Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W minionym sezonie byłem na wszystkich premierach operowych i baletowych Opery Wrocławskiej i byłbym niewdzięcznikiem, gdybym chciał w tej beczce miodu, odnaleźć łyżkę dziegciu. Pani Ewa Michnik odzyskuje stracone lata, buduje kanon repertuarowy sceny, uzupełniając go produkcjami nowszymi, jak choćby pięknym "Rajem utraconym" Krzysztofa Pendereckiego w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego.
Oczywiście, mam sporo operowych marzeń, ulubionych śpiewaków, których chciałbym usłyszeć we Wrocławiu, reżyserów, których inscenizacji jeszcze nie oglądałem. To kwestia pieniędzy, ale może uda się kiedyś zaprosić Renée Fleming, Annę Netrebko, Marię Guleghinę, Edytę Gruberovą czy Rumunkę Angelę Gheorghiu. Z męskich głosów czekam na tenorów Roberto Alagnię, Jonasa Kaufmanna, Juana Diego Flóresa i rosyjskiego barytona Dymitra Hvorostovskiego. Nie zapominam o polskich głosach - naszej Aleksandrze Kurzak, której karierę obserwuję od początku, Andrzeju Dobberze, Mariuszu Kwietniu, Piotrze Beczale. Z mistrzów batuty wybrałbym Zubina Mehtę, Jamesa Levine’a, Adama Fischera, Ricardo Mutiego i Walerego Gergieva.
A jeśli o repertuar i reżyserów chodzi to wiele dobrego słyszałem o Robercie Carsenie. Podobno przygotował świetną "Elektrę" w Tokyo. Obejrzałbym chętnie "Ignoranta i szaleńca" Mykietyna w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, "Andrea Chenier" Giordano i "La Boheme" Pucciniego, które przygotował Mariusz Treliński. Nie widziałem "Magdaleny" Prokofiewa, "Ożenku" Musorgskiego i "Il Flamino" Pergolesiego, które w Europie wystawiał Michał Znaniecki. Poza tym myślę jeszcze o "Potępieniu Fausta" Berlioza, "Śnie nocy letniej" Brittena, "Dialogach karmelitanek" Poulenca…
Grzegorz W. Kołodko ( www.kolodko.net ), profesor ekonomii, wicepremier i minister finansów w latach 1994-97 i 2002-03, autor kilkudziesięciu książek, maratończyk, podróżnik, meloman.
Podróżując po świecie - od Sydney i Kyoto przez Wiedeń i Paryż do Nowego Jorku i Los Angeles - często zaglądam do opery i jedno nie ulega wątpliwości - na najwyższym obecnie poziomie stoi opera rosyjska. Znakomici śpiewacy, bardzo dobra orkiestra, oryginalne inscenizacje oraz bliski mi repertuar, obok włoskiej zwłaszcza rosyjska klasyka: dzieła Musorgskiego, Czajkowskiego, Glinki, Rimskiego-Korsakowa, a także bardziej współczesnych Szostakowicza i Prokofiewa. I to zarówno w Teatrze Maryjskim, jak i w moskiewskim Bolszoj. A w operze właśnie ułożenie całości, wszystkich elementów wielkiego operowego dzieła, pociąga mnie najbardziej.
Porównując, jako Polak, nie mam kompleksów, bo naszą operę - Teatr Wielki - jej przyjaciele umiejscowić mogą w drugiej, a wrogowie musza w trzeciej dziesiątce świata. Cieszę się, że gdy byłem wicepremierem-ministrem finansów, udawało się tak ustawiać budżet, by porządnie dofinansować tę instytucję. Bo dobra opera kosztuje. Z zainteresowaniem obserwuję rozmaite eksperymenty i bynajmniej nie wzburza mnie to, co w ostatnich sezonach widziałem w Warszawie. Wręcz odwrotnie. Można przecież wystawiać tradycyjne opery w zupełnie nieortodoksyjnej odsłonie, ale tylko wówczas, gdy treść i forma stanowią całość. Czego natomiast nie akceptuję, to majstrowania przy muzyce.
W skali światowej absolutnie wyróżnia się najwyższej klasy działalność Pani Ewy Michnik w Operze Wrocławskiej. Jej mega-produkcje w Hali Ludowej i w plenerze są znakomitą okazją do popularyzacji sztuki operowej. Szkoda, że nie da sie tego eksportować.
Artykuł Daniela Cichego o ostatnim sezonie operowym: Aida na dachu