Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Powiedział, że rozpuszczone rynki finansowe działają dziś wedle zasady, że "ich zyski są prywatyzowane, a straty socjalizowane". Czyli: rynki kierują zyski jak zawsze do prywatnych kieszeni, ale straty przerzucają na barki państw, szantażując je, że jeśli nie będą pompować na nie budżetowych miliardów, skutki będą fatalne. Steinbrück zadaje też pytanie: czy nie doszliśmy do momentu, gdy należy mówić już o moralnym kryzysie kapitalizmu?
Ciekawe pytanie. Kryzys w Europie opisuje się na różne sposoby. Mówi się, że to kryzys finansowo-gospodarczy, kryzys eurolandu i euro; że to kryzys polityki i przywództwa (tj. że gdyby rządzili mężowie stanu, byłoby inaczej; teza demagogiczna, choć chwytliwa). Powiada się też, że to kryzys zaufania: zaufanie, fundament życia publicznego i gospodarczego, zanika na linii politycy-obywatele i w relacjach między podmiotami działającymi w gospodarce... I tak dalej.
Ale, rzecz znamienna: w dyskusjach, które w Europie trwają od półtora roku - od chwili, gdy musiano organizować pierwszy "zastrzyk" dla Grecji - rzadko stawia się właśnie takie pytanie: czy to również moralny kryzys kapitalizmu? A zwłaszcza tej jego części, którą określa się mianem "rynków finansowych"; anonimowych i globalnych tworów, pozbawionych ograniczeń nie tylko prawnych, ale też etycznych. Brak takiej refleksji w przypadku polityków można tłumaczyć, że są pod presją pragmatyzmu, dramatyzmu chwili i przekonania, że nie ma alternatywy. Ale dlaczego tak trudno usłyszeć jakieś sensowne głosy - wychodzące poza banał, że jest źle - ze strony tych wszystkich ideowo-ekonomicznych "guru" lewicy, prawicy czy liberalizmu, w tym także tych, którzy budowali pomosty między wolnym rynkiem a nauką społeczną Kościoła?
Tymczasem pytania, czy i jak uregulować na nowo "rynki finansowe", ograniczając ich irracjonalną (z punktu widzenia gospodarki realnej, a nie wirtualnej) destrukcyjność, albo jak kształtować relacje między "rynkami" a polityką (aby nie wymuszały one na politykach różnych działań) - to nie tylko ekonomia. Chodzi tu także o wartości. Przecież co chwila doświadczamy sytuacji, gdy okazuje się, że słynne kapitalistyczne cnoty - bądź aktywny, ciężej pracuj, gospodaruj rozważnie itd., itp. - wcale nie muszą zapewnić dobrobytu i spokoju cnotliwym krajom (a więc i ludziom). Przeciwnie, albo wychodzą one na frajerów (jak Estonia czy Słowacja, które inaczej niż Grecy nie fałszowały statystyk), albo i tak padają ofiarą "rynków finansowych" (niedawny przypadek Szwajcarii, która mając zrównoważoną ekonomię, aż ugięła się do ziemi pod mocnym frankiem, sztucznie tak wywindowanym przez "rynki").
Brak refleksji, wybiegającej dalej niż poza najbliższy tydzień na giełdach, może mieć różne skutki. Jeden z historyków gospodarki powiedział niedawno, że sytuacja społeczna Grecji zaczyna przypominać koniec lat dwudziestych minionego wieku w Niemczech. Analogia to może zbyt prosta, historyczne schematy rzadko przydają się do analizy współczesności. Ale przecież, jak już wiemy, historia wcale się nie skończyła. Także historia Europy i kapitalizmu.