Cena ratyfikacji

Sejm przyjął ustawę zezwalającą prezydentowi na ratyfikowanie traktatu lizbońskiego. Na sali sejmowej zapanowała - z wyjątkiem znacznego (56 przeciw, 12 wstrzymujących się), ale jednak marginesu - podniosła atmosfera. Także opinia w Polsce odetchnęła z ulgą, już nie mówiąc o europejskich stolicach, mocno zaniepokojonych trudnościami z ratyfikacją traktatu w Polsce.

02.04.2008

Czyta się kilka minut

Wydawałoby się więc, że kryzys mamy za sobą. Na krótką metę - tak. Tak, ponieważ głosowanie w Senacie raczej będzie tylko formalnością, a skoro sam prezydent z trybuny sejmowej zachęcał do głosowania "za" i zapowiadał, że w takim wypadku on traktat podpisze "z przyjemnością", to i ten ostatni etap procedury powinien zakończyć się bez niespodzianek. Ale na dłuższą metę - będą kłopoty.

W połowie marca prezydent zaangażował się w bezkrytyczne poparcie politycznego szantażu PiS-u, teraz udało się go przekonać, by stanął nieco z boku, czy ponad sporem partyjnym. Trudno dziwić się premierowi Tuskowi, że komplementuje prezydenta. Politycznie ma rację, bo gdyby Lech Kaczyński trwał na swoim stanowisku, ratyfikacji drogą parlamentarną po prostu by nie było. Ale mówiąc otwartym tekstem, bez politycznych ograniczeń, jakie ciążą na premierze - przywódcy większości parlamentarnej, której zabrakło nieco głosów do samodzielnego przegłosowania ustawy ratyfikacyjnej - udało się prezydenta przestawić z głowy na nogi. Bo prezydent stanął wcześniej w pozycji na głowie, wykazując, jak zwykle nieograniczone zrozumienie dla interesów politycznych swojego brata, zaś małe zrozumienie dla obrony wizerunku Polski w świecie. Lepiej późno niż wcale.

Liderzy PiS-u, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, nie ustają w zapewnieniach, że odnieśli kolejny sukces. W rzeczywistości przegrali podwójnie: ich wyjściowy postulat (tzw. zabezpieczenia traktatu w ustawie ratyfikacyjnej, nie w uchwale) padł, zaś w głosowaniu klub parlamentarny podzielił się w takiej proporcji (1/3 do 2/3), która powinna prezesa Kaczyńskiego zaniepokoić. Owszem, o jego elastyczności świadczy decyzja, by nie zarządzać dyscypliny głosowania (wtedy mielibyśmy otwarty rozłam), lecz i w takim przypadku istniejący dawniej podział w partii na tle stosunku do UE został bardzo spektakularnie podkreślony. To będzie dla Jarosława Kaczyńskiego kłopot o tyle, że nie udao mu się (choc bardzo tego chciał) okazać spolegliwości w stosunku do Ojca - Dyrektora z Torunia. Teraz Ojciec - Dyrektor zapewne dokona aktu swego rodzaju politycznej ekskomuniki PiS-u.

A jednak Jarosław Kaczyński coś wygrał. To coś musi niepokoić wszystkich tych, którzy myślą o Unii trzeźwo - jako o szansie, jako o partnerach, z którymi należy współpracować nie szukając każdej okazji do podkreślania - gdy trzeba i gdy nie trzeba (np. Dzień Przeciwko Karze Śmierci) - swojej odmienności.

Uchwała Sejmu, w której jest mowa o tym, że ewentualne odejście od tzw. protokołu brytyjskiego do Karty Praw Podstawowych, a także ewentualne odejście od prawa do stosowania tzw. mechanizmu z Joaniny, musi być poprzedzona zgodą 2/3 Sejmu i Senatu, nie jest lege artis niczym nowym, bo  i dotąd każda zmiana umowy międzynarodowej wymaga (przy zastosowaniu trybu parlamentarnego) takiej większości. Ale z politycznego punktu widzenia, to jest rodzaj zobowiązania polskiej klasy politycznej, do pozostawienia tych, do niczego nam niepotrzebnych, "zdobyczy" na wieki wieków.  To - w odniesieniu do Karty - jest polityczna deklaracja polskiego Sejmu idąca w dokładnie przeciwnym kierunku niż uchwała tego samego Sejmu z grudnia br., w której wyrażano nadzieję, że w przyszłości możliwe będzie przyjęcie przez Polskę Karty. W odniesieniu do "Joaniny" jest to deklaracja polityczna, że Polska nie myśli w przyszłości zgodzić się na konsekwentne uzdrowienie mechanizmu decyzyjnego w Radzie Europejskiej.

Polska w ten sposób wysyła wyraźny sygnał do swoich partnerów w Unii: nie liczcie na naszą współpracę w lojalnym  wypełnianiu postanowień traktatu. Mechanizm z Joaniny, gdyby go stosować konsekwentnie, niweczy to, co zreformował traktat. Jeśli Polska dziś mówi, że w przyszłości będzie się upierać przy "Joaninie", mówi innymi słowy, że nie traktuje reformy instytucjonalnej Unii, dokonanej dopiero co przez traktat, całkiem poważnie. Wprawdzie cała ta zabawa z "Joaniną" wejdzie w życie dopiero w roku 2017, kiedy być może po braciach Kaczyńskich pozostanie już w polityce tylko wspomnienie, ale przesłanie na dziś jest bardzo wyraźne.

Prawdziwym problemem nie jest stanowisko środowisk "radiomaryjnych", ale to, że jest ono w znacznym stopniu podzielane przez polityków z głównego nurtu. Dziedzictwo antyeuropejskich fobii braci Kaczyńskich długo jeszcze będzie ciążyć nad polską polityką europejską. Może nie aż do roku 2017, ale wystarczająco długo, żebyśmy zamiast walczyć o swoje realne interesy w Unii, walczyli z unijnymi wiatrakami. Bo ceną za ratyfikację traktatu było utrwalenie tych fobii, które - ale to już inny temat - nie służą Polsce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2008