Euro bez paplania

Tomasz Zimoch, radiowy komentator sportowy: Bywało, że podczas relacji czułem uderzenia w skroń, szalejące tętno, walące serce. „Stop! Masz jeszcze życie, rodzinę” – myślałem w takich momentach.
 / Fot. Jerzy Dudek / FORUM
/ Fot. Jerzy Dudek / FORUM

BARTEK DOBROCH, PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Ma Pan w domu telewizor?

TOMASZ ZIMOCH: Mam.

A pamięta Pan ostatnią wielką imprezę sportową, którą śledził Pan z domowego fotela?

Pewnie były to jakieś piłkarskie mistrzostwa, bo nie wszystkie w radiowej Jedynce transmitowaliśmy. Ale nie przypominam sobie siebie oglądającego w telewizorze mecz reprezentacji. Bo nawet gdy nie komentowałem jej spotkań – jak w przypadku niedawnej, eliminacyjnej rozgrywki ze Szkocją w Glasgow – zazwyczaj byłem na stadionie.

To jak Pan sobie teraz wyobraża siebie przed odbiornikiem?

Nie muszę sobie tego wyobrażać, bo mimo rozstania z Jedynką, przez okres trwania Euro 2016 pozostaję w roboczym „ciągu”, komentując mecze w stacji TVN24, która na ten czas zaprosiła mnie do współpracy.

Tyle że to już nie to samo. Żal?

Naturalnie. Zwłaszcza że ostatnie tygodnie przed rozstaniem z Polskim Radiem spędziłem na intensywnych przygotowaniach do transmisji.

Miałem też bardziej dalekosiężne plany, włącznie z rozwijaniem w Polskim Radiu nowych mediów, bo ta instytucja nie może przecież stać w miejscu. Miałem pomysły na reportaże, przedstawiające postaci polskiego sportu. Marzyłem np. o radiowej złotej księdze polskich medalistów olimpijskich, ludzi w dużej mierze zapomnianych. Chciałem zrobić program „Pięć kółek olimpijskich”, czyli wybrać pięciu wybitnych sportowców i śledzić ich losy przez cztery lata między igrzyskami.

Tego wszystkiego już nie zrobię.

Kiedy już po burzy wokół Pana odejścia umawialiśmy się telefonicznie na wywiad, powiedział Pan, że cała ta sytuacja odebrała Panu radość z Euro.

Więcej: ja z przygotowaniami – czymś niesłychanie dla mnie ważnym – wyhamowałem. W ogóle sprawy zawodowe zeszły na dalszy plan. Straciłem na jakiś czas serce do tej pracy. Nawet utraciłem chęć do paplania.

Paplania?

Komentowania czy opisywania rzeczywistości na próbę. Szedłem ulicą albo przez park i w myślach opisywałem. Przechodzących ludzi, domy. Taki wewnętrzny komentarz, trening wywoływania w słuchaczu obrazów, tak istotny w pracy radiowego komentatora. 16 maja, kiedy wycofano mnie z ekipy na Euro i igrzyska, niczym tej decyzji nie uzasadniając, rzuciłem wszystko w kąt. Nieraz oddawało się zdrowie, zaniedbywało życie rodzinne dla pracy. I nagle przychodzi ktoś, kto radia nie zna, a wydaje mu się, że jest radiowcem, więc przestaje szanować dorobek ludzi, którzy wiele oddali tej instytucji. To jest najbardziej przykre.

W skrócie było tak: Pan, słynny polski komentator sportowy – a z wykształcenia prawnik i syn twórcy Krajowej Rady Sądownictwa, nieżyjącego już Stanisława Zimocha – udziela wywiadu „Dziennikowi Gazecie Prawnej”, gdzie krytykuje postępowanie władzy w sprawie Trybunału Konstytucyjnego oraz to, co dzieje się w mediach publicznych. W odpowiedzi Polskie Radio zawiesza Pana w obowiązkach. A Pan w reakcji na ten ruch odchodzi z pracy...

Dzięki tej sytuacji lepiej zrozumiałem dramat piłkarza, który tuż przed życiową imprezą ulega kontuzji i nie może zagrać. To choćby przypadek naszego reprezentanta – Macieja Rybusa, którego z gry na Euro wykluczył uraz barku. To sytuacje pod wieloma względami nieporównywalne, ale coś jest jednak na rzeczy.
Miałem akredytacje, bilety, zarezerwowane hotele...

Po co Panu to było?

Wielu mi to dziwne pytanie zadaje.

Bo się narzuca: kultowy dziennikarz sportowy, mający swoją niszę z dala od polityki, uderza pięścią w stół, tracąc coś, co było dla niego treścią życia od niemal czterech dekad.

Panowie wybaczą, ale na ten temat nie mogę za wiele mówić; sprawy zabrną pewnie do etapu sądowego [Tomasz Zimoch zamierza złożyć pozew o odszkodowanie, podobny ruch zapowiedziało Polskie Radio, które uważa, że komentator działał na szkodę firmy – red.]. Mogę powiedzieć jedno: nie chodzi o politykę, partyjne sympatie. Jestem absolutnym patriotą Polskiego Radia, to była moja pierwsza i jedyna praca. Kochałem ją.

Gdybym wtedy nie zareagował, nie byłbym sobą. Mogłem przecież pomyśleć o rodzinie, spłacaniu kredytu i spokojnie jechać na Euro. Ale uznałem, że trzeba powiedzieć coś, co inni pomyśleli. Otrzymuję do dziś głosy poparcia, również od kolegów z pracy.
Być może zadecydowało to, że nikt nie zareagował adekwatnie na słowa posłanki PiS, że Sąd Najwyższy to „zespół kolesi”. A może to, że przyśnił mi się ojciec...

I wyobraził Pan sobie, co by powiedział w podobnej sytuacji?

Oczywiście zastanawiałem się, jak by zareagował na taki brak szacunku w stosunku do instytucji prawa. Ale nie musiałem sobie nawet tego wyobrażać. Mamy przecież prawnicze autorytety, jak prof. Adam Strzembosz, które przypominają, że niszczenie takich instytucji to coś szalenie niebezpiecznego.

Piłka, która miała łączyć, podzieliła. Musiał Pan wiedzieć, że Pana słowa zostaną zinterpretowane jako opowiedzenie się po jednej ze stron. Pewien prawicowy publicysta zdążył już powiedzieć: „Panie Zimoch, kończ pan!”, nawiązując do Pana najsłynniejszego komentarza, w którym krzyczał Pan do sędziego: „Panie Turek, kończ pan ten mecz!”.

Słowa przywołanego przez panów publicysty to nie krytyka, tylko przejaw braku szacunku; zjawiska, które schodzi w Polsce coraz niżej, nawet na poziom relacji między dziećmi. Wszelkie autorytety w Polsce są do podważenia. Bywają niszczone, czego przykładem jest sądownictwo: profesorowie Andrzej Zoll, Marek Safjan czy wspomniany Adam Strzembosz.

Odejdźmy od polityki. Skąd się wziął fenomen Tomasza Zimocha?

Żaden fenomen. Po prostu kocham radio. A w dodatku miałem fantastycznych nauczycieli dziennikarstwa radiowego. Pierwszym był Zbigniew Wojciechowski, świetny dziennikarz rozgłośni w Łodzi. On mnie nauczył radia, dźwięku, montowania, pokazał, że cisza w radiu też jest dźwiękiem, i to może jednym z najpiękniejszych. No i oczywiście Maciej Biega, mój przyjaciel i dziennikarz – tyleż wybitny, co zapomniany.

Tak czy inaczej, najważniejsze w radiu są emocje. Chodzi o to, by porwać ludzi.

Pan podczas relacji aż buzuje. A teraz, gdy z Panem rozmawiamy, zdaje się Pan uosobieniem opanowania. Mówi Pan tak cicho, że boimy się o jakość nagrania.

Taki jestem na co dzień. To sport wywołuje we mnie emocje. Podczas niedawnego meczu towarzyskiego ktoś opowiedział dowcip. „Trener Nawałka mówi do Zimocha: »Tomek, zwolnij, bo piłkarze za tobą nie nadążają«”.

Stał się Pan rzecznikiem rozemocjonowanych sportem Polaków.

Nie ma niczego bardziej emocjonującego niż sport. Albo szerzej: niż rywalizacja. Zawsze marzyłem, by relacjonować Konkurs Chopinowski. Kiedyś, gdy Krystian Zimerman wygrywał, to zagryzałem za niego paznokcie. Tam są świetne do opisywania obrazy: przygotowania pianistów, ich wejście, decydująca walka w finale, potem przeciągające się obrady jurorów. Fascynujące!

Czy z tej fascynacji wzięła się „Szopenka nart, Szopenka bieli”, jak nazwał Pan w chwili uniesienia Justynę Kowalczyk?

Pewnie tak. W ogóle muzyka dużo mi daje. Zwłaszcza klasyczna, przy której wszystko można sobie wyobrazić.

A inspiracje przyrodnicze? Kamil Stoch w Soczi „fruwał jak rybitwa po sardynki wypychane z oceanu przez rekiny”.

Przed wyjazdem do Soczi nie mogliśmy z żoną spać. Była druga w nocy, włączyliśmy telewizor. BBC nadawało dokument o migracji sardynek. Genialny. No i ten ptak szybujący dokładnie tak, jak ja zobaczyłem Stocha na skoczni w Soczi. W czasie relacji takie skojarzenie to błysk. Wy, pisząc tekst, możecie go poprawić, a czytelnik „Tygodnika” nie będzie nawet wiedział, że to zrobiliście. Ja mam sekundę na reakcję, a później ten fragment trafia na zawsze do sieci.

Żyjąc swoim życiem i wywołując emocje kolejnych odbiorców. Czy Pan sobie w ogóle wyobraża, co Pana komentarze i opisy robią z ludźmi?

Nie zdaję sobie z tego sprawy, dopóki mi o tym nie powiedzą. W ostatnich dniach otrzymałem tysiące wiadomości z całego świata. Ktoś pisze, że mało co wypadku samochodowego nie spowodował, ktoś inny, że musiał zjechać na pobocze. Jakaś kobieta, że w czasie porodu słuchała mojej relacji z konkursu Małysza.

Kiedy zdobywał mistrzostwo świata w Val di Fiemme, komentowałem konkurs w starej drewnianej kabinie. Przed nią pojawiły się najpierw dwie osoby, potem kolejne. Ci ludzie byli odwróceni od skoczni, patrzyli na mnie. Pomyślałem, że coś się stało albo stanie, że się ten budynek zawala, że będę musiał się ratować. A okazało się, że oni się przyglądali szalejącemu i gestykulującemu wariatowi z Polski.

Druga taka sytuacja miała miejsce w Vancouver – też podczas konkursu skoków. Jeden ze Szwajcarów, jak się potem okazało – ojciec skoczka, słysząc mój komentarz odwrócił się i zaczął mi się przyglądać i przysłuchiwać. A potem powiedział, że nie zna słowa po polsku, ale to, co słyszał, wciągnęło go bardziej niż oglądanie skoków na żywo.

Co go tak wciągnęło?

Pewnie jakiś rodzaj szaleństwa. A zdarzyć się podczas mojej relacji może wszystko. Wstaję, siadam, kiedyś podczas komentowania wskoczyłem na stolik. Nie uwierzyłbym, gdyby ktoś później nie pokazał mi zdjęcia. To rodzaj transu.

Kiedyś Pan powiedział, że czasami się boi tych uniesień. Że podczas komentowania któregoś razu zwyczajnie zakończy Pan żywot.

Zdarzało się i tak, np. we wspomnianym Val di Fiemme. Jedno ze skojarzeń: patrzą na mnie i się o mnie boją, bo z tych emocji już źle wyglądam. I rzeczywiście tak jest – bywało, że czułem uderzenia w skroń, szalejące tętno, walące serce. „Stop! Masz jeszcze życie, masz rodzinę” – myślałem sobie w takich momentach (śmiech).

Pan się potrafi unosić nawet wtedy, gdy nie grają Polacy. Ale nie da się ukryć: pierwiastek patriotyczny w Pana komentarzach jest silny. „To jest wielki, biało-czerwony pomnik!” – krzyczał Pan o Stadionie Narodowym po jednej z bramek na Euro 2012. A przed meczem z Czechami ogłosił Pan na antenie pomysł: niech kibice uszyją gigantyczną biało-czerwoną flagę. Uszyli.

Na ścianie u mnie w domu wisi zdjęcie, jak ta flaga jest rozwijana na stadionie we Wrocławiu. Sport może budzić poczucie dumy narodowej, jedności, solidarności. To bardzo istotne, choć może być też na granicy nacjonalizmu, przerodzić się w coś niebezpiecznego. Ale jeśli tej granicy się nie przekroczy, nie ma niczego piękniejszego.

Jest Pan chyba jedyną osobą w Polsce, która mówi, że będziemy mistrzami Europy.

Nieprawda, według sondażu przeprowadzonego jeszcze przed Euro wierzy w to 8 proc. Polaków. Mecz z Irlandią Północną nie był ani porywający, ani piękny. To było spotkanie pokazujące, jak bardzo w sporcie potrzebna jest cierpliwość. Ale wygraliśmy. Dopiero jednak mecze z Niemcami i Ukrainą pozwolą ocenić, czy rzeczywiście pojechaliśmy podbić Francję.

To pofantazjujmy. Zdobywamy to mistrzostwo i zwolennik PiS-u rzuca się na szyję temu z KOD-u?

Jestem przekonany, że tak mogłoby być. Sport, zwłaszcza w ostatnim czasie, to być może ostatnia dziedzina, która nas łączy.

A Robert Lewandowski to bodaj jedyna znana powszechnie osoba, o której ciepło piszą i „Wyborcza”, i „Fronda”.

To prawda, choć nadal według mnie niewiele o nim wiemy. To nie to samo, co kiedyś Małyszomania. Adam był spontaniczny, naturalny, doroślał i zmieniał się na naszych oczach.

Byliście w bliskiej relacji. Kiedyś jeden z nas poprosił Pana o numer telefonu do Małysza. A Pan... wyrecytował go z pamięci.

Tamta relacja pochodziła jeszcze z innych czasów. Wtedy kontakty sportowców, nawet wybitnych gwiazd, z dziennikarzami były bardziej naturalne. Znałem rodzinę Adama, jego mamę i tatę.

Teraz nie obywa się bez pośredników: agentów, rzeczników, doradców.

Jedną z najwspanialszych pamiątek, jakie posiadam, jest but Zbigniewa Bońka z mistrzostw świata w Meksyku w 1986 r. Wówczas mogłem spokojnie po przegranym meczu razem z drużyną pojechać do hotelu. Dzisiaj jest to niemożliwe.

Choć kamery zaglądają coraz dalej i głębiej. Widać to w materiałach wideo należącego do Polskiego Związku Piłki Nożnej portalu „Łączy nas piłka”.

Z pierwszych lat mojej pracy nie zapomnę Wyścigu Pokoju, w którym kolejny etap wygrał w Częstochowie Lech Piasecki. Wyskoczyłem z wozu radiowego i podbiegłem do zwycięzcy oraz jego opiekuna w reprezentacji – Ryszarda Szurkowskiego. Podchodzę, a Ryszard wystawia tylko rękę, tak jakby chciał powiedzieć: „Poczekaj, jeszcze nie teraz”. Chronił zawodnika, który był zmęczony. Pamiętam do dzisiaj ten subtelny ruch ręką.

Dzisiaj młodzi dziennikarze o tej potrzebie intymności często nie pamiętają.

Dowiadujemy się np., że młodemu piłkarzowi Pawłowi Wszołkowi – którego kontuzja wykluczyła z gry na Euro – trzęsła się z rozpaczy broda, gdy usłyszał diagnozę.

Ja się na to nie godzę. Trzeba umieć wyłączyć kamerę i mikrofon.

Zmienił się też przekaz? Dbałość o poprawność językową?

Nas, młodych, przed laty wręcz chłostano! Wychodziłem po ćwiczeniach ze studia radiowego wściekły: czego oni ode mnie chcą, tak mnie do znudzenia poprawiając? Po latach to doceniłem. Dzisiaj tego się nie praktykuje.

Zmieniła się też relacja odbiorca–dziennikarz. Młodzi widzowie coraz rzadziej odbierają relację sportową linearnie, siedząc przed telewizorem od pierwszej do dziewięćdziesiątej minuty. Oglądają mecz w sieci, sprawdzając jednocześnie powtórki, komentując, czytając komentarze, wrzucając coś na Facebooka czy Twittera. Może Pan – odchodząc co prawda z zupełnie innego powodu – mimowolnie odszedł w momencie, gdy stare dziennikarstwo przechodzi do lamusa?

Być może, ale z jednym się nie zgodzę – mnie nowe media bardzo wciągają. Wymyśliłem blog „29 zdań”, gdy były XXIX Igrzyska Olimpijskie. I dzień w dzień potwornym nakładem sił pisałem, wrzucałem zdjęcia. Wtedy to nie było normą jak dziś.

Pana te nowe media wciągnęły, jeszcze zanim poczynił Pan pierwsze kroki, żeby się w nich znaleźć. Pana komentarze, tylko przez jakiś procent ludzi słuchane na żywo, na YouTubie są hitem. Jedni się przy nich wzruszają, inni płaczą ze śmiechu.

Też znam takich ludzi. Mówią, że jak mają chandrę albo jest ponury, szary dzień, pomagają im te nagrania. Nie przeszkadza mi to. Jeśli mogę komuś poprawić humor, to tylko się cieszę.

Na czym opiera Pan wiarę, że wygramy Euro?

Że możemy wygrać. Na profesjonalizmie Adama Nawałki. Na tym, że nie zaniedbał żadnego szczegółu. Nie mamy drużyny na mistrzostwo, ale Grecy 12 lat temu też takiej ekipy nie mieli. W dodatku w turnieju dzieją się różne zaskakujące rzeczy. Mamy kilku wybitnych piłkarzy.

Do których dołączył w meczu z Irlandią Płn., oceniony już nawet przez Gary’ego Linekera jako wybitny talent, Bartosz Kapustka z Cracovii.

Trener Nawałka wiedział, co robi, kiedy go najpierw obserwował, a potem powoływał. Żebyśmy go jednak nie zagłaskali. Kapustkę w meczu, który sobie też komentowałem, nazwałem Rogasiem z Doliny Roztoki.

Pan to ma porównania!

No proszę zobaczyć, jak on się porusza, jak fajnie biega. Taki Rogaś. Chłopak, w którym jest jeszcze dużo spontaniczności, radości z gry. Przypomina – choć gra na innej pozycji – Władysława Żmudę w 1974 r.

Szpakowski czy Borek?

Odmawiam odpowiedzi. Nie wciągniecie mnie w to. Dawno postanowiłem, że nie będę oceniał kolegów.

To inaczej: styl emocjonalny czy nieco bardziej analityczny?

Jedni wolą cytryny, inni pomarańcze. To sprawa smaku.

Co się musi stać, by wrócił Pan do Polskiego Radia?

Nie odpowiem, bo nie wiem. Nigdy nie mówię „nigdy”, choć chwilowo odebrano mi nawet tęsknotę za radiem. Może w ogóle nie wrócę? Zamknę ten rozdział? Albo założę własną stację radiową? A jeśli powrót, to kontrolowany. Jak u sportowca po kontuzji. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
TOMASZ ZIMOCH (ur. 1957 r.) - legenda dziennikarstwa sportowego, komentator radiowy, przez 38 lat (do 2016 r.) związany z Polskim Radiem. W 2009 roku otrzymał  Złoty Mikrofon - nagrodę przyznawaną przez Polskie Radio - za "wiedzę i emocje, które… więcej
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2016