Złoto naszego stulecia. Kto wygra pogoń za metalami ziem rzadkich

Ich wydobycie jest kluczowe dla obronności oraz dla zielonej i cyfrowej transformacji. W globalnym wyścigu na razie jest 1:0 dla Chin.
z Chicago

08.01.2023

Czyta się kilka minut

Robotnicy w kopalni metali ziem rzadkich. Prowincja Jiangxi, Chiny, 20 października 2010 r.
 / JIE ZHAO / GETTY IMAGES
Robotnicy w kopalni metali ziem rzadkich. Prowincja Jiangxi, Chiny, 20 października 2010 r.
 / JIE ZHAO / GETTY IMAGES

Siedemnaście pierwiastków o nietypowych nazwach – jak gadolin, neodym czy dysproz – to złoto XXI stulecia. Dzięki swoim właściwościom magnetycznym i optycznym metale ziem rzadkich służą do produkcji magnesów w smartfonach, laptopach, turbinach wiatrowych, samochodach elektrycznych i sprzęcie wojskowym. Ślady tych surowców znajdziemy m.in. w dronach, łodziach podwodnych, systemach obrony rakietowej i reaktorach jądrowych.

Szacuje się, że do 2030 r. zapotrzebowanie na metale ziem rzadkich wzrośnie niemal trzykrotnie. Jak z kolei wylicza Międzynarodowa Agencja Energetyczna, do osiągnięcia do roku 2050 neutralności pod względem emisji dwutlenku węgla świat będzie potrzebował aż 42 razy więcej litu niż dotychczas, 25 razy więcej grafitu, 21 razy więcej kobaltu – i ogólnie siedem razy więcej wszystkich metali ziem rzadkich.

Na garnuszku Pekinu

O strategicznym znaczeniu tych surowców mówiła we wrześniu 2022 r. przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Siedem miesięcy od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji przeciw Ukrainie przestrzegała, że metale ziem rzadkich będą wkrótce ważniejsze niż ropa i gaz. „Nasze zapotrzebowanie na te pierwiastki może wzrosnąć do 2030 r. nawet pięciokrotnie. Musimy zadbać o to, by po raz kolejny nie polegać tylko na jednym dostawcy” – mówiła von der Leyen, nawiązując do uzależnienia Europy od rosyjskiego gazu.

W przypadku metali ziem rzadkich jest równie niebezpiecznie, tylko zmienił się dostawca: aż 98 proc. eksportu tych surowców do Unii Europejskiej pochodzi z Chin, które stały się w tym względzie absolutnym gigantem.

Choć kraj ten ma jedną trzecią światowych złóż tych pierwiastków, to kontroluje dziś aż 60 proc. globalnej produkcji, do chińskich rafinerii (specjalizujących się w obróbce tego rodzaju pierwiastków) trafia zaś aż 85 proc. wydobywanych na świecie metali ziem rzadkich. Jednym ze zleceniodawców są Stany Zjednoczone, które posiadają tylko jedną kopalnię – Mountain Pass w Kalifornii – i ani jednej takiej rafinerii.

W kolejce po chińskie dostawy ustawiają się m.in. Indie, Japonia, Korea Południowa, Australia, a także…Tajwan, czołowy producent chipów, który w ostatnich miesiącach znalazł się na celowniku Pekinu. Eksperci przestrzegają, że w razie agresji Chin na tajwańską wyspę Zachód będzie miał związane ręce. Każda bowiem forma pomocy Waszyngtonu dla Tajwanu może poskutkować nałożeniem ceł na amerykańskie firmy zbrojeniowe, które zależą od chińskich dostaw metali ziem rzadkich.

Tak zresztą stało się już w lutym 2022 r.,gdy Pekin – w reakcji na dostawy broni dla Tajwanu – nałożył sankcje na producenta myśliwców F-35 Lockheed Martin Corp. oraz na największego na świecie producenta pocisków rakietowych Raytheon Technologies Corp.

To nie pierwszy tego rodzaju odwet: w 2010 r. Pekin wstrzymał dostawy metali ziem rzadkich do Japonii po tym, jak kapitan chińskiej łodzi rybackiej został aresztowany przez Japończyków w pobliżu spornych wysp Senkaku. W wyniku polityki Pekinu ceny tych pierwiastków wzrosły kilkukrotnie, co skłoniło Japonię, Unię Europejską i Stany Zjednoczone do złożenia skargi do Światowej Organizacji Handlu. Ta przyznała im rację i ograniczenia eksportowe wobec Tokio zostały ostatecznie zniesione.

Air Force nie poleci

„Japonia doświadczyła tego samego, co dziś Stany Zjednoczone: to polityczny konflikt z Chinami, które nie wahają się wykorzystać swojej dominacji na rynku metali ziem rzadkich” – uważa Marc Schmid, niemiecki naukowiec z Uniwersytetu w Halle i Wittenberdze.

Sytuacja jest o tyle poważna, że w przypadku odcięcia przez Chiny eksportu metali ziem rzadkich Amerykanie zostaną z zapasami, które starczą na zaledwie trzy miesiące produkcji sprzętu wojskowego. To, jak bardzo Waszyngton zależy od dobrej woli Pekinu, pokazuje zeszłoroczne zamieszanie z myśliwcami Air Force. Pentagon wstrzymał dostawy nowego modelu F-35, bo skończyły się rezerwy kobaltu i samaru, pierwiastków niezbędnych do produkcji części odpowiedzialnej za uruchomienie silnika. Postawiony pod ścianą amerykański producent musiał poczekać na przesyłkę z Chin.

Można powiedzieć, że Amerykanie są sami sobie winni. Do lat 80. XX w. kalifornijska kopalnia Mountain Pass była największym światowym producentem metali ziem rzadkich, jednak ze względu na wysokie koszty wydobycia oraz szkodliwe skutki dla środowiska ostatecznie przestawiono się na import z Chin.

Wykorzystał to Deng Xiaoping, inicjator chińskich reform społeczno-gospodarczych, który lubił powtarzać, że „Bliski Wschód ma ropę, a Chiny metale ziem rzadkich”. Państwo Środka budowało monopol, przedstawiając się jako niezawodny partner, który nie wykorzysta swojej przewagi do dyplomatycznego odwetu, tak jak to zrobiły kraje Zatoki Perskiej w 1973 r. (wstrzymały handel ropą z państwami wspierającymi Izrael w wojnie Jom Kipur).

Chiny przez dekady rozwijały swój rynek dzięki niższym kosztom wydobycia, mniej restrykcyjnym regulacjom środowiskowym oraz przepisom wspierającym rodzimą produkcję. Już w latach 90. XX w. metale ziem rzadkich okrzyknięto mianem „strategicznych bogactw naturalnych”, zakazując zagranicznych inwestycji w ich wydobycie, jednocześnie przyznając ulgi na podatki eksportowe.

Chiny cierpliwie budowały swoją potęgę, stopniowo przechodząc od eksportu nieprzetworzonych surowców do produkcji magnesów, a następnie silników elektrycznych, baterii i telefonów komórkowych. Efekt jest taki, że dziś to Chiny wytwarzają około 76 proc. baterii w samochodach elektrycznych, Unia Europejska odpowiada za zaledwie 7 proc., a Stany Zjednoczone – 8 proc.

Bardzo długa walka

Już w 2010 r. raport amerykańskiego Kongresu przestrzegał, że do uniezależnienia się od chińskich dostaw Stany Zjednoczone potrzebują co najmniej 15 lat. Jak mówi „Tygodnikowi” Guillaume Pitron, francuski ekspert i autor książki „Wojna o metale rzadkie”, otwarcie kopalni lub rafinerii metali ziem rzadkich to bardzo żmudny proces. – Nie wystarczy pokonanie skomplikowanej procedury dotyczącej uzyskania pozwolenia na budowę, niezbędne jest także zdobycie know-how i wyszkolenie inżynierów. Pod tym kątem Chiny mają dziś nad Zachodem przewagę – tłumaczy Pitron, dodając, że według szacunków Międzynarodowej Agencji Energetycznej na otwarcie zakładu specjalizującego się w metalach ziem rzadkich potrzeba średnio 16,5 roku.

Przykładowo w Stanach Zjednoczonych na zezwolenie od agencji rządowej średnio czeka się co najmniej dwa lata, natomiast sam etap przygotowania i budowy nowej inwestycji może potrwać nawet dekadę. Nie pomagają też producenci, którzy nie palą się do dywersyfikacji dostaw: w minionym roku Ford przypieczętował umowę z CATL, chińskim producentem baterii do pojazdów elektrycznych, zaopatrującym m.in. również należącą do Elona Muska Teslę.

W Europie dochodzi opór ze strony ekologów, władz i samych mieszkańców: od lat trwa np. impas w sprawie inwestycji w szwedzkie złoża w Norra Kärr czy w hiszpańskim regionie Estremadura. Głośnym echem w 2021 r. odbiło się przyjęcie przez parlament Grenlandii ustawy, która zakazała wydobycia uranu na tej wyspie. To przekreśliło plany na rozwój kopalni Kuannersuit, znajdującej się na terenie jednych z największych złóż metali ziem rzadkich na świecie.

Wydobycie i obróbka tych pierwiastków wzbudzają duży sprzeciw, gdyż nierzadko wymieszane są one z radioaktywnym uranem lub torem, co zwiększa zagrożenie dla ekosystemu przy rafinacji. Ponadto w procesie tym stosowane są szkodliwe związki chemiczne, takie jak kwas siarkowy i kwas fluorowodorowy.

Zielony wyścig

Amerykanie porzucili swoje ekologiczne rozterki i dziś pełną parą wkraczają do wyścigu o metale ziem rzadkich.

Jeszcze przed przegraniem wyborów prezydenckich w 2020 r. Donald Trump nazwał uzależnienie USA od chińskich dostaw „kryzysem narodowym”. „Silna Ameryka nie może polegać na sprowadzanych z wrogich krajów surowcach kluczowych dla utrzymania ekonomicznej i wojskowej potęgi w XXI wieku” – napisał Trump, mający pod tym względem podobną optykę co Joe Biden. W jednym z raportów obecnej administracji stwierdzono wręcz, że zależność od zagranicznych dostaw metali ziem rzadkich, baterii czy półprzewodników stanowi „zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego”.

W minionym roku Joe Biden nie próżnował: na wybudowanie rafinerii tych surowców przy kopalni w Mountain Pass w Kalifornii wyasygnował 35 mln dolarów. Odpowiedzialna za ten projekt firma MP Materials ma wyłożyć dodatkowe 700 mln dolarów. Koncern odpowiada również za budowę w Fort Worth w Teksasie pierwszej amerykańskiej fabryki magnesów i innych części wykorzystywanych w produkcji samochodów elektrycznych.

To kluczowe dla administracji Bidena, która w ramach walki ze zmianami klimatu zakłada, że do 2030 r. auta ­elektryczne będą stanowiły połowę ­produkowanych w kraju samochodów. W tym celu amerykański rząd kusi również firmy grantami: na zwiększenie produkcji baterii oraz wydobycia potrzebnych do tego litu, grafitu i niklu przeznaczono 2,8 mld dolarów.

Dobry wujek Joe jednocześnie stawia producentów pod ścianą: od tego roku ulgi podatkowe na zakup aut elektrycznych przysługują jedynie w przypadku modeli, których baterie w co najmniej 40 proc. wyprodukowano z surowców wydobytych w USA lub w jednym z 20 krajów mających z nimi umowy handlowe. Szczególnie duże kontrowersje wzbudza wymóg, by od 2024 r. pojazdy nie zawierały surowców sprowadzanych z Chin, Rosji czy Korei Północnej.

W rywalizacji z Państwem Środka amerykańscy senatorzy – Demokrata Mark Kelly i Republikanin Tom Cotton – chcą iść o krok dalej, proponując, by do 2026 r. podwykonawcy Pentagonu przestali sprowadzać metale ziem rzadkich z Chin. Projekt ustawy na razie utknął w Senacie.

Kolejka do Canberry

Waszyngton stawia dziś mocno na współpracę z Australią, czwartym największym na świecie producentem metali ziem rzadkich. W czerwcu 2022 r. Departament Obrony podpisał umowę z australijską firmą wydobywczą Lynas Rare Earths na budowę rafinerii w Teksasie. To będzie pierwszy poza Chinami zakład specjalizujący się w obróbce rzadziej spotykanych w skorupie ziemskiej pierwiastków, jak m.in. wykorzystywany do produkcji magnesów dysproz.

Państwo Środka zareagowało na australijsko-amerykański deal nerwowo, wszczynając kampanię dezinformacyjną w mediach społecznościowych. Fejkowi użytkownicy wypisywali w sieci, że budowa zakładu doprowadzi do promienio-twórczego skażenia środowiska. Na celowniku znaleźli się również prezeska koncernu Lynas Rare Earths, Amanda Lacaze, oraz gubernator Oklahomy Kevin Stitt, który przebąkuje o produkcji metali ziem rzadkich w swoim stanie.

Jak donosi Australian Strategic Policy Institute, w minionym roku Chińczycy torpedowali także w sieci partnerstwo QUAD – formułę współpracy między USA, Australią, Japonią i Indiami, której celem jest stawienie czoła chińskiej dominacji, także w obszarze produkcji metali ziem rzadkich.

Kluczową rolę ma odegrać tutaj Australia, od dłuższego czasu mocno inwestująca w rozwój i budowę nowych kopalni w Australii Zachodniej. W tym słynnym zagłębiu wydobywczym rud żelaza, niklu i złota do 2025 r. ma powstać rafineria metali ziem rzadkich. Plany inwestycyjne ma także koncern Lynas Rare ­Earths: w rozbudowę swojej kopalni Mount Weld zainwestuje 345 mln dolarów, co ma pomóc w zwiększeniu produkcji stosowanych w magnesach neodymu i prazeodymu.

Prężnie działa również Arafura Re-sources: w pokrytej czerwonym pyłem środkowej Australii chce wybudować kopalnię i rafinerię odpowiadającą za ok. 5 proc. światowego zapotrzebowania na wspomniane dwa pierwiastki. W kolejce do koncernu ustawiają się już światowi producenci. Jak donosi BBC, w 2022 r. firma podpisała umowę z Hyundaiem oraz producentem turbin wiatrowych GE Renewable Energy.

Brukselskie rozterki

Rękę do Australii wyciąga ostatnio Unia Europejska, pragnąca dostępu do tamtejszych złóż metali ziem rzadkich, kobaltu, litu i rud żelaza. Bruksela stawia również na relacje z krajami Ameryki Południowej – Argentyną i Chile. Z tym drugim krajem zakończono właśnie negocjacje nowej umowy ramowej, która przyspieszy dostawy litu z tamtejszych złóż.

Bruksela chce też rozwijać rodzimą produkcję: Komisja Europejska pracuje nad kodyfikacją unijnych zasad regulujących wydobycie surowców, a także nad Aktem o surowcach krytycznych (Critical Raw Materials Act), mającym wytyczyć nowe kierunki dla dywersyfikacji dostaw.

Unia spogląda przy tym z nadzieją na Norwegię, gdzie ma powstać kilka zakładów produkujących baterie do samochodów elektrycznych. Jak donosi Agencja Reutera, po obu stronach oceanu powstają start-upy prowadzące badania nad budową tańszych baterii sodowo-siarkowych, co pozwoliłoby na zwiększenie konkurencyjności w stosunku do chińskich produktów.

Guillaume Pitron mówi, że należy się spodziewać także inwestycji w wydobycie litu. To zresztą już się dzieje. We Francji rozpoczęła się właśnie budowa kopalni litu, a w 2021 r. Grupa Renault podpisała umowę z Vulcan Energy na dostawy tego pierwiastka z Niemiec.

– Kontrakt przewiduje metodę wydobycia polegającą na ekstrakcji litu z mórz, oceanów i słonych jezior. To znacznie bezpieczniejsze dla środowiska niż kopalnie odkrywkowe – tłumaczy Pitron, dodając, że rywalizacja z Chinami paradoksalnie przysłuży się planecie.

Kwestia odpowiedzialności

Wydobycie metali ziem rzadkich nigdzie nie jest bowiem tak szkodliwe dla środowiska jak w Chinach czy Birmie, która stała się zagłębiem wydobywczym dla Państwa Środka.

– Symbolem surowcowej pogoni Pekinu jest zbiornik poflotacyjny przy rafinerii metali ziem rzadkich na przedmieściach Baotou [miasto w Mongolii Wewnętrznej – red.]. Zbiornik wypełniony po brzegi toksycznymi i radioaktywnymi substancjami nie ma odpowiednich warstw ochronnych, co doprowadziło do skażenia wód gruntowych – mówi Pitron. – Do tego wielu mieszkańców choruje na raka i uskarża się na inne dolegliwości, jak problemy z oddychaniem czy sercem. W społeczeństwach obywatelskich, gdzie władzy na ręce patrzą dziennikarze i organizacje pozarządowe, tak duża skala zniszczenia dla środowiska byłaby nie do pomyślenia – dodaje ekspert, podając jako przykład Francję, gdzie od niedawna obowiązuje zreformowany kodeks górniczy.

Według Pitrona firmy odpowiedzialne są za potencjalną katastrofę ekologiczną nawet 10 lat po zamknięciu kopalni, co zmusza koncerny do inwestowania w technologie bardziej bezpieczne dla środowiska: – To oczywiście kosztuje więcej, ale skoro Zachód chce inwestować w zieloną transformację, to musi za to zapłacić uczciwą cenę. ©

 

Autorka jest dziennikarką „Press”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Jak pokonać smoka