Mentalność na odwyku

Jarosław Gowin w tekście Cywilizacja na odwyku (TP nr 18/04) postawił tezę, że książka Wiktora Osiatyńskiego Rehab traktuje o problemach, z jakimi boryka się - świadomie bądź nie - każdy człowiek, nie tylko alkoholik. Judeochrześcijaństwo tworzy bowiem wizję człowieka głęboko uzależnionego - nie tylko od grzechu czy słabości. Myśl ta przewija się przez całą Biblię.

06.06.2004

Czyta się kilka minut

Oczywiście w wielu przypadkach zależność ta - mówiąc inaczej: niewola - przyjmuje postać bardzo jaskrawą (alkoholizm, erotomania, narkotyki, pracoholizm, chorobliwe przywiązanie do rodziny, pieniędzy, rozrywki, religii czy lekarstw). W gruncie rzeczy jednak każdy tkwi w jakiejś niewoli, często o tym nie wiedząc. Myślę, że Osiatyński bez problemu zgodzi się z poszerzającą interpretacją Gowina: “opis wieloletnich zmagań z chorobą prowokuje czytelnika (także niepijącego) do postawienia szeregu podstawowych pytań na temat samego siebie, własnych stref mroku i współczesnej cywilizacji".

Szaty starego człowieka

Nie ulega wątpliwości, że owe “strefy mroku" kryją sprawy, których się lękamy i dlatego nie chcemy ich wydobyć na światło dzienne. Dlaczego boimy się ujawniać nasze złe uczynki, myśli, słabości? Zapewne dlatego, że mamy głęboką intuicję, iż są one faktycznie “złe" i, co najważniejsze, że gdybyśmy je ujawnili, nie bylibyśmy akceptowani przez świat - czyli przez innych. W naszej cywilizacji, choć nazywamy ją judeochrześcijańską, nie akceptuje się zła, a przede wszystkim słabości. A jednak Jezus mówi: “Prawda was wyzwoli". Zarówno współczesne terapie psychologiczne, jak i metoda stosowana przez Anonimowych Alkoholików, słusznie więc twierdzą, że dla mojego osobistego uleczenia (chorzy jesteśmy wszyscy!) niezbędne jest ujawnienie prawdy o mnie samym: o czynach, zaniechaniach, osądach, skłonnościach, niemożnościach, o wszystkim, co stanowi o kruchości ludzkiej natury. W gruncie rzeczy skrywanie tego niszczy mnie, trzyma w więzieniu, gdzie nie mogę swobodnie oddychać. Szczerość wyznawania prawdy o sobie - to warunek długofalowego leczenia.

Warunkiem uzdrowienia jest zatem zobaczenie siebie takiego, jakim jestem naprawdę: żyjącym w lęku, gotowym na wszystko, by nie dać się zniszczyć światu i innym ludziom. Logika AA jest na tym etapie podobna do logiki judeochrześcijańskiej: odważyć się na prawdę o sobie. Ojcowie Kościoła mówią o potrzebie rozebrania się z szat “starego człowieka", w którego centrum jest on sam ze swoją mentalnością: poglądami, myśleniem, pragnieniami i wolą. Problem w tym, że każdy ma skłonność do przywdziewania masek, byle tylko nie ukazała się prawda o jego wnętrzu. Stąd powszechna dzisiaj niechęć do przyznawania się do winy. Nie tylko więzienia pełne są “niewinnych", jak mówi o sobie większość osadzonych. W życiu publicznym jest podobnie, w relacjach towarzyskich, w domu i pracy również.

Spotkanie z moimi ułomnościami, rozebranie się z fikcji mniemań o sobie, stawia mnie w sytuacji kruchości. Jarosław Gowin formułuje właściwą diagnozę współczesnej cywilizacji: “chora na uzależnienie od konsumpcji, na strach przed cierpieniem; niezdolna, by przyjąć prawdę, że życie codzienne to wędrówka po wąskiej grani, z której w każdej chwili obsunąć się możemy w przepaść". Wyraża przy tym poważną wątpliwość co do możliwości przeniesienia metody leczenia stosowanej wśród anonimowych alkoholików na wszelkie uzależnienia duchowe, psychiczne, cywilizacyjne. Pisze: “Metoda AA wymaga ciągłego nakierowania uwagi na siebie, warunkiem powodzenia kuracji jest to, by pacjent zaczął chcieć się wyleczyć dla siebie, a nie dla innych, nawet najbardziej ukochanych... Czy lekiem na zło lub słabość może być najlepiej nawet przemyślana terapia? Czy nie powinniśmy raczej żyć dla innych, a nie dla siebie?".

Duch w glinianym naczyniu

W tym miejscu nie ma między nami zgody. To prawda, że żadna terapia nie uleczy owej głębokiej choroby duszy człowieka; choroby, która zawsze toczy ludzką naturę. To prawda, że przerażający i bez przyszłości jest moment, w którym pacjent staje obnażony, w istocie nie wiedząc, co dalej robić, co najwyżej usiłując podejmować rozmaite wysiłki utrzymania równowagi jak na pękającym lodzie. Kozetka psychoterapeuty z pewnością nie jest miejscem dalszego leczenia. Zostawić jednak człowieka odartego z iluzji i dotychczasowych sposobów radzenia sobie w życiu, nie dając mu nic na dalszą drogę albo, co gorzej, zalecając konkretny sposób postępowania - oznacza, wobec jego ograniczeń i słabości, skazać go na śmierć.

Owszem: metoda AA zawsze odwołuje się do wyższych mocy, jakiegoś boga, ręki na niebie itp. Jest to dość enigmatyczne, mało konkretne, nie wskazujące realnej mocy, na której istota ludzka mogłaby teraz się oprzeć. Tu Gowin ma niewątpliwą rację. Jednak wydaje się, że Autor kwestionuje sam kierunek drogi prowadzącej do prawdy o sobie. Świadczy o tym proponowana terapia: wrócić do klasycznych cnót antycznych i chrześcijańskich. “Być silnym, odważnym, rozumnym, wiernym, pokornym. I kochać". Jakże człowiek, który nie jest świadom swej kruchości, może postanowić, że naraz będzie żył nowym życiem, pełen sił do wierności, uczciwości, rozumnie, wiernie i w dodatku pokornie? Jak miałby się zmienić nie doświadczając do końca własnej słabości? Jak miałby kształtować owe cnoty, kiedy całe jego “ja" skłania się ku “niecnotom", a nawet jeśli gdzieś w głębi kołacze mu myśl, że chciałby inaczej, to jest to jakaś bajka, piękny i nieosiągalny ideał? Mam wrażenie, że Autor “Cywilizacji na odwyku" proponuje mimowolnie moralistyczny (konserwatywny bądź harcerski) ogląd świata i człowieka. A przecież wcześniej - jakby akceptując - cytuje Osiatyńskiego, który stwierdza, że “jego (anonimowego alkoholika W.) wgląd w siebie jest całkowicie zablokowany przez moralizm, poczucie mocy oraz skłonność do intelektualizowania".

Obawa, że odwrócenie obowiązującej w świecie hierarchii wartości usankcjonuje naturalną skłonność człowieka do słabości, bezradności i, co ważne, bierności, byłaby zasadna, gdyby nie fakt, że w judeochrześcijańskiej wizji człowieka ów etap “rozbierania się" jest tylko początkiem. Dopiero bowiem w nagości (“Adamie, gdzie jesteś? Kto ci powiedział, że jesteś nagi?") mogę spotkać się z Bogiem, który - i tylko On - ma moc zmieniać moje życie. Fakt, że Jezus Chrystus najpierw odbył drogę do czeluści, gdzie tkwią źródła ludzkiego lęku i rozpaczy, że źródło to zniszczył zmartwychwstając i jest dziś źródłem nowej mocy dla kruchego człowieka, całkowicie zmienia perspektywę. Dlatego przepowiadanie Jego Paschy, przejścia ze śmierci do życia, jest niezbędnym i koniecznym warunkiem permanentnej przemiany życia pojedynczej osoby. Głoszenie mocy i obecności Boga na każdym etapie “leczenia" stanowi gwarancję sensu drogi kenozy, wyniszczenia, stawania w prawdzie. Tylko dlatego, że Ktoś potężny tę drogę już przetarł, bo sam nie potrafiłbym nawet na nią wkroczyć.

Zarazem nie ma innej drogi do stawania się człowiekiem, czyli stopniowego i bardzo powolnego odzyskiwania Bożego obrazu i podobieństwa we mnie. Św. Paweł mówi: “Skarb ten nosimy w naczyniach glinianych". Tym skarbem jest Duch zmartwychwstałego Jezusa, który udzielany jest za darmo, bez żadnego wkładu czy wysiłku z mojej strony. Na tym właśnie polega różnica między najrozmaitszymi terapiami a chrześcijańską czy judeochrześcijańską drogą nawrócenia. Bóg daje wszystko, ja sam mogę tylko zgodzić się na przyjęcie tego, co On chce i może mi dać. Do tej świadomości Kościół dojrzewał przez wieki, by w końcu porozumieć się z protestantami w sprawie nauki o usprawiedliwieniu. Autorem dobra i dobrych uczynków jest Bóg, nie człowiek.

Prawda ta staje się jaskrawo widoczna w tym, co stanowi esencję chrześcijaństwa: w miłości do nieprzyjaciół. Żyć dla innych - do czego wzywa Gowin - to żyć dla nieprzyjaciół. Człowiek tak żyć nie jest w stanie. Inny to nie ja, bowiem drugi człowiek ma zawsze własne ego, które wcześniej czy później zderzy się z moim. Tę miłość ma tylko Bóg, który kocha także wtedy, gdy się Go zapieram, gdy czynię zło. W ten sposób nie kocha nikt na świecie. Wszędzie, gdzie pojawia się ta nieludzka, a przecież najgłębiej człowiecza miłość, będąca zaprzeczeniem ludzkiego rozumowania i działania, jest ona przejawem Bożej mocy, nie zaś możliwości człowieka i jego cnót. Naczyniem glinianym jest moje egoistyczne ja, które aż do śmierci próbuje Boga zastąpić, wyręczyć, poprawić.

Biadać nad stanem cywilizacji i ludzkimi skłonnościami można, ale nie po to, by wzywać do podjęcia wysiłku na rzecz zmiany ludzkiej natury; nie po to, by polegać na klasykach, o których zdecydowana większość ludzkości, także Europejczyków, nigdy nie słyszała. Nie bez powodu czytamy w Piśmie, że na imię Jezusa zegnie się wszelka moc zła i wszelka istota. Podobnie jak poprzestanie na metodzie AA, tak poruszanie się w sferze filozofii i moralności nie przyniesie zmiany życia w kierunku wieczności. A przecież tego właśnie każdy w swym wnętrzu pragnie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2004