Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tropienie schizmatyków przypomina czasy Inkwizycji, która dziś jest na cenzurowanym. Nie ulega natomiast wątpliwości, że sama schizma jest czymś negatywnym. Według Kodeksu Prawa Kanonicznego jest to "odmowa uznania zwierzchnictwa Biskupa Rzymskiego lub utrzymywania wspólnoty z członkami Kościoła, uznającymi to zwierzchnictwo" (KPK 751). W dobie wzmożonych wysiłków ekumenicznych osłabianie jedności Kościoła uznać należy za wielką krzywdę wyrządzaną wszystkim wyznawcom Chrystusa.
Z lektury "Tygodnika Powszechnego" można wysnuć wniosek, że obecnie mamy do czynienia z taką sytuacją: informację o istnieniu schizmy w Kościele znajdujemy w artykule ks. Jacka Prusaka SJ pt. "Milcząca schizma" ("TP" nr 29/08), opublikowanego z okazji 40. rocznicy wydania encykliki "Humanae vitae". Niepokój i zdziwienie budzi to, że - jak zdaje się wynikać z treści artykułu - miałaby ona być dziełem samego Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. Czy rzeczywiście mamy do czynienia ze schizmą i gdzie jest jej źródło?
Źródło podziałów
Najpierw trzeba zauważyć, że "znaczące podziały, które wprowadziło do Kościoła papieskie nauczanie", to jeszcze nie schizma. Chodzi tu o nauczanie zawarte we wspomnianej encyklice. Nauka tej i każdej innej encykliki powinna być z przekonaniem przyjęta i uznana przez wierzących (firmiter amplectenda ac retinenda), zgodnie z określeniem użytym w motu proprio "Ad tuendam fidem" Jana Pawła II z 18 maja 1998 r. Taka postawa wierzących wynika stąd, że przekazują one prawdę w sposób konieczny związaną z objawieniem Bożym (veritas necessario conexa cum divina revelatione).
Dlatego poddawanie w wątpliwość nauki papieskiej może być zakwalifikowane jako bliskie herezji, a nie jako schizma. Taki brak osobistego przekonania, upowszechnianie go i budzenie wątpliwości u tych, którzy to przekonanie mają, jest nie tylko zwykłym błędem teologicznym, ale także źródłem podziałów. Podobne błędy w kwestiach wiary i moralności wielokrotnie już miały miejsce i dały początek licznym herezjom.
Podziały z powodu radykalizmu nauki katolickiej nie są niczym nowym: ich świadectwo mamy już w Ewangelii (J 6, 67). Pojawienie się tych podziałów powinno jednak inspirować do wyjaśniania nauki Kościoła i do jej obrony, w tym przypadku nauki o antykoncepcji, a nie do umacniania opozycji w stosunku do niej...
Źródło podziałów i schizm w Kościele trafnie określił, jak się wydaje, już Orygenes (zm. ok. 254 r.), mówiąc, że "gdzie jest grzech, tam zjawia się wielość, tam schizma, tam herezja, tam niezgoda. Gdzie natomiast jest cnota, tam jest jedność, tam wspólnota, która sprawia, że wszyscy wierzący mają jedno ciało i jedną duszę"(Orygenes, "Homiliae in Ezechielem" 9, 1). Katechizm Kościoła Katolickiego przytacza to zdanie, mówiąc o ranach zadawanych Kościołowi, którymi są herezja, apostazja i schizma (KKK 817). Kontestacja papieskiej nauki przez omawianą publikację "Tygodnika Powszechnego" kwalifikuje się do takiej oceny.
Jej kryterium ostatecznie jest nauczanie Soboru Watykańskiego II zawarte w Konstytucji dogmatycznej o Kościele "Lumen gentium", gdzie czytamy: "trzeba (...) do orzeczeń przez niego [Biskupa Rzymu] wypowiedzianych stosować się szczerze (sincere adhaereatur), zgodnie z jego myślą i wolą, która ujawnia się szczególnie przez charakter dokumentów..." (KK 25a). Podważanie jego nauki w kwestiach moralności, i to przy użyciu argumentów socjologicznych (!), prowadzi do pogłębiania podziałów i ujawnia nieszczerość zwolenników takiej argumentacji. Jeśli więc faktycznie istnieje jakaś milcząca schizma w Kościele (polskim) w związku z nauką o antykoncepcji, to rodzi się pytanie, czy aby jej promotorami nie są ci wszyscy, którzy nie chcą "stosować się szczerze" do nauki Kościoła?
Tu nie miejsce na socjologię
Krytyczną ocenę wspomnianego artykułu nakazuje więc istnienie błędu teologicznego, który polega na zastosowaniu wspomnianej argumentacji socjologicznej. Wprawdzie ks. Prusak przyznaje, że "statystyki nie są źródłem sądów etycznych, ale mówią coś o ludziach...". Mimo to jednak w zakończeniu artykułu nie powstrzymuje się od sugestii: "Jeśli tak wygląda recepcja »Humane vitae«, to czy nie jest to znak dla Kościoła rozumianego jako cały Lud Boży, że doświadczenie większości świeckich powinno być uznane za oznakę rozwoju doktryny o antykoncepcji?".
Zatem, jeśli kryterium obowiązywalności jakiejś normy moralnej ma być stopień jej "recepcji", to w takim razie na podstawie przywołanego doświadczenia świeckich powinno być poddane rewizji pierwsze przykazanie kościelne, nie mówiąc już o ósmym czy dziewiątym przykazaniu Bożym. Jest oczywiste, że statystyki mówią o problemach ludzi, tylko że ich rozwiązaniem nie jest zredukowanie wymogów moralnych. To tak jakby ktoś chciał rozwiązać problem zanieczyszczenia powietrza w Krakowie, zmieniając dopuszczalne normy stężenia pyłów. Szkoda, że czasopismo takie jak "Tygodnik Powszechny" wybrało ten właśnie sposób niesienia "pomocy" ludziom, sposób, który zresztą jest na rękę koncernom produkującym środki antykoncepcyjne...
Błąd wieloznaczności
Lektura omawianego tekstu rodzi poważne wątpliwości nie tylko co do jego poprawności teologicznej, ale także - i to jest równie niepokojące - co do jego poprawności logicznej. W artykule ks. Prusaka jest fragment zatytułowany "W grę wchodzi rozum", co zdaje się sugerować, że Autor wysoko sobie ceni argumentację rozumową. Tymczasem zdumienie ogarnia, gdy się analizuje rozumowania mające dowodzić poprawności przyjętego stanowiska.
W zakończeniu wspomnianego fragmentu Autor parafrazuje naukę "Lumen gentium", stwierdzając, że "tylko cały Kościół zachowany w jedności wiary jest uchroniony od błędu". Na dowód, że cały Kościół nie przyjmuje "Humanae vitae", przytoczone zostały dane statystyczne z Ameryki. Według nich większość katolickich kobiet w Ameryce (76,5 proc., dane z 1980 r.!) "stosuje jakieś metody regulacji poczęć, a 94 proc. z nich środki potępione przez Pawła VI". Z tych danych wynika zatem, że 81 proc. katolickich kobiet amerykańskich stosuje środki potępione przez Kościół...
Po pierwsze, większość (nawet 80 proc.) to nie wszystkie kobiety, a poza tym należałoby pamiętać, że w Kościele amerykańskim są też mężczyźni, których opinie również wypadałoby uwzględnić, skoro mowa o całym Kościele! Po wtóre, co z kobietami Afryki czy Azji: czyżby ich opinia nie była godna uwagi? Aż dziw bierze, że w "Tygodniku" uważającym się za reprezentanta elity intelektualnej katolików dopuszcza się tak podstawowy błąd logiczny, który nazywany jest błędem wieloznaczności terminów (większość to nie całość!). Niestety, analogiczne rozumowania można spotkać wszędzie tam, gdzie próbuje się "zmiękczać" stanowisko Kościoła w kwestiach moralnych.
Poza tym warto zwrócić uwagę na redukcjonistyczny charakter takiego rozumowania: bierze się pod uwagę tylko te dane statystyczne, które potwierdzają z góry przyjętą tezę, pomijając inne. Dlaczego np. nie są brane pod uwagę statystyki demograficzne i wpływ antykoncepcji (i aborcji) na przyrost naturalny?
Intelektualna manipulacja
Podobny błąd wieloznaczności pojęć zawarty jest w opublikowanym w tym samym numerze "TP" artykule "Małżeńska intymność". Artur Sporniak pisze o "dziwnej psychologicznie sytuacji" w związku z podejmowaniem przez małżonków współżycia w okresie niepłodności. W swoim dość skomplikowanym wywodzie Sporniak zdaje się sugerować, że na podstawie "dynamicznej struktury seksualnego działania" małżonkowie nie powinni podejmować współżycia w okresie bezpłodnym, ponieważ "aspekt psychologiczny aktu ludzkiego jest ważniejszy od jego aspektu fizycznego". Dzięki temu uniknęliby "dziwnej psychologicznie sytuacji przy korzystaniu z okresów niepłodnych: chcemy począć (podejmujemy akt), a zarazem nie chcemy (podejmujemy go w specjalny sposób)".
Błąd wieloznaczności pojęć polega tu na pomieszaniu postawy trwałego wykluczenia potomstwa z wolą uniknięcia przekazania życia w konkretnym akcie współżycia. Krytykowane rozumowanie jest przykładem intelektualnej manipulacji, która jest w stanie nie tylko udowodnić każdą tezę, ale - co gorsza - poddać w wątpliwość wartość jakiegokolwiek rozumowania.
Oprócz wspomnianych zastrzeżeń trudno nie wspomnieć jeszcze o "napiętnowaniu" pewnego mitu. Chodzi mianowicie o mit mówiący o "rozwiązłych, bo bezdzietnych małżeństwach". Kto taki mit popularyzuje? Muszę wyznać, że właśnie od "Tygodnika" po raz pierwszy dowiaduję się o jego istnieniu. Dziwne, bo przecież wiadomo, że przyczyny bezdzietności mogą być bardzo ró żne... Z pewnością szerzenie takiego mitu jest ze wszech miar krzywdzące dla wielu małżeństw, a szczególnie dla tych, które szczerze pragną mieć dzieci.
***
Te i inne braki omawianych tekstów rodzą natarczywe pytanie: jaka powinna być rola czasopisma katolickiego, nowoczesnego i ambitnego? W moim osobistym przekonaniu nie jest nią uporczywe poszukiwanie argumentów wzmacniających tezy przeciwników ideologicznych Kościoła.
W tym kontekście koniecznie trzeba przypomnieć naukę Soboru Watykańskiego II na temat środków społecznego przekazywania myśli, apelującego o to, aby "wszyscy, którzy ich używają, znali zasady porządku moralnego i ściśle je w tej dziedzinie wcielali w życie" (DSP 4), ponieważ ich "głównym celem ma być rozpowszechnianie i obrona prawdy oraz troska o chrześcijańskie wychowanie ludzkiej społeczności" (DSP 17).
Zatem właśnie szczera troska o prawdę i chrześcijańskie wychowanie może skutecznie przeciwdziałać różnym tendencjom schizmatyckim i odśrodkowym w Kościele. Ciągle więc aktualne pozostaje wezwanie św. Pawła: "upominam was, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni, i by nie było wśród was rozłamów; byście byli jednego ducha i jednej myśli" (1 Kor 1, 10).
Ks. dr hab. Jan D. Szczurek jest wykładowcą teologii dogmatycznej na Wydziale Teologicznym Papieskiej Akademii Teologicznej.
Za tydzień odpowiedź Jacka Prusaka SJ