Listy z numeru 15/08

Dlaczego nie chcę pić Coca-Coli i biegać w adidasach

Droga Redakcjo Tygodnika Powszechnego,

na przełomie marca i kwietnia br. w przynajmniej 11 tytułach dzienników i tygodników ukazało się ogłoszenie: "Nie będziemy kupować Coca-Coli i butów Adidasa, jeżeli nie wycofają się ze sponsorowania Olimpiady w Chinach" podpisane przez 37 osób. Ponieważ ogłoszenie to spotkało się z reakcją zarówno firmy Adidas jak i Coca-Coli, które podważają sens naszej deklaracji, chciałbym napisać kilka zdań o powodach podpisania przeze mnie tego ogłoszenia.

Trudno mieć chyba wątpliwości, że wybór organizatorów Olimpiady odbywa się nie tyle w celu propagowania idei Karty Olimpijskiej, ile w interesie zdobywania nowych rynków przez sponsorów ruchu olimpijskiego. Nie byłoby może w tym nic złego, gdyby koncerny międzynarodowe wykładające fundusze na organizacje zawodów przejmowały się głoszonymi często na różnych forach zasadami "społecznej odpowiedzialności biznesu".

Kiedy w 2001 roku ogłoszone zostało, że Chiny będą organizatorem Olimpiady w 2008 roku, różni przedstawiciele MKOl deklarowali, że oznacza to, iż standardy poszanowania praw człowieka w Chinach mają się poprawić. Być może byłby to wspaniały projekt - powiązania zgody na organizacje Olimpiady z prawami człowieka - gdyby wyszedł. Niestety nie wyszedł, o czym naocznie przekonaliśmy się przy okazji ostatnich wydarzeń w Tybecie.

Być może jest za późno na odwoływanie Olimpiady. Być może nie ma powodu, by karać sportowców za błędne decyzje podjęte bez ich udziału. Ale z całą pewnością nie ma powodu, aby festiwal chińskiej propagandy był współfinansowany przez międzynarodowe koncerny tylko dlatego, że poszukują nowych rynków zbytu. A koncerny te nie biorą pieniędzy z niczego. Są to pieniądze konsumentów, którzy w dobrej wierze kupują napoje Coca-­Coli, buty Adidasa, hamburgery McDonald’sa czy telewizory Panasonica. Pomyślałem sobie, że nie chcę w tym brać udziału i stąd mój podpis pod deklaracją.

W oświadczeniu firmy Adidas przeczytałem, że "podejmuje bezpośrednie inicjatywy wszędzie tam, gdzie aktywność firmy oraz jej dostawców oddziałuje na ludzi i społeczności lokalne". Przedstawiciel Coca-Coli mówił w radiu TOK FM, że "nie wierzymy w bojkot jako środek rozwiązywania problemów...". Chciałbym więc zapytać publicznie przedstawicieli tych społecznie odpowiedzialnych firm: czy gdyby okazało się, że w sponsorowanym przez którąś z nich domu dziecka podopieczni zmuszani są do niewolniczej pracy, to jak długo podtrzymywałaby pomoc dla tego domu i czy nie żądałaby zmiany dyrektora? Różnica pomiędzy takim domem dziecka a całymi Chinami jest tylko kwestią skali stosowanej przemocy.

Z wyrazami szacunku

Piotr Niemczyk

"TP" 13/08

W 13. numerze "TP" zamieściliśmy blok tekstów komentujących kampanię promocyjną firmy House. Oburzenie części odbiorców wywołało mieszanie motywów religijnych i seksualnych. Poniżej odpowiedź autorów strategii promocyjnej.

Nasz kierunek jest właściwy

W związku z kontrowersjami, jakie pojawiły się w percepcji kampanii "Virginity", chcielibyśmy złożyć wyjaśnienia dotyczące naszych działań oraz oświadczyć, że nie było naszym celem ośmieszenie idei dziewictwa ani urażenie niczyich uczuć, w szczególności religijnych.

Marka House zwraca się do ludzi młodych - w tym przypadku w wieku 19-25 lat - i komunikuje bliskie im wartości: odwagę, poczucie humoru, otwartość na dialog. Dlatego też

w kampaniach wizerunkowych pragniemy poruszać tematy, które są ważne dla młodego pokolenia, ale często rodzą kontrowersje. Chcemy w ten sposób zachęcić do dyskusji, której celem jest łamanie kulturowych tabu. Równocześnie podkreślamy, że naszym celem nie jest narzucanie ani promocja żadnego światopoglądu.

Podobnie jak w poprzednich działaniach marki House, w kampanii "Virginity" wykorzystaliśmy kod zrozumiały dla młodych ludzi, w kreacji zaś postanowiliśmy posłużyć się przerysowaniem i niedomówieniem. Dlatego też zdecydowaliśmy się na zastosowanie specyficznej stylizacji modeli i scenografii, tak aby obrazy sprawiały wrażenie odrealnionych. Wszystko to posłużyć miało temu, by odbiorca miał pewność, że prezentowane sceny są rzeczywistością wykreowaną i służą prezentacji idei.

Realizację kampanii poprzedziły badania percepcji przekazu wśród grupy docelowej, które wykazały, że zaprezentowane obrazy były właściwie interpretowane przez respondentów.

W ich opinii kampania prowokowała do dyskusji, zachowywała odpowiedni dystans do rzeczywistości, a co najistotniejsze - nie obrażała uczuć religijnych.

Planując poszczególne etapy kampanii, zdawaliśmy sobie sprawę z faktu, że będzie ona widoczna nie tylko dla młodzieży. Dlatego też osobom spoza naszej grupy docelowej postanowiliśmy zaoferować przekaz ważniejszy. Kampania "Virginity" miała stać się dla nich bodźcem do dyskusji o wartościach przyświecających młodym Polakom, ale również

o trudnych wyborach moralnych, jakim muszą stawiać czoła w naszych czasach - epoce osłabienia wartości tradycyjnych, proponujących rozwiązania trudne do pogodzenia z życiem w liberalnym świecie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że przerysowanie i metafory użyte

w przygotowanych przez nas reklamach mogą wśród ludzi starszych niż nasi odbiorcy budzić kontrowersje, dlatego też postaraliśmy się, by w żadnym momencie nie przekroczyć granic obyczajowych, a oferowany przez nas przekaz nie był dla nikogo obraźliwy. Z tym większym zakłopotaniem odbieramy głosy świadczące o odbiorze reklam niezgodnym z naszymi zamiarami i wartościami przyświecającymi marce House.

Chcielibyśmy z tego powodu wyrazić nasze głębokie ubolewanie i przeprosić wszystkie osoby, które poczuły się urażone. Zapewniamy również, iż z uwagą słuchamy wszystkich głosów krytyki, które szczególnie w perspektywie planowanych działań marki House są dla nas niezwykle istotne.

Wyrazem naszego zrozumienia dla uczuć konsumentów jest fakt, że na prośbę urażonych mieszkańców Krakowa postanowiliśmy zmienić eksponowane plakaty na tzw. citylightach, na ich wersję "ocenzurowaną", w której zakryto elementy mogące budzić kontrowersje.

Kampania zakończona zostanie badaniami, które dadzą obraz tego, jak została ona odebrana przez młodych ludzi. Już teraz jednak stwierdzić możemy, że jej percepcja jest zgodna

z naszymi zamierzeniami. Dowodzą tego liczne głosy poparcia, docierające do nas poprzez stronę www.virginity.pl. Towarzyszą im zapewnienia, że poruszenie tematu dziewictwa jest dla młodzieży niezwykle istotne.

Chcielibyśmy równocześnie podziękować wszystkim, którzy zaangażowali się w dyskusję, którą sprowokowaliśmy. Ich udział utwierdza nas w przekonaniu, iż nasz kierunek komunikacji do młodych ludzi, polegający na poruszaniu ważnych społecznie tematów, jest właściwy.

Z poważaniem

Monika Kapłan-Gerc

Dyrektor Marketingu marki House

Od redakcji:

Widać, że starannie odrobili Państwo lekcje z agresywnego marketingu. Wszystko toczy się zgodnie z planem - najpierw jest prowokacja, robi się szum. Ktoś protestuje, ktoś czuje się obrażony. Akcja zajmuje w świadomości i mediach znacznie więcej miejsca niż zwykłe billboardy. Potem można "ocenzurować" (zainteresowanie akcją zostaje podtrzymane), a na koniec przeprosić i rozesłać oficjalne stanowisko, które w istocie jest częścią akcji promocyjnej. Drukujemy je, by przy tej okazji po raz kolejny powiedzieć, że cała akcja nie służy niczemu więcej niż sprzedaży. Zaś otrzymywane od zachwyconej młodzieży "zapewnienia, że poruszanie tematu dziewictwa jest niezwykle istotne" można traktować równie serio jak przypuszczenia, że reklama rosołu zwraca uwagę na problem skandalicznych warunków, w jakich przetrzymywane są zwierzęta rzeźne.

"TP" 10/08 Poczuć ciężar winy

Dobrze się stało, że Artur Sporniak poruszył problem poczucia braku winy przy rachunku sumienia. Wiele razy to widziałam u siebie i innych - Kościół chce, byśmy byli porządnymi ludźmi, więc jesteśmy porządnymi ludźmi: czego mamy żałować i z czego się spowiadać? Dzieje się tak dlatego, gdyż zatraciliśmy radykalizm Ewangelii. Pierwsze przykazanie, na którym opiera się chrześcijaństwo, nie brzmi przecież - "zachowaj się przyzwoicie". Jak pamiętamy, ono brzmi inaczej.

W Ewangelii św. Mateusza (25, 31-46) padają mocne słowa: "Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny (...) Albowiem łaknąłem, a nie nakarmiliście mnie, pragnąłem, a nie daliście mi pić, byłem (...) nagim, a nie przyodzieliście mnie, chorym i więźniem, a nie nawiedziliście mnie". Chrystus nie oskarża tych ludzi o jakieś wielkie zbrodnie, "tylko" o zaniechanie. Również w przypowieści o bogaczu i Łazarzu nie słyszymy o przestępstwach bogacza. Jego "tylko" nic nie obchodził straszny los drugiego człowieka. Zaniechanie może więc być wielkim grzechem. Jeżeli przyłożymy do naszego życia miarę nie przyzwoitości ( bo "i poganie tak czynią"), lecz miarę Ewangelii, i pomyślimy o tych wszystkich sytuacjach, w których mogliśmy pomóc dużo lub trochę, odwiedzić, zatelefonować, zatroszczyć się, wysłuchać, podzielić się, zaprotestować przeciwko jawnej niesprawiedliwości - to niemal każdy z nas poczuje ciężar swojej winy.

Wanda Paszewska

(Warszawa)

Bałkany: dramat wciąż trwa

Czytając tekst profesora Tadeusza Sławka pt. "Kiedy myśli butwieją", trafnie diagnozujący stan naszej (i nie tylko) polityki, a przy okazji krytycznie opisujący świat mediów, nie można tego nie odnieść do polityki międzynarodowej, w przypadku moich zainteresowań - do Bałkanów. Uwagi profesora Sławka z równą mocą dotyczą nie tylko polityki wewnętrznej, nie tylko wizji własnego państwa, ale także polityki zagranicznej. Nie tak dawno temu wszyscy mówili o Kosowie. Nikt nie pokusił się o próbę rzeczowego przedstawienia stanowiska kosowskich Albańczyków i Serbów. Nikt nie wytłumaczył, o co tak naprawdę konflikt się toczy. Politycy podjęli decyzję - nie znamy jednak jej przesłanek, podstaw. Jak też, w odniesieniu do polityki zagranicznej, nie znamy wizji, o którą upomina się profesor Sławek. Brak wsparcia ekspertów jest niezwykle rażący w przypadku polskiej polityki międzynarodowej. Można odnieść wrażenie, iż politycy podejmują istotne decyzje jak w świecie gry, w telewizyjnym show w typie koła fortuny, gdzie czynnik losowy, przypadkowy, chwilowy łut szczęścia lub porażka odgrywają rolę kluczową, a następnego dnia nic już nie znaczą. Media przynoszą nowe wiadomości, inne tematy, inna tragedia pojawia się na pierwszych stronach gazet - jak teraz bardziej medialna (okropnie to sformułowanie brzmi) sprawa Tybetu. A gdzieś tam w Iraku, Afganistanie, Darfurze czy Kosowie... wciąż rozgrywa się dramat i tragedia zwykłych ludzi. Lecz o tym media, politycy, nikt z nas - ogarniętych nudą - nie pamięta. Tak rozumiana polityka to nie tylko idee i wizje, ale realne życie ludzkie. A o tym nie wolno zapominać. Na to nie wolno się godzić.

Dr Adam F. Kola

Instytut Filologii Słowiańskiej

Uniwersytet Mikołaja Kopernika

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2008