Europa bez granic?

Timothy Garton Ash: To jest absolutnie zdumiewające widzieć, jak trzydzieści tysięcy uchodźców na Lampedusie odwraca porządek ustanowiony w Schengen. Bo to się właśnie dzieje na naszych oczach. Rozmawiał Michał Bardel

01.07.2011

Czyta się kilka minut

Michał Bardel: Kiedy za kilka dni wkroczymy na europejską scenę w nowej roli...

Timothy Garton Ash: ...żeby na tej scenie - jak mawiał Szekspir - przez godzinę pysznić się i miotać...

...na jakie wyzwania natrafimy? Co będzie dla Polski, dla całego trio, najpoważniejszym problemem?

Przede wszystkim - trzeba to jasno powiedzieć - po traktacie z Lizbony prezydencje nie mają już dawnego znaczenia. Co nie zmienia faktu, że kolejne kraje skłonne są przypisywać im wielką wagę. A prezydencja, jak sądzę, z dwóch tylko powodów jest istotna. Najpierw dlatego, że stanowi prawdziwą próbę zdolności organizacyjnych państwa członkowskiego: czy uda mu się zaplanować i przeprowadzić liczne spotkania i konferencje. Wbrew pozorom ludzie zwracają na to uwagę. "Ach - mówią - prezydencja kraju X to była kompletna porażka!". Istnieje tu zatem jakaś wewnętrzna ważność. Drugi aspekt polskiej prezydencji ma naturę symboliczną: jestem wprost zachwycony faktem, że Polska poprosiła o stworzenie logo prezydencji, które mi się zresztą całkiem podoba, Jerzego Janiszewskiego, autora logo Solidarności!

A zagrożenia?

Są też zagrożenia. Przede wszystkim takie, że Polska obejmując prezydencję, stwierdzi: chcemy, żeby przez te pół roku wszyscy zajmowali się Ukrainą, żeby wszyscy myśleli o Partnerstwie Wschodnim. A taką tendencję widzę niestety w każdym polskim przesłaniu; w każdym polskim wystąpieniu pojawia się ta kwestia. Tymczasem Polska ma przejąć rolę pełnomocnika Europy, a to oznacza wypowiadać się w imieniu całej Unii Europejskiej.

Co jest natomiast największym zewnętrznym wyzwaniem dla Europy? Ale zarazem szansą? Z całą pewnością Arabska Wiosna Ludów. Prawda jest taka, że Polska powinna skupić się na Arabskiej Wiośnie i Partnerstwie Południowym, zamiast powtarzać: "owszem, trzeba pomóc Arabom; żeby pomóc Arabom, musimy pamiętać o Ukrainie".

Ta Arabska Wiosna przyniosła ze sobą ogromne napięcie pomiędzy nieuchronnością imigracji a ideą Europy bez granic. Czy Schengen przetrwa tę presję?

To jest absolutnie zdumiewające widzieć, jak trzydzieści tysięcy uchodźców na Lampedusie odwraca porządek ustanowiony w Schengen. Bo to się właśnie dzieje na naszych oczach. Odkąd Unia Europejska zaczęła ulegać naciskom Francji i Włoch, należy się spodziewać kolejnych wyjątków. A wyjątki, jak wiadomo, to rzecz elastyczna. Proces odwrotu od Schengen już się rozpoczął. To dopiero początek tego wzrastającego napięcia pomiędzy Europą pozbawioną granic, którą udało nam się dopiero co zbudować, a presją nowych fal imigrantów z południa.

Schengen usunęło pewien wymiar granic politycznych w Europie, ale czy nie jest tak, że wciąż pozostają w mocy granice dawniejsze i poważniejsze: myślę o rzymskich "limes", granicach Mitteleuropy czy nawet o "żelaznej kurtynie". Widzi Pan jakąś szansę, jakąś choćby mglistą wizję projektu zmierzającego do takiego duchowego Schengen?

Tych granic jest o wiele więcej. W miarę rozszerzania się Unii Europejskiej komplikuje się coraz bardziej i nawarstwia kulturalna geologia Europy. Tym samym coraz mniej oczywistym staje się sens naszego współistnienia. Myślę, że jesteśmy bardzo daleko od takiego duchowego Schengen, jakim była np. Europa Karola Wielkiego, stanowiąca przecież fundament późniejszej wspólnoty ekonomicznej.

Weźmy najbardziej aktualne dziś pytanie: tak czy nie dla Turcji? Bo Bośnia, choć jest krajem o utrwalonej historycznie obecności muzułmańskiej, jest mała. Ale Turcja! Turcja nie wpisuje się w głębokie kulturowe fundamenty Europy. Europa, historycznie rzecz biorąc, definiowała się w opozycji do islamu, szczególnie w opozycji do tradycji ottomańskiej.

Co nie znaczy, oczywiście, żebym był przeciwko wstąpieniu Turcji do Unii Europejskiej. Ale nie w oparciu o przekonanie, że Turcja jest bezdyskusyjnie i w pełni europejskim krajem, a np. Maroko już nie. Dla mnie jako historyka takie stwierdzenie byłoby pozbawione sensu. Obydwa te kraje są częściowo europejskie - w różnym stopniu, rzecz jasna. Myślę więc, że Turcja jest przypadkiem szczególnym. Jeśli jednak po akcesji Turcji pójdziemy dalej, wchłaniając kolejne kraje Maghrebu, kolejne kraje basenu śródziemnomorskiego, zatoczymy historycznie koło i wrócimy do Rzymu. Od Europy Piusa II, definiującej się w opozycji do islamu, z powrotem do imperium rzymskiego.

Jak Pan wspomniał, wyjątki bywają elastyczne...

Nie wydaje mi się, o ile możemy dziś czynić takie przewidywania, żeby ktoś chciał tak właśnie postawić sprawę: "Skoro przyjęliśmy Turcję, teraz musimy przyjąć Irak albo Maroko". Tym samym jednak będziemy musieli zadać sobie pytanie, co możemy zrobić dla całego historycznego świata Śródziemnomorza, co możemy zrobić dla północnej Afryki i Bliskiego Wschodu. I tu nie mamy dobrej odpowiedzi.

Może więc nie powinniśmy utożsamiać granic Unii Europejskiej z granicami samej Europy?

Unia Europejska nie powinna być nigdy większa od Europy. Inaczej skazana będzie na rozszerzanie ad infinitum. Istnieją oczywiście ludzie przekonani, że cały świat powinien stać się Unią Europejską. W gruncie rzeczy przez ostatnie 20 lat wielu z nas sądziło, że Europa stanowi model polityczny dla całego świata i że świat w przyszłości powinien upodobnić się do XXI-wiecznej Europy. Tymczasem obecnie świat zaczyna przypominać coraz bardziej Europę XIX-wieczną, z mocarstwami narodowymi: Chinami, Indiami, Brazylią, Południową Afryką, niezmiernie dumnymi ze swojej suwerenności i wzajemnie ze sobą rywalizującymi. Musimy skończyć wreszcie z europejskim snem o świecie ukształtowanym na obraz i podobieństwo Europy.

Czy zatem stoimy dziś przed dylematem: albo Europa bez granic, albo jakaś nowa wizja Europy jako twierdzy? Jaki byłby Pana wybór?

Żadne z tych rozwiązań. Odpowiem tak, jak Adam Michnik, kiedy pytano go, czy woli generała Jaruzelskiego, czy generała Pinocheta. Odparł: mając wybór między Jaruzelskim a Pinochetem, wybieram Marilyn Monroe.

Potrzebujemy w Europie imigrantów i będziemy mieli imigrantów, nie stać nas na żadną Festung Europa. Potrzebujemy jednak zarazem ścisłej kontroli nad tym procesem, tak by nie doprowadził do podziałów w naszych europejskich wspólnotach. Innymi słowy, trzeba go przeprowadzić na takim poziomie i takimi metodami, by prowadził do rzeczywistej integracji. A taka integracja, skutkująca Europą bez granic, dokonuje się wewnątrz pojedynczych narodów. Ludzie stają się Europejczykami najpierw identyfikując się jako Francuzi, Niemcy czy Polacy. Nikt nie rodzi się Europejczykiem.

Timothy Garton Ash jest brytyjskim historykiem i dziennikarzem, specjalistą od powojennej historii Europy, profesorem Oksfordu i Uniwersytetu Stanforda.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Polska prezydencja (26/2011)