Mniejsze zło

Mimo odwilży w białoruskiej polityce, nie należy ulegać iluzjom. Reżim Łukaszenki, panującego już od ponad dwóch dekad, nie jest zdolny do reform.

12.04.2015

Czyta się kilka minut

Aleksandr Łukaszenka chce być pośrednikiem między Rosją a Zachodem i Ukrainą; tu jako gospodarz spotkania Putina, Merkel, Hollande’a i Poroszenki, Mińsk, 11 lutego 2015 r. / Fot. Maxim Malinovsky / AFP / EAST NEWS
Aleksandr Łukaszenka chce być pośrednikiem między Rosją a Zachodem i Ukrainą; tu jako gospodarz spotkania Putina, Merkel, Hollande’a i Poroszenki, Mińsk, 11 lutego 2015 r. / Fot. Maxim Malinovsky / AFP / EAST NEWS

Powrót do Mińska po dłuższej przerwie przynosi pozytywne zaskoczenie. Na ulicach widać wielkie billboardy z wizerunkiem... księcia Mikołaja Radziwiłła Czarnego (1515–1565), jednego z twórców potęgi tego magnackiego rodu. Władze dały zgodę na publiczne upamiętnienie 500. rocznicy jego urodzin. Wcześniej – rzecz nie do pomyślenia. Podobnie jak wiszące obok reklamy języka białoruskiego.
I

dziemy dalej. W witrynie dużej księgarni przy głównej ulicy wyłożono książki Wasila Bykaua (1924–2003), jednego z najwybitniejszych pisarzy białoruskich ostatniego stulecia, który za życia był krytykiem Łukaszenki. Obok – duży wybór książek Swietłany Aleksijewicz, innej znanej pisarki, której prace można było dotąd kupić co najwyżej u sprzedawców opozycyjnych. Tymczasem księgarnia, w której je wyeksponowano, znajduje się dokładnie naprzeciw siedziby białoruskiego KGB...
 

„Europa” w Mińsku
Dalej jest nie mniej ciekawie. Obok zrekonstruowanego kilka lat temu staromiejskiego ratusza odbudowano ostatnio gotycko-barokowy kościół (do II wojny światowej jeden z najstarszych w Mińsku). I nie ma większego znaczenia, że służy teraz jako sala koncertowa. Ważne, że Białorusini zaczęli odkrywać swoją – wcześniej pogardzaną, uznawaną za „obcą” – historię. W wielu miejscach widać reklamy zamków Radziwiłłów w Nieświeżu i Mirze, wyremontowanych w ostatnich latach na wyraźne polecenie Łukaszenki. Oba zabytki są dzisiaj przedmiotem ogólnonarodowej dumy (inna sprawa, jak „remont” oceniają historycy sztuki).

Zrekonstruowane resztki mińskiej starówki należą do najmodniejszych miejsc w mieście. Dawny rynek jeszcze w czasach sowieckich przecięła wprawdzie trasa szybkiego ruchu, ale w jednej z pierzei odbudowano kilka lat temu przedrewolucyjny hotel „Europa”, obecnie – jak niegdyś – najlepszy w Mińsku. Jego właścicielem jest administracja prezydenta Białorusi. Aby nie było wątpliwości, kto jest gospodarzem w państwie.

Wniosek z tych pierwszych „odkryć” w centrum białoruskiej stolicy narzuca się oczywisty: poprzez odwoływanie się do niesowieckiej, inaczej niż wcześniej, historii Białorusi władze chcą podkreślać podmiotowość państwa białoruskiego. Kontekstem tego – wciąż jeszcze ograniczonego – zwrotu jest rosyjska agresja na Ukrainie, która silnie wpływa także na poczucie bezpieczeństwa władz w Mińsku.
 

Dialog z Zachodem...
Jednym z efektów wojny rosyjsko-ukraińskiej jest też próba powrotu Mińska do dialogu z Zachodem, zamrożonego po zdławieniu wyborczych protestów opozycji w grudniu 2010 r. Polityka Putina wprawdzie go nie zapoczątkowała, ale wyraźnie przyspieszyła. Reżim Łukaszenki, który w lipcu obchodzić będzie 21. rocznicę swego „panowania”, chce więc wykorzystać nową sytuację geopolityczną dla pewnego zrównoważenia swojej – dotąd skoncentrowanej na Rosji – polityki zagranicznej.

W tym kontekście trzeba widzieć niedawną zaskakującą wypowiedź Łukaszenki, w wywiadzie dla amerykańskiej telewizji, o potrzebie „natychmiastowego włączenia się Stanów Zjednoczonych” do procesu negocjacji wokół kryzysu rosyjsko-ukraińskiego, co miałoby zapewnić „pokój i stabilność” w regionie. Prezydent dodał także, chyba z wyraźną satysfakcją, że nie jest już „ostatnim dyktatorem w Europie” (jak go dotąd powszechnie określano) i że można go chyba nazywać „mniejszym złem”.

Nowa retoryka Mińska nakłada się tu na przekonanie Brukseli o potrzebie redefinicji unijnej polityki wschodniej (choć na razie jeszcze nieokreślonej). Baczny obserwator sytuacji na Białorusi może mieć tu poczucie déjà vu. Pięć lat temu też doszło do próby poprawy relacji białorusko-unijnych, czego symbolem była wspólna wizyta w Mińsku szefów dyplomacji Polski i Niemiec. Ale odwilż skończyła się gwałtownym nawrotem mrozu po wyborach prezydenckich, gdy do więzienia trafiło kilkuset protestujących – i siedmiu z dziewięciu kandydatów na prezydenta.

Przy poprzedniej próbie dialogu Mińsk sugerował Unii rzekomą gotowość do wewnętrznej liberalizacji politycznej i gospodarczej. Szybko okazało się, że to pozory. Tym razem nie ma mowy nawet o pozorach. Na odwrót. Przygotowując się do jesiennych wyborów prezydenckich, władze systematycznie ograniczają resztki wolności. Przykładem choćby uderzenie w media internetowe, które dotąd nie były poddane tak ostrym regulacjom jak media tradycyjne. Trwają też represje wobec działaczy praw człowieka. Nie ma również mowy o zwolnieniu więźniów politycznych, wśród których jest Mikałaj Statkiewicz, jeden z kontrkandydatów Łukaszenki w wyborach prezydenckich w 2010 r., skazany na sześć lat więzienia.
 

...na warunkach Łukaszenki
W ten sposób władze białoruskie, bez zbytnich ceregieli i konwenansów, próbują narzucać zasady rysującego się dialogu z Zachodem. Przekaz jest bardziej niż jasny: „Możemy rozmawiać i robić interesy, ale nasz system polityczny nie podlega negocjacjom”. Reżim nie ma zamiaru się zmieniać. To Unia ma zmienić swe dotychczasowe podejście do Białorusi.

Na zmniejszenie asertywności władz białoruskich nie wpływa nawet trwający właśnie poważny kryzys gospodarczy. Gospodarka płaci cenę za swe niebezpieczne uzależnienie od Rosji, za brak reform i w rezultacie coraz bardziej przestarzały model. Choć więc wybory prezydenckie pod koniec 2015 r. Łukaszenka bez wątpienia wygra – już po raz piąty – to po raz pierwszy stanie się to w warunkach recesji, spadku dochodu narodowego, silnej dewaluacji rubla białoruskiego i galopującej inflacji.

W tych warunkach trudnym zadaniem stojącym przed Mińskiem jest zdobycie znaczącego zewnętrznego wsparcia finansowego, by domknąć budżet i spłacić zobowiązania zagraniczne. Z punktu widzenia Białorusi idealnym kredytodawcą byłby Zachód, który jednak nie kwapi się do tego. Alternatywą nie są Chiny, choć Mińsk wiele sobie obiecuje po zapowiadanej wizycie Xi Jinpinga, przewodniczącego Chińskiej Republiki Ludowej. Tradycyjnie zostaje zatem Rosja, która zapewne i tym razem wspomoże w potrzebie – choć cena tej pomocy jest nieznana.

Łukaszence sprzyja natomiast stan białoruskiej opozycji. Najsłabsza i najbardziej podzielona w swej historii, nie jest dla niego zagrożeniem. Jej szanse na jakikolwiek sukces są bardziej nierealne niż kiedykolwiek wcześniej. Również dlatego, że konflikt rosyjsko-ukraiński przestraszył społeczeństwo białoruskie, czyniąc „białoruski Majdan” terminem wyłącznie publicystycznym. Na brak aktywności opozycji skarżyła się ostatnio nawet... prołukaszenkowska szefowa Centralnej Komisji Wyborczej. Łukaszenka znów nie będzie miał z kim przegrać.
 

Bez złudzeń
Mimo więc zmiany otoczenia zewnętrznego (konflikt rosyjsko-ukraiński) i poważnego kryzysu gospodarczego, białoruski reżim ani myśli o rzeczywistej zmianie. Nowych, pozytywnych elementów w polityce historycznej nie należy przeceniać. Reformy i poluzowanie „śruby” zostałyby odebrane jako słabość, a na to Łukaszenka pójść nie zamierza. Wszystkie jego działania podporządkowane są nadrzędnemu celowi: utrzymaniu pełnej kontroli nad państwem. Dialog z Zachodem ma służyć co najwyżej wzmocnieniu konstrukcji, na której oparta jest jego władza. A unijne kredyty, inwestycje, wizyty? Owszem, zapraszamy i oby było tego jak najwięcej – byle bezwarunkowo.

W tym mieści się również próba powrotu do dialogu z Polską – co zarazem nie przeszkadza Łukaszence regularnie i irracjonalnie twierdzić, że Warszawa chce zagarnąć ziemie białoruskie aż po Mińsk...

Mimo coraz częstszych ostatnio głosów w Unii, że jej polityka wobec Białorusi jest nieskuteczna, należy porzucić naiwne nadzieje, że zmiana unijnej strategii zmieni Łukaszenkę. W jego percepcji zmienić się powinien Zachód – zmienić, czyli zaakceptować Łukaszenkowską Białoruś taką, jaka jest.

Celnie ujął to jeden z białoruskich analityków okołorządowych, podając przykład generała Franco, który po nawiązaniu stosunków między Wspólnotami Europejskimi i Hiszpanią miał powiedzieć: „To nie ja się zmieniłem, ale oni”. W tym krótkim zdaniu zawiera się cały polityczny zamiar Łukaszenki. ©

WOJCIECH KONOŃCZUK jest analitykiem w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2015