Leki stały się nową formą „narodowego picia”

Maria Banaszak, terapeutka uzależnień: Leki psychotropowe przepisywane są ze zbyt dużą łatwością. Ludzie wymieniają się informacjami o tym, który lekarz bez zadawania „zbędnych” pytań szybko przepisze, co tylko się chce.

07.04.2023

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

DOMINIKA TWOREK: Wiele osób stosuje termin „używki” mówiąc o alkoholu, papierosach czy nawet o nielegalnych substancjach. Czy to jest adekwatne, zważając na spustoszenie, jakie sieją one w społeczeństwie?

MARIA BANASZAK: Określenie „używka” faktycznie wydaje się bagatelizujące. Sugeruje, iż mamy do czynienia z czymś niewinnym. Skoro używka, to znaczy, że jest do używania, więc w czym problem?

Powinniśmy mówić „narkotyki”?

Tak. Choć należy poszerzyć ich definicję. Narkotyki powszechnie kojarzą nam się z substancjami nielegalnymi. A to, czy coś jest narkotykiem, nie zależy od tego, czy jest legalne, czy nielegalne, przepisywane przez lekarza, czy nie. To cel, dla którego przyjmujemy daną substancję, czyni z niej narkotyk.

A jednak słowo „narkomania” wciąż przywodzi na myśl przygnębiający obraz heroinisty na dworcu.

Jeśli chodzi o społeczne wyobrażenie na temat tego, jak wygląda osoba uzależniona, utknęliśmy jeszcze w latach 90. Tymczasem dzisiejsze nałogi nie mają nic wspólnego z wizerunkiem z książek „My, dzieci z dworca Zoo” czy „Pamiętnik narkomanki”. Narkomania – kojarzona z osobami z dysfunkcyjnych rodzin, które potocznie nazywa się „patologią”, lub z drugiej strony z artystyczną bohemą, czyli z czymś z zupełnie innego świata niż my, „normalni” ludzie – już dawno się zdezaktualizowała. Uzależnienia naszych czasów dotykają osób wokół nas, dokładnie takich jak my. Wdarły się we wszystkie środowiska, różnice polegają jedynie na rodzajach substancji i wzorach ich używania.

W Polsce szczególnie traktowany jest alkohol. Mimo że badania naukowe pokazują, jak silną jest neurotoksyną, większość ludzi postrzega go zupełnie inaczej niż np. marihuanę.

Alkohol jest wpisany w naszą tożsamość narodową i wiąże się – niezmiennie – z licznymi rytuałami kulturowymi. Nie tylko z celebracją. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że towarzyszy nam w różnych sytuacjach. Mało tego, jest formą lepiszcza społecznego, stanowi pretekst do podejmowania interakcji.

Formą „narodowego picia” stały się dziś różnego rodzaju pigułki.

Leki wdarły się w nasze polskie realia i rzeczywiście stały się „alkoholem” młodego pokolenia. Dziś nie wypada nie znać się na nazwach i działaniach leków. Mamy do czynienia z tendencją do używania psychotropów niezgodnie z ich przeznaczeniem. Co prawda większość leków przeciwdepresyjnych czy przeciwpsychotycznych nie powoduje uzależnienia, ale używanie ich bez potrzeby może poważnie rozregulowywać nasze samopoczucie i funkcjonowanie. Jeszcze bardziej niebezpieczna jest moda na nadużywanie leków z grupy benzodiazepin oraz opioidów – to są bardzo niebezpieczne substancje, szybko i silnie uzależniające. Tymczasem przepisywane są przez ­lekarzy ze stanowczo zbyt dużą łatwością. Ludzie wymieniają się informacjami o tym, który medyk bez zadawania „zbędnych” pytań szybko przepisze, co tylko się chce. Co więcej, można je kupić również na nielegalnych stronach internetowych, bez recepty, tylko drożej.

Ten problem nie dotyczy tylko ­młodzieży.

Leki nadużywane są w dużej mierze również przez ludzi w średnim wieku, tzw. osoby wysokofunkcjonujące: bardzo aktywne zawodowo, pełniące jednocześnie wiele ról społecznych i niedające sobie rady z presją. A także przez starszych, bo lekarze nagminnie przepisują te leki na wszelkiego rodzaju bóle czy problemy ze snem. Ci ludzie najczęściej w ogóle nie zdają sobie sprawy, że to, co robią, jest dla nich niebezpieczne. Uważają na przykład, że mają problemy ze snem, a nie z lekami. Nie rozumieją, że to jest wtórne, bo właśnie dlatego, że biorą leki nasenne, nie są w stanie bez nich spać.

W aptekach dostępne są też różne leki, na które nie potrzeba recepty. Zawierają kodeinę, pseudoefedrynę.

Ich spożywanie jest domeną ludzi młodych. Według polskiego prawa, jednorazowo można kupić jedno opakowanie takich leków. Ale w Polsce apteki są niemal wszędzie, młodzież robi więc obchód, skupuje leki i przyjmuje je w dużych ilościach. Jedna czy dwie tabletki nic złego nam nie zrobią, ale jeżeli kupimy kilka opakowań i – nie daj Boże – pomieszamy je z alkoholem, to zaczyna się robić niebezpiecznie. Wszystko zależy od dawki. Przykładowo z pseudo­efedryny, która w małych ilościach stosowana jest w popularnych lekach na zapalenie zatok, produkuje się również metamfetaminę, bardzo toksyczny i silnie uzależniający narkotyk. A stosowana na kaszel kodeina jest bliską siostrą heroiny. Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, bo co może mieć wspólnego straszna strzykawka z brunatną cieczą i syrop z uśmiechniętym człowiekiem na opakowaniu?

Nawet dilerzy zmienili swój ­asortyment. Kiedyś królowały ­stymulujące proszki czy pigułki ecstasy, teraz niektórzy sprzedają głównie leki.

Zażywane przez nas substancje są odpowiedzią na nasze społeczno-kulturowe potrzeby. W latach 70. i 80. mieliśmy w Polsce siermiężną narkomanię, związaną z siermiężnym komunizmem, kiedy było szaro i buro. Lata 90. to z kolei czas szybkiego, agresywnego kapitalizmu i na tę rzeczywistość trzeba było się załapać, czyli nadążać, przyśpieszać i emanować pewnością – amfetamina fantastycznie się w to wpisywała. Później czasy robiły się coraz szybsze, ale też bardziej „plastikowe” – nastawione na szybki efekt i na ilość bardziej niż jakość. Stąd dopalacze – tanie, kolorowe i ładnie opakowane. Działały błyskawicznie i efektownie. A tak naprawdę były syntetyczną trucizną. Teraz coraz częściej bierzemy leki, przeciwbólowe czy przeciwlękowe.

Leki są wytrychem na nasz lęk?

Lęk wolno płynący, często nawet nieuświadomiony. Ludzie są bardzo niepewni jutra, pod każdym względem: społecznym, politycznym, ekonomicznym czy nawet ekologicznym. W efekcie globalizacji i internetu nastały też czasy koszmarnego relatywizmu. Dziś nie wiadomo, co jest prawdziwe, a co fejkowe; nie ma jasnych wytycznych i ram. A to właśnie punkty odniesienia i ramy pomagały nam budować poczucie bezpieczeństwa i naszą tożsamość. To zabawne, bo wcześniej się przeciw tym ramom buntowaliśmy, walczyliśmy o swoją wolność. Ale ona nie równa się szczęściu. Bez stałych punktów odniesienia i zasad, zamiast szczęścia mamy chaos, podszyty lękiem i niepewnością. Dlatego leki, zwłaszcza benzodiazepinowe, stanowią odpowiedź na te czasy. Błyskawicznie uspokajają i dają uczucie komfortu emocjonalnego. W chwilę wszystko wydaje się wracać na swoje miejsce, znika nasze napięcie i lęk. Pozornie.

Jakie funkcje spełnia dziś odurzanie się młodych? To forma autokreacji i realizacji siebie? Bunt przeciwko kulturze, w której dominuje para­dygmat nieustającej pogoni za sukcesem?

Główną przyczyną początkowych eksperymentów z substancjami psychoaktywnymi jest – obok ciekawości – zaznaczenie swojej tożsamości oraz swojego miejsca w grupie rówieśniczej. Pierwsze grupy heroinistów w Polsce to środowiska inteligenckie – klasyczny przejaw kontestacji, niezgody na reżim, szukania kreatywności. Zażywanie narkotyków jest jednak stare jak historia ludzkości. One kiedyś przynależały do bardzo wybranych grup, związanych z rytuałami albo obrzędami. My – intelektualiści lub szamani – wiemy więcej. Współcześnie odurzanie się również przybiera formę buntu, bycia w kontrze do szarych mas. Teraz mówimy o sytuacji pędu społecznego, wyścigu szczurów, przypisanych ról społecznych; że nie chcę kończyć prawa, wziąć ślubu i urodzić dwójki dzieci, czyli żyć tak, jak oczekuje ode mnie społeczeństwo.

Dlaczego się uzależniamy? Jesteśmy zbyt zachłanni?

Uzależnienie wynika przede wszystkim z zagubienia. To sposób radzenia sobie. Co prawda koszmarnie niekonstruktywny i nieadaptacyjny, ale często, w danym momencie, jedyny dostępny. Jeśli chodzi o naszą zachłanność, to dziś jesteśmy społecznie wychowywani tak, by nie tolerować dyskomfortu. Właściwie nie potrafimy czekać na odroczone gratyfikacje. Kiedyś zupełnie naturalnym było, że czasami po prostu nic się nie działo, że musieliśmy na coś cierpliwie poczekać. A teraz, jeśli chcemy jakiejś informacji czy doświadczenia, wchodzimy do internetu, naciskamy guzik i mamy to natychmiast.

Analogicznie: czujemy napięcie, więc bierzemy tabletkę?

Chcemy błyskawicznego efektu, a nasza kultura sugeruje nam, że jeśli mamy jakiś dyskomfort, to musimy go natychmiast zlikwidować. Nie zastanawiamy się nad przyczyną, najbardziej pożądane jest bezzwłoczne niwelowanie objawu. A efekt po narkotykach pojawia się natychmiast. Później trzeba za to zapłacić rachunek, ale to nie przychodzi nam do głowy, niewygodne fakty są wypierane. Myślimy tylko o tym, że w tej chwili ma nam być dobrze, albo – że nie ma być niedobrze. Żyjemy zresztą w świecie, który sprzyja uzależnieniom. Nawet jeśli rodzice będą stawać na głowie. Poza tym, oni sami stają się ofiarami tego stawania na głowie i pomagają sobie – jak nie drineczkami (ale przecież eleganckimi, „to nie jest żadne uzależnienie!”), to lekami, żeby w tym całym szaleństwie móc spokojnie zasnąć.

Do tego platformy streamingowe karmią nas serialami, jak „Gambit królowej” czy „Euforia”, które tylko pozornie mają moc zniechęcającą.

One pokazują wręcz, że narkotyki czynią wyjątkowym! Przedstawiają postacie, z którymi chcemy się identyfikować, które coś osiągają, są ciekawe. Mają czadowe życie. Nie siedzą w szarym bloku z żelbetonu, tylko mają ekstra imprezy. Tego można pozazdrościć, zwłaszcza z perspektywy bycia nastolatkiem. Na poziomie nieświadomego przekazu zostajemy więc z wyobrażeniem, że ćpanie wyróżnia, uatrakcyjnia, czyni ciekawym i daje kreatywność. Mało jest treści, które niosłyby ze sobą edukacyjny wątek. Jak porównamy film „My, dzieci z dworca Zoo” z lat 80., gdzie wyraźnie było widać siermiężność uzależnienia, całe związane z nim cierpienie i upokorzenie, do współczesnej wersji – to w tej chwili bohaterowie latają w różowych futrach i chodzą na imprezy do modnych klubów! To kwintesencja przekazu wokół narkotyków. A że oni przy okazji mają problemy? Zawsze można powiedzieć, że każdy je ma. Nie widać powagi konsekwencji, które idą za używaniem tych nieszczęsnych „używek”.

Dlaczego dla jednych używanie ich staje się źródłem problemów, a dla innych nie?

Uzależnia się mniej niż 10 procent osób, które zaczynają eksperymentować z jakimiś substancjami. Elementem decydującym są więc indywidualne predyspozycje. Nie ma czegoś takiego jak „gen uzależnienia”, ale możemy odziedziczyć pewnego rodzaju cechy temperamentu: na przykład niższą odporność na stres czy większe zapotrzebowanie na nowe bodźce. Nasze cechy mogą też pośrednio powodować, że gorzej funkcjonujemy w relacjach społecznych. Tymczasem to bliskość jest największym zabezpieczeniem przed potencjałem uzależnienia się.

Czy za uzależnieniem zawsze kryje się trauma?

Udziałem znakomitej większości osób uzależnionych jest potocznie rozumiana trauma. Co nie oznacza od razu, że musi to być gwałt, mówimy też o traumie relacyjnej: zaniedbaniu albo nadmiarze atencji, kontroli. Ale to nie powoduje uzależnienia, jest przecież mnóstwo osób z trudnymi doświadczeniami, które nie popadają w nałogi. Elementem wspólnym dla wszystkich uzależnionych jest brak umiejętności radzenia sobie z cierpieniem, napięciem emocjonalnym, trudnościami i konfliktami wewnętrznymi. Bo jeśli człowiek potrafi tworzyć satysfakcjonujące i trwałe związki, brać odpowiedzialność za własne samopoczucie, konsekwentnie dążyć do jakiegoś celu, potrafi się rozwijać i radzić sobie z dyskomfortem, te substancje mogą być urozmaiceniem czy elementem rytuału społecznego, ale nigdy nie staną się bardziej atrakcyjne od rzeczywistości, bo na dłuższą metę ćpanie jest strasznie nudne.

Jak więc poradzić sobie z tą ­ambiwalencją wpisaną w decyzję o zażywaniu?

Od pewnego momentu ta decyzja staje się coraz mniej naszą własną, bo rozwijają się mechanizmy związane z nałogiem, które manipulują naszym postrzeganiem rzeczywistości. Z jednej strony, w naszym mózgu szaleje dopamina, która każe nam za wszelką cenę dążyć do przyjemności, z drugiej – mamy mechanizmy psychologiczne, takie jak wyparcie czy racjonalizacja, dzięki którym nie dostrzegamy, że nasze zachowanie nosi znamiona ryzyka.

W takim razie, czy picie weekendowe po stresującym tygodniu może być już uzależnieniem?

Uzależnieni nie muszą zażywać substancji codziennie. Chodzi o to, że stają się więźniami pewnych rytuałów. Ćpają nie tylko w momencie zażywania substancji. Proces uwalniania dopaminy zaczyna się w mózgu już na poziomie oczekiwania na rytuał. Ludzie są nakręceni wizją, że zaraz, za kilka dni, będzie fajnie. Ale to nie jest życie „tu i teraz”. To przeczekiwanie od rytuału do rytuału. Osoby uzależnione fantastycznie potrafią się mobilizować w życiu, czekać tygodniami, a do tego racjonalizować sobie, że skoro podtrzymują jakieś role społeczne, to wszystko mają pod kontrolą. Pytanie, czy zareagują złością i napięciem, jeśli ktoś zakłóci ten rytuał.

Czy trzeźwość może wykluczać?

Najtrudniej jest młodym ludziom, bo dorośli są w stanie bardziej świadomie wybierać sobie środowiska. Nastolatkowie są skazani na grupę rówieśniczą z najbliższego otoczenia i to w jej ramach konstytuuje się ich poczucie wartości i tożsamości. A w tym wieku wiele rytuałów wiąże się z przyjmowaniem różnych substancji psychoaktywnych. Co prawda, w dużych miastach powstają świetne inicjatywy trzeźwych imprez, ale zazwyczaj spotkania towarzyskie ograniczają się do tego, że „idziemy się nawalić”. I nie chodzi o to, że ktoś trzeźwy będzie wytykany palcem. Nikt nie będzie się ze mnie śmiał, ale po prostu zostanę ze swoją trzeźwością sama. Inni będą coś przeżywać, a ja nie będę w tym uczestniczyć. Trzeźwa młodzież czuje się więc wyobcowana, inna, a co za tym idzie – gorsza. I musi mieć dużo innych zasobów, żeby tę trzeźwość podtrzymywać. ©

DR MARIA BANASZAK jest specjalistką psychoterapii uzależnień, pełnomocniczką zarządu głównego Stowarzyszenia Monar ds. badań i rozwoju, doradczynią naukową PredictWatch, współautorką książki „Hajland. Jak ćpają nasze dzieci”.



Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Wytrychy na lęk