Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przyjmując z satysfakcją każdy sygnał świadczący, że jeszcze i teraz wielu z nas reaguje podobnie.
Nie zgadzam się z zasadą, że opozycyjność to pogarda dla rywala, skupiona nieustannie na przypisywaniu mu złych intencji i niecnych zamiarów oraz szukaniu dziur w całym, choćby oznaczało to zwykłe kłamstwa w odniesieniu do faktów. Co przecież w rezultacie znaczy, że póki się nie jest samemu u władzy, wszystko, co własne państwo stanowi, musi być odsądzane od czci i wiary, uznane za niewłasne.
Nie zgadzam się na odłożenie do lamusa zasady elementarnej przyzwoitości, wymagającej, by ten, kto popełni rzecz nieprzyzwoitą (na przykład rzuci obelgę), nie był przyjmowany jako godzien uwagi rozmówca i wyraziciel opinii.
Nie potrafię pogodzić się z pedagogiką obywatelskości polegającej na nieustannym hodowaniu niezadowolenia, któremu zawinili wyłącznie inni, i roszczeń, z których żadne nie jest pokazane jako wyzwanie dla samego siebie i swoich.
Nie umiem przyjąć, że tak wychwalana przez bliskich mi ideowo dziennikarzy "polityka historyczna" ma oznaczać ślepe uwielbienie dla patosu i brak odwagi w krytycznym rozrachunku z rzeczywistymi dziejami własnego kraju, wskutek czego symboliczne staje się zacytowane niedawno w radio zdanie kilkolatka wypowiedziane nad mogiłami powstańców warszawskich: "oni byli dzielni i ocalili nasze miasto" (tak!)...
Jeszcze kilka tygodni trudnych do przetrwania, bo nieuchronnie opartych na metodzie zadawania pytań o prognozy, zatrzymywania się nad kolejnym, setnym czy dwusetnym sondażem, litanii powtarzanych słów nieparlamentarnych (ten przymiotnik stał się już zresztą niezrozumiały...). Czas się zagęszcza choćby tylko przez to, że jeszcze przybywa mediów. Dlatego ze zdumieniem przyjęłam odsłuchany dopiero co nocną porą "Głos z Krakowa" w radio toruńskim, gdzie wspominając 70. rocznicę męczeńskiej śmierci św. Maksymiliana felietonista rozważał obszernie nie jego ofiarę za brata więźnia, lecz jego przedwojenne hasło budowania potęgi medialnej jako najpotrzebniejszego narzędzia ewangelizacji. Tak jakby to nie sam święty pokazał nam na koniec, co tak naprawdę jest ważne...