Miłość, dialog, spór

1. Jerzy Turowicz do arcybiskupa Karola Wojtyły

Najprzewielebniejszy i Drogi Księże Arcybiskupie,

Od naszego ostatniego, a zarazem pierwszego po powrocie Ks. Arcybiskupa z Rzymu, wspólnego spotkania, nie mogę się opędzić od pewnych myśli na temat naszej rozmowy, a nie będę taił, że ta rozmowa u niektórych spośród jej uczestników pozostawiła dość niemiły osad.

Dlatego też piszę ten list, nie tyle, by owe myśli zrzucić z głowy, ile raczej, by spróbować sprawę posunąć naprzód, a wiadomo, że na piśmie myśli się lepiej formułuje.

Rzecz jest taka. My w ,,Tygodniku" i w ,,Znaku" czytamy i wiemy, co i jak na temat Soboru pisze cała katolicka prasa światowa. Wiemy, że na ogół piszą podobnie do nas (albo też my podobnie do nich, i to włącznie z najbardziej szacownymi, ortodoksyjnymi i pełnymi ,,sensus ecclesiasticus" pismami, także i pismami wydawanymi przez księży czy zakony, także i wtedy, kiedy artykuły wychodzą spod piór księży, zakonników, teologów, nieraz biskupów. Nie twierdzę, że my piszemy zawsze równie dobrze, umiejętnie, zręcznie itd. Jeśli jednak ktoś twierdzi, że my piszemy gorzej niż owe pisma, to jednak chcielibyśmy zobaczyć konkretne dowody, że tak jest. Wiemy natomiast, że owe pisma, zachodnioeuropejskie czy też amerykańskie (mam tu na myśli wyłącznie prasę katolicką), na ogół piszą na tematy soborowe dużo śmielej, odważniej i ostrzej od nas. Mimo to wiadomo nam, że na ogół bynajmniej ze strony hierarchii pisma te nie spotykają się z poważniejszymi zarzutami, przeciwnie, często spotykają je ze strony tejże hierarchii znaczne pochwały.

A u nas? Z jednej strony, tj. ze strony bardzo wielu czytelników, a także księży, dochodzą nas liczne głosy b. pozytywne, podkreślające, jaką wartość dla nich, czytelników (także duchownych) ma cała nasza publicystyka soborowa oraz relacje z Rzymu. Natomiast z ,,góry" (nie mam tu na myśli Księdza Arcybiskupa!) stale, systematycznie i wyłącznie, już od paru lat, słyszymy krytykę. I to krytykę dość zaciekłą, nietolerancyjną, nieżyczliwą, nie pozbawioną nieraz pewnej pogardy. Krytykę - w naszym przekonaniu niezasłużoną i niesprawiedliwą. Nic dziwnego, że sytuacja taka musi wywoływać reakcję buntu, protestu, a nawet zniechęcenia. Dlaczego to katolikom na całym świecie wolno, a tylko nam nie? Czy muszę dodawać, że wytwarzanie się u nas (piszę u nas, nie u mnie, bo to byłoby rzeczą mało ważną, ale tu chodzi o całe środowisko) uczuć buntu czy zniechęcenia jest faktem niepokojącym, a nawet niebezpiecznym, mogącym przynieść szkodę całej sprawie? A przecież na pewno nie cała wina, że takie uczucia się wytwarzają, jest po naszej stronie.

Jeśli chodzi o to, co i jak wolno pisać katolikom na Zachodzie, a co i jak nam, słyszymy czasem, że u nas warunki są szczególne i trudne, toteż trzeba inaczej. Otóż - proszę wybaczyć, powiem ostro: to nie jest żaden argument, to w ogóle nic nie znaczy. Trzeba by pokazać konkretnie, jakie stanowiska i dlaczego w Polsce są niestosowne i inopportunum. Ale tu może być niełatwo o consensus. W pewnym stopniu bowiem sprawa sprowadzi się do problemu odnowy Kościoła, a mianowicie że w Polsce, w konkretnych i trudnych warunkach, ta odnowa (także konkretnie się przedstawiająca) jest niemożliwa lub że na nią jeszcze nie pora. Otóż tu zgody nie będzie, bo my sądzimy (a z myśli tych zrezygnować nie możemy, bo płyną one z naszego poczucia odpowiedzialności za Kościół, które to poczucie jest, jak wiadomo, u chrześcijanina inalienabile), że właśnie w trudnych warunkach, w jakich się Kościół w Polsce znajduje, owa odnowa jest tym pilniejsza i tym bardziej niezbędna...

Powiedziałem na początku, że chciałbym, by ten list posunął jakoś naszą dyskusję naprzód, by był konstruktywny. Dlatego też staram się nie zatrzymywać na ,,szczeblu" żalu (w sensie ,,żalenia się"), ale szukam głębiej, gdzie leży istotna przyczyna, korzeń tego nieporozumienia. Myślę, że tym korzeniem jest problem odnowy Kościoła. Dla zwolenników tej odnowy (tj. także i dla nas) to pojęcie odnowy Kościoła jest pojęciem wspaniałym i zachwycającym, płynącym z najgłębszej miłości istoty Kościoła, pojęciem radosnym i optymistycznym. Moment krytycyzmu pewnych dotychczasowych form życia i działalności Kościoła jest tu stosunkowo mało istotny, bo zwolennicy odnowy wiedzą dobrze i rozumieją jako rzecz naturalną, że Kościół jest boski i ludzki zarazem, że to, co ludzkie, bywa obciążeniem (nie tylko w ludziach, ale i formach przez tych ludzi tworzonych!) i że te formy muszą się zmieniać.

Po wtóre, dla zwolenników tej odnowy Sobór musi stanowić i istotnie stanowi forum, na którym sprawa tej odnowy się rozgrywa. Są przecież wśród uczestników Soboru, wśród członków komisji, wśród członków organizmów soborowych także i przeciwnicy tej odnowy, a jeśli słowo to za ostre, to ludzie, którzy tej odnowy nie rozumieją, którym ona jest obca, którzy sądzą - na pewno w najlepszej wierze - że dotychczasowe formy życia i działalności Kościoła są dobre i wystarczające, że zatem zmieniać ich nie trzeba i nie należy, tym bardziej że cechy świętości i niezmienności Kościoła gotowi są przypisywać także owym formom. Jasne jest wreszcie, że te różnice postaw mają swoje różne źródła: w temperamencie, w formacji intelektualnej i kulturowej, w różnych doświadczeniach duszpasterskich, bo nawet w różnym rozumieniu (albo nierozumieniu) współczesnego świata, wreszcie nawet w różnym rozumieniu istoty Kościoła i jego roli w świecie.

Sprawa odnowy to nie jakieś hasło ogólne, ale coś bardzo konkretnego, co się narzuca w każdej dziedzinie pracy Kościoła. Dlatego też, czy się tego chce, czy nie chce, każdy schemat soborowy musi być oceniany pod tym hasłem: czy jest zgodny, czy też niezgodny z ideą odnowy, aggiornamento. Dlatego niektóre schematy Ojcowie Soboru odrzucali jako niezgodne. Dlatego przy każdym schemacie, czy to będzie liturgia, czy objawienie, czy o świeckich, o misjach, seminariach, czy zakonach, o stosunku do Żydów czy o wolności religijnej, kiedy się czyta oficjalne streszczenia przemówień Ojców Soboru, w ogromnej większości wypadków od razu widać, czy mówca jest zwolennikiem odnowy (przynajmniej w tej dziedzinie), czy też nie jest. Może się to komuś podobać albo nie podobać, ale tak jest i nikt nic na to nie poradzi, a prasa ma prawo, nawet obowiązek ten fakt zauważać, aczkolwiek na pewno nie powinna sprawy upraszczać i wyciągać wniosków ,,partyjnych" (czego chyba na ogół w ,,Tygodniku" nie robimy?).

Powtarzam: na Soborze rozgrywa się sprawa odnowy Kościoła, stosunek do tej odnowy powoduje ujawnienie się dwóch nurtów, dwu tendencji, a opinia katolicka nie może się tą sprawą nie interesować, co więcej: nie pasjonować, bo res nostra agitur.

O fakcie istnienia i ścierania się na Soborze tych dwu nurtów: reformistycznego i konserwatywnego, o ścieraniu się mniejszości i większości piszą wszyscy najbardziej autorytatywni komentatorzy, pisze o tym Congar i Rahner, Schillebeeckx i Laurentin, piszą o tym ,,Etudes" i ,,Stimmen der Zeit" i ,,Nouvelle Revue Théologique" i ,,La Croix". Czyżby tylko nam nie wolno było o tym pisać?

Chęć, żeby o tym nie pisać, żeby podkreślać tylko jednomyślność, tylko działanie Ducha Świętego, pomijając wszelkie momenty kontrowersyjne czy nawet antagonistyczne, może płynąć tylko z jednego stanowiska: z niechęci do odnowy, z chęci przedstawienia sprawy tak, że wszystko w Kościele zawsze było dobrze, że żadnych zmian nie potrzeba, że chodzi tylko o drobne adaptacje i rozwinięcia, co do czego w gruncie rzeczy wszyscy są zgodni, i że dyskusje toczące się wśród Ojców Soboru właściwie wiernych nie powinny obchodzić, że wystarczy, jak się dowiedzą (niekoniecznie prędko!) o rezultatach.

Ale na to i w Polsce jest już - dzięki Bogu - za późno. Istnieje coraz liczniejszy i coraz bardziej świadomy aktyw inteligencji katolickiej, który Sobór bierze na serio i który - nie mając żadnych wątpliwości co do dobrej woli i wiary wszystkich Ojców i co do działania Ducha Świętego, wie jednak także, że Sobór składa się z ludzi, że Duch Święty działa poprzez ludzi, i chce wiedzieć, co się na Soborze dzieje, zajmuje wobec spraw będących przedmiotem obrad własne stanowisko i bynajmniej nie gorszy się tym, że na Soborze widać nie tylko działanie Ducha Świętego, ale także czyny często ludzkie. A zresztą czyż nie właśnie przez tą zdecydowaną większość Soboru, która pragnie odnowy Kościoła, przemawia Duch Święty?

Księże Arcybiskupie, kończę ten list, bojąc się, że i tak jest już za długi, aczkolwiek bynajmniej w nim nie powiedziałem wszystkiego, co powiedzieć chciałem. I ufam - więcej, jestem przekonany, że Ksiądz Arcybiskup się na mnie za szczerość nie pogniewa. A jeśli dzięki temu, co napisałem, nasze stanowisko wyda się Księdzu Arcybiskupowi trochę jaśniejsze, to cel tego listu będzie osiągnięty.

Jerzy Turowicz

[Kraków, między 12 a 14 grudnia 1964]

2. Kard. Karol Wojtyła do Jerzego Turowicza

Szanowny Panie Redaktorze!

List niniejszy jest odpowiedzią na Pańskie zaproszenie do zabrania głosu w tysięcznym numerze ,,Tygodnika Powszechnego". Pragnę w nim dać wyraz temu, co niejednokrotnie stanowi przedmiot rozmów pomiędzy nami, zwłaszcza w łonie Komisji dla spraw Publikacji i Prasy, którą powołałem do życia w archidiecezji krakowskiej, po uchwaleniu przez Sobór dekretu ,,O środkach społecznego przekazywania myśli" (De mediis communicationis socialis). Ponieważ ,,Tygodnik Powszechny" i ,,Znak", a także Wydawnictwo stanowią ośrodek działalności piśmienniczej świeckich katolików, którzy działalność tę pragną podejmować samodzielnie, przeto powołanie takiej Komisji wydało mi się rzeczą celową. Sobór Watykański II określa szeroko miejsce świeckich w Kościele, a Ojciec św. Paweł VI w encyklice ,,Ecclesiam suam" przywiązuje wielkie znaczenie do dialogu również wewnątrz Kościoła. Dialog ten wedle myśli Papieża ma być - w ściślejszym jeszcze znaczeniu niż wszelki inny - dialogiem zbawienia, ma służyć głębszemu poznaniu prawdy oraz autentycznemu wzbogaceniu życia chrześcijańskiego. Dialog, jaki prowadzą biskupi i inni duszpasterze ze swymi świeckimi braćmi, nie może ani uchylić, ani też umniejszyć tej odpowiedzialności za prawdę i życie Kościoła, jaka w pierwszym rzędzie ciąży na przedstawicielach urzędu nauczycielskiego.

Potwierdzenie tego znajdujemy w dokumentach I Synodu Biskupów, jaki odbył się w Rzymie jesienią ubiegłego roku. W dokumentach tych odnajdujemy zasadę, która dla ustalenia kierunku działalności publicystycznej katolików świeckich, a także dla bliższego określenia ich odpowiedzialności w tej dziedzinie, posiada kapitalne znaczenie. Zasada ta wiąże się z pojęciem i wyrażeniem ,,paedagogia fidei". Pojęcie ,,pedagogia wiary" znalazło się w relacji Komisji synodalnej, która pod przewodnictwem kardynała Fr. Sepera pracowała nad pierwszorzędnym problemem Synodu, a takim był, jak wiadomo, problem czystości wiary i autentyczności jej przekazu we współczesnym Kościele.

Pojęcie ,,pedagogia wiary" występuje tam w podwójnym kontekście. Naprzód w kontekście - rzec można - negatywnym, gdzie Synod daje wyraz swej troski z powodu różnych braków tej pedagogii wiary. Czytamy m.in.: ,,...szczególny problem naszych czasów rodzi się stąd, że prasa oraz inne środki społecznego przekazu myśli rozpowszechniają w błyskawicznym tempie oraz w szerokim zasięgu wszelkie nowości w dziedzinie religijnej. Nowości te dają czasem łatwą okazję do zgorszenia. Dzieje się tak bądź dlatego, że to, co owe środki przekazu podają, bywa nieraz ujmowane zbyt powierzchownie i przez to zniekształcane - bądź też ze względu na różne okoliczności, na jakie życie religijne napotyka w poszczególnych krajach - bądź wreszcie dlatego, że nie dość bierze się pod uwagę znaczenie podawanej nauki. Niejednokrotnie w takim nieroztropnym rozpowszechnianiu nowości biorą udział nawet księża, osoby zakonne, teologowie czy wychowawcy, nie wykazując dostatecznej troski o »pedagogię wiary«" (przekład mój).

Na marginesie tego tekstu pragnę przypomnieć, że już pod koniec Soboru pisałem w podobnym liście do Pana Redaktora o konieczności rozróżnienia w podawaniu treści soborowych pomiędzy informacją a inicjacją. Myślę, że sformułowanie to leży właśnie na linii troski o pedagogię wiary. Wiara bowiem oraz cała postawa religijna człowieka posiada właściwą sobie specyfikę, której nie można zbyt łatwo redukować do takich środków wyrazu, które w stosunku do niej nie są homogenne. Jeżeli troska o wychowanie postawy religijnej każe nam szukać dla niej współczesnych środków wyrazu oraz ujęć bliskich mentalności dzisiejszych ludzi, to tym niemniej muszą to być środki właściwe i autentyczne - nawet wówczas, gdy chodzi o informację w dziedzinie religijnej.

Pojęcie ,,pedagogia wiary" występuje jeszcze w innym miejscu tegoż samego dokumentu synodalnego - tym razem w kontekście pozytywnym. Synod mianowicie tłumaczy w tym drugim tekście, na czym owa ,,paedagogia fidei" ma polegać, jakich zasad winni przestrzegać wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób upowszechniają bądź naukę Kościoła, bądź wiadomości o Kościele. Czytamy więc: ,,ażeby owo upowszechnianie służyło ku zbudowaniu, a nie przynosiło szkód, potrzebna jest stosowna pedagogia wiary (apta paedagogia fidei). Polega ona na tym, żeby przede wszystkim podawać to, co jako pewna i podstawowa prawda stanowi nienaruszone oparcie dla wiary i życia chrześcijańskiego. Jeśli zaś chodzi o podawanie tego, co nowe, to celem stosowności w przedstawieniu należy uwydatnić ciągłość w wierze Kościoła. Jeśli zaś w grę wchodzą hipotezy, to należy przedstawiać je z podaniem tego stopnia prawdopodobieństwa, jaki w rzeczywistości im przysługuje, oraz uwzględniając, w jaki sposób - wedle przewidywań - zostaną one przyjęte i zrozumiane" (tłum. moje).

Przytoczyłem oba te teksty synodalne, gdyż myślę, że posiadają one kapitalne znaczenie również dla dialogu wewnątrz Kościoła, zwłaszcza zaś w stosunku do takiego środowiska jak Wasze, którego powołaniem niejako zawodowym jest rozpowszechnianie myśli. Oba powyższe teksty wypowiadają zasadę katolickiej odpowiedzialności w tej dziedzinie.

Publicystyka jest na pewno ważnym środkiem w urabianiu opinii publicznej. Publicystyka katolicka - zwłaszcza po Soborze - słusznie dostrzega swe zadanie w nawiązywaniu dialogu także z ludźmi innych przekonań. Zadanie to podejmuje, jak łatwo dostrzec, również ,,Tygodnik Powszechny" na przestrzeni wielu już lat. Stąd rodzi się konieczność bardzo gruntownej koordynacji dwóch funkcji: funkcji dialogu z funkcją reprezentowania autentycznego sensus catholicus. Jako czynnik kształtowania opinii wśród ludzi wierzących, wśród katolików polskich czasopismo musi równocześnie liczyć się z tą opinią, w której wyraża się sensus catholicus własnego społeczeństwa. Oba procesy są dla pracy publicystycznej jednakowo twórcze: i ten, który polega na tworzeniu opinii katolickiej - i ten, który polega na pilnym jej słuchaniu.

Trzeba dodać, iż wszelki dialog ,,na zewnątrz", dialog z ludźmi innych przekonań, jaki dziś tak powszechnie podejmuje Kościół, musi zakładać bardzo gruntowny zmysł wiary, sensus catholicus musi być w tym wypadku jeszcze dojrzalszy aniżeli w wypadku niepodejmowania dialogu.

Oto myśli, jakie nasunęły mi się w związku z Pańskim zaproszeniem do zabrania głosu w tysięcznym numerze ,,Tygodnika Powszechnego". Myśli te nieraz już bywały przedmiotem rozmów pomiędzy nami, zarówno gdy chodzi o Pana Redaktora, jak też o innych członków Waszego środowiska. W rozmowie można te myśli nieco szerzej rozprowadzić, w liście trzeba je było nieco skondensować. Mam nadzieję, że jeszcze nieraz będziemy mogli do nich powrócić. Proszę przyjąć serdeczne pozdrowienia oraz życzenia błogosławieństwa Bożego.

Ks. Karol Kard. Wojtyła

Kraków, dnia 13 marca 1968 r.

3. Kard. Karol Wojtyła do Jerzego Turowicza

+ Szanowny Panie Redaktorze!

Po sobotniej rozmowie z ks. Andrzejem doszedłem do wniosku, aby opublikowanie mojego ostatniego listu do Pana Redaktora odłożyć na później. W związku z tym myślę, że w numerze ,,1000." można by wydrukować (ewentualnie w formie telegramu) następujący krótki tekst:

,,Szanowny Panie Redaktorze! W związku z tysięcznym numerem »Tygodnika Powszechnego« życzę pomocy Bożej do spełniania Waszych zadań. Na temat zadań czasopisma katolickiego przesłałem Panu Redaktorowi dłuższy list, który nawiązuje do wypowiedzi Synodu. Proszę jednak o opublikowanie go w terminie późniejszym.

kardynał Karol Wojtyła"

Myślę, że tak ułożony tekst lepiej odpowiada prawdzie niż ten, który naprędce podałem ks. Andrzejowi.

Proszę przyjąć moje serdeczne pozdrowienia i życzenia wielkiej pomocy Bożej w obecnej trudnej sytuacji.

+ Karol Wojtyła, kard.

18 marca [1968]

4. Kard. Karol Wojtyła do Jerzego Turowicza

Szanowny Panie Redaktorze,

1. Pragnę w niniejszym liście nawiązać do listu zeszłorocznego, który skierowałem do Pana Redaktora w dniu 31 marca, a który został opublikowany w 17 nr. "TP" z 28 kwietnia 1968. List ten - opierając się o wypowiedzi I Synodu Biskupów w Rzymie - poświęciłem analizie zasady ,,paedagogia fidei", która bardzo trafnie określa również autentyczny kierunek publicystyki katolickiej. Chciałbym w roku bieżącym powrócić do tej zasady w sposób bardziej szczegółowy i z bardziej wyraźną aplikacją do Waszego pisma. Okazją do napisania tego listu stał się zwłaszcza Pański artykuł pt. ,,Kryzys w Kościele", zamieszczony w pierwszym tegorocznym numerze "TP". Myślę, że jest on symptomatyczny dla linii, jaką "Tygodnik" coraz wyraźniej przybiera w ostatnich czasach. Uwydatniło się to - może w sposób nie zamierzony - także i przez to, że artykuł ,,Kryzys w Kościele" znalazł się na czele numeru, a nawet orędzie Ojca Św. o pokoju zeszło na dalszy plan.

Zamierzam w tym liście ustosunkować się nie tyle do samego artykułu, ile raczej do linii pisma, dla której wydaje się on symptomatyczny. Linię tę śledzę z uwagą z wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że "Tygodnik Powszechny" jako pismo katolickie wychodzi w Krakowie i posiada asystenta kościelnego, co łączy się z bezpośrednim zakresem mojej odpowiedzialności. Po drugie zaś znajduje się "Tygodnik Powszechny" w polu mojej szczególnej uwagi, gdyż jest to pismo katolików świeckich, a jako przewodniczący Komisji Apostolstwa Świeckich w Episkopacie Polski, do której Pan Redaktor również należy, czuję szczególną odpowiedzialność za Wasze pismo również i z tego tytułu.

Innych powodów, dla których sprawa "Tygodnika Powszechnego" oraz funkcji, jaką spełnia on wobec społeczeństwa katolickiego w Polsce, jest ważna, nie będę tutaj wymieniał. Pisałem już o nich kilkakrotnie - i dla każdego jest chyba jasne, że sprawa ta jest dla mnie czymś więcej jeszcze niż sprawą odpowiedzialności wynikającej z urzędu. Sprawa ta po prostu leży mi na sercu.

2. Pan Redaktor pozwoli, że po tym wstępie powrócę do zasady ,,paedagogia fidei". Czynię tak przede wszystkim ze względu na to, że "Tygodnik Powszechny" w pierwszym okresie swego istnienia w latach 1945-1953 niewątpliwie kierował się tą zasadą. Służył on wówczas w sposób bardzo wyrazisty i bezsporny inicjacji światopoglądowej, spełniając przez to funkcję autentycznego apostolstwa - i to w znacznej mierze apostolstwa świeckich. Przez to zdobył sobie zaufanie wśród społeczeństwa, zwłaszcza zaś wśród polskiej inteligencji katolickiej. Świadectwo Waszego środowiska stało się szczególnie wymowne w latach 1953-56, kiedy zostaliście skazani na milczenie. Z zasługą tego świadectwa weszliście w okres po 1956 roku. Tego wszystkiego nie można zapomnieć, chociaż trzeba o tym stale przypominać.

Podstawy zaufania, które zdobyliście sobie wśród społeczeństwa, tkwiły w mocnym zespoleniu z Kościołem, a zwłaszcza z Kościołem w Polsce. Oczywiście, że nie oznaczało to jakiegoś zacieśnienia horyzontów czy ,,zaściankowości". "Tygodnik Powszechny" od początku swego istnienia miał nastawienie uniwersalistyczne, o czym świadczy choćby sam jego tytuł. To uniwersalistyczne nastawienie pisma spotkało się w sposób szczególny z tym wielkim wydarzeniem Kościoła powszechnego, jakim był Sobór Watykański II. Sobór skończył się w grudniu 1965 r. w przededniu naszego Millennium. Od tego czasu rozpoczął się też powszechny wysiłek zmierzający do realizacji Soboru. Wysiłek, który w nowy - a zarazem szczególny sposób - domaga się od Was przemyślenia i urzeczywistniania zasady ,,paedagogia fidei".

I otóż warunkiem urzeczywistniania tej zasady jest nadal zespolenie z Kościołem powszechnym, ale - tak jak w latach 1945-56 - poprzez gruntowne zespolenie z Kościołem w Polsce. Przemawiają za tym również racje teologiczne, Sobór bowiem uwydatniał znaczenie Kościołów lokalnych i Episkopatów krajowych. Laikat polski może prawidłowo spełniać swe posłannictwo w Kościele Powszechnym tylko poprzez Kościół w Polsce. Odnosi się to również do Waszego środowiska. Musi ono zakorzenić się w tym Kościele i stać się uczestnikiem jego własnych doświadczeń. Kościół w Polsce ma nie tylko swoją własną przeszłość tysiącletnią, ale też swoje współczesne znaczenie w Kościele powszechnym. Fakty pokazują nam stale, jakie jest to znaczenie. Nie zamierzam tego tutaj szerzej analizować. Chcę tylko stwierdzić, że temu znaczeniu Kościoła w Polsce wśród wielu Kościołów lokalnych oraz Episkopatu Polski wśród wielu Episkopatów krajowych - odpowiada własne, rodzime, polskie przeżycie wiary w Chrystusa oraz związany z tym sensus catholicus. Ów sensus catholicus Polaków, przy zasadniczej jego tożsamości z uniwersalnym zmysłem wiary, ma pewną swoistość - a równocześnie też rodzi swoiste problemy. I otóż to wszystko warunkuje zarówno całą realizację Soboru, jak też ową ,,paedagogia fidei" - wychowanie wiary w duchu i świetle Soboru.

Zasada ta jest pierwszorzędnej wagi dla całej Waszej działalności. Kościół w Polsce realizuje Sobór i chce go realizować w dalszym ciągu. Jak każdy inny Kościół lokalny, musi to uważać za swe podstawowe zadanie, kierując się wiarą, że Sobór jest dziełem Ducha Św., że jest tym, co ,,Duch mówi Kościołowi" (Apok. 2,7) w drugiej połowie XX stulecia. Realizacja Soboru jest podstawową treścią działalności Kościoła w Polsce, w każdej diecezji. Każdy też biskup, każdy duszpasterz i każda zakonnica czy każdy świecki wie, że nie może być inaczej. Wiemy, że Soboru trzeba się uczyć niejako ,,od zera", że trzeba się go uczyć nie tylko w jakichś grupach elitarnych, ale w całej wielomilionowej wspólnocie katolickiej, że trzeba się uczyć go tak, aby rzeczywiście wszedł w świadomość całego Kościoła w Polsce, prawda po prawdzie i element po elemencie. Że trzeba się go wreszcie uczyć gruntownie, a nie powierzchownie. Stawiamy na gruntowność, a nie na pośpiech. Czynimy tak po prostu dlatego, że inaczej nie sposób się niczego rzetelnie nauczyć, ani też dokonać prawdziwej odnowy.

Taki jest styl realizacji Soboru w naszej archidiecezji, a o ile wiem - również i w innych diecezjach polskich. I otóż Kościół w Polsce oczekuje od Waszego środowiska i Waszej publicystyki takiego zaangażowania, w którym mógłby stale odczytywać czynny i twórczy udział we własnych wysiłkach zmierzających do realizacji Soboru i w całym własnym życiu tego Kościoła. Boli nas, gdy w orientacji pisma wyczuwamy co innego, gdy Kościół w Polsce czuje się raczej nieobecnym na szpaltach "Tygodnika", nieinteresującym i przemilczanym. Boli nas, gdy czołowy organ katolicki traktuje Kościół w Polsce i sprawy, którymi on żyje, marginesowo. Tę swoistą ,,ucieczkę" od tego, co stanowi rzeczywistość Kościoła w Polsce, dostrzegł kilkakrotnie - i wyraził w sobie właściwym języku Stefan Kisielewski, gdy felietony jego mogły jeszcze pojawiać się w Waszym piśmie. Rzecz jasna, iż nie chodzi tutaj znów o zamknięcie Waszej uniwersalistycznej orientacji na wszystko to, co ,,się dzieje w Kościele" i świecie współczesnym. Chodzi tylko o taką proporcję zaangażowania, która byłaby bliższa tej podstawowej prawdzie, że Kościół powszechny realizuje się dla nas poprzez Kościół w Polsce, a realizacja Soboru w tym Kościele jest naszym realnym udziałem w procesie powszechnej odnowy Kościoła.

3. Chodzi z kolei o właściwy sens tej odnowy. W tym miejscu chcę raz jeszcze stwierdzić to, czemu w listach do Pana Redaktora dawałem już kilkakrotnie wyraz. Zarówno bowiem w jednym z listów napisanych w 1965 r., jak też w zeszłorocznym z 31 marca 1968 r., podkreślałem, że trzeba w całej posoborowej publicystyce dać pierwszeństwo inicjacji przed informacją. Tej właśnie zasady ściśle się trzymamy w prowadzonej u nas realizacji Soboru. Jeżeli bowiem całe magisterium soborowe, bogata zawartość konstytucji, dekretów i deklaracji Vaticanum II jest tym, co ,,Duch mówi Kościołom" (Apok. 2,7 i i.), zatem pierwsze zadanie tychże Kościołów, gdy mają wypełnić naukę Soboru, musi polegać na gruntownym przyswojeniu sobie treści i sensu tej nauki. Wysiłek ten zakłada cały ,,sensus catholicus" Kościoła w Polsce i zmierza do jego pogłębienia. Autentyczny zmysł wiary, którego znaczenie tak mocno podkreśliła Konstytucja ,,Lumen gentium", na pewno dostosuje się do tego, co ,,Duch mówi Kościołom". W tym polu widzenia znika sens różnicowania ,,progresistów" od ,,integrystów" (do czego jeszcze w dalszym ciągu powrócimy) - natomiast wyłania się wielkie i odpowiedzialne zadanie doprowadzenia wszystkich do tego, co jest ,,mową Ducha Świętego" wyrażoną w Magisterium Kościoła soborowego.

To właśnie nazywam inicjacją. Inicjacja nie jest tylko prostym streszczeniem dokumentów i poinformowaniem o ich treści. Jest to wytrwały, pokorny i twórczy zarazem udział w skutecznym przeprowadzaniu tychże treści w świadomości Kościoła. Twórczość taka ma znamię apostolstwa. Oczywiście, że również i apostolstwo świeckich znajduje tu dla siebie szerokie pole.

Na pewno nie jestem jedynym człowiekiem, który pod tym kątem widzi również pracę Waszego środowiska. Prawidłowe doprowadzenie treści soborowych do świadomości Kościoła w Polsce i zespolenie tychże treści z rodzimym zmysłem wiary powinno się dokonywać na wielu drogach. Publicystyka katolicka jest jedną z tych dróg - oczywiście pod warunkiem odpowiedniej orientacji. Trzeba mianowicie szukać pozytywnych elementów odnowy. Odnowa ta jest na pierwszym miejscu określoną treścią, którą trzeba głęboko przeniknąć i którą trzeba wszechstronnie przekazać. Jest ona też wizją przyszłości, która jednak wynika organicznie z przeszłości. Odnowa nie jest przede wszystkim zerwaniem. Jest nawiązaniem - z tym, że nawiązując, ujmujemy głębiej to samo, co tkwiło w przeszłości - i w tradycji. Czasem zaś uwydatniamy śmielej to, co już się zarysowywało. Ażeby tak postępować, musimy stanowczo wysunąć na pierwszy plan inicjację oraz sensus catholicus, w nim bowiem konkretyzuje się zarówno tradycja, jak i zdolność odnowy.

"Tygodnik Powszechny" posiada w swoim dorobku szereg cennych publikacji, stara się także tłumaczyć treści wiary współczesnemu człowiekowi we współczesnym języku. To wszystko jest bardzo cenne. Mimo wszystko jednakże nie znajdujemy w nim takiego ładunku autentycznej inicjacji, jak to miało miejsce dawniej. Nie sposób zaś inicjacji zastąpić informacją. Pewnie, że w jakiejś mierze informacja o tym, co ,,dzieje się w Kościele", służy również zrozumieniu sensu odnowy soborowej. Informacja taka orientuje nas w różnych kierunkach i możliwościach realizacji Soboru. Jednakże to nie wystarcza. Zasadnicze dla Kościoła w Polsce - a więc także i dla polskiego laikatu - jest szukanie własnego kierunku i własnej możliwości tej realizacji. Nie może być naszym ani kierunek holenderski, ani francuski, ani południowoamerykański - choćby z przyczyn, o których mowa była uprzednio. Inna jest struktura wyznaniowa, inna przeszłość, inna sytuacja we współczesnym świecie. Wszystko to przemawia za koniecznością innych proporcji, innego ustawienia informacji względem inicjacji. Ta druga musi być treścią wiodącą. W przeciwnym razie publikacje ślizgają się po powierzchni, a nie spełniają wymogów autentycznej ,,paedagogia fidei".

Chodzi wreszcie o pewną tendencję, jaka wyraża się w samej informacji. "Tygodnik Powszechny" stał się od kilku lat organem, w którym bardzo wyraźnie wyczuwa się krytykę Kościoła. Jest to krytyka pośrednia - właśnie za pośrednictwem informacji. Pański artykuł ,,Kryzys w Kościele" stanowi wyraz takiej krytyki. Nie jest to pierwszy wyraz. Moglibyśmy już zestawić cały łańcuch tego typu wypowiedzi.

Problem krytyki w Kościele, a w szczególności krytyki Kościoła, zasługuje na odrębne, i to bardzo gruntowne opracowanie. Tutaj pragnę tylko stwierdzić, że krytyka ta, przy równoczesnym niedosycie inicjacji, musi być odczuwana jako pewne zachwianie równowagi w całej linii pisma, w jego stosunku do zadań Kościoła w Polsce. Musimy postawić sobie pytanie: czy istnieje właściwa proporcja pomiędzy inicjacją soborową, która jest koniecznym warunkiem odnowy, a krytyką Kościoła, którą mu wymierzacie za to, że nie jest dość ,,soborowy"?

Krytyka ta jest - jak powiedziałem - krytyką pośrednią. Służy jej w znacznej mierze informacja. Ale w takim razie obowiązuje szczególna odpowiedzialność za podawane fakty, za ich wszechstronną zawartość i znaczenie. Domaga się tego nie tylko ,,sensus catholicus", ale po prostu zdrowy rozsądek. W przeciwnym razie spotykamy się z informacją jednostronną, a jeżeli do tej informacji dołączy się interpretacja - to interpretacja taka posiada charakter przesądzający. W takich razach powinno by się stosować zasadę ,,audiatur et altera pars". Ale ,,altera pars" najczęściej nie może się odezwać. Nie może się odezwać z wielu przyczyn - a między innymi również i dlatego, że w Polsce - inaczej niż na Zachodzie - nie ma drugiego "Tygodnika Powszechnego". I dlatego nie możecie być jednostronni. Wszyscy mają do Was prawo i oczekują od Was prawdziwie ,,powszechnego" świadectwa.

4. Tutaj muszę wrócić do sprawy, która już uprzednio została zasygnalizowana. Chodzi o systematycznie wprowadzane w soborowe i posoborowe informacje rozróżnienie i ostre przeciwstawienie ,,integrystów" i "progresistów", ,,konserwatystów" i ,,zwolenników odnowy". Pański artykuł ,,Kryzys w Kościele" stanowił poniekąd ,,kropkę nad i" w tym względzie. Obserwacja życia kościelnego w najszerszym i węższym wymiarze - choćby na terenie jednej diecezji - pozwala stwierdzić, że z pewnością istnieją w Kościele ludzie o jednym i o drugim nastawieniu, tak zresztą jak w każdym innym społeczeństwie i w każdej innej sprawie. Istnienie zresztą tych nastawień bynajmniej sprawie nie przeszkadza, jak łatwo można było stwierdzić na Soborze. Ścieranie się poglądów i ujęć pomaga lepiej dostrzec prawdę we wspólnocie i pełniej ją wyrazić. Każda bowiem z orientacji uwydatnia inny aspekt prawdy. Na tej samej zresztą zasadzie polega dialog i jego skuteczność.

Kościół Vaticanum II jest Kościołem dialogu, w którym każda z orientacji dąży do tego samego celu, mianowicie do odnowy Kościoła poprzez realizację Soboru. Wyraziło się to choćby w ostatecznym wyniku głosowań nad poszczególnymi dokumentami. Wyraża się w dalszym ciągu w całym wielkim procesie realizacji Soboru. Fakty te domagają się znowu przede wszystkim inicjacji, ta bowiem ukazuje i stale pogłębia to, co jest wspólną treścią soborowych i posoborowych poczynań. Informacja, która koncentruje naszą uwagę przede wszystkim na walce progresistów z integrystami, jako rzekomych zwolenników odnowy z jej rzekomymi przeciwnikami, odciąga od tego, co dla zrozumienia Soboru i jego urzeczywistnienia jest zasadnicze. Na tej drodze może ulec zniekształceniu prawdziwy obraz Soboru, co nie ułatwia także i jego realizacji.

Wiadomo, że prasa światowa w ogromnej mierze stosowała do Soboru i Kościoła posoborowego kryterium walki progresistów z integrystami. Z tego jednak bynajmniej nie wynika, że kryterium to jest słuszne i prawdziwe. Można więc i trzeba wymagać od publicystyki katolickiej, zaangażowanej w dzieło realizacji Soboru, pewnej rewizji tego kryterium. Zwłaszcza że z punktu widzenia autentycznego ,,sensus catholicus" wymaga ono także stosownej weryfikacji. Chrześcijaństwo bardzo ceni walkę o słuszną sprawę, o prawdę i sprawiedliwość, ale stanowczo reprezentuje prymat miłości. Prymat walki należy do innego światopoglądu.

5. Kilka tygodni temu przesłałem Panu Redaktorowi uwagi, jakie w związku z Pańskim ,,Kryzysem w Kościele" zestawił jeden z teologów środowiska krakowskiego. Uwagi te były w głównej mierze zbiorem cytatów z dokumentów soborowych, zwłaszcza z Konstytucji ,,Lumen gentium". Zestawienie tych tekstów jest bardzo wymowne. Wskazuje ono na to, jak bardzo zasada ,,paedagogia fidei" odnosi się również do informacji - jak informacja może być równocześnie inicjacją w duchu nauki Soboru lub też poza nim. Chodzi tutaj nade wszystko o prawidłowe widzenie Kościoła, o autentyczną soborową eklezjologię, skąd wynika także prawidłowe usytuowanie problemu wolności w Kościele. Chrystus Pan powiedział: ,,poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi" (J 8,32), skąd jasno wynika, że nie może być wolności w Kościele poza pewną dyscypliną prawdy. Tak jak w ogóle nie może być dobrego użycia wolności poza tą dyscypliną moralną, której uczy nas Ewangelia. Sobór tę zasadę na nowo zaafirmował, a działanie w duchu tej podstawowej zasady nosi cechy autentycznej ,,paedagogia fidei".

I dlatego też jest różnica pomiędzy tym postępem w Kościele, którego wyrazem i sprawdzianem stało się Vaticanum II, a tzw. postępowością (progresizmem). Ta druga wyraża się dążnością do zmian poniekąd dla nich samych, a wszystko ocenia wyłącznie pod kątem nowości. Tylko to, co nowe, posiada wedle niej rację bytu i zasługuje na zainteresowanie. Tymczasem autentyczny postęp w Kościele mierzy się dyscypliną prawdy: nie sama nowość, ale prawdziwość i słuszność tego, co nowe, stanowi o postępie. Na tym też gruncie społeczeństwo katolickie i Kościół w Polsce oczekuje świadectwa "Tygodnika Powszechnego" - i ma do tego prawo.

Tu wracam do problemu mojej odpowiedzialności w stosunku do "Tygodnika Powszechnego", o czym była już mowa na początku. Z poczucia tej odpowiedzialności wypłynęły wszystkie moje dotychczasowe listy do Pana Redaktora, również i ten, który jest od poprzednich obszerniejszy i bardziej szczegółowy. Więcej jeszcze. Wiedząc o napięciu, jakie rysuje się pomiędzy autentycznym soborowym postępem w Kościele a poza-soborową (choć ,,na konto" Soboru lansowaną) postępowością, powołałem do życia w Krakowie już w 1965 r. Komisję do spraw prasy i publikacji, jako organ szerokiej konsultacji i wewnętrznego dialogu. Komisja ta miała i ma nadal służyć tym sprawom, o których mowa w niniejszym liście. Niestety, muszę stwierdzić ze strony Waszego środowiska pewną rezerwę w stosunku do niezbędnego tutaj dialogu, do szukania konsultacji w sprawach tak bardzo zasadniczych, jak sprawy tu poruszone. Wprawdzie zebrania wspomnianej Komisji czasami się odbywają, ale to jeszcze nie rozwiązuje zagadnienia.

I dlatego też zwracam się do Pana Redaktora - nie po raz pierwszy zresztą - z gorącą prośbą, aby problemy zarysowane w moim długim, choć i tak chyba nie wyczerpującym liście zostały wzięte pod uwagę w dalszej działalności "Tygodnika Powszechnego". Postulaty, które tutaj sformułowałem, wynikają z głębokiej troski i szczerej życzliwości. Jestem przekonany, że "Tygodnik Powszechny" może odegrać poważną rolę w całym procesie wzbogacania wiary, który winien stanowić sam rdzeń realizacji Soboru. O tym właśnie mówi zasada ,,paedagogia fidei", do której stale się odwołuję. Proszę również Boga, ażeby zasada ta znalazła w Waszej działalności żywe i autentyczne wcielenie.

Pan Redaktor zechce przyjąć wyrazy mego szacunku oraz serdeczne pozdrowienia,

+ Karol kard. Wojtyła

Kraków, dnia 7 marca 1969

5. Jerzy Turowicz do kardynała Karola Wojtyły

Najprzewielebniejszy i Drogi Księże Kardynale,

Na wstępie chciałbym - w imieniu własnym oraz kolegów z redakcji ,,Tygodnika" - wyrazić Księdzu Kardynałowi głęboką wdzięczność za list, który Ksiądz Kardynał zechciał do mnie w sprawie "TP" skierować. Piszę te słowa z pełnym przekonaniem i całkowitą szczerością. Głęboko sobie cenimy fakt, że Ksiądz Kardynał taką wagę przywiązuje do naszej pracy, widzimy też wyrażającą się w liście troskę o obiektywizm i sprawiedliwość oraz chęć kontynuowania dialogu. Do dialogu tego między naszą ekipą a naszym Ordynariuszem przywiązujemy wielką wagę, bo nie wyobrażamy sobie naszej pracy bez stałego kontaktu z Głową Kościoła krakowskiego, skoro nasze pismo w Krakowie się ukazuje.

Chciałbym też prosić o wybaczenie, że na list Księdza Kardynała odpowiadam z tak dużym opóźnieniem. Nie płynie to bynajmniej ani z lekceważenia sprawy, ani też z jakiejś chęci ,,grania na zwłokę". Spowodowały tę zwłokę różne okoliczności natury technicznej, a także czekanie na wyniki obrad nad tym listem naszej Komisji Prasowej, która - jak Księdzu Kardynałowi wiadomo - dopiero względnie niedawno mogła się w tej sprawie zebrać. Niemniej otrzymawszy list Księdza Kardynała przeczytaliśmy go wszyscy i kilkakrotnie szczegółowo dyskutowali. Obecny list piszę we własnym imieniu, jest on jednak owocem tych właśnie naszych dyskusji.

1. Główne myśli i postulaty listu Księdza Kardynała dotyczą takich spraw: inicjacja światopoglądowa, w szczególności inicjacja w problematykę Soboru; problem pierwszeństwa inicjacji przed informacją; sprawa głębszego zakorzenienia, zespolenia naszej pracy z Kościołem w Polsce; wreszcie problem krytyki Kościoła.

Jak to już w naszych rozmowach mówiliśmy Księdzu Kardynałowi, postulat inicjacji nie wydaje się nam zupełnie jasny, do tej sprawy jeszcze wrócę pod koniec tego listu. Tu chciałbym powiedzieć, że wydaje się nam, że jednak ten postulat w jakimś stopniu - może niedostatecznym - spełnialiśmy. Ks. kan. Bardecki przekazał kiedyś Księdzu Kardynałowi długą listę naszych publikacji w "TP" mających ten charakter. Tu niech mi wolno przypomnieć takie publikacje jak niedawny cykl artykułów ks. Malińskiego i ,,ramki" tegoż autora, stałe rubryki takie jak ,,Poczta O. Malachiasza" i ,,Rozmowy niedokończone" ks. Adama, artykuły ks. Hellera o stosunku nauk przyrodniczych i techniki do wiary czy np. artykuły Stefana Wilkanowicza o moralnych problemach współczesności.

Niemniej przyznajemy, że tę problematykę inicjacji można i należy pogłębić. W wyniku naszych dyskusji nad listem Księdza Kardynała zaplanowaliśmy szereg publikacji na ten temat, ich realizacja jest oczywiście ograniczona tak wachlarzem dostępnych nam autorów, jak i specyfiką publicystyki pisma tygodniowego. Wymienię tu tylko jeden z naszych projektów, mianowicie planowaną publikację dłuższego cyklu szkiców ks. Ratzingera, stanowiących doskonałe wprowadzenie we współczesną problematykę teologiczną, swego rodzaju komentarz do ,,Credo", ujęty w duchu posoborowym, daleki jednak od jakiegoś ,,radykalizmu" teologicznego. Publikację tego cyklu zaczniemy zapewne w jesieni, gdyż tłumaczenie wymaga nieco czasu.

Wydaje nam się, że ta ostatnia publikacja spełni także - w jakiejś mierze - postulat głębszej inicjacji w Sobór. Wprawdzie sądzimy, że w tej dziedzinie zrobiliśmy już niejedno, że wspomnę nasze relacje z obrad Soboru, komentarze do szeregu dokumentów soborowych (które wszak my pierwsi w Polsce publikowaliśmy, na łamach "TP" czy ,,Znaku"), czy choćby niedawna seria publikacji pod tytułem ,,Sobór w parafii". Zgadzamy się jednak całkowicie z Księdzem Kardynałem, że tę problematykę trzeba pogłębiać, by treści soborowe przenieść do świadomości katolików polskich.

2. Problemy Kościoła w Polsce, specyficznych warunków, w których ten Kościół żyje, sprawa polskiego ,,sensus catholicus" bardzo nam leżą na sercu. Toteż nie będę taił, że zabolał nas zawarty w liście Księdza Kardynała postulat, że środowisko nasze musi zespolić się z Kościołem w Polsce, zakorzenić się w Nim, stać się uczestnikiem Jego doświadczeń. Zdajemy sobie sprawę, że jako grupa inteligencka i redagująca pismo przeznaczone dla inteligencji, posiadamy styl myślenia, odczuwania i przeżywania spraw religijnych odmienny od stylu szerokich mas ludowych. Jest to zjawisko naturalne i chyba spotykane we wszystkich krajach. Niemniej, należąc do szeregów inteligencji katolickiej w Polsce, stanowimy integralną część Kościoła Polskiego, jesteśmy w sprawy tego Kościoła zaangażowani, poczuwamy się do współodpowiedzialności za ten Kościół, to jest do tej części odpowiedzialności, która na nas przypada. Nie mam tu na myśli tylko naszej grupki skupionej koło "TP" i ,,Znaku", lecz dość znaczną ilość zarówno inteligencji świeckiej, jak i duchowieństwa, tak diecezjalnego, jak i zakonnego, podobnie myślącego i podobnie sprawy Kościoła w Polsce przeżywającego.

Wydaje się też nam, że jednak ten Kościół Polski jest na łamach "TP" obecny, że przypomnę choćby nasze liczne relacje z obchodów Polskiego Millennium, numer poświęcony jubileuszowi KUL-u, relacje z Synodów diecezjalnych we Włocławku czy Poznaniu, druk niektórych listów pasterskich czy przemówień członków Episkopatu Polski (jeśli tylko niektórych, to często nie było naszą winą).

Oczywiście nie znaczy to, byśmy odrzucali postulat rozwinięcia problematyki polskiej na łamach "TP". Już po liście Księdza Kardynała i w wyniku naszych dyskusji, publikowaliśmy takie materiały jak artykuł o Społecznej Krucjacie Miłości, czy ostatnio ,,Rozmowę" Księdza Prymasa z klerykami Seminarium Warszawskiego. Zwiększyliśmy znacznie ilość informacji z Polski w naszej ,,Kronice religijnej". Planujemy szereg dalszych publikacji: artykuły o charakterze religijności polskiej, coś w rodzaju reportażu z Archidiecezji krakowskiej, a w przyszłości i z innych diecezji polskich, recenzje z różnych polskich wydawnictw katolickich, takich jak lubelska ,,Księga Tysiąclecia katolicyzmu w Polsce", czy zbiorowe tomy redagowane przez ks. bpa Bejzego.

3. Sprawa informacji oraz tego, co się nazywa ,,krytyką Kościoła". Nie muszę Księdza Kardynała zapewniać o tym, jak bardzo jesteśmy przywiązani do sprawy Soboru oraz do sprawy odnowy Kościoła tak w Polsce, jak i w świecie. Uznając całą specyfikę i odrębność warunków, w jakich żyje i działa Kościół w Polsce, widzimy jednak ten Kościół jako część Kościoła Powszechnego. Nie jest bynajmniej naszym zamiarem przenoszenie do Polski objawów kryzysu, które występują na Zachodzie. Ostatnio ograniczyliśmy poważnie informację o wydarzeniach w Kościele Zachodu, pomijamy milczeniem szereg spraw drażliwych, choć - przyznaję - że stwarza to dla nas pewne problemy. Nie brak bowiem wydarzeń, które mogą mieć posmak sensacji, a które jednak stanowią jakieś ,,signum temporis", istotne dla zrozumienia sytuacji w Kościele.

Przyznajemy, że krytyka elementu ludzkiego w Kościele powinna być konstruktywna i że może nieraz grzeszyliśmy w tej dziedzinie jednostronnością. Sądzimy jednak, że punktem wyjścia wszelkiej odnowy, naprawy, ulepszenia, musi być świadomość istniejącego stanu rzeczy, diagnoza tego stanu, stwierdzenie wszelkich luk, braków czy zaniedbań. Jeśli taka krytyka była obecna na łamach "TP", to przecież Księdzu Kardynałowi wiadomo, że źródłem jej, korzeniem, było nie co innego jak miłość Kościoła, chęć, by był On coraz czystszy i piękniejszy, by mógł coraz skuteczniej pełnić swoją misję, zwłaszcza na - coraz rozleglejszych w Polsce - ,,terenach misyjnych".

Reakcja na mój artykuł ,,Kryzys w Kościele", który m.in. był bezpośrednią przyczyną listu Księdza Kardynała, zwróciła uwagę przede wszystkim na cytowane przeze mnie objawy tego kryzysu na Zachodzie. Oczywiście skoro twierdziłem, że pewien kryzys istnieje (a jest to dziś w Kościele przekonanie dość powszechne, wyrażał je niejednokrotnie sam Ojciec Święty), uważałem za swój obowiązek ukazanie faktów uzasadniających tę tezę. Jednakże w tym samym artykule bardzo mocno podkreślałem, że kryzys uważam za kryzys wzrostu, a nie dekadencję, że w przyszłość Kościoła patrzę z optymizmem, oraz analizowałem głębsze przyczyny tego kryzysu, proponując - w ramach mojej kompetencji - drogi wyjścia.

Sprawami odnowy Kościoła i wydarzeniami w Kościele Powszechnym z tymi sprawami się łączącymi, musimy i będziemy się nadal zajmować, biorąc oczywiście pod uwagę to wszystko, co Ksiądz Kardynał na ten temat w swoim liście napisał. Niemniej jest prawem czytelnika być o tych sprawach poinformowanym, a naszym obowiązkiem go informować. Za przykład może tu służyć sprawa głośnego wywiadu, udzielonego ostatnio przez kard. Suenensa czasopismu ,,Informations Catholiques Internationales", i opublikowanego już w szeregu krajów zachodnich. W wywiadzie tym kard. Suenens przeprowadza m.in. dość ostrą krytykę stosunków między Kurią Rzymską a episkopatami krajowymi, domagając się dla tych episkopatów większej autonomii, krytykuje też dotychczas obowiązujące prawo kanoniczne, kwestionuje obecny status nuncjuszów. Jest to jednak tekst bardzo wyważony, nacechowany wiernością dla Stolicy Apostolskiej i Urzędu Papieskiego. Otóż redakcja ,,Informations Catholiques Internationales" udzieliła nam prawa do opublikowania tego wywiadu na zasadzie wyłączności na Polskę, wiadomo nam też, że było życzeniem kard. Suenensa, by wywiad także i w Polsce został opublikowany. Toteż wywiad ten ogłaszamy in extenso w najbliższym numerze "TP". Sądzimy, że publikacja ta jest potrzebna nie tylko dlatego, że jest to dokument dużej wagi, ale także dlatego, że już na temat tego wywiadu rozchodzą się fantastyczne i niezgodne z prawdą pogłoski. Przykładem może być notatka w ,,Życiu Warszawy", którą tu, w załączeniu przesyłam, przesyłając też kopię mojego listu do redakcji ,,Życia Warszawy", który zamierzam wysłać zaraz po opublikowaniu wywiadu w "TP". Jeśli redakcja ,,Życia Warszawy" listu tego nie zamieści, wydrukujemy go w "TP".

4. Jeszcze jedna sprawa drobniejsza. Pisze Ksiądz Kardynał w swoim liście, że "TP" jest - via facti - monopolistą, że nie ma innego organu o odmiennej tendencji, wobec czego nie może być - niestety - respektowana zasada ,,audiatur et altera pars".

Oczywiście i my sami boleśnie odczuwamy fakt szczupłości prasy katolickiej w Polsce, gdyby wachlarz pism był szerszy, nasza sytuacja byłaby tylko łatwiejsza. (Nawiasem mówiąc - dodać tu musimy - że boleśnie nas dotykają raz po raz spotykane w dokumentach Episkopatu czy też w przemówieniach najwyższych Dostojników Kościoła w Polsce sformułowania, jakoby w Polsce nie było prasy katolickiej). Nie znaczy to jednak, by stosowanie zasady ,,audiatur et altera pars" nie było w obecnych warunkach możliwe. Na łamach "TP" drukowaliśmy nieraz artykuły dyskusyjne czy polemiczne, wyrażające poglądy, z którymi - w naszej redakcji - się nie zgadzamy. Po wtóre nieraz ubolewaliśmy nad tym, że ludzie o odmiennych od naszych poglądach, nie zgadzając się z nami w jakiejś sprawie, zamiast napisać polemiczny artykuł, który gotowi bylibyśmy wydrukować (pod warunkiem rzecz prosta jakiej takiej rzeczowości i poziomu intelektualnego), piszą miast tego memoriały, jeśli nie wprost ,,donosy" do najwyższych czynników kościelnych.

5. Księże Kardynale, zdaję sobie w pełni sprawę, że mój list stanowi bardzo niepełną i niewystarczającą odpowiedź na list Księdza Kardynała. Proszę go nie traktować jako polemikę z Jego listem, nie było to moim zamiarem. Wiele rzeczy, które Ksiądz Kardynał w swoim liście pisze, uważamy za całkowicie słuszne i przyjmujemy je z całą powagą. Sprawy, które nie są dla nas jasne i które budzą nasze wątpliwości, mogłyby być w przyszłości przedmiotem obrad powołanej przez Księdza Kardynała Komisji Prasowej. Mam tu na myśli takie sprawy jak znaczenie pojęcia inicjacji i możliwości inicjacji w kategoriach publicystyki pisma tygodniowego, sprawa funkcji i zakresu informacji, problem funkcji pisma katolickiego jako głosu ,,oddolnej" opinii publicznej w Kościele, sprawa pluralizmu w Kościele jeśli chodzi o postawy i styl myślenia o sprawach Kościoła w warunkach katolicyzmu polskiego, wreszcie sprawa granic i charakteru krytyki dokonywanej wewnątrz Kościoła. Myślę, że dyskutowanie tych spraw na forum Komisji Prasowej pomogłoby usunąć istniejące nieporozumienia i zbliżyć punkty widzenia, a o nic innego nam bardziej nie chodzi.

Także i ten mój list proszę, by Ksiądz Kardynał zechciał traktować tylko jako element naszego dialogu na ten temat, dialogu, który uważamy za niezbędny i za który jesteśmy Księdzu Kardynałowi głęboko wdzięczni.

Łączę wyrazy najgłębszej czci i oddania,

Jerzy Turowicz

Kraków, 26 maja 1969 r.

6. Kard. Karol Wojtyła do Jerzego Turowicza

Szanowny Panie Redaktorze,

Bardzo dziękuję za list z 26 maja. Do listu tego załączył Pan odpis swego listu do ,,Życia Warszawy" w celu wyjaśnienia, dlaczego ,,Tygodnik Powszechny" uważa za swój obowiązek opublikowanie wywiadu kard. Suenensa. Wyjaśnienie to otrzymałem równocześnie z wydaniem "TP" zawierającym właśnie ów wywiad.

Pan Redaktor przy końcu swego listu pisze: ,,zdaję sobie w pełni sprawę, że list mój stanowi bardzo niepełną i niewystarczającą odpowiedź na list Księdza Kardynała". Trudno mi nie zgodzić się z tym zdaniem, mimo że list Pana Redaktora jest dość obszernym elaboratem, który powstał w wyniku dyskusji całego zespołu nad moim pismem z marca br. Wydaje się, że jednak nie podejmuje on samego meritum mojej wypowiedzi, chociaż nawiązuje do poszczególnych jej elementów. List mój z marca br. w swej zasadniczej osnowie zawierał postulat autentycznego uczestnictwa w realizacji Soboru, tak jak tę realizację rozumie i podejmuje Kościół, zwłaszcza zaś Kościół w Polsce. Punktem wyjścia nie może być w tym wypadku krytyka Kościoła, ale inicjacja, której znaczenie starałem się chyba dość gruntownie wyjaśnić w moim ostatnim liście, a także i w listach poprzednich. Bez dostatecznego wkładu inicjacji, bez podjęcia trudu zmierzającego do określenia autentycznego sensu odnowy, krytyka Kościoła nie może spełniać funkcji pozytywnej - i dlatego też trudno w niej dostrzec prawdziwą miłość Kościoła, na co Pan Redaktor powołuje się w swoim piśmie z 26 maja. Miłość bowiem nie może się wyrażać przede wszystkim w krytyce. Z relacji choćby międzyludzkich wiemy, że zasadniczym wyrazem miłości nie może być krytyka, lecz afirmacja.

Taki był trzon myślowy mojego listu z marca br. Muszę przyznać, że na to właśnie nie znajduję odpowiedzi ,,pełnej i wystarczającej", jak Pan Redaktor sam zauważa. Oczywiście, że nie chodzi przede wszystkim o jakąś deklarację w mym liście. Chodzi - jak to już uprzednio stwierdziłem - o dalszą orientację "Tygodnika Powszechnego". Pan Redaktor pisze ,,...jako grupa inteligencka i redagująca pismo przeznaczone dla inteligencji, posiadamy styl myślenia, odczuwania i przedstawiania spraw religijnych odmienny od stylu szerokich mas ludowych". To jest zupełnie jasne. Nie widzę jednak żadnych przeszkód po temu, ażeby taki właśnie styl wyrażał się przede wszystkim w autentycznej inicjacji soborowej. Owszem, właśnie dlatego, że "Tygodnik Powszechny" redaguje grupa polskiej inteligencji katolickiej, bardziej należy tego się spodziewać.

Jeżeli chodzi o postulat zakorzenienia się w Kościele tak jak on żyje i działa w Polsce, to myślę, że jest on nadal aktualny. Kościół w Polsce potrzebuje ,,prostego zwierciadła", prostego, a przy tym wnikliwego i głębokiego, które by jego bycie i myśl odbijało nie tylko możliwie wiernie, ale także wedle zasady ,,sentire cum Ecclesia". Przecież wiadomo, że jest otoczony całym systemem ,,krzywych zwierciadeł".

W szczegóły tutaj nie wchodzę, gdyż szczegółowy był list poprzedni, a w razie potrzeby zawsze możemy do nich powrócić.

Co do wywiadu kard. Suenensa, twierdzę z całą stanowczością, że jest to materiał do Synodu, a nie do wywiadu. Szkoda, że nie mogłem tej opinii przekazać Wam wcześniej, zanim się ukazał.

Co do publikacji w "Informations Catholiques Internationales" z czerwca br., o której Pan Redaktor wspomina w swym liście po powrocie z zagranicy, to przyznam, że nie jestem zorientowany, bo publikacja dotąd nie dotarła do moich rąk. O ile mogę się domyślać z Pańskiego listu, chodzi w niej o pewną tendencyjną interpretację sytuacji w katolicyzmie polskim. Interpretacja tendencyjna zawsze jest szkodliwa.

Pan Redaktor zechce przyjąć wyrazy mego szacunku

+ Karol kard. Wojtyła

Kraków, dnia 3 lipca 1969 r.

7. Kard. Karol Wojtyła do Jerzego Turowicza

Szanowny Panie Redaktorze!

Nie mogę pominąć milczeniem faktu, że w tych dniach mija trzydzieści lat od daty powstania "Tygodnika Powszechnego". Nie mogę przede wszystkim pominąć milczeniem okoliczności, które towarzyszyły powołaniu do życia Waszego pisma. Na pierwszy plan wysuwa się tutaj osoba niezapomnianego Księcia Kardynała Adama Stefana Sapiehy, który podejmując naprzód inicjatywę, a z kolei decyzję stworzenia w Krakowie katolickiego czasopisma społeczno-kulturalnego, odczytał z właściwą sobie wnikliwością znaki czasu. Decyzja była szybka (zważywszy, że działania wojenne jeszcze trwały) i skuteczna.

Dziś, po upływie trzech dziesięcioleci, możemy tym lepiej ocenić trafność tej decyzji. Żyjemy bowiem w epoce, której oblicze kształtują między innymi środki społecznego przekazu myśli. Jest rzeczą oczywistą, że przekaz myśli chrześcijańskiej, owszem sama ewangelizacja, musi sięgać do tych środków. Stolica Apostolska, Sobór II Watykański, wreszcie ostatni choćby Synod Biskupów poświęcony ewangelizacji świata współczesnego, dają temu wyraz i sukcesywnie podkreślają znaczenie całego problemu. Jezus Chrystus pozostawił Apostołom mandat przepowiadania Ewangelii. Kościół współczesny wyciąga z tego prawidłowy wniosek, gdy szuka dla Słowa Bożego dostępu do środków przekazu, do radia, telewizji i prasy. Właśnie dlatego decyzja śp. Księcia Kardynała z 1945 r., z którą od samego początku współdziałał ks. prałat Jan Piwowarczyk, niczego nie straciła na aktualności - owszem, dziś jaśniej jeszcze widzimy jej trafność i słuszność.

"Tygodnik Powszechny" od początku skupiał w swej działalności redakcyjnej i publicystycznej katolików świeckich, po roku 1956 stał się czasopismem prowadzonym przez świeckich z udziałem asystenta kościelnego. I w tym też aspekcie należy uwydatnić znaczenie decyzji sprzed trzydziestu lat. Wiadomo wszakże, iż w ciągu tego okresu Sobór Watykański II nadał sprawie laikatu w życiu i posłannictwie Kościoła pełny wymiar doktrynalny oraz pastoralny. Wśród licznych możliwości, potrzeb i form właściwego świeckim apostolstwa znajduje się także i ta forma, której służą społeczne środki przekazu: apostolstwo prasy katolickiej oraz czynny udział w kształtowaniu chrześcijańskiej kultury. W ciągu trzydziestu minionych lat "Tygodnik Powszechny" stał się szczególnym miejscem swoistej próby sił polskiego laikatu na tym ważnym odcinku.

Jako biskup Kościoła krakowskiego jestem najbliższym świadkiem tej próby. Staram się też dzielić z Wami odpowiedzialność za tę cząstkę przepowiadania Ewangelii w świecie współczesnym, której może służyć katolickie czasopismo społeczno-kulturalne. Zawsze przy tym proszę Was o to i nadal prosić będę, abyście ją podejmowali wedle najlepszej woli, wedle możliwie szerokiej kompetencji, w duchu takiego zrozumienia, jakie musi kształtować wzajemny stosunek duszpasterzy i świeckich (por. Konst. "Lumen gentium", 37). Nie muszę dodawać, że w tej właśnie epoce, w której żyjemy, i w szczególnych okolicznościach pracy Kościoła w naszej Ojczyźnie, posiadamy wszyscy szczególną odpowiedzialność za sprawę Ewangelii. Zrozumienie tej sprawy winno nas mocno jednoczyć.

Życzę błogosławieństwa Bożego i opieki Stolicy Mądrości na dalsze lata

+ Karol kard. Wojtyła

18 marca 1975

8. Jerzy Turowicz do papieża Jana Pawła II

Najczcigodniejszy i Drogi Ojcze Święty,

Najserdeczniej dziękuję za list. Nie taję, że zawarte w nim słowa krytyki sprawiły mi przykrość, ale przyjmuję je z szacunkiem i należną pokorą wiedząc, że są one dowodem niezmiennej życzliwości Ojca Świętego dla "Tygodnika" i troski o nasze środowisko. Jeśli mimo to pragnę na list nieco szerzej odpowiedzieć, to nie tyle po to, by bronić siebie i "Tygodnika", bo nie twierdzę, że jesteśmy bez winy, ale by Ojcu Świętemu powiedzieć o sytuacji wewnątrzkościelnej w Polsce. Sądzę, że mam prawo, a może nawet obowiązek o tym powiedzieć, dobrze bowiem, gdy informacje i opinie przychodzą z różnych źródeł, a wielostronne naświetlenie ułatwia obiektywną ocenę.

Najpierw sprawa życzeń Ojca Świętego z okazji mojego 80-lecia, które opublikowaliśmy w "Tygodniku". Może nie poczyta mi Ojciec Święty za samochwalstwo, jeśli powiem, że z tej okazji otrzymałem kilkaset listów, telegramów itp., z kraju i z zagranicy, tak od najwybitniejszych osobistości ze świata kultury i polityki, jak i od szarych, nieznanych mi osobiście czytelników. Nie muszę mówić, że najcenniejsze wśród nich były dla mnie życzenia od Ojca Świętego. Na publikacji tych życzeń bardzo - nie tylko mnie, ale i moim kolegom - zależało, ze względu na wszystko to, co powiem za chwilę. Zresztą sądziliśmy, że byłoby dziwne, gdyby przy okazji mojego 80-lecia i mojej niemal 50-letniej służby Kościołowi zabrakło życzeń właśnie ze strony Kościoła. Oczywiście wiedzieliśmy, że sprawa publikacji listu Ojca Świętego nie jest sprawą obojętną. Dlatego też zwróciliśmy się - jak to już Ojcu Świętemu pisałem - do Księdza Nuncjusza, abp. Kowalczyka, sądząc, że w razie jakichkolwiek wątpliwości skontaktuje się z Ojcem Świętym czy z księdzem Dziwiszem. Ksiądz Nuncjusz, który z uwagą śledzi naszą działalność, odpowiedział, że nie ma żadnych zastrzeżeń.

Chcę wierzyć, że to nie Ojciec Święty, sam z siebie, miał do nas żal, że ten list opublikowaliśmy. Natomiast nie dziwię się, więcej: spodziewałem się, że "ludzie Kościoła" takie pretensje do Ojca Świętego skierują. Wynika to z klimatu, jaki u nas panuje. Przykładem, na czym to polega, jest fakt, że w ostatnich latach, po każdym moim pobycie w Rzymie, rozprzestrzeniane są pogłoski, jakoby Ojciec Święty odmówił przyjęcia mnie, ponieważ "Tygodnik" nie jest już pismem katolickim. I to pogłoski rzekomo pochodzące z Rzymu!

Ojciec Święty przywołuje słowa Zygmunta Kubiaka: "ja miłuję Kościół". Ojcze Święty, ja chyba nie muszę mówić, że i ja kocham Kościół, chyba nie mniej od Kubiaka i może nawet lepiej od niego wiem, czym jest Kościół, któremu służę - tak jak umiem - od wczesnej młodości. Kocham Kościół taki, jaki jest w świecie i w Polsce. Widzę i wiem, jak wiele jest w tym Kościele dobra i prawdy, jak wielu jest w nim ludzi, chrześcijan wspaniałych, duchownych i świeckich, że dokonuje się dzięki niemu dzieło Boże, rękami duszpasterzy, zakonników i zakonnic, katolików świeckich. Ale kocham Kościół nie tylko taki, jaki jest, ale i taki, jaki chciałbym, żeby był, jaki powinien - moim zdaniem - być, by w naszym czasie być wiernym Chrystusowi i Jego Ewangelii. Myślę, że teksty Vaticanum II, jak i wielokrotne słowa samego Ojca Świętego, dają mi (i wszystkim członkom Ludu Bożego) prawo mówienia głośno, jak sobie wyobrażamy misję i obecność Kościoła w dzisiejszym świecie.

Ojcze Święty, dziś w Polsce, z ust "ludzi Kościoła", i to nieraz najwybitniejszych (używam formuły "ludzie Kościoła", bo nie chcę na nikogo pokazywać palcem), słyszy się raz po raz, że Kościół dziś jest w gorszej sytuacji, niż był za czasów komunizmu, że jest zewsząd atakowany, niemal prześladowany. Jest to twierdzenie absurdalne, świadczące chyba o krótkiej pamięci, a u ludzi młodszych o nieznajomości, jakie były losy i dzieje Kościoła w latach "Polski ludowej". Dzisiejsza sytuacja Kościoła jest przecież sto razy lepsza, choć - nie przeczę - pod pewnymi względami trudniejsza. W latach "komuny" Kościół był atakowany tylko przez komunistów, bronił się przed tym, jak mógł, ale uważał to - w pewnej mierze - za rzecz naturalną (nie to, że jest prześladowany, tylko że komuniści go prześladują!). Kiedy upadła "komuna", podniosło się wieko totalitaryzmu, ujawniły się wszelkie opinie, wszelkie opcje: ideowe, polityczne, światopoglądowe. Pojawiły się organa prasowe niechętne wobec Kościoła, nie rozumiejące, czym jest Kościół. Tak jest wszak na całym świecie, tak było w Polsce przed wojną, kiedy Kościół bynajmniej nie skarżył się, że jest prześladowany.

Te podziały pojawiły się i w Kościele. Dużą rolę odegrały tu podziały polityczne, ale nie tylko. Katolicyzm polski jest wyraźnie podzielony na przed- i po-soborowy. Niech Ojciec Święty nie bierze tego za upraszczającą formułkę dziennikarską, przecież Ojciec Święty wie lepiej niż ktokolwiek, jak olbrzymim wydarzeniem w życiu Kościoła było Vaticanum II, i jak trudna jest jego realizacja.

Kościół w Polsce dzisiaj jest całkowicie wolny, ma ogromne możliwości działania i ogromną szansę. Oczywiście brak mu środków materialnych, jest biedny jak cała Polska, ale przecież nie środki materialne są siłą Kościoła. Przed Kościołem stoją ogromne zadania, bo Polska - o czym przecież mówił Ojciec Święty podczas swej ostatniej podróży do Polski - potrzebuje Nowej Ewangelizacji nie mniej niż Europa Zachodnia. Oczywiście Polska nadal jest krajem katolickim, ale następuje erozja, wielu ludzi oddala się czy odchodzi od Kościoła. Jest to bardzo wyraźne zwłaszcza w środowiskach młodzieży. Następuje nieunikniony w demokracji proces sekularyzacji czy nawet laicyzacji. Jest to wynikiem wpływu środowisk liberalnych, czy nawet lewicowych, niechętnych Kościołowi, ale jest to także - niestety - w znacznej mierze - mówię to z prawdziwą przykrością - winą samego Kościoła, niektórych jego gestów, słów i zachowań. Nie tylko ja, ale wielu katolików świeckich, wielu księży, a nawet niektórzy księża biskupi są głęboko przekonani, że Kościół polski dopiero szuka swojego miejsca w nowej rzeczywistości i nie bardzo jeszcze umie je znaleźć.

Jedna z głównych przyczyn ma charakter polityczny: sprawa stosunku Kościoła do państwa. Księża Biskupi, duchowieństwo, mają silną alergię wobec koncepcji rozdziału Kościoła od państwa. Jest to zrozumiałe, bo w komunizmie nazywało się, że żyjemy w systemie tego rozdziału, ale wiemy, że nie był to żaden rozdział, że było to narzędzie ograniczania wpływów Kościoła i ingerencji w jego wewnętrzne sprawy. Dziś - kiedy 95 proc. obywateli to katolicy, kiedy są tak licznie reprezentowani w sejmie i w rządzie, kiedy katolik jest prezydentem, ta miniona forma rzekomego rozdziału Kościoła od państwa nam nie grozi. Natomiast uczciwy i - rzecz prosta - przyjazny rozdział, wyraźne rozgraniczenie sfer sacrum i profanum, respektowanie wzajemnej autonomii w niczym nie przeszkadza profetycznej misji Kościoła, także w odniesieniu do życia zbiorowego, ani też w niczym nie przeszkadza współdziałaniu i współpracy między Kościołem i państwem. A ponieważ istnieją sfery wspólnego zainteresowania Kościoła i państwa, to właśnie na bazie rozdziału, na drodze dialogu i kompromisu można uzyskać możliwie najlepsze rozwiązania. Ojciec Jacek Woroniecki, którego odwiedzałem szereg razy w ostatnich latach jego życia w krakowskim klasztorze Dominikanów, mówił mi, że na starość doszedł do przekonania, że właśnie rozdział Kościoła od państwa najlepiej chroni niezależność Kościoła. Bo przecież clara pacta claros faciunt amicos. Odrzucenie zasady [rozdziału] Kościoła od państwa przede wszystkim szkodzi Kościołowi. Właśnie dlatego, że u nas wyraźnie nie rozgraniczono tego, co boskie i co cesarskie, dochodziło w ostatnich czasach szereg razy do rażących ingerencji Kościoła w życie polityczne. To właśnie te ingerencje wywołują antyklerykalizm, którego przedtem nie było, to właśnie sprawia, że kolejne sondaże opinii publicznej wskazują na postępujący spadek prestiżu i autorytetu Kościoła (ostatnio ponad 50 proc. głosów krytycznych!). Można dyskutować na temat stopnia wiarygodności tych sondaży, ale lekceważenie ich byłoby chowaniem głowy w piasek.

Spadek autorytetu Kościoła i wzrost antyklerykalizmu łączą się z obawą przed przekształceniem Polski w państwo wyznaniowe. Wiem, że Kościół bynajmniej do tego nie dąży, niejeden raz Księża Biskupi to stwierdzali. Ale takie podejrzenia rodzą się z obserwacji poczynań niektórych ugrupowań politycznych z nazwy chrześcijańskich. Odnosi się wrażenie, że są "ludzie Kościoła", którzy jednak tej pokusie - może nieświadomie - ulegają. Łączy się to m.in. z niedawną, trwającą ciągle debatą na temat aborcji. Wiem, że Ojciec Święty miał w związku z tą sprawą żal do "Tygodnika", wydaje mi się jednak, że w tej sprawie "Tygodnik" zajął jasne stanowisko. Niestety w tej debacie ujawnił się - ze strony zwolenników radykalnego projektu ustawy - tak gwałtowny fanatyzm, że prowadził do odrzucenia możliwości merytorycznej dyskusji. Jeśli ktoś kwestionował jakiś paragraf ustawy, natychmiast był ogłaszany jako zwolennik zabijania dzieci. I to właśnie wywoływało ów antyklerykalizm i obawy przed państwem wyznaniowym.

Inna sprawa. Niedawno sejm uchwalił, mimo silnej opozycji, nową ustawę o radiu i telewizji. W ustawie tej znalazł się aż dwukrotnie zapis o tym, że media te mają w szczególny sposób respektować wartości chrześcijańskie. Zapisy te przeforsowali posłowie z ugrupowań chrześcijańskich przy wyraźnym poparciu ze strony hierarchii kościelnej. Otóż, jestem gorącym wyznawcą wartości chrześcijańskich, pragnę, by były one respektowane w telewizji i gdzie indziej, i równocześnie jestem (ja i "Tygodnik", choć tego może wprost nie pisaliśmy) stanowczym przeciwnikiem owych zapisów. Z punktu widzenia procesu stanowienia prawa są one absurdem. Ustawa nie precyzuje, o jakie wartości tu chodzi, kto ma stać na straży ich respektowania, jakie sankcje miałoby pociągać ich nierespektowanie. Żeby było jasne: oczywiście, że wartości chrześcijańskie nie są należycie respektowane, że Kościół, katolicy winni temu - w różny sposób - przeciwdziałać, ale nie przy pomocy ustawy. Ustawa taka budzi obawy przed wprowadzeniem cenzury (a w prasie katolickiej pojawiły się już głosy domagające się cenzury!), wzmacnia obawy przed państwem wyznaniowym, wzmacnia antyklerykalizm, w sumie wyraźnie szkodzi Kościołowi!

Autorytet Kościoła obniżają nie tylko jego ingerencje w życie polityczne. Przyczyniają się do tego także liczne niestety - proszę wybaczyć - niestosowne, a nawet żenujące i gorszące wypowiedzi "ludzi Kościoła", a także stosunek do własności, do sprawy "być" i "mieć". Kościół odzyskuje dobra zabrane przez komunistów. I słusznie, ale jeśli z odzyskanych domów wyrzuca instytucje opieki społecznej, które nie mają gdzie się podziać, albo też żąda czynszów przekraczających ich możliwości (archidiecezja krakowska stanowi tu pozytywny wyjątek), to nic dziwnego, że powoduje to antyklerykalizm. A Kościół, który jest boski, ale przecież i ludzki, nie ma zwyczaju przyznawania się do swoich błędów, nawet w dość jaskrawych wypadkach woli zachowywać milczenie.

Ojcze Święty, w Kościele Polskim ciągle jeszcze żyje mentalność "twierdzy oblężonej". Wszelka krytyka jest odbierana jako atak. Ojciec Święty w czasie swej ostatniej podróży do Polski mówił do Księży Biskupów o stosunku do krytyki Kościoła, o tym, że te głosy krytyczne, nawet niesłuszne, trzeba brać pod uwagę. Można się obawiać, że adresaci tych słów o nich nie pamiętają. A przecież te głosy krytyczne, które - nie przeczę - można znaleźć na łamach "Tygodnika" (i nie tylko, bo i w "Przeglądzie Powszechnym", "W drodze" i gdzie indziej), to nie atak na Kościół, to tylko krytyka, do której "lud Boży" ma prawo i której źródłem jest właśnie miłość do Kościoła, troska, żeby jego misja w dzisiejszym świecie dawała owoce.

Powtarzam: kocham ten Kościół, wiem, że dzieje się w nim dużo rzeczy wspaniałych, że manifestuje się w nim i świętość, i służba bliźnim, i miłość do ubogich. Ale w skali globalnej polskiej ma się czasem wrażenie, że mamy do czynienia niemal z kontr-ewangelizacją! Że Kościół w stosunku do konkretnej rzeczywistości polskiej, rzeczywistości państwa demokratycznego i pluralistycznego, zajmuje postawę z jednej strony defensywną, a z drugiej konfrontacyjną. A przecież nie tego nas uczy "Gaudium et Spes", która żąda, by obecność Kościoła opierała się na dialogu, na wysiłku zrozumienia, na wychodzeniu naprzeciw. Kościół z natury swojej jest znakiem sprzeciwu, nie musi się o to specjalnie starać!

Czy katolicy świeccy (ba, nie tylko świeccy, bo i wielu księży, a nawet niektórzy Księża Biskupi), którzy tak myślą i którzy właśnie z miłości do Kościoła wyrażają swoje niepokoje, zasługują na potępienie? A tymczasem tak się dzieje, że przy okazji przekształcenia "Słowa Powszechnego" w dziennik katolicki, przekształcenia dość "kosmetycznego", bo zespół redakcyjny został ten sam, redaktorem naczelnym został sekretarz generalny władz "Paxu", a nawet winieta pisma pozostała prawie niezmieniona, otóż przy tej okazji "Pax" otrzymał błogosławieństwo i rozgrzeszenie, bez wyznania win i bez aktu skruchy. Natomiast "Tygodnik Powszechny" po niemal pół wieku służby, znanej dobrze Ojcu Świętemu, uważany jest za organ jakiejś "katolewicy" czy "kryptokomuny", głosi się publicznie, że "Tygodnik" nie jest już pismem katolickim i że należałoby mu odebrać prawo do podtytułu "pismo katolickie". Niech Ojciec Święty wybaczy, ale chyba mamy prawo do pewnej goryczy?

I jeszcze: dlaczego tak się dzieje, że znaczna część naszej inteligencji katolickiej, która się kształtowała w ciągu paru ostatnich dziesięcioleci w Klubach Inteligencji Katolickiej i gdzie indziej, ludzie wierzący, zaangażowani i świadomi katolicy, poczuwający się do współodpowiedzialności za Kościół i jego misję, czują się często przez ten Kościół odepchnięci, choć dalej wierzą, wyznają wiarę i starają się żyć według tej wiary i chcą Kościołowi służyć?

Oraz dlaczego inteligencja polska liberalno-laicka, nieraz antyklerykalna, która zwłaszcza w ostatnim dziesięcioleciu zbliżyła się do Kościoła, bo znalazła w nim obrońcę praw człowieka i przestrzeń wolności, a zbliżając się do Kościoła z przyczyn politycznych, odkrywała, czym jest Kościół naprawdę, dlaczego ta inteligencja - niemal cała - dziś się od Kościoła oddaliła czy nawet odwróciła? Odpowiedzialność za to jest co najmniej złożona.

Ojcze Święty, mam nadzieję, że Ojciec Święty wybaczy mi ton tego listu (oraz jego rozmiary!). Ja kocham ten Kościół i nie myślę o nim w kategoriach "my" i "wy". Chciałbym tylko - i nie tylko ja - by Kościół w Polsce był obecny tak, by pokazywał wolność, jaką Chrystus daje człowiekowi, a nie był odbierany jako zagrożenie dla wolności. By nie był odbierany jako instytucja, która ludziom tylko coś nakazuje i zakazuje, a dla siebie żąda praw i przywilejów, ale żeby ludzi przekonywał dając świadectwo Ewangelii.

Ojcze Święty, jeśli w tym moim liście coś Ojca Świętego zabolało, to najserdeczniej przepraszam i łączę wyrazy najgłębszej czci.

Jerzy Turowicz

Kraków, 19 lutego 1993 r.

9. Jan Paweł II do Jerzego Turowicza

Drogi Panie Redaktorze!

Bardzo dziękuję za list z 19 lutego Jeśli chodzi o ,,miłość Kościoła" - Panie Jerzy - gdybym nie wiedział o tym, jak Pan miłuje Kościół, nie odważyłbym się napisać tego, co poprzednio napisałem. Wiem o tym i jestem o tym przekonany na podstawie długiego doświadczenia, że Pan miłuje Kościół i pragnie służyć jego posłannictwu. To, co zaczęło się w Krakowie wraz z powstaniem ,,Tygodnika Powszechnego" zaraz po wojnie, świadczy o tym.

Jeżeli napisałem tak, jak napisałem, to nie, by sprawić Panu przykrość, ale - no po prostu dlatego, że ja sam czuję się związany z tym tygodnikowym dziedzictwem. Miałem w nim jakąś ,,cząstkę" nie tylko jako piszący, ale także jako Wasz Biskup. I zapewne, nie tylko ja miałem jakąś ,,cząstkę" w "Tygodniku", ale i on miał swą ,,cząstkę" we mnie, w mojej drodze, w moim powołaniu. Pamiętam, jak Pan przeżywał wydarzenie z 16 października 1978 r. Cóż? Ja nie chcę tego utracić. Staram się jakoś być wierny ,,przymierzu", którym się związałem.

List Pański jest długi i szczegółowy. Jest też krytyczny w stosunku do Kościoła, zwłaszcza w obecnej polskiej sytuacji. Trudno mi tutaj zabierać głos, choć sytuacją Kościoła w Polsce jestem oczywiście głęboko przejęty. Czytając Pański list, pomyślałem, że byłoby dla mnie bardzo dobrze, gdybym mógł z Panem porozmawiać na ten temat tak, jak to dawniej nieraz bywało w Krakowie, a potem w Rzymie, (ostatni raz podczas Synodu "Europejskiego"). Byłbym wdzięczny za odwiedziny.

Dla Kościoła krytyka może być potrzebna i konstruktywna, zwłaszcza jeśli płynie z miłości. Wiadomo przy tym, że "miłość cierpliwa jest i łaskawa". Drogi Panie Redaktorze! Proszę przyjąć tę moją odpowiedź i wyrazy pamięci w codziennej modlitwie, również dla Pani Anny, Rodziny i Środowiska.

Jan Paweł II, Papież

Watykan, 8 marca 1993 r.

Ps. I tak to przyszło nam obchodzić to szczególne osiemdziesięciolecie. Cieszę się, że Jubilat krzepki.

10. Jan Paweł II do Jerzego Turowicza

Szanowny Panie Redaktorze!

Bardzo serdecznie dziękuję za odwiedziny Państwa (wraz z P. Anną), za możliwość porozmawiania o sprawach, ale przede wszyskim za spotkanie z Osobami.

Drugi Pański list (z 24 VI) - po wyborze Ks. Adama na Urząd Generalnego Przełożonego marianów - dotyczy zarazem sprawy ważnej dla "Tygodnika Powszechnego". Ufam, że Kardynał Franciszek znajdzie następcę, choć rozumiem, że nie jest to zadanie łatwe.

Napisałem kiedyś do Pana Redaktora, że mam swój udział w historii "Tygodnika" - "i nie chciałbym tego stracić". Pan wie również, że chociaż 15 lat odłączyło mnie od całej krakowskiej "pracowni przeznaczeń" ("Brat naszego Boga"), to przecież w jakiś sposób w niej trwam. I bardzo mi leży na sercu przyszłość tego właśnie tygodnika jako pisma "katolicko-społecznego".

Ponawiam życzenia, ażeby 80. owocowała, zarówno gdy chodzi o zdrowie, jak i siły ducha.

Życzę błogosławieństwa Bożego dla Pana i Małżonki

Jan Paweł II, Papież

Watykan, 4 lipca 1993 r.

11. Jerzy Turowicz do papieża Jana Pawła II

Bardzo Drogi Ojcze Święty,

Pragnę najserdeczniej podziękować za tak cenny dla nas list, który Ojciec Święty zechciał skierować na moje ręce z okazji 50-lecia "Tygodnika". Gdy otrzymałem list, nie miałem wątpliwości, że jest on przeznaczony do publikacji, ale oczywiście wiedziałem, że nie możemy go drukować bez wyraźnej zgody Ojca Świętego. Gdy od Księdza Stanisława dowiedziałem się, że mamy to uzgodnić z naszym Kardynałem, było także dla mnie zrozumiałe, że Ojciec Święty nie chce, by publikacja miała miejsce - że tak powiem - ponad głową czy też za plecami Księdza Kardynała Franciszka. Zgodę tę uzyskałem, acz - przyznaję - nie bez trudności...

Niezależnie od samej wartości listu Ojca Świętego dla nas, jego szczególne znaczenie polegało na tym, że, z okazji naszego jubileuszu otrzymaliśmy bardzo liczne życzenia, gratulacje i wyrazy uznania niemal ze wszystkich stron, poczynając od Prezydenta RP i premiera, od polityków, naukowców, intelektualistów i artystów, z kraju i z zagranicy, z wyjątkiem... Kościoła. Nie muszę mówić, jak bardzo było to dla nas bolesne i krzywdzące, zważywszy na to, że przez pół wieku, z najlepszą dobrą wolą, staraliśmy się przede wszystkim służyć Kościołowi. A wiadomo zapewne Ojcu Świętemu, że w ostatnich czasach (po dziś dzień) ,,Tygodnik" jest bardzo często przedmiotem brutalnych ataków, wewnątrz wspólnoty katolickiej. Niejednokrotnie odzywały się publiczne głosy twierdzące, że ,,Tygodnik Powszechny" nie jest pismem katolickim. Nikt nigdy nie brał nas w obronę, musieliśmy się bronić sami. Milczenie ze strony Kościoła z okazji naszego 50-lecia zdawało się przyznawać rację tym oskarżeniom. List Ojca Świętego pomaga nam te oskarżenia odrzucać.

Krytyczne uwagi Ojca Świętego na temat linii ,,Tygodnika" po roku 1989 przyjmujemy z należną pokorą i skruchą, niewątpliwie bowiem nieraz popełnialiśmy błędy. Ale - niech mi wolno będzie powiedzieć, że jeśli Kościół, rozumiem: Polski Kościół, czuł się - jak mówi Ojciec Święty - ,,nie dosyć przez nas miłowany", to nie musi to oznaczać, że myśmy ten Kościół nie dosyć miłowali! A - po wtóre - obraz obecnej sytuacji Kościoła w Polsce, jaki wynika z relacji osób, które Ojca Świętego odwiedzają, w tym i Księży i Biskupów - w moim przekonaniu - dość znacznie odbiega od rzeczywistości.

Wyjaśnienie tych spraw wymagałoby dłuższej rozmowy, a nie wiem, czy nadarzy się do niej okazja. Jak na razie nie wiem, czy i kiedy przyjadę do Rzymu, a zapewne i Ojcu Świętemu nie byłoby łatwo poświęcić mi więcej czasu. Dlatego też pragnę napisać do Ojca Świętego obszerniejszy list na te tematy. Ale nie uczynię tego w najbliższym czasie, wszak nie chodzi tu o "załatwienie" czegokolowiek, tylko o przedstawienie, jak my, ja i moi koledzy, i przyjaciele, widzimy obecną sytuację Kościoła w Polsce.

Jeszcze jedno. W tym samym numerze ,,Tygodnika", w którym publikowaliśmy list Ojca Świętego, ukazał się mój artykuł ,,Dobro i zło w Kościele". Nie chciałbym, by Ojciec Święty przypuszczał, że ten artykuł to jakaś "odpowiedź" na list Ojca Świętego. Artykuł ten od dłuższego czasu zamierzałem napisać i napisałem go, zanim jeszcze otrzymałem list Ojca Świętego.

Ojcze Święty, raz jeszcze za list najserdeczniej dziękuję i łączę wyrazy najgłębszej czci.

Jerzy Turowicz

Kraków, 20 maja 1995 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2006