Jeden lajk za daleko

Rozmowa z dr. hab. Maciejem Mrozowskim, medioznawcą z Uniwersytetu SWPS

08.02.2016

Czyta się kilka minut

PAWEŁ WRABEC: Komitet Obrony Demokracji narodził się w mediach społecznościowych i to za ich pośrednictwem organizuje kolejne akcje protestacyjne. By do niego dołączyć, coraz więcej osób specjalnie zakłada konta na Facebooku. Dotyczy to zwłaszcza osób powyżej 50. roku życia, które preferują tradycyjne formy komunikacji. Z czego powinny zdawać sobie sprawę?

MACIEJ MROZOWSKI: Przede wszystkim z tego, że media społecznościowe, zwłaszcza Facebook, to specyficzny kanał komunikacji.

Najlepiej służy autoprezentacji, podkreślaniu własnej tożsamości. W bardzo ograniczonym stopniu służy zaś do przekonywania, budowania zgody i porozumienia.

Wchodząc do internetu, podświadomie szukamy potwierdzenia własnej tożsamości. Robimy to dając „lajki” pod statusami, z którymi się zgadzamy.

Takiemu dookreśleniu i wyostrzeniu własnych poglądów sprzyja duża liczba znajomych. W tłumie popadamy w skrajności, wobec innych stajemy się stanowczy. Efektem jest silna polaryzacja poglądów, z którą mamy do czynienia w sieci. W internecie podobieństwa bardziej zbliżają ludzi do siebie, a różnice bardziej ich dzielą i oddalają niż w życiu realnym. Tyle że przekaz ulega spłaszczeniu, robi się prymitywny.

Ale jeśli Facebook wykorzystujemy do komunikowania się z wąskim gronem przyjaciół, relacje stają się inne. Znamy ich na tyle dobrze, by wiedzieć, że jakieś sformułowanie może kogoś urazić albo rozbawić. W takim przypadku autoprezentacja przyjmuje formę dialogu, gdy człowiek zachowuje pewien margines tolerancji wobec własnych zachowań, czyli pozwala sobie na większy luz, licząc na wyrozumiałość znajomych. Ja w komunikacji ze znajomymi pozwalam sobie na sarkazm, na szerszym forum z pewnością bym go unikał, bo nie wszyscy dobrze go znoszą.

A czy relacja przez internet zastępuje bezpośrednie spotkanie?

Tylko w niewielkim stopniu, gdyż w bezpośrednich kontaktach zachowujemy się inaczej niż wtedy, gdy do kogoś zwracamy się za pomocą „maszyny”. W komunikacji internetowej nie ma psychicznej świadomości drugiej osoby. W bezpośrednich kontaktach ważna jest mowa ciała, bardziej uważamy też na konsekwencje wypowiadanych słów. Bliskość drugiej osoby mobilizuje, sprawia, że jej obecność nasz mózg interpretuje jako szansę lub zagrożenie.

Liczymy się z tym, że jak kogoś obrazimy, dostaniemy od niego w twarz?

Albo inaczej – jak kawaler na randce powie pannie coś miłego, to jest szansa, że dostanie całusa i skróci dystans. Ale paradoksalnie to siedzenie przed komputerem stwarza większe poczucie intymności – powoduje, że łatwiej otwieramy się na innych. Równolegle występuje ryzyko, że napiszemy o dwa słowa za dużo. A słowa ranią, są jak prawdziwe uderzenia, z czego siedząc przed komputerem nie zawsze zdajemy sobie sprawę.

Wielu ludzi właśnie wtedy daje upust swojej frustracji, którą zresztą internet potęguje, bo „tam” jest wielki świat, a „tu” jestem ja ze swoimi problemami. Komentując więc wydarzenia wyładowujemy i odreagowujemy najprzeróżniejsze stresy powstające w pracy, szkole czy domu.

Sytuacja i bez tego jest naprawdę trudna. Ludzie są dziś tak zacietrzewieni, że przestali odróżniać krytykę osoby od krytyki wyrażanych przez nią poglądów. W dyskursie potocznym oczekują afirmacji własnej osoby, a nie wymiany poglądów czy dochodzenia do prawdy.

Odnoszę wrażenie, że wskutek politycznych podziałów Polakom coraz trudniej się porozumieć. Nie tylko w internecie, ale również w domu. Wiele osób nawet już nie próbuje wpływać na ludzi o innych poglądach. W obiegu publicznym kłótnia zastąpiła debatę. Jak to naprawić w najbliższym otoczeniu? 

Żeby ludzie się porozumiewali, komunikacja między nimi wymaga spełnienia aż czterech warunków jednocześnie.

Jeśli chcemy kogoś przekonać do naszych racji, to musimy posługiwać się zrozumiałym dla niego językiem, musimy troszczyć się o szczerość i prawdziwość naszego przekazu, unikając nieuzasadnionego pouczania. Uzyskamy to rezygnując z protekcjonalnego tonu, akcentując wspólne wartości, podzielając niektóre obawy rozmówcy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2016