Dialog prawie niemożliwy

Spierając się z członkami wspólnot oazowych i charyzmatycznych, a także z uczestnikami spotkań lednickich, apeluję o zaufanie Kościołowi. Jeśli ustala normę liturgiczną, to nie po to, abyśmy ją traktowali z dezynwolturą.

09.07.2007

Czyta się kilka minut

---ramka 522809|prawo|1---Mój poprzedni artykuł ("Nowy rytualizm", "TP" nr 25/07) w którym starałem się wykazać, jak dalece infantylne jest rozumienie rzeczywistości Kościoła we wspólnotach oazowych i charyzmatycznych (idzie im bowiem nade wszystko o stworzenie nastroju autoafirmacji i przyjemnego klimatu, który ma wygładzać psychiczne zranienia), a także próbowałem zdiagnozować stan liturgii skutkiem tak przyjętych rozstrzygnięć, rezonuje dziś bardzo silnie. Pisząc, byłem oczywiście świadom, że występuję przeciw środowiskom prężnym i w Kościele dobrze widzianym, ale formułowałem swoje wątpliwości w duchu otwartym na głosy polemiczne. Problem w tym, że oprócz polemik merytorycznych, spotkałem się z reakcjami alergicznymi i wrogimi. Jedna z grup charyzmatycznych przesłała mi nawet - w tym samym dniu i o tej samej porze - stos identycznie brzmiących mai­li, które skutecznie zablokowały moją skrzynkę pocztową.

Czyniąc jednak zadość prośbie Redakcji, a i samemu czując taką potrzebę, rozwijam punkty potraktowane w poprzednim artykule może zbyt pobieżnie.

Głowa w piasek (głową w mur?)

Napisałem, że uczelnia teologiczna, "w której ramy jakoś już wrosłem" (każdy Czytelnik mógł przeczytać w nocie pod tekstem, że jestem studentem Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu), akcentuje przede wszystkim wychowanie rzeszy religijnych animatorów, a w dalszej dopiero kolejności kadry wykwalifikowanych teologów, "zdolnych intelektualnie podejmować bolączki współczesnego świata". Dotarły do mnie w związku z tym sygnały, że lekceważę liczbę przewodów doktorskich, kolokwiów habilitacyjnych i wszystkie te akademickie utensylia stopni naukowych, przez które, jakby nie było, uczelnia się konstytuuje. Odpowiadam, że chciałem jedynie zwrócić uwagę na brak sposobności do nieskrępowanej wymiany myśli, w której studenci mogliby dzielić się swoimi przemyśleniami, drążąc rozmaite filozoficzne i teologiczne kwestie. Moje zastrzeżenia nie były skierowane przeciw komukolwiek, nie miały także charakteru dezawuującego dokonania naukowe pracowników PWT, a jedynie wytknęły stwarzanie pewnego pozoru rozmowy, której w rzeczywistości nie ma. Istnieje jakaś trudna do przekroczenia blokada, jeśli ktoś pragnie na uczelni teologicznej robić coś samodzielnie, publikować teksty niezależne i niepodlegające rektorskiej kontroli. Jeśli byłoby inaczej, o niezadowoleniu z mojego artykułu dowiedziałbym się wprost, a nie drugim czy trzecim nawet obiegiem, za pomocą strzępów informacji. To mój podstawowy zarzut: chowania głowy w piasek i subtelnego zamiatania problemów pod dywan. Swój artykuł opublikowałem, wziąłem zań odpowiedzialność, opatrując go własnym nazwiskiem, więc mogłem, jak myślę, liczyć na otwartą krytykę.

Lednica, i co dalej?

Coś się zaś tyczy ruchu oazowego i spotkań lednickich, sprawa do najprostszych nie należy. Być może rzeczywiście nie wziąłem pod uwagę, że takie spotkania są potrzebne, a poczucie akceptacji, które młodzi podczas nich otrzymują, musi im niejednokrotnie wystarczyć na całe młode życie, bo w swoich środowiskach rodzinnych czy szkolnych nie otrzymają go nawet śladowo. Problem leży jednak o wiele głębiej: tam, gdzie poczucie spełnienia i emocjonalnej stabilności wystarczy oazom i ruchom charyzmatycznym za całe działanie; tam, gdzie nie ma przejścia od doświadczenia, że "jest miło", w kierunku doświadczenia transcendencji. Oferuje się młodzieży mnóstwo inicjatyw, wypełnia się jej kalendarz, ale zapomina się, że trzeba wykonać krok następny: zaprowadzić ją ku rzeczywistości, która nas przekracza. Później zaś - w relacji z Tym, który nas przekracza - pomóc dostrzec drugiego człowieka i wychodzić mu naprzeciw.

Szło mi jedynie o to, aby oazy i ruch charyzmatyczny zaczęły się wreszcie wyróżniać na tle wielu innych inicjatyw psychoterapeutycznych czy obywatelskich swoją autentycznie chrześcijańską postawą. Gdzie w tych bez mała dwustu mailach o treści: "Twój artykuł jest kłamliwy i pełen oszczerstw" mam znaleźć ów wysoki chrześcijański diapazon, w którym ruch charyzmatyczny zwykł zabierać głos? Rzecz nie w tym przecież, żeby się skrzyknąć i spotkać nad Jeziorem Lednickim, ale w tym, żeby - jak napisał onegdaj Tadeusz Bartoś - czynić z nauki Chrystusa treść codzienności, przekraczającą cezurę zwykłej normy moralnej, a na pewno wykraczającą poza emocjonalne doznania z lednickiego pola.

Główny przekaz "Nowego rytualizmu" da się zamknąć w pytaniu "Lednica, i co dalej?". W żadnym razie nie postulowałem zaprzestania tych spotkań, a jedynie przekucie doznanych tam wrażeń na codzienne bycie z bliźnim.

Liturgia oswojona

Celowo posłużyłem się sformułowaniem "każdy liturgista musi zauważyć", wiedziałem bowiem, że wytykając Lednicy nadużycia liturgiczne, najzwyczajniej w świecie piszę prawdę. Pójdę o krok dalej i powiem, że byłoby kompromitacją dla liturgisty, jeśli nie zechciałby dojrzeć, że tamtejsze liturgie muszą wzbudzać wiele troski. Niech skłoni do refleksji już sam fakt, że formuły proponowane młodzieży na Lednicy (a także celebry w kręgu oaz i ruchów charyzmatycznych) propagują dość jednostronne spojrzenie na liturgię, w którym kluczową rolę odgrywają kreatywność i poczucie aktywności. Rzeczywiście, jak mi wytknął jeden z Czytelników (uznając to chyba za zarzut), jestem uczestnikiem Mszy Trydenckich, stopień uporządkowania liturgii jest więc dla mnie dużą wartością. Joseph Jungmann pisze, że rzeczywistość liturgii winna być "przestrzenią, w której wiara chrześcijanina, przez jego uczestnictwo we wspólnocie Duchem Świętym włączonej w dzieło Pana, drogą symbolu, który Kościół ustala i który strzeże, wypowiada się najpełniej, jest tu bowiem realnie nastawiona na kontakt z wydarzeniem, które uznaje". Formuła lex orandi, lex credendi, o niewłaściwe rozumienie której mnie posądzono, jest prawdziwa nie o tyle, o ile ja wykonuję w odpowiedni sposób szereg czynności podczas celebracji, i one miałyby moją wiarę weryfikować, a o tyle, o ile przez używanie symbolu, ja, będąc w zgromadzeniu pod przewodnictwem celebransa, staję się członkiem autentycznego wydarzenia paschalnego, a na mocy chrztu zostaję powołany do życia tym wydarzeniem w relacji z bliźnimi.

Stosunek do liturgii mówi o wierze uczestnika celebracji w takim tylko sensie, że właściwe zachowanie liturgiczne, określone przez Kościół, wprowadza przecież w realne Boże działanie. Postawa modlących się, świadomość wykonywanych gestów, ich poprawność ma znaczenie dlatego, że gesty owe i czynności oznaczają przecież anamnezę misji Chrystusa.

Jungmann chętnie posługuje się pojęciem "przestrzeni liturgicznej". Mam niekiedy wrażenie, że w oazach, ruchach charyzmatycznych itp. wprowadza się wszelakie udziwnienia nie po to, aby wyrazić jakąś treść liturgii, ale dla chęci maksymalnego zawłaszczenia sobie przestrzeni liturgicznej, aby była jak najbardziej "nasza" i jak najpełniej "oswojona". Pragnę przypomnieć, że przestrzeń w liturgii nie należy do człowieka - ta konstatacja powinna wystarczyć za wiele wyjaśnień.

To paradoks, ale grupy, o których się rozpisuję, często zamknięte są na liturgiczne zróżnicowanie. O ile sam jestem w stanie tolerować gitary podczas celebracji, o tyle oazowicze często zwyczajnie nudzą się przy grze organów, a brak bębenków jest dla nich niekiedy poważnym czynnikiem rozpraszającym.

Moje myślenie i sposób mówienia o liturgii nie są postawą policjanta-ponuraka, który linijką pragnie wymierzać, gdzie nadużycie się pojawiło, a gdzie doń jeszcze nie doszło; apeluję raczej o zaufanie Kościołowi w rozstrzygnięciach, które proponuje. Jeśli ustala normę liturgiczną, notuje ją we Wprowadzeniu do Mszału Rzymskiego, w Rytuale, w licznych rubrykach, a także w dokumentach o charakterze pastoralnym i w teologicznych wykładniach, to nie po to, abyśmy ją traktowali z dezynwolturą. Ufajmy, że w trosce Kościoła o liturgię przejawia się podstawowa zasada jego działania, Bonum animarum suprema lex, i miłość do Chrystusa, który działa w liturgii. Taniec, ekspresyjny śpiew, modlitwy mszalne przerywane wypowiedziami "z zewnątrz", jakkolwiek podobają się młodzieży, nie są zgodne z nauczaniem Kościoła na temat liturgii.

Corpus delicti

Jeśliby operować przykładami konkretnych nadużyć - a zgromadziłem kilka filmów z Lednicy - to dajmy na początek brak zdyscyplinowania w obrębie przestrzeni liturgicznej. "Gesty i postawy ciała [uczestników celebracji - przyp. JD] powinny zmierzać do tego, by cała celebracja odznaczała się pięknem i szlachetną prostotą, aby w pełni przejrzyste było znaczenie jej poszczególnych części, zaś uczestnictwo wszystkich wiernych stawało się łatwiejsze - czytamy w 42. punkcie drugiego Ogólnego Wprowadzenia do Mszału Rzymskiego. - Zachowanie przez wszystkich uczestników jednolitych postaw ciała jest znakiem jedności członków chrześcijańskiej wspólnoty zgromadzonych na sprawowaniu świętej liturgii". Tymczasem z relacji z ubiegłorocznego spotkania wynika, że nie wszyscy członkowie zgromadzenia pojęli znaczenie tego przypomnienia. Młodzi ludzie półleżący w trakcie Eucharystii, przemieszczający się, rozmawiający (obraz filmowy uchwycił także kogoś spożywającego posiłek) - to wszystko nie mieści się w granicach żadnej normy liturgicznej.

Olbrzymie nagromadzenie ludzi podczas sprawowania Mszy, będące niejednokrotnie przedmiotem troski Josepha Ratzingera, obecnego Papieża, rodzi także możliwość innego poważnego nadużycia, o które to zagadnienie na Lednicy nikt, jak mogłem zauważyć, nie dba. Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, w instrukcji Redemptionis sacramentum, nakreśla w punkcie 84. następującą uwagę: "Kiedy Msza Święta jest odprawiana dla wielkich tłumów [...], trzeba czuwać, żeby niekatolicy, albo nawet niechrześcijanie, z niewiedzy, nie podchodzili do Komunii, nie zważając na naukę Magisterium Kościoła. [...] Pasterze mają obowiązek [oba podkr. JD] zwrócić uwagę w stosownej chwili osobom obecnym na Mszy na prawdę i dyscyplinę, których należy ściśle przestrzegać". Zapytuję więc o taką troskę o Ciało Pana, o godne Jego udzielanie, na spotkaniach lednickich.

Pisałem w poprzednim artykule o socjalnym klimacie celebracji Eucharystii. W umieszczonym w internecie filmie z 2004 r., noszącym intrygujący tytuł "Lednica. Było super", zwrócił moją uwagę fragment ukazujący obrzęd znaku pokoju: wezwanie celebransa, ktoś komuś pada w ramiona, słychać śpiew "Agnus Dei", grupa młodych ludzi trzyma się za ręce, nastrój płynie od ołtarza. Co na to wytyczne Kościoła? Popatrzmy na 71. punkt "Redemptionis sacramentum": "Należy podtrzymać zwyczaj Rytu rzymskiego przekazywania znaku pokoju nieco przed rozdawaniem Komunii świętej, jak to przewidują Obrzędy Mszy. Zgodnie z tradycją rytu rzymskiego zwyczaj ten rzeczywiście nie ma odniesienia do pojednania ani do odpuszczenia grzechów; jego celem jest raczej okazanie ducha pokoju, komunii i miłości". Czy młodzi przekazują sobie "ducha pokoju i komunii", czy raczej wykonują gest towarzyski, trudno rozstrzygnąć, na pewno jednak refleksję musi wzbudzić zastosowanie punktu 82. Ogólnego Wprowadzenia do Mszału Rzymskiego, czytamy tam bowiem: "Wypada jednak, aby każdy z umiarem przekazywał znak pokoju wyłącznie osobom najbliżej stojącym". Znamy powszechnie motyw odbywania "wędrówek", aby znakiem pokoju "pozdrowić" przyjaciela, któregośmy dojrzeli w bocznej nawie kościoła, Lednica tego błędu również się nie wystrzegła.

"Socjalność" Lednicy, a w tym jej skłonność do generowania nadużyć, przejawia się już w treści oferty, którą młodzi otrzymują. Oto zawartość ulotki kolportowanej przez miesięcznik "Ruah" w roku 2004: "Jak co roku uroczysta Msza w wigilię Zesłania Ducha Świętego celebrowana będzie przez ponad tysiąc kapłanów. Przywieźcie ze sobą instrument wykonany z puszki z ziarnkami; podczas dziękczynienia zaśpiewamy i zatańczymy na chwałę Boga". Zbędny będzie chyba komentarz na temat tego, jaki jest właściwy - wskazany chociażby przez "Sacrosanctum concilium" - instrument Rytu rzymskiego. Puszki z ziarnkami na pewno nie są zatwierdzone do stosowania w liturgii.

Co zaś o temacie nadużyć liturgicznych na Lednicy sądzą sami uczestnicy spotkań? Na jednym z forów internetowych ktoś o nicku "ledniczanin2006" mówi: "Liturgiści są nudni. Widziałem, jak w telewizji o jakiejś czystości liturgii zasuwał przez pół godziny ojciec (tu pada nazwisko znanego polskiego liturgisty). Mówił, że świeccy zabierali głos w trakcie Mszy. A dlaczego by nie mogli?". Po raz kolejny już sięgam do kolekcji filmów z Lednicy: widzę świeckich przemawiających podczas Eucharystii (film z roku 2003) i wyczytuję z "Redemptionis sacramentum": "Jeśli wierni świeccy mieliby coś ważnego do powiedzenia o pracach i działaniach swoich wspólnot, lepiej by było, gdyby głos zabrali poza Mszą Świętą".

Kolejnym nadużyciem, w swej materii bardzo poważnym, jest złamanie w roku 2004 normy, o której mówi punkt 96. "Redemptionis sacramentum": "Zdarza się, że podczas sprawowania Eucharystii lub po niej rozdawane są na podobieństwo Komunii hostie niekonsekrowane lub coś innego do spożycia [podkr. JD]; zwyczaj ten trzeba usunąć, jako niezgodny z przepisami liturgicznymi. Jest on niezgodny z tradycją Rytu rzymskiego i zawiera w sobie ryzyko wprowadzenia w umysłach wiernych zamieszania dotyczącego nauki Kościoła o Eucharystii". Doskonale pamiętamy, że wydarzeniem już niemal symbolicznym było rozdawanie zgromadzonym uczestnikom Mszy Świętej tzw. "chlebków lednickich". "Ruah" mówił o tym wydarzeniu jako o "metafizycznej wręcz uczcie, która nastąpi po Mszy".

***

"Stosownie do możliwości każdego, wszyscy mają obowiązek wykazywać szczególną troskę o chronienie Eucharystii przed brakiem szacunku i wszelkiego rodzaju deformacjami oraz o dokładne usuwanie wszystkich nadużyć" - ten punkt, wydrukowany jako 183. w Instrukcji "Redemptionis sacramentum", najtrafniej chyba oddaje intencje, które towarzyszyły składaniu niniejszego tekstu. Głęboko wierzę, że ta instrukcja jest znana Ruchowi Światło-Życie, którego Przedstawicielka zapewnia w liście do redakcji "TP", że ów ruch chce się troszczyć o liturgię i ku jej właściwemu rozumieniu wychowywać. W żadnym akapicie "Nowego rytualizmu" nie napisałem niczego, co by tym zapewnieniom przeczyło.

Może się okazać, że uznamy, iż wszystko wygląda znakomicie, nie uskarżamy się na żadne bolączki, a każdy brak da się wyrugować na drodze formacji. A co z dialogiem, który tak się prezentuje, jak w pierwszych linijkach tego artykułu napisano? Trochę za Tomaszem Mannem: "Czy będzie rozmowa?".

Jarosław Dudycz (ur.1987) jest studentem Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2007