Liczenie z pamięci

Ilu Polaków ratowało Żydów w czasie wojny? Nowe ustalenia pokazują, że ich liczba jest znacznie wyższa niż liczba polskich "Sprawiedliwych wśród narodów świata - to znaczy ok. 6 tys. Polaków, którzy medal ten otrzymali od Yad Vashem. Nie dostało go wielu nań zasługujących. Dlaczego?.

30.10.2007

Czyta się kilka minut

Rośnie ostatnio liczba publikacji poświęconych relacjom polsko-żydowskim podczas wojny. Szczególnie interesujące są najnowsze ustalenia dotyczące "Sprawiedliwych". Tytuł ten, przyznawany od 1963 r. przez Instytut Yad Vashem osobom zasłużonym dla ratowania Żydów, otrzymało dotąd ok. 22 tys. osób. Historyk Gunnar Paulsson, opierając się m.in. na własnych badaniach archiwalnych, doszedł do wniosku, że liczba wszystkich "Sprawiedliwych", gdyby ich czyny były znane, winna sięgać 400 tys. Ilu byłoby wśród nich Polaków? Aby oszacować tę liczbę, trzeba zastanowić się wpierw, jaka część społeczeństwa polskiego miała kontakt z ludnością żydowską szukającą pomocy? I ilu Polaków jej udzieliło?

Liczba Polaków, którzy stanęli w obliczu dylematu, czy narazić siebie i rodzinę na śmierć dla obcego najczęściej człowieka, musiała łączyć się z liczbą Żydów, którzy zdecydowali się na ucieczkę z gett i obozów. Historycy zgadzają się, że inicjatorem wszczęcia akcji pomocy musiała być strona żydowska (choć nie bez wyjątków). Polacy pomagać mogli tym Żydom, którzy pokonując strach i decydując się na zostawienie bliskich wychodzili z gett i zwracali się o pomoc. Ilu ich było? Stosunkowo niewielu, ale nie ze względu na brak odwagi czy "bierność", którą czasem Żydom zarzucano. Był to splot kilku czynników.

Do połowy 1941 r., a w wielu miejscach i dłużej, ryzykowanie kary, z jaką wiązało się przebywanie poza gettami, mogło nie wydawać się konieczne. Bo dopiero od tego momentu, zaczynając od ziem wschodnich (po ataku na ZSRR) i ziem wcielonych do Rzeszy, Niemcy zaczęli systematyczne mordowanie Żydów. Do centralnej Polski akcja dotarła z początkiem 1942 r.

Ucieczka z getta wiązała się z wydatkami. Ci, którzy mieli pieniądze, mogli (jak sądzili) jako tako przetrwać w gettach. Ci zaś, którzy umierali z głodu lub żyli na skraju ubóstwa, nie mogli przekupić policji pilnującej getta i opłacić drogiego mieszkania "po aryjskiej stronie". Poza tym, ludzie chcieli być razem: trudno się dziwić, że wielu nie chciało ratować siebie, a zostawiać najbliższych.

Fakt, że niewielka część Żydów decydowała się na ucieczkę z gett, potwierdzają obliczenia Szmula Krakowskiego, izraelskiego historyka związanego z Yad Vashem. Według jego ustaleń można odnotować ok. 300 tys. ucieczek. Jak to się ma do liczby Polaków, którzy zetknęli się z ludnością żydowską proszącą o wsparcie?

Nechama Tec badając kilkuset ocalonych, stwierdziła, że przynajmniej co drugiemu uratowanemu przynajmniej raz odmówiono pomocy. Nie oznacza to, że co drugi Polak pomocy udzielał. Moim zdaniem, stosunek ten mógł wynosić jeden do dwóch, trzech, a może nawet czterech. Przyjmijmy, że na każdą pozytywną reakcję polską przypadały trzy negatywne. Zatem wobec liczby 300 tys. Żydów, którzy uszli z gett, liczba Polaków, z jakimi się zetknęli, musiała wynosić około miliona. Można więc zakładać, że co najmniej co dwudziesty Polak (wliczając dzieci) zetknął się podczas okupacji z Żydem, który prosił o pomoc: tymczasową, jak sprzedaż czy darowanie żywności, lub stałą, tj. ukrycie.

Do dziś podjęto dwie poważne próby policzenia Polaków, którzy świadomie i bezpośrednio udzielali Żydom pomocy. Teresa Prekerowa w książce o "Żegocie" już blisko 30 lat temu postawiła tezę, że było ich od 160 to 360 tys. osób. Gunnar Paulsson, korzystając ze źródeł izraelskich, doszedł do podobnych wniosków: górną granicę określił na 360 tys., dolną zaś zdecydowanie wyżej, na co najmniej 280 tysięcy.

Kto z tej grupy spełnił wymagania Yad Vashem, czyli pomagał z przyczyn ideowych, a nie ze względu na wynagrodzenie? Trzeba zdecydować się na liczbę między 160 a 360 tysiącami; badania Paulssona, oparte na materiałach nieznanych Prekerowej, były dokładniejsze, można więc przyjąć, że liczba kompromisowa kryje się między 280 a 360 tysiącami. Aby uniknąć posądzenia o jej zawyżanie, przyjmijmy najniższą proponowaną przez Paulssona wartość: 280 tys. Czy potrafimy ocenić, kto spośród nich zasłużył na miano "Sprawiedliwego"? Dokładna odpowiedź nie będzie możliwa już nigdy. Możemy jednak ponownie posłużyć się badaniami Nechamy Tec, która pytała ocalonych. Wyróżniła ona kategorie tzw. płatnych pomocników (paid helpers) i zwykłych pomagających (helpers). Ustaliła, że 16 proc. ratujących (w większości Polaków) ratowało pod warunkiem wynagrodzenia. Spośród pozostałych 84 proc. co dziesiąty przyjmował wynagrodzenie, ale nie ono było warunkiem pomocy.

Zatem grupa tych, którzy uzależniali pomoc od wynagrodzenia, liczyła niecałe 45 tys. Tych, którzy pomagali z innych przyczyn, ale coś za to przyjmowali, było ok. 23 tys. Natomiast ok. 212 tys. Polaków mogło pomagać, nie otrzymując nic w zamian. W gronie 400 tys. "Sprawiedliwych", o których mówił Paulsson, Polacy stanowiliby więc co najmniej połowę. Dlaczego więc Polaków uhonorowanych tytułem "Sprawiedliwego" jest tak mało wobec liczby teoretycznie na to zasługujących?

Po pierwsze, nie wszyscy, którzy pomagali, doczekali końca okupacji. Po drugie, wiele osób zmarło, nim Yad Vashem zaczął nadawać ten tytuł. To istotne w Polsce, gdzie wiele osób było prześladowanych przez komunizm za udział w Państwie Podziemnym. Po trzecie, przez wiele lat o inicjatywie Yad Vashem nie wiedziano szerzej w Europie, zwłaszcza Wschodniej. Zresztą, przez około 40 lat po wojnie nie traktowano w Polsce pomagania Żydom jako czegoś wyjątkowego. Podobnie jak wielu innych czynów, które Niemcy także karali śmiercią (np. pomocy partyzantom czy innym ukrywającym się osobom). Tak naprawdę dopiero w latach 80. wiedza o tytule zaczęła się upowszechniać. Większość uczestników wydarzeń już jednak nie żyła lub była zbyt zniedołężniała, by sprostać formalnościom.

Pewna mieszkanka Zamościa bardzo chciała odznaczenie otrzymać, ale nie wiedziała jak. W liście z 11 kwietnia 1985 r. tak pisała do Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie: "Szanowna Pani, nie odpisywałam tak długo, gdyż w lutym połamałam sobie dwa żebra, nabierając wodę przy studni, która całkiem była zamarznięta lodem, strach było wodę brać. Ten dokument, w którym to wszystko trzeba wymienić, to ja bym musiała przyjechać do Warszawy i ustnie to Pani wszystko podać - żeby to Pani wypełniła - bo ja sama tego nie potrafię zrobić. A może ja bym wysłała Pani pieniądze na drogę, żeby Pani przyjechała do Zamościa, to ja bym była bardzo wdzięczna, a Pani przy okazji by zwiedziła Zamość. Ja bym Panią wszędzie oprowadziła (...)".

Wreszcie, po 1945 r. Polska radykalnie zmieniła kształt i położenie. Po wielu osobach ślad zaginął, wiele zmieniło adresy

i nazwiska. Wiele do kraju nie wróciło, osiadając na Zachodzie czy zostając w ZSRR. Nic dziwnego, że w aktach spraw dotyczących pomocy Żydom często powtarza się informacja, że pomagającego nie udało się odnaleźć.

Poza tym, długo nie było ani w Polsce, ani w Izraelu atmosfery do nadawania Polakom tytułu "Sprawiedliwego". U nas była to na ogół obawa przed antysemickimi reakcjami: wiele osób wręcz obawiało się, że odznaczenie może im zaszkodzić. Bywało, że zasłużeni prosili redakcje gazet, by nie podawać ich danych. W Izraelu zaś, jak się zdaje, nadanie tytułu czasem opóźniano: np. wspomniana mieszkanka Zamościa, mimo niewątpliwych zasług, nie dostała go. Znany jest przypadek kuriera AK Jana Karskiego, któremu Yad Vashem przez osiem lat odmawiał tytułu, a wątpliwości związane były z przynależnością do tak "antysemickiej" organizacji jak AK.

Dziś badanie kwestii pomocy udzielanej Żydom przez Polaków jest nie tylko wspólnym polsko-żydowskim obowiązkiem, ale ma też wymiar moralny: może służyć wskazywaniu szlachetnych postaw. A także być papierkiem lakmusowym pozwalającym ocenić, czy wnioski z cierpień, jakich ludzkość doświadczyła ponad pół wieku temu, są wykorzystywane dla uchronienia przyszłych pokoleń przed ksenofobią.

MARCIN URYNOWICZ jest historykiem, pracuje w Biurze Edukacji Publicznej IPN.jest historykiem, pracuje w Biurze Edukacji Publicznej IPN.

---ramka 549513|strona|---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2007