I tak pójdę do lasu

PAULINA BOWNIK, lekarka znad granicy: Nie chcę mówić o swoich uczuciach. Chciałabym tylko, aby państwo polskie nie przeszkadzało w niesieniu pomocy.

22.11.2021

Czyta się kilka minut

Paulina Bownik w Usnarzu Górnym, 31 sierpnia 2021 r. / ANNA MARIA BINIECKA
Paulina Bownik w Usnarzu Górnym, 31 sierpnia 2021 r. / ANNA MARIA BINIECKA

BARTOSZ RUMIEŃCZYK: Dlaczego Pani to robi?

PAULINA BOWNIK: Znam jedną panią, której polityka nie interesuje. Mówi, że chodzi do lasu z gorącą zupą, bo są w nim głodni i zziębnięci ludzie. Ja chodzę do lasu z torbą lekarską, bo są w nim ludzie, którzy potrzebują pomocy medycznej. Ale muszę zaznaczyć, że nie jestem ratowniczką – jestem lekarką rodzinną, pracuję na oddziale chorób wewnętrznych. Musiałam w trybie ekspresowym dokształcić się z takich zagadnień jak choćby hipotermia.

Czym jest hipotermia?

To obniżenie temperatury organizmu o kilka stopni, co ostatecznie może prowadzić do śmierci. W pierwszych fazach człowiek odczuwa dreszcze i zziębnięcie. Co paradoksalne: temperatura może wzrastać i póki z wychłodzonym jest kontakt – jest dobrze. Ale w kolejnych fazach pojawia się uczucie splątania: człowiek nie do końca wie, co się z nim dzieje, nie odpowiada na pytania i powoli traci kontakt z rzeczywistością. W ostatnich fazach przestaje odpowiadać na bodźce.

Spotyka się Pani głównie z hipotermią?

Owszem. I tych przypadków jest coraz więcej, ale tym, co mnie niepokoi, jest coraz więcej pobić.

Przez polskich pograniczników?

Nie mam ciepłych uczuć w stosunku do naszych pograniczników, ale z tego, co wiem, nie wykazują się aż taką agresją jak służby białoruskie. Owszem, popychają ludzi, używają niecenzuralnych słów i stosują przemoc psychiczną, ale pogranicznicy białoruscy biją. Spotykam się z najrozmaitszymi urazami: obtłuczeniami po pałkach, połamanymi żebrami, urazami twarzoczaszki i – niestety – połamanymi kończynami.


LUDZIE NA GRANICY: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


W lasach są też kobiety w ciąży oraz po poronieniach. Zajmowała się Pani jedną z nich, pochodzącą z Konga kobietą o imieniu Judith.

Dostałam wezwanie z informacją, że na miejscu jest kobieta w ciąży. Gdy dotarłam, siedziała na macie i sprawiała wrażenie strasznie smutnej, wręcz przytłoczonej. Na początku powiedziała, że nic jej nie jest i że nie potrzebuje lekarza. Gdy usiadłam obok niej i zaczęłam po prostu rozmawiać, zauważyłam, że na ręce ma plaster, więc powiedziałam po polsku (rozmawiałyśmy przez francuskiego tłumacza) „ojej, masz tu kuku”. Na co ona odparła: „Tak, i mam poronienie”. Wtedy zaczęłyśmy rozmawiać o tym, który był to miesiąc i jak do tego doszło.

Według relacji dziennikarzy OKO.press nasi pogranicznicy przerzucili ją przez granicę i wtedy poroniła.

Nie wszystko zrozumiałam podczas naszej rozmowy, ale jako lekarka nie jestem od tego, by wnikać w historię uchodźców. Jestem od udzielania pomocy medycznej. Ta kobieta krwawiła i była w bólu, więc przeprowadziłam badanie.

To było badanie ginekologiczne?

Badanie brzucha, bez rozbierania. Proszę pamiętać, że jestem tylko lekarzem rodzinnym i wcześniej w swojej praktyce nie musiałam zajmować się poronieniami czy np. zakładać wenflonów, a dziś muszę to robić. Zakładanie wen­flonu w przypadku osoby odwodnionej – i to w lesie – jest bardzo trudne.

Z czego to wynika?

Trudno znaleźć odpowiednie miejsce do wkłucia, bo żyły są pozapadane. Tak było w przypadku Beshira, mężczyzny, który był wychłodzony, miał 32 stopnie, ale był także odwodniony. Ponad 20 minut, wspólnie z panią anestezjolog, szukaliśmy u niego żyły. Znaleźliśmy jedną, maleńką – na kciuku. Mimo że nie powinno się w tym miejscu zakładać wenflonu, pani anestezjolog się wkłuła. Mężczyzna był tak odwodniony, że krew w wenflonie zaczęła krzepnąć, więc trzeba było wkłuć się jeszcze raz.

Kilka razy w życiu miałem zakładany wenflon i gdy teraz patrzę na swój kciuk – to nie wyobrażam sobie wkłucia w tym miejscu.

To wszystko nie powinno tak wyglądać. A Beshir po kilku godzinach został wypisany ze szpitala. Nota bene, przed rozmową z panem skończyłam pisać skargę do komendanta miejskiego policji w Białymstoku na funkcjonariuszy, którzy usiłowali uniemożliwić przekazanie mężczyźnie dokumentów, by mógł złożyć wniosek o azyl. Dwóch policjantów, nie przedstawili się, wyprowadziło mnie siłą ze szpitala. Gdy wyjęłam telefon i zaczęłam dzwonić po prasę, pozwolili mi wrócić na oddział. Ta historia akurat skończyła się dobrze, bo mężczyzna żyje i ma wszczętą procedurę azylową.

A co stało się z Judith?

Po badaniu wstała, ubrała się i poszła w las. W dzień uchodźcy odpoczywają, a w nocy idą. Z Judith też ułożyło się pomyślnie. Jest bezpieczna za granicą, spotkała się z mężem. Ale gdy ją spotkałam, miała za sobą cztery push backi, od miesiąca się nie myła, była w złym stanie psychicznym.

Co czuje lekarz, który wie, gdzie są ludzie potrzebujący pomocy, a nie może do nich iść?

Wielokrotnie jestem pytana o uczucia, ale – proszę wybaczyć – nie chcę mówić o sobie. Powiem tylko, że chciałabym, aby państwo nie przeszkadzało nam w niesieniu pomocy. Znam ludzi, którzy za noszenie zupy i ciepłych ubrań do lasu dostają mandaty, od których co prawda się odwołują, ale w sądzie sprawy przegrywają. Tymczasem, jak powiedział Mirosław Mniszewski, który jako jeden z pierwszych informował o obozie w Usnarzu Górnym, i który od początku kryzysu angażuje się w działania pomocowe – gdyby nie my, w lasach leżałyby setki trupów.

Poświęcamy więc swoje życie prywatne, by tych trupów nie było, a państwo nas zastrasza, karze za wchodzenie do strefy stanu wyjątkowego. A przecież to tam są osoby najbardziej potrzebujące, najsłabsze, które nie mają siły wyjść ze strefy: kobiety w ciąży, dzieci, osoby starsze i chore. I to tam pomoc jest najbardziej potrzebna.

Medykom na Granicy spuszczono powietrze z kół w karetce, potem powybijano szyby w prywatnych samochodach [w ubiegłym tygodniu podlaska policja zatrzymała w tej sprawie trzy osoby – red.]. Skrócili swoje działania o ostatni dyżur. Zastraszanie działa?

Ja do lasu i tak pójdę, chyba że ktoś mi przystawi nóż do gardła. A obowiązki Medyków przejęli dzień później ratownicy Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej. Ale po tym ataku dzwoniły do mnie dwie osoby z mojej byłej pracy, z pytaniem, czy u mnie wszystko w porządku.

No, ale jeżeli wojskowym wolno robić takie rzeczy, bo to oni spuścili powietrze z kół karetki, a następnie odjechali śmiejąc się medykom w twarz, to inni czują się bezkarni. Uważam, że za to, co się stało w bazie Medyków na Granicy, odpowiedzialność ponosi państwo polskie.

Straciła Pani zaufanie do polskiej straży granicznej?

Pani major Katarzyna Zdanowicz, po moim wywiadzie dla zagranicznej telewizji, w którym ze łzami w oczach mówiłam o wyrzucaniu za granicę kobiet i dzieci, stanowczo zaprzeczyła, by takie sytuacje miały miejsce. Powiedziała, że funkcjonariusze są szkoleni w moralnym i etycznym zachowaniu. To było tuż po Usnarzu Górnym, a kilka dni później było Michałowo i sprawa zaginionych dzieci. Wtedy pani major przyznała: te osoby zostały doprowadzone do linii granicznej. To tyle, jeśli chodzi o prawdomówność straży granicznej.

Co powinniśmy zrobić, by zacząć ten kryzys rozwiązywać?

Powinniśmy zacząć postępować zgodnie z prawem międzynarodowym. Umożliwić ludziom złożenie wniosków o azyl, rozpatrzyć te wnioski i jeśli nie zachodzą przesłanki ku objęciu ochroną – deportować, a jeśli zachodzą – nadać status uchodźcy albo wyrazić zgodę na pobyt tolerowany. Zbiorowa mogiła po stronie białoruskiej to rozwiązanie najgorsze dla wszystkich. ©

PAULINA BOWNIK była jedną z pierwszych lekarek chcących udzielić pomocy w Usnarzu Górnym. Służby nie pozwoliły jej podejść do ludzi koczujących na granicy. Trzy miesiące później nadal próbuje pomagać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2021