i robi miny w lustrze". A wspomniana Zawadzka, sekretarka Nowińskiego (skądinąd postać o niebanalnej biografii), utyskiwała, że Gombrowicz “niechlujnie się ubiera", a w dodatku “niechlujnie je pomarańcze" i “pestki wypluwa do kosza"...
***
“Strona argentyńska" opisana jest równie solidnie, trudno byłoby ją tutaj streszczać. Przywołajmy rozdział poświęcony argentyńskiemu wydaniu “Ferdydurke" w 1947 r. Autorka skupia się nie tyle na dziejach tłumaczenia powieści na hiszpański, które znamy, ile na jej odbiorze. Konfrontuje przygotowania Gombrowicza do “południowoamerykańskiej batalii ferdydurkizmu" i jego strategię powtórnego debiutanta z rezultatami w postaci recenzji (także tych, które okazały się najgorsze, bo nigdy nie powstały...) i głosów, które docierały do autora i jego przyjaciół argentyńskich czy kubańskich (Virgilio Pinera).
Klementyna Suchanow posługuje się “Kroniką »Ferdydurke«" - niepublikowanymi dotąd notatkami Gombrowicza z wydarzeń towarzyszących ukazaniu się książki, zapisem gorączkowych działań i emocji pisarza, który po dziesięciu latach milczenia wraca do literatury. Przytacza scenę symbolicznego pożegnania z Retiro, rejonem przyportowej stacji kolejowej i miejscem zakazanych przygód erotycznych: “spacer w rejon stacji i pokazanie jej świeżej »Ferdy«" to “gest mający oznaczać koniec anarchicznej epoki i powrót do pracy twórczej". Dalej zaś cytuje - zamknijmy tym tę notę - dramatyczne zdanie zanotowane 3 czerwca: “5 dni okropnych: nerwy, choroba, samotność, nędza. Kiedy to się skończy?". Bo “Argentyńskie przygody Gombrowicza" to książka przy wszystkich barwnych szczegółach bardzo dramatyczna. Jest przecież historią walki Gombrowicza-emigranta o siebie i swoje dzieło. Historią - na szczęście - ocalenia. (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2005, s. 328. Na końcu “Kalendarium życia Witolda Gombrowicza w Argentynie 1939-1963", imponująca “Bibliografia »argentyńska«" oraz indeks osób; w tekście ilustracje.)
Lektor