Czy „Didaskalia” muszą umrzeć?

27.04.2003

Czyta się kilka minut

Zawsze z zaciekawieniem zaglądam do nowych zeszytów „Didaskaliów”, bo wiem, że znajdę tam opis ważnych wydarzeń teatralnych w Polsce i na świecie. „Didaskalia” są w chwili obecnej najlepszą gazetą teatralną w Polsce, o wiele lepszą i głębszą niż np. „Teatr”, mający dużo dłuższą historię. Skupiły one na swych łamach sporo utalentowanej młodzieży: recenzentów, publicystów, autorów krótkich not. Mają oni trochę odmienne, inne spojrzenie niż krytycy starszej generacji na to, co się dzieje istotnego w polskim i zagranicznym teatrze. Są wrażliwi na sztukę, kompetentni, czasem radykalni. Faworyzują awangardę czy postawangardę. Mniej interesują się klasykami.

„Didaskalia” istnieją od roku 1994 (powołali je do życia studenci teatrologii UJ). Wychodzą w cyklu dwumiesięcznym. Zdarza się, że z opóźnieniem z powodu kłopotów finansowych. Na produkcję każdego zeszytu trzeba zdobywać pieniądze od sponsorów. Pomagają im państwowe instytucje: Ministerstwo Kultury, Urząd Marszałkowski Województwa Małopolskiego, Uniwersytet Jagielloński, a także Fundacja im. Stefana Batorego. Dotacje Ministerstwa Kultury, które powinny zapewniać byt „Didaskaliów”, są coraz skąpsze, a prywatni sponsorzy nie kwapią się do wydatków na kulturę. Dotychczas wydano 53 numery pisma. To już spora biblioteczka, bez której trudno by się było obejść ludziom zainteresowanym teatrem. Mamy nadzieję, ze „Didaskalia” nie znikną z mapy kulturalnej Krakowa, gdyż byłaby to niepowetowana szkoda w procesie krzewienia wiedzy o teatrze.

W 53. numerze, który uważnie przeglądnąłem, są recenzje z premier krajowych i zagranicznych, z ciekawych książek, sprawozdania z festiwali. Są wywiady z reżyserami i kierownikami scen. Najciekawsza wydała mi się rozmowa z Krystianem Lupą („Przeźroczysty pokój”), spisana przez Pawła Łopatkę. Lupa stał się najgłośniejszym reżyserem ostatniej dekady XX w. i przełomu wieków. Współpracuje nie tylko z zespołami krajowymi, ale także z zagranicznymi; niemieckimi, francuskimi. Wychował młodych, zdolnych reżyserów i aktorów wpatrzonych z uwielbieniem w Mistrza. Umie wydobywać niebanalna problematykę z tekstów, które wprowadza na scenę. Pisze książki, tłumaczy. Kiedyś w pisaniu bełkotliwy, dziś klarowny. Jeśli bierze na warsztat dawniejsze utwory, to je przerabia, adaptuje na użytek współczesnego widza. Jego teatr ma własne oblicze artystyczne, tak jak mieli je Grotowski czy Kantor.

„To, co robię - mówi w wywiadzie - jest intuicyjne. Zanurzając się w spektakl, staję się medium. Medium z całą tego konsekwencją: moje odruchy są odruchami medium”. Nie znosi - jak powiedział - konwencjonalnego opowiadania. „To, co rodzi się we mnie, jest procesem, który trwa lata. Zaszedł on w takie rejony, gdzie zaczynam zrywać coś, zrzucać z siebie. Wszystko to jest w mojej drodze zapisane. Zdaję sobie sprawę, że jeśli nagle napadnę na partnerów z tym, co się we mnie dzieje - jest to dla nich niespodziewane, bolesne, obce. Może ja się z tym moim procesem osamotniłem. Trzeba mu było jakiejś jaskini czy pustyni... Po powrocie z takiej jaskini człowiek staje się nierozpoznawalny. Doskonale rozumiem, że po takim przekształceniu przyjść do partnerów i zażądać czegoś, co dla mnie jest oczywiste, a dla nich obce - jest i ryzykiem, i jakby gwałtem. Moi aktorzy przyzwyczaili się do mojego świata. Świata ugruntowanego”.

Lupa, mimo że stał się już klasykiem, w teatrze jest wiecznie młodym reżyserem. Zadowolony i niezadowolony z siebie, nieustannie czegoś poszukuje. Poszukuje nowych postaci, nowej materii literackiej, nowej estetyki. Nie lubi się powtarzać.

W tym samym numerze „Didaskaliów” wnikliwy tekst („Na dno egzystencji”) o „Azylu” Lupy, wystawionym w styczniu 2003 roku w Teatrze Polskim we Wrocławiu, w oparciu o tekst Maksyma Gorkiego „Na dnie”. „Krystian Lupa - pisze Beata Guczalska - popycha wciąż swoje dzieło - swój teatr - ku »przemianie«. Poza horyzont nazywanego i rozpoznawalnego”. W „Azylu” -zauważa recenzentka - „ludzie postrzegani są od zewnątrz, w nędzy swego fizycznego bytu. Nie w penetracji wnętrza leży siła obrazu ich egzystencji, lecz w misternej sieci mikroodruchów, uchwyconych impulsów, nieświadomych reakcji”. Dotykając tej zdegradowanej rzeczywistości - używając terminologii Kantora - Lupa wyrzeka się artyzmu, pięknoduchostwa. Pomniejsza własne dawniejsze osiągnięcia. Może tym gestem otwiera nowy rozdział w historii teatru a może go zamyka, czekając na nowe, inne? 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2003