Hierarchia ofiar

Peter Jahn, twórca Muzeum Rosyjsko-Niemieckiego w Berlinie: W Niemczech dominuje dziś przekonanie, że wzorowo rozliczyliśmy się ze zbrodni nazistowskich i dlatego teraz możemy się wreszcie skupić na własnych ofiarach zbrodni zwycięskich mocarstw. Rozmawiał Joachim Trenkner

17.03.2009

Czyta się kilka minut

Joachim Trenkner: Czy niemiecka pamięć zbiorowa, a także ta oficjalna i wyrażająca się w prowadzonej przez państwo "polityce wobec przeszłości", jest sprawiedliwa wobec różnych grup ofiar?

Dr Peter Jahn: Ponieważ ofiarą terroru III Rzeszy padło tak wiele różnych grup ludzi, nigdy nie dojdziemy do takiego stanu, gdy będziemy mogli powiedzieć, że wszyscy oni są upamiętnieni "sprawiedliwie". Także dlatego, że bywamy empatyczni raz mocniej, a raz słabiej, zależnie od tego, co bardziej nas porusza. Jeśli natomiast państwo, mając poparcie opinii publicznej, ustanawia konkretny dzień pamięci, np. Dzień Pamięci Ofiar Holocaustu w rocznicę wyzwolenia Auschwitz, wówczas można od tego państwa oczekiwać, że w ramach swej polityki historycznej uwzględni także inne ofiary. Że również inne grupy ofiar zostaną jakoś wspomniane, adekwatnie do ich liczby.

Posługując się tym niezbyt szczęśliwym określeniem "grup ofiar": w niemieckiej pamięci zbiorowej i w polityce historycznej na pierwszym miejscu są ofiary żydowskie.

To uzasadnione, gdyż Żydzi stanowili ogromną grupę ofiar nie tylko ilościowo - 6 mln zamordowanych - ale też grupę wyjątkową: antysemityzm był centralnym elementem ideologii narodowosocjalistycznej, Żydzi głównym jej wrogiem, a całkowite ich unicestwienie w Niemczech i na terenach okupowanych stało się celem polityki III Rzeszy, realizowanym do ostatnich dni wojny. Ale jeśli inna grupa ofiar, np. idąca w miliony grupa "słowiańskich podludzi", także eliminowanych, nie jest prawie zauważana, jest to nie tylko historycznie fałszywe, ale również upokarzające dla tych ofiar.

Opublikował Pan w tygodniku "Die Zeit" tekst pod znamiennym tytułem: "Die unbedachten Toten [w wolnym przekładzie: ofiary niezauważane, niedostrzegane - red.]. Kogo miał Pan na myśli?

Słowiańskie narody Europy Wschodniej. Ideolodzy narodowego socjalizmu dokonali radykalnej reinterpretacji tzw. psychologii narodów, popularnej w XIX w., i to na sposób rasistowski: skonstruowali pseudonaukową "hierarchię ras", w której Słowian charakteryzowali jako mniej wartościowych "podludzi". Ideologia ta miała uzasadniać plany podboju Europy Wschodniej i uczynienia z niej niemieckiej kolonii. Przewidywały one również śmierć milionów Słowian oraz uczynienie z tych, co przeżyją, niewolników, służących "germańskiej rasie panów". Podczas niemieckiej okupacji w Polsce zginęło - obok Żydów - także kilka milionów Polaków, i nie było to przypadkowe czy spontaniczne. Jeszcze większa jest liczba zamordowanych obywateli ZSRR, cywilów czy jeńców wojennych. Straszliwe straty ludzkie poniosły także pod niemiecką okupacją narody Bałkanów.

Krytykuje Pan niemiecką politykę pamięci. Dlaczego?

Bo wspomniane wyżej grupy są z niej praktycznie wyłączone.

Dlaczego tak jest?

Powodów jest wiele. Zacznijmy od tego, że prowadzona na Wschodzie tzw. wojna na wyniszczenie [Vernichtungskrieg] mniej więcej od 1943 r. uderzała coraz silniej także w agresorów. W ostatnich latach wojny i po jej zakończeniu cierpieli również Niemcy, zwłaszcza mieszkańcy wschodnich terenów Rzeszy - na skutek działań wojennych, aktów zemsty, przymusowych przesiedleń. Potem zaczęła się "zimna wojna" i RFN znalazła się po zachodniej stronie w konfrontacji Wschód-Zachód, co ułatwiło wysuwanie własnych ofiar na pierwszy plan pamięci zbiorowej i polityki pamięci, zwłaszcza w latach 50. i 60., a także wypieranie ze świadomości niemieckich zbrodni w Polsce czy w ZSRR. W końcu ci, którzy uważają się za ofiary, indywidualnie czy zbiorowo, zawsze chcą być ofiarami "niewinnymi".

Dzisiaj wygląda to inaczej.

Dziś niemiecka opinia publiczna i klasa polityczna są, rzec można, mocno osadzone w niezwykle silnie zarysowanym obrazie nazistowskich zbrodni oraz ich ofiar. Zresztą i tak musiały minąć dziesiątki lat, trzeba było sporo wysiłków, aby taki obraz się ukształtował. 50 lat temu tylko niewielu obywateli RFN postrzegało Żydów jako ofiary zbrodni niemieckich, nie mówiąc już np. o Romach. Teraz, mimo intelektualnej wiedzy o ofiarach polskich czy sowieckich, ciągle siłą bezwładu trwa taki obraz historii, w którym silnie dominują ofiary żydowskie, a reszta gdzieś na dalekim planie.

A skoro mówimy o przyczynach: poza wszystkim przypuszczam też, że politykom zaczynają w głowach dzwonić dzwonki alarmowe, gdy ktoś upomina się o pamięć o słowiańskich ofiarach z Europy Wschodniej, gdyż oczami wyobraźni widzą już idące w ślad za tym roszczenia finansowe pod adresem Niemiec. A tego chcą uniknąć za wszelką cenę. Niezbyt godny sposób, w jaki państwo niemieckie zareagowało niedawno, np. na żądania greckich ofiar niemieckiej okupacji i popełnionych wtedy zbrodni, jest wyraźnym tego sygnałem.

Co trzeba zrobić, aby skorygować ten obraz?

To najtrudniejsze pytanie i muszę przyznać się tu do bezradności. Oczywiście, można prowadzić działalność edukacyjną. Nauczyciele historii, gdy opowiadają o okresie 1933--45, mogliby raz jeszcze zajrzeć do książek i przemyśleć tematy, które podejmują. Można by sobie także życzyć, aby w publicystyce mniej pielęgnowano ten wykrzywiony obraz, wedle którego my, Niemcy, wzorowo rozliczyliśmy się ze wszystkich zbrodni nazistowskich i dlatego teraz możemy się wreszcie skupić na niemieckich ofiarach zbrodni, popełnianych przez zwycięskie mocarstwa.

To spojrzenie podwójnie fałszywe. Po pierwsze, gdyż nasz obraz zbrodni nazistowskich wykazuje, jak już mówiłem, spore luki; wielkie grupy ofiar są w cieniu. Po drugie, przez powojenne dekady opłakiwaliśmy przede wszystkim nasze własne ofiary. Dopiero w wyniku wielkiej debaty, jaką wywołała nowa Ostpolitik kanclerza Willy’ego Brandta, Związek Wypędzonych jako reprezentant takiej formy pamięci zaczął odsuwać się na bok.

A co można uczynić dziś?

Niemiecka pamięć wykuwa się także w postaci debat. Dlatego najważniejsze jest chyba, aby w przestrzeni publicznej trwała dyskusja, w której formułowano by postulat upamiętnienia także tych innych "grup ofiar", i żeby ci, którzy przeciw temu oponują, uzasadniali swoje stanowisko. Wiele zależy również od tego, jakich w tej dyskusji argumentów będą używać Polacy.

Berlin i sporą część obecnych landów wschodnich zajęła w 1945 r. Armia Czerwona. Świadczą o tym wszędzie sowieckie cmentarze wojenne i pomniki, a także muzeum w Berlinie, którego był Pan dyrektorem. Polacy, którzy byli pierwszą ofiarą wojny, nigdy nie skapitulowali i walczyli na wszystkich jej frontach, właściwie nie mają na niemieckiej ziemi podobnych miejsc pamięci. Jak tłumaczy Pan ten deficyt?

Większość rosyjskich pomników poświęcona jest żołnierzom poległym w 1945 r., a nie cywilnym ofiarom nazistowskiego terroru. ZSRR wolało nie przypominać niesłychanie wysokiej liczby własnych ofiar, również dlatego że ktoś mógłby się zacząć zastanawiać nad mądrością przywódców ZSRR, skoro nie zapobiegli tak wielkim stratom ludzkim. Natomiast, wedle mojej wiedzy, polegli w 1945 r. polscy żołnierze byli chowani głównie na cmentarzach po polskiej stronie Odry i Nysy. To może być wyjaśnienie, czemu - poza pomnikiem w berlińskiej dzielnicy Friedrichshain - nie mamy miejsc pamięci o poległych Polakach.

Jednak w Berlinie jest wiele pomników przypominających o sowieckim zwycięstwie, choćby gigantyczny monument w dzielnicy Treptow. Widnieją na nim nadal cytaty ze Stalina. Czy to nie anachronizm?

Trzy sowieckie pomniki - w Tiergarten, Treptow i Schönholz - to nie tylko monumenty przypominające o zwycięstwie ZSRR, ale także o poległych. Straty Armii Czerwonej w bitwie o Berlin były olbrzymie. Język symboli tych pomników jest patetyczny, estetyka stalinowska, a cytaty oddają sowiecką wizję historii. Zrozumieć można je dziś tylko w kontekście historycznym. One przynależą do naszej pokiereszowanej historii, której różne wątki zbiegają się właśnie w Berlinie. Nie można ich usunąć nie tylko dlatego, że ich istnienie gwarantuje traktat niemiecko-sowiecki z 1990 r., lecz przede wszystkim z szacunku dla ludzi tam pochowanych. Władze Berlina słusznie traktują je przede wszystkim jako obiekty historyczne; umieszczono też przy nich tablice wyjaśniające, że to niejako świadkowie epoki.

Jakie są Pana doświadczenia jako wieloletniego dyrektora Muzeum Rosyjsko-Niemieckiego: czy młodzi Niemcy wiedzą dostatecznie dużo o zbrodniach, które ich ojcowie i dziadkowie popełniali prawie 70 lat temu w Europie Środkowej i Wschodniej?

Młodsi Niemcy wiedzą więcej np. o zbrodniach Wehrmachtu niż ich ojcowie i dziadkowie. Choć to relatywne: tych, którzy rzeczywiście mają jakąś wiedzę, jest ciągle za mało. Pozytywny i znaczący jest za to fakt, że w większości nie odrzucają tej bolesnej w końcu wiedzy. Z tego, co sam zaobserwowałem, mogę powiedzieć, że np. empatia wobec mieszkańców oblężonego Leningradu jest dla nich czymś oczywistym, podobnie jak groza, gdy dowiadują się o niemieckich planach zagłodzenia tego milionowego miasta. Odczuwają też współczucie dla zwykłych żołnierzy, także cierpiących, z obu walczących tam stron, wśród których mogli być ich dziadkowie. Chciałbym zresztą zaznaczyć, że w Muzeum Rosyjsko-Niemieckim mowa jest także o pakcie Hitler-Stalin i jego ofiarach, a więc głównie Polakach.

A po ponad dziesięciu latach pracy jako dyrektor tego muzeum mogę powiedzieć jeszcze tyle, że w moim głębokim przekonaniu miejsca pamięci o wojnach powinni budować wspólnie ludzie, których przodkowie byli kiedyś wrogami.

Dr PETER JAHN (ur. 1941 w Küstrin, dziś Kostrzyn) jest historykiem, specjalizuje się w temacie II wojny światowej na froncie wschodnim. W latach 1995-2006 był dyrektorem Muzeum Rosyjsko--Niemieckiego w berlińskiej dzielnicy Karlshorst (wcześniej znajdowało się tam dowództwo Armii Radzieckiej w NRD) i twórcą stałej wystawy w tym muzeum. Autor książek z dziejów niemiecko-rosyjskich, poświęconych m.in. pamięci o II wojnie światowej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2009