Nie zgadzajmy się. Dariusz Rosiak o uciszaniu opinii, partyjnej logice i sensie debaty

Zamknięcie na dyskusję z ludźmi o odmiennych poglądach ma opłakane konsekwencje intelektualne, moralne i polityczne. Otwarta wymiana myśli jest niezbędna, żeby zrozumieć, dlaczego „tamci” są wciąż popularni.

27.08.2023

Czyta się kilka minut

/ KASIA KOZAKIEWICZ DLA „TP"
/ KASIA KOZAKIEWICZ DLA „TP"

Brałem niedawno udział w publicznej debacie na temat migracji z udziałem znakomitych partnerów, których poglądów wcześniej nie znałem. Rozmowa była wielowątkowa – współuczestniczka debaty mówiła o dyskryminacji romskich uchodźców wojennych na granicy polsko-ukraińskiej, pojawiły się też tematy migracji wewnętrznej w Chinach, uchodźców klimatycznych, niedawnych zamieszek we Francji, kuriozalnych pomysłów rządu brytyjskiego na uszczelnienie granic, reakcji Polski, Litwy i Łotwy na sterowany przez Putina i Łukaszenkę napływ migrantów przez granicę z Białorusią oraz kilka innych tematów.

Bez dyskusji

Na zakończenie rozmowy wyraziłem opinię, że jedynym krajem, w którym współcześnie rozumianą masową migrację można uznać za eksperyment udany, są Stany Zjednoczone, co wynika zapewne z jasnych reguł, na jakich każdy kandydat na Amerykanina może się osiedlić w tym kraju, czego nie można powiedzieć o zasadach migracji do krajów europejskich. Nie wiem, czy mam rację, może tak, może nie. Zauważyłem również, że aczkolwiek Zachód ma wiele na sumieniu, jeśli chodzi o stosunek do Afryki, niektórych państw Azji czy Bliskiego Wschodu, to w ostatnich dekadach poziom tolerancji, akceptacji i wrażliwości na los ludzi spoza naszego kręgu geograficznego i cywilizacyjnego wzrósł niepomiernie, z czego powinniśmy być dumni. Choćby tego rodzaju krytyczna debata, w której właśnie uczestniczyliśmy, mogłaby się odbyć w Polsce, USA, Wielkiej Brytanii i w innym każdym kraju, gdzie panuje wolność słowa i zgromadzeń, ale jest niewyobrażalna w Chinach, Rosji, Iranie, Etiopii, Arabii Saudyjskiej i wielu innych krajach, w których – nawiasem mówiąc – żyje znacząca większość światowej populacji. Mamy ogromne szczęście – mówiłem – że mieszkamy w świecie, w którym ludzie o odmiennych poglądach prowadzą dialog, a nie mordują się nawzajem, co – przypomniałem – nie tak dawno było regułą również w Europie.

Po zakończeniu panelu jedna ze słuchaczek wyraziła zdumienie moją pochwałą USA, które powstały na fundamencie „ludobójstwa”; Unii Europejskiej, która przy pomocy agencji Frontex dokonuje ludobójstwa, „topiąc ludzi w Morzu Śródziemnym”, oraz Polski, która „dokonuje ludobójstwa na granicy białoruskiej”. Ostro zaprotestowała przeciwko mojemu podziwowi dla Ameryki i podkreślaniu osiągnięć Zachodu, takich jak tolerancja i szacunek dla odmienności, który w podobnym stopniu jak w naszej kulturze nie istnieje nigdzie indziej.

Nie jestem specjalnie przewrażliwiony na głosy krytyki, ciągle je słyszę i jakoś żyję. Każda osoba występująca publicznie wystawia się przecież na ocenę innych. Żałowałem tylko, że karykaturalność oceny roli USA, Unii Europejskiej czy Polski uniemożliwiła nam dalszą rozmowę. Akurat w przypadku migracji, historii USA oraz działań Unii Europejskiej – warto się spierać i poddawać krytyce każdy głos, zwłaszcza te najgłośniejsze i najbardziej wyraziste, czyli bogate w emocje i wątłe w konkretne treści.

Farbowany lis

John Stuart Mill bronił w XIX wieku wolności słowa, podając dwa powody praktyczne. Po pierwsze, opinia sprzeczna z moją może być prawdziwa w całości lub w części. Zatem powinienem jej wysłuchać po to, by zmienić lub skorygować swój pogląd. Ale nawet jeśli opinia mojego rozmówcy jest całkowicie błędna, to i tak warto jej wysłuchać, bo prawda w konfrontacji z fałszem zyskuje większą jasność i odporność. Przypominają mi się przy tej okazji słowa ks. Józefa Tischnera o tym, że nieznane są przypadki utraty wiary w Boga po przeczytaniu „Kapitału”, częste za to po spotkaniu z księdzem. Tischner uznawał najwyraźniej, że to relacja z drugim człowiekiem, a nie ideologia, w decydujący sposób wpływa na nasze wybory. Nie da się zarazić ateizmem, można go jednak nabyć w efekcie doświadczenia.

Dziś, gdy prawie nikt nie czyta „Kapitału” ani Milla, słowa Tischnera wydają się szalenie staroświeckie i prawdopodobnie dla wielu ludzi biorących udział w tym, co nazywa się w Polsce debatą publiczną, nie do końca zrozumiałe. Toczy się ona w mediach społecznościowych, gdzie nawet jeśli okazałbym się na to ­podatny, bardzo trudno byłoby mi zarazić się opinią, z którą się nie zgadzam, bo algorytm podsuwa wyłącznie takie, z którymi się zgadzam.

Zamknięci w ideologicznych i estetycznych fortecach uznajemy siebie i znajomych za dobrych i pięknych, a ludzi spoza naszej bańki za złych i brzydkich.

Nawet, a może zwłaszcza, jeśli przedmiot sporu dotyka garstki ludzi – tak jak ostatni mikroskandal wokół udziału tzw. symetrystów w debacie na Campus Polska – potrafimy wywindować jego rangę do granic śmieszności wyłącznie po to, by dać wyraz swoim uprzedzeniom i pogrążyć przeciwnika, którym zwykle zresztą nie jest wyraziciel poglądów, z którymi nie zgadzamy się fundamentalnie, ale tzw. farbowany lis, co to teoretycznie powinien być nasz, ale podważa wspólną linię i zakłóca przekaz wątpliwościami i niuansami. Taki, co nie rozumie, że dzisiejsza sytuacja wymaga jasnych i jednoznacznych działań, a nie szukania dziury w całym. Zbliżają się wybory, nie czas na eksperymenty z udziałem pięknoduchów. Dziś każde zdanie wypowiedziane publicznie to manifest nie tylko polityczno-ideowy, ale konkretno-partyjny. O tym, czy jesteś od nas, czy od nich, decydują ci, którzy krzyczą najgłośniej, którzy rozumieją, że polityka dziś polega na zdławieniu przeciwnika wszelkimi sposobami.

Mglisty dyskomfort

Poza toporną redukcją człowieka do funkcji trybiku w politycznej ubojni jest w tym incydencie jeszcze jeden ważny przekaz. W deklaracji odwołującej „panel symetrystów” Fundacja Campus Polska powołuje się na sygnały od osób, które wyrażały „niezadowolenie i poczucie dyskomfortu związane z wypowiedziami publicznymi” jednego z zaproszonych panelistów.

Żyjemy w czasach, gdy indywidualne poczucie dyskomfortu może stać się kryterium doboru gości do debaty publicznej. Organizatorom nie chodzi o zorganizowanie interesującej i inspirującej dyskusji, w każdym razie nie chodzi im o to w pierwszej kolejności. Ważniejsze jest zapewnienie uczestnikom debaty dobrego samopoczucia, czego warunkiem jest usunięcie zagrożenia ze strony uczestników, których słowa i zachowania trudno przewidzieć. Niektóre z nich mogą być dla pewnych osób trudne do przyjęcia, a nawet, o zgrozo, obraźliwe. Zatem celem debaty nie ma być wymiana wolnej myśli, ale wymiana takiej wolnej myśli, która nie powoduje dyskomfortu u słuchaczy.

Dyskomfort jest pojęciem mglistym jak symetryzm, każdy rozumie go inaczej, każda mikroagresja może powodować mikrouraz, który w okamgnieniu może stać się urazem makro. Zamiast wymiany poglądów w przestrzeni publicznej mamy zatem wymianę oskarżeń i roszczeń, które w istocie stają się negocjowaniem przez różne grupy wpływów i władzy. Czyli de facto polityką, w której zasadniczym elementem jest szantaż moralny i emocjonalny.

Do Polski dotarło już szeroko rozwinięte w krajach zachodnich przekonanie, że dorośli ludzie wymagają specjalnej troski ze strony instytucji i grup powołanych (zwykle przez siebie samych) do ich obrony, bo samodzielnie nie poradzą sobie z trudnym zadaniem zmierzenia się z „dyskomfortowymi” komentarzami albo oburzającymi poglądami politycznymi. Nie zdołają np. wyjść z imprezy, której przebieg ich obraża.

Mądrość etapu

Jest w tym podejściu przekonanie, że większość ludzi jest niezdolna do podejmowania decyzji w sposób sprawczy, ale zarazem mnóstwo tchórzostwa i hipokryzji ze strony owych obronnych instytucji czy autorytetów. Uginają się one pod presją przeciwników otwartej wymiany myśli i obrońców czystości przekazu, czym zaprzeczają swoim własnym ideałom. „Campus Polska Przyszłości od pierwszej edycji łączy, nie dzieli. To przestrzeń do otwartej debaty i dialogu, której w Polsce naprawdę brakuje” – napisali autorzy oświadczenia, po czym sami dowiedli, że u nich tak naprawdę takiej debaty zabraknie.

We współczesnym świecie wszystko, co robimy, jest polityką, a my jesteśmy funkcją naszych poglądów. Co ważniejsze, jeśli chcesz brać udział w debacie, musisz mieć zdanie na każdy temat – milczenie, np. z powodu braku wiedzy albo nieustabilizowanych poglądów w danej sprawie, nie wchodzi w grę. Chcesz się liczyć – musisz mówić: głośno, jednoznacznie i bez wątpliwości. Również w Polsce coraz więcej dziedzin życia staje się frontem wojny kulturowej, która jest niczym innym jak bitwą o monopol na prawdę.

Jedno nieuważne zdanie może cię kosztować utratę wiarygodności, jedno odstępstwo od dogmatów, których treść zresztą kształtuje się na bieżąco wraz z postępem frontu – może zmienić twój wizerunek w oczach twoich czytelników czy słuchaczy. Wczoraj byłeś przeciw Agrounii, bo to rosyjska onuca, dziś przestała nią być, bo nasz lider kierowany swoją dalekowzrocznością tak orzekł. A zatem Agrounia jest nasza. Roman Giertych nie tak dawno był skrajnym nacjonalistą i najgorszym ministrem edukacji w historii, potem został antypisowskim wolnościowcem i adwokatem opozycji, dziś nie nadaje się do Senatu. Czyli dobry jest czy niedobry? Wszystko sprowadza się do mądrości etapu.

Ziarno ciekawości

W tej plątaninie głosów i znaczeń gotowość do dyskusji z ludźmi o odmiennych poglądach, podobnie jak większość innych działań publicznych – staje się wyborem politycznym. Tymczasem rozmowa z innymi ma sens sam w sobie i to większy niż wzajemne potakiwanie. Ludzie, z którymi się nie zgadzam, są mniej przewidywalni, ciekawsi, są jak wypustki mojego mózgu w nowe rejony; jak piosenki, których jeszcze nie słyszałem. Kontakt z nimi czyni mnie uważniejszym i mądrzejszym. Bez kontaktu z nimi gnuśnieję w intelektualnym letargu, który niektórzy nazywają ideową niezłomnością.

/ MICHAŁ DYAKOWSKI DLA „TP"

Otwarcie na dyskusję nie wymaga wyrzekania się własnych poglądów, ani nie oznacza ich braku. Rozmowa z drugim człowiekiem nie musi się kończyć i zwykle nie kończy się przekonaniem jednej strony do racji drugiej. Wystarczy, że zasieje w nas ziarno ciekawości, a może zdziwienia wobec komplikacji ludzkiej natury, różnorodności motywacji i wielości możliwych interpretacji tego samego wydarzenia.

No dobrze, nie zawsze. Jak wiemy z codziennej praktyki, istnieją ludzie po prostu głupi, z którymi rozmowa o nic nie wzbogaca ani nic nie otwiera. Dobrze wyszkolony przeciwnik ściąga cię do swojego poziomu, a następnie pokonuje doświadczeniem. Jesteś bezradny i zaczynasz podważać sens wymiany myśli z innymi. Jak pisał Wojciech Młynarski w odzie do inteligencji:

 

Polityków paru trochę znam

A bez Ciebie i trzech zdań nie skleję

A gdy z nimi się w dyskusję wdam

Oni nie zmądrzeją ja zgłupieję.

 

Wygrana głupoty

Pokusa wycofania się i oddania pola sfrustrowanym, czyli tym, którzy nadają ton debacie w mediach społecznościowych, staje się z czasem coraz silniejsza, ale nie warto rezygnować.

Otwarte podejście do dialogu z natury wyklucza uciszanie ludzi, którzy myślą inaczej. Jeśli więc ludzie myślący inaczej niż ja czynią mnie bogatszym duchowo, to ci, którzy próbują uciszyć swoich krytyków – sami siebie czynią głupszymi. Mimo to właśnie uciszanie inaczej myślących staje się dziś coraz bardziej popularne i to – jak pokazują sondaże również w Polsce – zwłaszcza w środowiskach liberałów, którzy chętnie powołują się na Milla i Woltera.

Aby natrafić na pogląd sprzeczny z moim, muszę się postarać. Czyli wykonać pracę, która w kategoriach praktycznych nie ma sensu, wręcz przeciwnie – prowadzi wyłącznie do komplikacji. Jeśli jakimś cudem znalazłem opinię, z którą się wcześniej nie zgadzałem, ale zmieniłem zdanie i uznałem ją za swoją choćby w części, zostanę potraktowany przez moich dotychczasowych kolegów jak zdrajca, zostanę wyrzucony poza nawias ludzi wiarygodnych, czyli w warunkach polskiej cywilizowanej debaty (tj. toczonej przez przeciwników ­PiS-u) uznany za pisiora i symetrystę. Myślenie samodzielne jest szkodliwe dla twojej kariery, jeśli za kryterium kariery uznajemy popularność w mediach społecznościowych i częstotliwość występów na festiwalach oraz konferencjach reklamowanych jako ponadpartyjne, choć w istocie będących kwintesencją upartyjnienia życia publicznego w Polsce.

To nie działa

Ale może świat poza polityką rzeczywiście nie istnieje? Od ośmiu lat rządząca w Polsce partia rozbija demokratyczne instytucje, szczuje na ludzi w mediach publicznych, lekceważy normy prawa i zasady przyzwoitości, słowem: niszczy wiele dziedzin życia w Polsce, które dotykają każdego z nas. Czy z tych faktów nie wynika, że dywagacje na temat wolności słowa stają się bezprzedmiotowe i powinny ustąpić wobec politycznej konieczności, jaką jest odsunięcie ­PiS-u od władzy?

Nie wynika. Wręcz przeciwnie, otwarta wymiana myśli w mediach i innych miejscach, które nie zostały przejęte przez władzę, jest niezbędna, jeśli chcemy zrozumieć, dlaczego partie takie jak PiS czy Konfederacja są popularne i dlaczego ich działania oraz poglądy u jednych wzbudzają odrazę, a u innych podziw.

Popularność partii i polityków zwanych pogardliwie populistycznymi jest zjawiskiem powszechnym w demokracjach od Europy przez USA do Ameryki Południowej. Metody obrzydzania ich wyborcom, czy ośmieszania, nie działają, a w zasadzie działają na korzyść obrzydzanych i ośmieszonych – wyborcy przyjmują ataki na populistów jako zemstę systemu na odważnych ludziach, którzy ośmielili się podważyć jego fundamenty. Donald Trump jest najbardziej spektakularnym, choć nie jedynym przykładem takiego stanu rzeczy.

Bez wniknięcia w przyczyny zjawisk nie da się dokonać zmiany, również zmiany politycznej, bo zmiana taka w systemie demokratycznym następuje przez przekonanie ludzi do swoich racji. Jedynym sposobem rozumienia zachowań ludzkich jest ich badanie i otwarta rozmowa na ich temat. Taka rozmowa wymaga konfrontowania własnych uprzedzeń, zainteresowania motywacjami innych ludzi i odrzucenia prób ograniczania wolności słowa zwłaszcza dla tych, z których poglądami nie zgadzamy się.

Inaczej po wygranych wyborach będziemy mieli to samo co teraz, tylko w innych dekoracjach. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Nie zgadzajmy się