Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Komuś się w tym sejmie przecież kibicuje, jeśli nie całym sercem to częścią, jeśli nie w stu procentach to jednak bardziej niż innym, albo bodaj trochę bo innym wcale. A tutaj? Ci klaszczący i ogarnięci satysfakcją coś wygrali, to widać. Czy to jest i moja wygrana, i moja satysfakcja?
Otóż po pierwsze dowiaduję się, że przede wszystkim przegrał przeciwnik. I to jest największa racja owego wybuchu entuzjazmu. Miał wygrać, a przegrał, przeliczył się w swoim oczekiwaniu. A my, klaszczący, do tego się przyczyniliśmy, ba, myśmy sprawili to w największej mierze. Więc nie o to chodzi, że stworzyliśmy szansę na coś bardzo dobrego, czego nikt poza nami by nie zrealizował, bo głupi był albo miał złą wolę. Nie o to chodzi, że jakieś dobro wspólne właśnie zostało zainicjowane. Myśmy popsuli rachuby tych, z którymi walczymy.
To też mogłoby cieszyć, czemu nie. Gdyby przeciwnik zamierzał coś złego - nie dla nas tutaj na ławach poselskich lecz tam, gdzieś w dalekiej Polsce. Ale tylko bardzo naiwny może wierzyć, iż tak właśnie miało się tu stać ale nie stało. Bo fakt, my, teraz klaszczący, daliśmy pieniądze żądającym ich, i to daliśmy w takiej obfitości, jakiej sobie zażyczyli. Tyle, że nikt nie zapewni, czy nie będą one roztrwonione (jak wiele razy dotąd) ani odpowie, komu w związku z tym ich zabraknie To nie nasze zmartwienie, bo za pieniądze budżetowe odpowiada przecież nasz przeciwnik, nie my, opozycja. Naszą rzeczą jest tylko popierać żądania, nie troszcząc się o resztę. A gdy się to uda, radości nie ma końca.
Dlaczego patrząc na tę stronę gazety nie tylko nie potrafię się cieszyć ale czuję niepokój? Bo, na planie praktycznym, za stara już jestem aby choć przez chwilę wierzyć, że pieniądz jest kwestią życzeń, jak zdaje się naprawdę myśleć aż dotąd przewodniczący kolejarskich protestów, solidarnościowiec, człowiek o nieskazitelnej reputacji. A po drugie, bo patrząc na grupę posłów zapowiadających potrzebę zmian politycznych, nie tylko przez nich przecież upragnionych, obawiam się, że ci dążący do zmian mogą nie potrafić działać inaczej niż przeciw. Dokładać przeciwnikowi - a jakże. Coś zanegować czy popsuć - jak najbardziej. Ale poprzeć cokolwiek wspólnie, nawet gdy tak jest lepiej dla wspólnego dobra?
Nie cieszą mnie te oklaski. Nie dostrzegam za nimi nadziei, na którą tak czekam.