Co jest pod śniegiem. Rozmowa z poetą Maciejem Robertem

Słowa skierowane do dziecka mają ogromną moc. Ciążą na całym moim życiu. Sama potencjalność tego, że mogło się wydarzyć najgorsze, nie daje spokoju.

07.04.2023

Czyta się kilka minut

Maciej Robert / JOANNA GŁODEK / MATERIAŁY PRASOWE
Maciej Robert / JOANNA GŁODEK / MATERIAŁY PRASOWE

URSZULA HONEK: W poezji ciągle wracasz do przeszłości, a szczególnie dzieciństwa. Czego tam szukasz?

MACIEJ ROBERT: Nie umiem pisać o czymś, co mnie osobiście nie dotknęło, czego nie przeżyłem, co nie jest zakorzenione w moim doświadczeniu. Moje obecne życie jest dość monotonne, urzędnicze, w jakiś sposób mieszczańskie. Przestrzenią, która wymyka się schematom i pozwala na jakiekolwiek szaleństwo, pozostaje twórczość. W niej mogę wracać do dzieciństwa jako okresu formacyjnego, kiedy każdy dzień był wydarzeniem. Wszystko, co w miarę interesujące, wydarzyło się w przeszłości, a co jest dość paradoksalne, bo wówczas wydawało się nam, że każdy dzień jest nudą. Myślę, że spojrzenie na dzieciństwo polega na tym, że musimy się uporać z ogromem czasu, który minął, i poukładać sobie z tym czasem i dzieciństwem relacje.

Tobie się udało?

Cały czas próbuję. Z ojcem nie miałem i nie mam do tej pory najlepszych kontaktów, bo był nieobecny albo źle obecny. Nie wiem, czy w całym życiu rozmawiałem z nim dłużej niż godzinę. Byłem jedynakiem i nie garnąłem się do rówieśników, bo wstydziłem się ich zaprosić do domu. W tej samotności lgnąłem do świata przyrody. Mieszkałem na blokowisku na przedmieściach Łodzi i chodziłem na pola, łąki, nad stawy, nad jedyną w okolicy rzekę, czyli Łódkę, która rzeką jest tylko z nazwy, to malutki strumień prowadzący ścieki. To były moje wczesne uniwersytety: gapienie się w niebo, łapanie traszek, łażenie po poligonach. Zawsze w pojedynkę.

A kiedy widzisz śnieg, to o czym myślisz? Taki tytuł nadałeś ostatniej książce poetyckiej.

W wyobraźni widzę pierwszy śnieg: świeży, idealnie biały, niemal dziewiczy. Odświętna biel. Takiego śniegu w mieście jest niewiele, może tylko przez kilka pierwszych godzin. Potem ten miejski śnieg zamienia się w szarą breję pokrytą sadzą ze spalin, a na koniec wszystko rozmaka i staje się błotem. W „Księdze meldunkowej” jest krótki wiersz, w którym pojawia się sformułowanie „miłosierdzie zimy” (­Myxomatosis Cuniculi – przyp. UH). Chciałem, żeby w mojej najnowszej książce tytułowy śnieg był w jakiś sposób właśnie miłosierny i białym całunem przykrył wszystko, co brzydkie, niechciane i wypierane. To się udaje tylko na chwilę, bo finalnie to, co brudne, plugawe i złe wyjrzy spod tej wierzchniej warstwy.

W tytułowym poemacie zapisujesz: „To moja okrutna baśń”. O czym jest ta baśń?

Jest to opowieść o tym, że nie można ukryć winy, ponieważ ona zawsze wypłynie. „śnieg” pisałem dwa lata temu, w lutym, a tytułowy poemat napisałem w dwa śnieżne wieczory. Mieszkałem wtedy z żoną i synem w miejscu, z którego już się wyprowadziliśmy. To miało być miejsce przejściowe na rok lub dwa, a spędziliśmy tam trzynaście lat. Życie polega chyba na tym, że większość rzeczy się nie udaje. Podczas pisania już wiedziałem, że będziemy się latem przeprowadzać.

Ładnie tam było?

Miejsce było obskurne, ale wydarzyło się w nim wiele dobrych rzeczy. Urodził się syn i spędzał tam pierwsze lata, stawiał pierwsze kroki, szedł do przedszkola. Chciałem się jakoś z tym miejscem godnie pożegnać. Więc kiedy w końcu zaczął padać spóźniony śnieg, zrobiło się ładnie i zacząłem chodzić nad tory, bo bardzo je lubię. Śnieg przy torach był doskonale biały. Nikt tam nie chodził, więc czułem się jak pierwszy człowiek na Księżycu. Nasze mieszkanie było osobliwie położone między dwoma cmentarzami. Gdy zataczałem koło podczas spaceru, to musiałem przejść właśnie obok jednego z nich i zobaczyłem, że na cmentarnej bramie wisi klepsydra. Było na niej nazwisko, które uruchomiło w pamięci złe wspomnienia. Okazało się potem, że to inne nazwisko, ponieważ jedna litera się nie zgadzała.

Co to za wspomnienia?

W podstawówce, kiedy miałem chyba dziesięć lat, chodziłem na religię. Zajęcia odbywały się raz w szkole, a raz w kościele. Religii uczył nas katecheta o bardzo biblijnym imieniu i nazwisku, wręcz królewskim. Był dziwny, ale jako dziecko nie zauważałem tego. Trochę nas śmieszył i wydawał się raczej niegroźny. Po latach ­jednak zdałem sobie sprawę, że jego dziwne zachowanie miało podteksty ­pedofilskie. W naszej klasie nie dochodziło do nadużyć seksualnych, ale na pewno była przemoc werbalna na poziomie niestosownych aluzji i sugestii. Pewnego dnia okazało się, że już nie ma go w naszej szkole. Został odsunięty, bo prawdopodobnie do czegoś doszło w innej klasie. Na tej klepsydrze, jak mi się wtedy wydawało, widniało nazwisko tamtego katechety.

W książce pojawia się przejmujący obraz dziecka, które jest zmarznięte i szuka schronienia w kościele.

Kiedy zobaczyłem tę klepsydrę, przypomniała mi się jeszcze jedna opowieść mojego kolegi starszego o całe pokolenie. Mieszkał w centrum przy kościele i przy dwupasmowej ulicy. Tylko że w czasach jego dzieciństwa, a były to późne lata 50., ulice były jeszcze dosyć puste. I właśnie była zima, spadł śnieg, chwycił mróz i jezdnia zamieniła się w lodowisko. Dzieci wyszły pojeździć na łyżwach, na sankach albo po prostu na butach po lodzie i śniegu. On też wieczorem wyszedł, żeby się pobawić z innymi. W trakcie zabawy, jak to dziecko, przemoczył od śniegu ubrania i bał się w takim stanie wrócić do domu, a że miał ten kościół po drodze, to pomyślał, że się w nim trochę zagrzeje. Opowieści mojego kolegi były meandryczne i porzucił ten wątek, choć czułem, że to nie koniec historii. Wystarczył mi jednak obraz małego chłopca, który wchodzi do kościoła, żeby się ogrzać, nie mogłem o nim zapomnieć. Moje wspomnienie i ten jeden obraz z opowieści mojego kolegi nałożyły się na siebie i z nich stworzyłem okrutną baśń. Może to symboliczne, że postrzegałem, a może wciąż postrzegam, kościół jako miejsce schronienia.

Przyjazne miejsce?

Większość ludzi pragnie znaleźć jakieś pocieszenie, jakieś wskazówki w całym swoim życiowym zagubieniu, samotności, próbie poradzenia sobie ze światem albo szuka odpowiedzi na pytania, na które sami nie potrafią znaleźć ­odpowiedzi. To zrozumiałe, że każdy chce pomocy, opieki, ulgi, dobrego słowa. Potrzeba wiary czy może raczej potrzeba obcowania z czymś większym od nas jest naturalna, wręcz prymarna. Dziecko wychowane w katolickiej rodzinie i katolickim kraju przesiąkło przekazywanymi przez rodziców, babcie, dziadków i ciotki opowieściami, w których kościół był miejscem przyjaznym.

Jak było u Ciebie?

Moja babcia zawsze mówiła, że idzie do kościółka. To zdrabnianie uważałem za urocze. Ona traktowała kościół nawet nie jako miejsce, ale coś osobowego. W księdzu, a może nawet w Bogu, mogła widzieć kogoś bliskiego, przyjaciela. Nie chciałbym, żeby moja książka popadała w oskarżycielskie i dydaktyczne tony. Najważniejsze były dla mnie emocje bohatera wierszy, ponieważ, jak mi się wydaje, poezja jest zbudowana właśnie z emocji.

Twoja książka nie jest interwencyjna ani zaangażowana. Czy jednak nikt nie przestrzegał Cię w dzieciństwie przed zagrożeniem?

Jako dziecko wychodziłem z domu i właściwie nikt się tym nie przejmował. Miałem wytyczone granice, w których mogłem się poruszać, ale oczywiście znacznie je poszerzałem. Kilka razy mogło się to źle skończyć, ale tylko z powodu mojej dziecięcej lekkomyślności. Na przykład kompletnie nie umiejąc pływać, wypłynąłem na jeziorko na materacu i powietrze z niego uleciało. Innym razem jechałem na rowerze i zderzyłem się z autem, o czym nie powiedziałem rodzicom. Jeszcze kiedy indziej pogryzły mnie dzikie psy. Nie wiem, jak udało mi się to wszystko ukryć. W tamtych czasach naturalną rzeczą było chodzenie samemu, wracanie ze szkoły z kluczem na szyi. Nikt nas nie odprowadzał, nikt na nas nie czekał. Dzieci miały więcej wolności, a tym samym więcej tajemnic. Nie wiem, czy moi rodzice wiedzieli o sytuacji z katechetą. Jeżeli nawet wiedzieli, to w naszej społeczności mogło to funkcjonować na zasadzie anegdoty, pewnie nikt nie chciał uwierzyć, że takie rzeczy mogą mieć miejsce. Łatwiej było obśmiać.

Brak świadomości?

„śnieg” jest również opowieścią o pokoleniu moich rodziców, czy może wręcz o moich rodzicach, którzy przyjechali do dużego miasta z podmiejskich wsi. Oni musieli się z tym miastem zderzyć, jeszcze nie wiedzieli, jak sobie tutaj poukładać życie. Miasto ich jednocześnie przyciągało i odpychało, zasysało i wypluwało. Mama przyjechała do Łodzi, gdy miała szesnaście lat; uczyła się w zawodówce. Ojciec miał więcej szczęścia, bo już się urodził w mieście, ale wiejskiego pochodzenia tak po prostu nie da się pozbyć; głęboko się w człowieku osadza. Chłopiec ze „śniegu” dziedziczy ich emocje, tę nieprzystawalność i niepewność. Pojawia się, choć nigdy wprost, pytanie o dziedziczenie traum.

A teraz?

Z ojcem nie mam najlepszych relacji, ale bardzo często próbuję wyobrazić sobie jego punkt widzenia, bo myślę, że jego życie jest jednym wielkim niespełnieniem. I w dużej mierze jest to książka o nim. Zastanawiam się, jakie miał doświadczenia, na przykład z Kościołem, i czy nie przeżył tego samego, co bohater „śniegu”. To oczywiście tylko moja wyobraźnia, ale w ten sposób czasami tłumaczę sobie jego wycofanie, pogubienie i nieszczęście. Chodziło o to, żeby bohaterem uczynić zwykłego chłopca, i pokazać czytelnikowi, że to może być właściwie każdy z nas.

A syna przestrzegasz przed zagrożeniem?

Kiedy porównuję moje dzieciństwo z dzieciństwem syna, widzę spore zmiany. Może trudno porównywać, bo mieszkałem dość blisko szkoły, a syn ma do niej dziesięć kilometrów i musi być przez nas dowożony, bo mieszkamy na odludziu. Każdy się boi o swoje dziecko i bliskich. Czasami łapię się na tym, że raz mówię mu o ludziach dobrze, a innym razem go przed nimi przestrzegam. Jakbym sam nie wiedział.

Pochodzisz z religijnej rodziny?

Katolickiej, ale nie religijnej – fasadowość i hipokryzja. Zostałem ochrzczony, poszedłem do komunii – bezwolnie, ale bez większego sprzeciwu. Przy bierzmowaniu miałem już opory, ale byłem zbyt dobrze wychowany i zbyt zahukany na bunt wobec rodziców. To przyszło kilka lat później, w liceum. Mojemu ojcu przez całe życie było wszystko jedno, więc pewnie nie brał udziału w tych decyzjach. Natomiast matka pochodzi ze wsi, ochrzciła mnie, bo tak wypadało. Kiedy miałem trzynaście lub czternaście lat, mama próbowała egzekwować, żebym chodził każdej niedzieli na mszę, ale spotykałem się z chłopakami i szliśmy gdzie indziej.

A teraz?

Przez długi czas w ogóle mnie to nie obchodziło, był to dla mnie obcy świat. Obecnie jestem maksymalnie krytyczny wobec instytucji, a wręcz jest mi jej żal. To jest kompromitacja na całego. Nie ma tygodnia bez jakiegoś skandalu. Tym bardziej dziwię się ludziom, zwłaszcza młodym, że biorą w tym wszystkim udział. Ulegają presji społecznej, rodzinie, absurdalnie pojmowanej tradycji? Przykład: syn jest w wieku komunijnym, ale jako nieochrzczony i niewierzący nie chodzi na religię. W pierwszej klasie był jedyny. W kolejnych zaczęły do niego dołączać inne dzieci, jedno, dwoje, jakby rodzice zostali ośmieleni.

Z czego może to wynikać?

Ze wstydu. Z obawy „co ludzie powiedzą”. Myślę, że to, że ktoś zrezygnował jako pierwszy, daje innym podobny impuls, nie wstydzą się, nie boją ostracyzmu. A po komuniach, już w czwartej klasie, spodziewam się większego odpływu – obowiązek spełniony, prezenty otrzymane, można rozluźnić szyki. W Łodzi jest największy odsetek młodzieży, która nie chodzi na katechezę. Być może jest to dziedzictwo czerwonej, robotniczej Łodzi. Może jesteśmy również skażeni tym, że przez jakiś czas urzędował tu biskup Jędraszewski, zanim nie uciekł do Krakowa? W inny sposób nie umiem sobie tego wytłumaczyć. Kościół, jak mi się wydaje, przegrał swoją szansę, bo nie odpowiada na potrzeby młodych ludzi. To instytucja staroświecka, bojąca się wszystkiego, co obce, i piętnująca wszystko, co odmienne. Pamiętam, że kiedyś, tuż po tym, jak poszedłem na swoje, wpadłem do mamy i trafiłem akurat na wizytę księdza po kolędzie. Skorzystał z okazji, że jestem, i zaczął mnie o różne rzeczy wypytywać. Oczywiście mama się pochwaliła, że dużo czytam, coś tam piszę. No i ksiądz jakoś podchwycił ten wątek i zapytał, jaką prasę czytam, czy może katolicką. Powiedziałem więc, żeby mu – jak mi się wtedy wydawało – zaimponować, że czytam „Tygodnik Powszechny” (choć zmilczałem, że czytam strony poświęcone kulturze i felietony Jacka Podsiadły). Księdzu się jednak ta odpowiedź nie spodobała. Powiedział, że trzeba czytać „Gościa Niedzielnego” i „Niedzielę”, bo „Tygodnik” to jest antypolskie i żydowskie środowisko.

Myślisz o Kościele tylko negatywnie?

Wolałbym, żeby księża ograniczyli się do czytania Pisma Świętego czy do tych wszystkich formułek, które muszą wygłosić, a nie uciekali w kazaniach do politycznej bieżączki. Ale kiedy byłem na mszy prawosławnej, to byłem urzeczony, zafascynowany śpiewami. Dwie godziny stałem tam w najwyższym estetycznym uniesieniu. Poza tym bardzo doceniam malarstwo i architekturę sakralną. Nie mówiąc już o tekstach biblijnych, które są absolutnym fundamentem nie tylko literatury, ale kultury w ogóle. Nie chcę w żaden sposób piętnować i skreślać dziedzictwa Kościoła, do wiary, pojmowanej jako pewien sposób myślenia magicznego, mam wręcz stosunek adoracyjny. I tu mam właśnie największy dyskomfort, ponieważ widzę, jak to dziedzictwo jest przez obecny Kościół zaprzepaszczane.

Nie mogłeś wiedzieć, że Twoja książka stanie się bardzo aktualna.

W tych wierszach nie ma niczego wypowiedzianego wprost, na okładce nie ma krzykliwego napisu, że książka porusza temat pedofilii w Kościele. To nie jest książka publicystyczna, tylko poetycka.

Trudno było Ci o tym wszystkim pisać?

Prawdę mówiąc, myślałem, że ta opowieść zostanie ze mną na zawsze, bo jest bardzo osobista. To była tajemnica, do której nikt nie ma dostępu. Można by uznać, że akurat mnie nie przytrafiła się jeszcze rzecz najgorsza, ale słowa skierowane do dziecka też mają ogromną moc. Zdarzenie to ciąży właściwie na całym moim życiu i pokazuje, jak destrukcyjną może mieć siłę. Sama potencjalność tego, że mogło się wydarzyć najgorsze, nie daje spokoju.

Myślę, że wielu i wiele z nas spotkało się z różnymi formami przemocy seksualnej. Sporo młodych i dojrzałych kobiet opowiadało mi w prywatnych rozmowach, że doświadczyły niestosownych zachowań na wielu poziomach i w różnych formach. To wstrząsające, jak bardzo bagatelizowane są różnego rodzaju zaczepki, jak bawią rodzinę docinki wąsatego wujka pod adresem dorastającej dziewczyny. Obrzydliwość. A w młodym, wrażliwym człowieku takie wydarzenia, takie słowa zostają na długo, na zawsze.

Na końcu książki umieszczasz zapis Kongregacji Nauki Wiary o zasadach postępowania w przypadkach nadużyć seksualnych popełnianych przez duchownych wobec małoletnich (Wer. 1.0, 16.07.2020, pkt. 45).

Pierwotny pomysł był taki, żeby umieścić ten zapis na początku książki, ale ostatecznie, za czujną namową wydawcy i redaktorów, zrezygnowałem. W efekcie funkcjonuje on na zasadzie przypisu czy swoistego motta na wyjście. Wielu czytelników i czytelniczek nie zwróciło nawet na niego uwagi. „śnieg” można równie ­dobrze przeczytać, nie zaglądając na ostatnią stronę, ale ci, którzy zajrzeli, mówili mi potem, że przeczytali całość raz jeszcze, już z tą świadomością, i wiele rzeczy wskoczyło na swoje miejsce. Jeśli chodzi o samą formułkę, jest to zapis utrzymany w bardzo oficjalnym tonie. Chodzi w nim o to, żeby jak najmniej powiedzieć i jednocześnie użyć jak największej liczby mądrych i dętych słów. Wydaje mi się, że w pewnej mierze wyczerpuje definicję poezji.

Czemu?

Należy pisać umownie, używać ciekawych, mądrych, niepospolitych wyrażeń, ale tylko po to, żeby nie dotknąć sedna, obejść temat dookoła, żeby się do niego nadto nie zbliżyć i przypadkiem całkiem nie odsłonić. Czysta metaforyka, w momencie gdy zachodzi potrzeba podania informacji! Przecież tam są okropne sformułowania, na przykład „Unikając szumnych obwieszczeń” albo „Należy zachować wszelką ostrożność w udzielaniu informacji na temat faktów”. Właściwie te dwa zdania mogłyby posłużyć za motto mojej książki. Tylko że ja napisałem książkę poetycką opartą na wyobraźni i niedopowiedzeniach, a nie kodeks postępowania w wypadku przestępstw seksualnych.

Rzeczywiście wybrałeś poetykę snu. O niczym nie mówisz wprost, zamazujesz i rozrzucasz elementy.

Mój bohater przypomina sobie wydarzenie z przeszłości, ale jednocześnie, jak to dziecko, używa wyobraźni. Widzi na przykład rzekę w środku miasta, po której płyną statki, kołyszącą się na wietrze pętlę albo martwego człowieka pod lodem. Jego podmiotowość jest podzielona na dwie części. Jest dzieckiem i jednocześnie narratorem (przepraszam wszystkich purystów teorii, ale w wypadku moich wierszy, często fabularnych, narracyjnych, nie używam pojęcia „podmiot liryczny”), który potrafi na tego chłopca spojrzeć z czasowego dystansu. Sny są dla mnie ważne, choć ich nie zapisuję, żeby potem stwarzać z nich literaturę. Często śpię niespokojnie, miewam koszmary, krzyczę przez sen. Żona powiedziała mi ostatnio, że dawniej to spałem spokojnie, jakbym nie żył. Bardzo mi się to sformułowanie spodobało. A teraz coś się zmieniło. I żyję w snach. Coś złego w nich do mnie powraca.

Pojawiają się w „śniegu” przecież niepokojące obrazy: wrak samochodu, miejsca otoczone policyjną taśmą, ciało dryfujące pod wodą i fraza „GDZIE SĄ MOJE DZIECI/JULIA I STEFAN”.

Widziałem ten napis na billboardzie, gdy przejeżdżałem niedaleko Ślęży jakieś trzy lata temu. To są wielkie, koślawe litery napisane czarnym sprayem, gdzieniegdzie łuszczy się powierzchnia. I wyobraź sobie, że tam naprawdę w rowie było spalone do połowy auto, które nadawało tej scenerii diaboliczny wymiar. Nie wiem, o co chodziło w historii z Julią i Stefanem, nie wiem, czy ona jest prawdziwa. Boję się tylko, że spotkało te dzieci coś strasznego. Może zaginęły, zagubiły się lub uciekły. Chłopiec z mojej książki tak naprawdę też jest z tego billboardu. Boi się i jest bardzo samotny. We śnię krzyczę zawsze sam.

A Ty się bałeś jako dziecko?

Tak, ale bałem się tego, co niepojęte, niewytłumaczalne, tajemnicze. Przed konkretnym zagrożeniem, na przykład ze strony ludzi, nie czułem strachu. Nie umiem wytłumaczyć, dlaczego nasz katecheta bardziej nas śmieszył, niż przerażał, a później przerodziło się to w niewygodną pamięć, wspomnienie, do którego nie chce się wracać. Mam dużo bardziej przerażające wspomnienia. Kiedy byłem w wieku mojego dziecięcego bohatera (i jednocześnie w wieku mojego syna), regularnie przeżywałem pewien pierwotny lęk. Jeździliśmy z rodzicami maluchem do moich dziadków na wieś pod Łodzią. Zawsze siedziałem na tylnym siedzeniu. Wracaliśmy przeważnie wieczorami, zimą było już kompletnie ciemno, zwłaszcza gdy droga prowadziła przez las. Za każdym razem, kiedy tylko wjeżdżaliśmy do lasu, na tylnym siedzeniu malucha przeżywałem paniczny lęk przed śmiercią.

Przed śmiercią? Wtedy?

Może nie tyle przed śmiercią, co przed śmiertelnością. Nikt w domu ze mną nie rozmawiał o śmierci, nigdzie o tym nie czytałem, z nikim się nie konsultowałem. Po prostu wiedziałem, że człowiek jest śmiertelny. Kładłem się wtedy na tylnym siedzeniu i cicho płakałem. Nawet rodzice chyba o tym nie wiedzą do tej pory. Do dziś, kiedy tam przyjeżdżam, ciągle czuję ten dreszcz. Każdy ma takie tajemnice, każdy ma swoje lęki z dzieciństwa. Każdy ma swoje tylne siedzenie malucha.©

MACIEJ ROBERT jest autorem dziewięciu książek poetyckich oraz jednej eseistycznej, poświęconej filmowym adaptacjom prozy Bohumila Hrabala. W lipcu w Czarnym ukażą się jego „Rzeki, których nie ma”. Mieszka pod Łodzią.

 

I

Przy pierwszych tego roku

niewielkich opadach śniegu

dźwignęli wreszcie ten złom,

o którym właściciel-jąkała

musiał chyba zapomnieć

albo go spisał na straty,

albo się przeprowadził,

albo po prostu umarł.

 

A wywalczone w spółdzielni

stanowisko z mikroszlabanem

(znieruchomiał na amen)

i z krzywo wypisanym

numerem rejestracyjnym

sprzed prawie ćwierć wieku

jest obwiedzionym kredą

terenem wizji lokalnej.

 

II

Resztki słońca. Kowadło burzowe nad Ślężą. Kołowrót

na witaczu. Wrak spalonego auta pośród wysokich traw.

Kręgi popiołu, śnieg. Śluz salamandry działa na rany jak klej.

Pobielona wapnem tablica reklamowa, chwiejny napis

GDZIE SĄ MOJE DZIECI JULIA I STEFAN

Ale że burza? Zimą?

Kowalstwo artystyczne?

 

Wiersze z tomu „Śnieg. Elegie ­podmiejskie” ( Warstwy 2022)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Autorka tomów poezji „Sporysz”, „Pod wezwaniem” i „Zimowanie” oraz zbioru opowiadań „Białe noce”. Laureatka m.in. Nagrody im. Adama Włodka oraz Nagrody im. Stanisława Barańczaka w ramach Poznańskiej Nagrody Literackiej. Nominowana do Nagrody Literackiej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Co jest pod śniegiem