Kobieta sukcesu

Stanisława Celińska: Jestem wychowana na teatrze wyobraźni, w którym widzowi skutecznie się wmawia, że połamane krzesło jest królewskim tronem. Teatr realistyczny umrze, bo życie fizyczne kończy się śmiercią. Rozmawiała Katarzyna Kubisiowska

27.10.2009

Czyta się kilka minut

Stanisława Celińska, 2009 r. / fot. Andrzej Georgiew /
Stanisława Celińska, 2009 r. / fot. Andrzej Georgiew /

Katarzyna Kubisiowska: Jaki swój pierwszy sukces Pani zapamiętała?

Stanisława Celińska: Jako czterolatka na własną rękę pożyczyłam krakowski strój, przyniosłam do domu i poinformowałam osłupiałą babcię, że planuję wystąpić w nim przed publicznością. To był nie lada wyczyn, musiałam przecież przekonać jakąś dorosłą osobę, że nie zniszczę ubrania i oddam w terminie.

Od dziecka wiedziała Pani, czego chce.

Zawsze miałam pasje. Jak się do czegoś zapalałam, nie odpuszczałam. W to, co robiłam, wchodziłam całą sobą. A chwytałam się naprawdę różnych rzeczy: szydełkowałam, haftowałam, tkałam. Jednak najbardziej ciągnęło mnie do aktorstwa. Jako siedmiolatka zagrałam w jasełkach swoją pierwszą znaczącą rolę. Była ona podwójnym wyzwaniem - na scenie pojawiałam się najpierw jako anioł, taki dość przy kości, z warkoczem sięgającym za pupę. Gdy kończyłam mówić anielską kwestię, za kulisy wpadały dwie kobiety, czyli mama i babcia, upinały mi włosy, przebierały w królewski strój, a ja już ze sceny jako Herod grzmiałam na dzieci niskim głosem.

Którą postać chętniej Pani grała?

W obydwu rolach czułam się znakomicie: najpierw wyżywałam się jako anioł, chwilę później jako Herod. Cudowne!

***

Ten wachlarz aktorskich możliwości docenił Erwin Axer, który zatrudnił Panią w Teatrze Współczesnym chwilę po ukończeniu Szkoły Teatralnej.

Swoją drogą, Axer do kobiet miał zwyczaj zwracać się: "ty ścierko". I to był wyraz najwyższej czułości. W ogóle nie spodziewałam się tego angażu, byłam przygotowana na długą, żmudną pracę, terminowanie w jakimś prowincjonalnym teatrze, wtedy wchodził w rachubę Białystok. Jestem typem, który woli o coś zabiegać długo i wytrwale. Jak bawół ciągnąć pług. To mi odpowiada.

A tu spadł na Panią deszcz propozycji i nagród. W 1969 r. wygrała Pani opolskie debiuty piosenką "Ptakom podobni", rok później jechała Pani na festiwal w Cannes z filmem Andrzeja Wajdy "Krajobraz po bitwie".

W Cannes cały czas myślałam o tym, żeby wszystko zagrało, żeby filmy reklamowe "Krajobrazu po bitwie" dojechały na festiwal bez spóźnienia, żeby Polacy nie nawalili od strony technicznej. Bardzo chciałam, aby "Krajobraz..." zaistniał w świecie, żeby obcokrajowcy dowiedzieli się czegoś więcej o naszej historii. Cierpiałam więc za miliony, nie potrafiłam cieszyć się palmami, szumem morza, bankietami, tylko cały czas myślałam o tych kopiach. W ogóle to ja wtedy nie umiałam cieszyć się życiem. Nieustannie odwoływałam się do tragedii, przeszłości, bólu, smutku.

W Cannes okrzyknięto Panią nową Moniką Vitti.

Nie mogłam połapać się w tym, co się dzieje. Po Cannes telefon z propozycjami dzwonił non stop. Wiedziałam, że muszę dużo grać, uczyć się, szlifować zawód. Przyjęłam sporo ról. Odmawiać zaczęłam dopiero później.

Odmówiła Pani Kutzowi zagrania w filmie "Paciorki jednego różańca", Wajdzie w "Weselu", Skolimowskiemu w "Ferdydurke".

W "Paciorkach jednego różańca" nie zagrałam dlatego, że moje dzieci były bardzo małe, natomiast film kręcono na Śląsku. Na plan musiałabym dojeżdżać, a nie miałam nawet pod czyją opieką dzieci zostawić. Podobnie było ze Skolimowskim. A jeśli chodzi o Wajdę, to rzeczywiście byłam wtedy bardzo zajęta. Poza tym dostałam wcześniej propozycję od Lidii Zamkow zagrania w "Weselu". W trakcie nagrań poznałam swojego męża, dziś już byłego. Wtedy jednak pomyślałam, że to będzie jedyne wesele w moim życiu.

W ogóle unikałam wszelkich etykietek: nie chciałam, żeby o mnie mówiono na przykład: "aktorka Wajdy". Starałam się zachować niezależność.

Odmówiła Pani kiedyś roli ze względów politycznych?

W "Hubalu" Bohdana Poręby. Później jeszcze odmówiłam nagrody za spektakl "Most", gdzie grałam z Romanem Wilhelmim. To już był stan wojenny, brałam udział w aktorskim bojkocie. Jedyną filmową rolą, którą wówczas przyjęłam, była postać Bożeny Lewickiej w "Alternatywy 4". Zrobiłam to tylko dlatego, że umowy do tego serialu aktorzy podpisywali jeszcze przed 13 grudnia.

***

W dniu pogrzebu księdza Jerzego Popiełuszki grała Pani w premierowym "De Profundis" na podstawie Księgi Hioba. To przedstawienie miało wymiar polityczny.

Bohdan Cybulski, reżyser spektaklu, aby zmylić cenzurę, dał tytuł łaciński, co oznacza: "Z otchłani". Czesław Miłosz był wtedy zakazany, trzeba było mocno kombinować, aby jego teksty wystawiać. Do dziś słyszę tę ciszę, która zapadła po zakończeniu przedstawienia. Ludzie wstawali z miejsc, patrzyli na mnie, ja na nich, dopiero chwilę później rozlegały się brawa.

"De Profundis“ to hymn na cześć nadziei: Hiob wierzy do końca, mimo załamań, że Bóg wie, co robi, zsyłając na niego same klęski.

Dla mnie to przedstawienie było rodzajem prywatnego misterium. Utożsamiałam się z postacią Hioba, choć moje cierpienie nie równało się jego cierpieniu. Wtedy właśnie zaczynałam mieć problemy ze sobą, coraz częściej sięgałam po alkohol. W jakiś szczególny sposób modliłam się przedstawieniem o to, żeby klątwa picia została ze mnie zdjęta.

Wymodliła to Pani?

Wymodliłam. Pewnego dnia po prostu przestałam pić. Na początku myślałam, że sama tego dokonałam: siłą woli, charakteru, determinacji. Nie chodziłam przecież na terapię, nie wspomagałam się lekami, nie musiałam się zaszyć, nie uczestniczyłam w spotkaniach AA. Ale pewnego dnia pojęłam, że tu zadziałała Opatrzność, nałóg został mi nagle odjęty. Bóg wysłuchał moich próśb. Istnieje siła, na którą człowiek ma szansę się otworzyć. Wierzę w moc dobra sprzyjającą człowiekowi. Im jestem starsza, tym bardziej dostrzegam harmonię we wszystkim, co się zdarza. Również w tym, że musiałam pić, aby coś ważnego w swoim życiu dostrzec.

Dlaczego Pani piła?

To sprawa konstrukcji psychicznej: mam skłonność do uzależnień. Uciekłam w alkohol, bo picie, tak jak narkotyki czy jedzenie, jest przecież formą dezercji, a nie próbą stawiania czoła problemowi. Sypało się moje życie prywatne. Zżerała mnie ambicja: za wszelką cenę usiłowałam udowodnić sobie i światu, że jestem wspaniałą matką, żoną, aktorką. Że wszystkiemu sprostam. I to na medal. Nie potrafiłam też wyjść z granych ról.

Z której najbardziej?

Z Niny w "Krajobrazie po bitwie".

Co szczególnego łączyło Panią z żydowską dziewczyną z opowiadania Borowskiego, która podczas wojny traci całą rodzinę?

Tak jak i ona miałam przekonanie, że niepotrzebnie zostałam urodzona. Kreując tę postać, podświadomie czerpałam z mroków swojego dzieciństwa. Nina z "Krajobrazu po bitwie", która wojnę spędziła ukryta w specjalnej niszy, czuła się koszmarnie samotna; nawet jej chwilowa miłość nie mogła się spełnić z powodu antysemityzmu ukochanego.

Świetnie pamiętam tę powojenną biedę i beznadzieję. Mama była skrzypaczką, grała na ulicach, w ten sposób zarabiała na życie. Jej codzienne pożywienie stanowiły skórki chleba maczane w oliwie. Odejmowała sobie od ust, aby wykarmić całą rodzinę. W domu panowała tzw. artystowska atmosfera. Ludzie topili swoje powojenne frustracje w alkoholu. Między nimi plątałam się ja. Siadałam na nocniku na środku pokoju albo biłam wszystkich głową po brzuchu. Rozpaczliwie chciałam zwrócić na siebie uwagę.

Otaczały mnie wtedy niespełnione i połamane osoby. Mama miała jechać na studia do konserwatorium w Paryżu, ale wojna przerwała te plany. Tata częściej zostawał w domu, myślę, że też zaglądał do kieliszka. W czasie wojny mieszkał w Łowiczu, gdzie pracował jako dyrektor szkoły muzycznej. Miał rodzinę: córeczkę i pierwszą żonę, która zginęła, kiedy bomba uderzyła w ich dom. Była sparaliżowana, nie mogła się ratować. Po wojnie tata chorował. Umarł, gdy skończyłam trzy lata.

Pamięta go Pani?

Znakomicie. Pamiętam, jak czesałam mu włosy. Jak grał Chopina, a ja kucałam pod fortepianem. Jak sadzał mnie na kolanach i kładł moje ręce na klawiaturze... Do teraz nie wyobrażam sobie życia bez instrumentu. Uwielbiam choćby dotykać klawiszy.

Przed śmiercią udało się tacie w Polskim Radio nagrać kilka utworów Chopina. Ci, którzy je słyszeli, byli zachwyceni. Chciałabym dotrzeć do tych materiałów.

***

Kto się Panią zajmował w czasie, kiedy mama pracowała?

Najpierw babcia, mama taty, specyficzna osoba, raczej nie powinna opiekować się dziećmi. Dzień w dzień karmiła mnie owsianką, już jako dorosła osoba nie mogłam tego wziąć do ust. Ale nie to było jej największym przewinieniem...

Druga babcia, macocha mamy, była cudowna. Wdowa po moim dziadku, który zaginął podczas wojny. Przeszła przez Ravensbrück. Kobieta, która była dla mnie wielkim autorytetem, nazwałam ją "Dobrą Panią". Kochała Warszawę, tę miłość przejęłam od niej.

Warszawa to Pani miejsce na ziemi?

Ukochane. Za Warszawą zatęskniłam tak naprawdę, kiedy na rok wyjechałam do Poznania. Najbardziej brakowało mi Łazienek Królewskich. Dobrze pamiętam klimat zrujnowanej Warszawy - ciemne podwórko na Pradze, gdzie mieszkałam z rodziną. Jedynym jasnym punktem była wtedy kapliczka Matki Boskiej i czarny kot, z którym lubiłam się bawić. Entuzjazm pojawił się przy odbudowie miasta, razem z dziećmi z ulicy Chłodnej mieliśmy w tym swój mały udział. A sentyment do zielonych koparek pozostał mi do dzisiaj.

Ma Pani jeszcze jakieś dobre wspomnienia z dzieciństwa?

Kościół. Babcia zaprowadziła mnie kiedyś na Mszę Świętą, taką uroczystą, ze sztandarami. Oniemiałam z zachwytu: uczestniczyłam we wzniosłym misterium odprawianym po łacinie, w półmroku, wśród dymu unoszącego się z kadzideł. Usiadłam na schodkach ambony i obserwowałam ten piękny świat, jakże różny od tego, w czym żyłam w domu przy ulicy Stalowej. Pamiętam, że w drodze powrotnej wyjadłam babci z siatki kilka świeżych bułeczek.

Dlaczego zawodowo nie zajęła się Pani muzyką?

Byłam tego bliska. Od dziecka śpiewam. Ale jednocześnie nie widziałam się w operze, libretta są dla mnie za mało literackie. Zawsze chciałam mieć do czynienia z dobrą literaturą i swój zawód uprawiać do końca życia. Taką możliwość daje właśnie aktorstwo.

Przecież ten zawód jest bardzo niewdzięczny dla kobiet. Nie ma wielu interesujących ról dla dojrzałych aktorek.

Niektóre aktorskie kariery kończą się wraz z tym, jak kobieta zaczyna się starzeć. Dlatego z ulgą porzuciłam wcielenie amantki.

Z ulgą? Była Pani przecież obiektem wielu męskich westchnień.

A wie pani, jakie to męczące? Jak bardzo trzeba się starać i wysilać? Zawsze musiałam się odchudzać, bo mam tendencje do tycia. Moja babcia mówiła mi bez ceregieli: "Stasiuńka, tobie nie wolno utyć".

Pani to nawet śpiewa piosenkę do słów Nasha o Clorindzie, która się odchudza.

Bo odkąd uprawiam ten zawód, ciągle jestem na jakiejś diecie, muszę sobie odmawiać, pilnować się. Swoją drogą, tekst Nasha pięknie przetłumaczył Stanisław Barańczak.

Kazimierz Braun robił kiedyś telewizyjne przedstawienie, w którym grało wiele kobiet. Braun nam tylko powiedział: "Wszystkie macie być piękne". Wkurzyłam się. Ponieważ grałam gospodynię proboszcza, uznałam za stosowne dokleić sobie nos i wypchać ubrania, aby wyglądać na grubszą. Zawsze drażniła mnie moja twarz, jak pupcia dziecka, chciałam, aby malowało się na niej coś więcej niż tylko młodość.

***

Nie do końca pożegnała się jednak Pani z rolą amantki. W jej przewrotnym wcieleniu pojawiła się Pani w spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego. A w "Oczyszczonych" na podstawie Sarah Kane gra Pani nago kobietę z peep show.

W "Krajobrazie po bitwie" Daniel Olbrychski nie mógł ściągnąć ubrania, miał zbyt muskularne bary, nie wyglądałby na człowieka, który wyszedł z obozu. Więc zrobiłam to ja. Było mi o tyle łatwiej, bo zamiast piersi miałam dwa piegi. W  filmie jest jeszcze scena, kiedy leżę nieżywa - musiałam być goła, bo z trupów wszystko przecież zdzierali. Gdy babcia się o tym dowiedziała, pytała zatroskana: "Stasiuńko, a nie mogłabyś mieć na sobie trykotu?". Później zaczęłam się starzeć, więc nikt już golizny ode mnie nie oczekiwał. W końcu przyszedł ze swoją propozycją Krzysiek Warlikowski... Najpierw rozebrałam się przed lustrem, zobaczyłam w nim obwisłe piersi i zbędne kilogramy. Pomyślałam jednak, że mogę tą rolą przemówić do dojrzałych kobiet mających prawo do miłości i seksu.

"Oczyszczeni" Warlikowskiego na początku XXI wieku byli artystycznym wydarzeniem.

Warlikowski pokazał "Oczyszczonych" w świetnym czasie, kiedy rozpoczynał się proces odkłamywania. Wtedy stały jeszcze wieże WTC w Nowym Jorku, a wojny terrorystyczne nie były prowadzone na tak szeroką skalę. W ogóle świat był inny, wciąż zakryty, o wielu sprawach jeszcze się nie mówiło, a na pewno ich nie pokazywało. Na początku XXI wieku ludzie potrzebowali mocnego uderzenia. Warlikowski proponował teatr totalny. To było to.

Zdecydowała się Pani na pracę z Warlikowskim, a ponad dwadzieścia lat nie była Pani gotowa na pracę z Jerzym Grotowskim.

Wtedy nie zdecydowałam się na pracę w tak ekstremalnym projekcie, chociaż zawsze kusił mnie teatr, w którym aktor poświęca się do końca. Warlikowski ze swoją estetyką i wrażliwością pojawił się w momencie lepszym pod względem osobistym i artystycznym. Podczas tej dekady, kiedy grałam w jego spektaklach, zwłaszcza w "Oczyszczonych", mogłam jednak zauważyć, jak bardzo zmieniły się oczekiwania widowni. Nagość dla ludzi nie jest już szokiem, ona króluje wszędzie. Nikogo więc nie dziwi, również w teatrze.

Niedawno jednak podjęłam decyzję o rozstaniu się z zespołem Warlikowskiego. Nie mówię, że na zawsze. Nie jestem głupia, aby nie wiedzieć, jak bardzo często człowiek wraca tą samą drogą. Jednak do ról w przedstawieniach Warlikowskiego przestałam się dystansować, za dużo zaczynały mnie kosztować. Jego teatr przekracza coraz więcej granic, jest za bardzo dosłowny, zaczyna mi w nim brakować metafizyki. Co dalej może się wydarzyć na takim przedstawieniu? Prawdziwa śmierć? Prawdziwy stosunek? Prawdziwa krew? Czuję, że to nie dla mnie.

Jestem wychowana na teatrze wyobraźni, w którym widzowi skutecznie się wmawia, że np. połamane krzesło jest królewskim tronem. Teatr realistyczny umrze, bo życie fizyczne kończy się śmiercią. Natomiast duchowość w teatrze wyobraźni wiedzie w nieskończoność.

Czy pomniejszająca się duchowość jest znakiem naszych czasów?

Człowieka przytłacza cywilizacja. Nieustannie przyspiesza w pogoni za jej zdobyczami. Ale puls bije ten sam. Dlatego człowiek się męczy, jest pogubiony. W teatrze zaczyna brakować człowieka. A moim zadaniem jako aktorki jest walka o niego właśnie ze sceny. Człowiek na przedstawieniu ma się wzruszyć, dopiero potem zastanawiać się, co wywołało te emocje. Chcę mieć kontakt z widzem. Nie nawiążę go wyłącznie poprzez nowoczesne rekwizyty. Kiedy przyszłam na próbę "Aniołów w Ameryce", chciano mi założyć mikroport. Powiedziałam: "Po co? W jakim celu? Co to wnosi? Co to ja jestem, Madonna? Proszę mi to w tej chwili zabrać". Przecież aktor gra ciałem. Musi je uruchomić w każdym milimetrze, jeśli chce głośno, wyraźnie, z emocją powiedzieć kwestię. Owszem, można wprowadzić mikrofon czy inny wynalazek, kiedy istnieje ku temu wyraźna potrzeba; ale najważniejszy w teatrze jest aktor i kontakt widowni z nim. To odróżnia cud teatru od filmu i telewizji.

Znów wychodzi na to, że Pani dobrze wie, czego chce.

Wiem na pewno, że w sztuce potrzebna jest odwaga, nowe wyzwania. Nie można zastygać w utartych schematach. Podobnie jest w życiu. Na tym chyba polega rozwój człowieka, który nieustannie musi przekreślać to, co już zrobił. Trzeba znajdować w sobię siłę, aby robić radykalne zwroty. Mam swoje lata, zdaję sobie sprawę, że wielu rzeczy zwyczajnie nie udaje mi się zrozumieć. Dlatego odsunęłam się od Warlikowskiego. Niech robi swoje, ja nie będę się wtrącać i komentować.

To w którym teatrze teraz będzie Pani występować?

Wróciłam do Współczesnego. Poza tym przeszłam na emeryturę, na której zasuwam bez ustanku. Ale mam przynajmniej ten psychiczny komfort, że nic nie muszę udowadniać. Robię to, na co zawsze brakowało mi czasu - tworzę swój prywatny teatr, recitale. Kiedy czterdzieści lat temu jechałam na festiwal do Opola z piosenką "Ptakom podobni", miałam wbite do głowy: "Wygrać, wygrać, wygrać". Nie było innej opcji.

Kilka miesięcy temu w tym samym miejscu pokazałam widowni "Atramentową rumbę". Teraz chciałam już tylko spokojnie zaśpiewać. Mogłam zrobić to mocniej, wyraziściej, ostrzej. Wybrałam jednak wersję liryczną. Ludzie potrzebują chwili na refleksję i kontemplację. Nabrali kredytów, nachapali się, ile można, założyli sobie pętlę na szyję. Nie mają pojęcia, co robić. Szukają wskazówek. Chcą wiedzieć, w którym kierunku mają podążać. Po zakończeniu recitalu przychodzą do garderoby, dziękują i chcą mnie dotknąć. Ale ja wiem, że oni nie chcą dotknąć mnie jako osoby. Oni chcą dotknąć tematów, o których śpiewam.

Stanisława Celińska (ur. 1947) jest aktorką teatralną i filmową. Obecnie występuje na deskach Teatru Współczesnego. W 1970 r. zadebiutowała w filmie rolą Niny w "Krajobrazie po bitwie" Andrzeja Wajdy. Zagrała m.in. w "Nocach i dniach" Jerzego Antczaka (1975), "Zaklętych rewirach" Janusza Majewskiego (1975), "Pannach z wilka" Andrzeja Wajdy (1979), "Spisie cudzołożnic" Jerzego Stuhra (1994). W drugiej połowie lat 90. stworzyła jedne ze swoich największych ról scenicznych w teatrze Krzysztofa Warlikowskiego. Wcieliła się w Cecylię w "Zachodnim wybrzeżu" Bernarda-Marie Koltesa (1998), Gertrudę w "Hamlecie" Williama Szekspira, kobietę z peep show w "Oczyszczonych" Sarah Kane (2001), Trinkula w "Burzy" Szekspira (2003), Fridę/Narratorkę w "Dybuku" Szymona An-skiego i Hanny Krall (2003), Matkę w "Krumie" Hanocha Levina (2005). Jej ostatnie role teatralne to postaci z "Aniołów w Ameryce" Tony’ego Kushnera (2007) oraz rola Pani Grubach w "Procesie" Franza Kafki w przedstawieniu Macieja Englerta (2008).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2009