Biblioteka z dalekiego kraju

Jednym z najpiękniejszych świąt żydowskich jest Simchat Tora: uroczystość kończąca roczny cykl czytania Tory, kiedy mężczyźni siedmiokrotnie okrążają synagogę, trzymając zapisane ręcznie rodały. Simchat Tora to także metafora żydowskiej cywilizacji, którą kształtuje przede wszystkim szacunek dla pisma.

02.01.2007

Czyta się kilka minut

Szacunek ten dotyczy nie tylko piśmiennictwa religijnego. Statki przypływające do portu w Hajfie przywoziły kiedyś ludzi, ale także ich biblioteki - i to nie tylko hebrajskie czy syjonistyczne. A że wśród twórców państwa Izrael wielu było Żydów z terenów dawnej Rzeczypospolitej, najwięcej przybywało księgozbiorów w języku polskim. Proces ten pogłębił się jeszcze po marcu 1968 r., gdy wygnano z Polski ludzi najmocniej do jej kultury przywiązanych.

Biblioteki wiele mówiły o swoich właścicielach. Do kraju kibucników najbardziej pasował Żeromski z jego etosem służby i wyobrażeniem "szklanych domów" (ciekawe, co pomyślałby o swej izraelskiej popularności pisarz, który za Żydami nie przepadał). I romantycy, przede wszystkim Mickiewicz - ten ostatni nie tylko ze względu na koncepcję polsko-żydowskiego braterstwa i Jankiela, choć prof. Maria Janion wykazała związki między polskim mesjanizmem a ruchem syjonistycznym. Ważna była uroda i oryginalność języka - podobnie jak w przypadku Wyspiańskiego.

Duże znaczenie miał też Sienkiewicz. "Potop", dostępny także w hebrajskim tłumaczeniu, był niezwykle popularny ze względu na swą... izraelskość. Pewien rdzenny Sabra (Żyd urodzony już w Izraelu) tłumaczył mi to kiedyś tak: "Chodzi o to, że opisane przez Sienkiewicza kresowe stanice - ośrodki kultury i cywilizacji na bezdrożu, niemal samowystarczalne gospodarczo i otoczone wrogami - bardzo przypominały nam kibuce. Tyle że my zamiast ze śniegiem, walczyliśmy z pustynią. No i nie mieliśmy Tatarów, Szwedów czy Kozaków, ale Palestyńczyków".

Dalej, słynny tekst Juliana Tuwima "My, Żydzi polscy", który długo po wojnie nie doczekał się wydania w Polsce, opublikowano go w Jerozolimie - i to w świetnym, krytycznym opracowaniu prof. Schmeruka. Zaś w Warszawie po raz pierwszy wydrukowano ten tekst na zlecenie Edmunda Neusteina, właściciela polskojęzycznej księgarni, działającej w Tel Awiwie przy ulicy Allenby, założonej w 1958 r.

O tamtym pokoleniu najlepiej opowiada pewien obrazek. Kiedy odwiedzam przyjaciół, mieszkających na przedmieściach Jerozolimy, znajduję się nagle między Drohobyczem, Warszawą i Krakowem. Powraca wspomnienie o ojcu pana domu, tak jak i on fotografiku, który miał przed wojną atelier w mieście Schulza. Pisarz zachodził tu często po konieczne mu do pracy materiały (kilkuletniemu synowi fotografa wydał się chłodny i tajemniczy).

Dalej Hłasko - i popularne dziś wśród młodzieży piosenki "Taty Kazika", Stanisława Staszewskiego, zarejestrowane pod koniec lat 50. podczas jakiegoś towarzyskiego spotkania na szpulowym jeszcze magnetofonie, w oryginalnym wykonaniu autora. Wreszcie słuchowisko według tekstów Sartre'a, nagrane w warszawskim studiu w czasach, kiedy wszyscy niemal polscy studenci czuli się paryskimi egzystencjalistami. I tęsknota za głosem Wandy Warskiej.

Wszystko to w wyrafinowanej polszczyźnie (dziś coraz rzadszej nawet w Polsce), która stanowi równoległy język domowy: rodzice zazwyczaj rozmawiają między sobą po polsku, z dziećmi porozumiewają się jednak wyłącznie po hebrajsku, wtrącając czasem słowa, z którymi zdążyły się osłuchać: "tata", "las" albo "śnieg". Gdy po hebrajsku mówią rodzice, w ich głosie odzywa się kraj pochodzenia, obecny w akcencie, intonacji, modulacji. Dzieci posługują się hebrajskim inaczej: bardziej jednorodnie, ale przede wszystkim bardziej naturalnie, pewnie. To ich język ojczysty, który - zdaniem Amosa Oza - przeżywa właśnie swoje apogeum.

Nie oznacza to, że Izraelczycy urodzeni już "w kraju" nie interesują się miejscem, z którego pochodzą ich przodkowie. Przeciwnie: drugie i trzecie pokolenie przybyłych do Palestyny coraz częściej myśli o Europie Środkowo-Wschodniej nie tylko jako o przestrzeni, w której dokonała się Zagłada. Świadczy o tym poetycka twórczość Dudu Baraka, wzruszający spektakl muzyczny "Jerozolima - Warszawa", a nawet autobiografia Oza, w której izraelskość wywiedziona jest właśnie stąd. Coraz częściej zdarza się także spotkać gdzieś w Polsce 30-letniego Izraelczyka, który przyjechał tu, by znaleźć miasteczko, w którym mieszkał dziadek i pradziadek.

Tyle tylko że ten 30-latek nie rozumie już i pewnie nigdy nie nauczy się polskiego. Kluczem do poznania kraju pochodzenia pozostanie dla niego angielski. Zjawisko to daje się zauważyć nawet w stowarzyszeniach "ziomkostw", przejmowanych stopniowo przez pokolenia Sabrów.

Polskojęzyczna księgarnia Neusteina została zamknięta wkrótce po śmierci właściciela (zmarł w 2001 r.). Jej czas minął w sposób naturalny.

Pojawia się jednak problem ważny dla tych, którzy wyjeżdżając na zawsze z kraju urodzenia zabrali to, co wydawało im się najcenniejsze: polskie książki. Co zrobić z nimi teraz, gdy w Izraelu znajdują coraz mniej czytelników?

Kiedyś do beduińskiej wioski na pustyni Negew z piskiem hamulców wjechało kilka samochodów. To polscy Żydzi mieszkający w okolicy przyjechali, dowiedziawszy się pocztą pantoflową, że w wiosce przebywa właśnie grupa krakowian. Nie chodziło tylko o pogawędkę, ale o sprawę poważną. "Może zabralibyście nasze księgozbiory z powrotem do Polski? Bardziej przydadzą się tam w jakiejś szkolnej bibliotece niż tutaj". Podobne monity otrzymują stowarzyszenia polskich "ziomkostw" w Izraelu. Ktoś pyta w liście, czy prawdą jest, że zbiera się książki dla Polaków z Kazachstanu, bo on stał się depozytariuszem niedostępnej mu ze względów językowych rodzinnej biblioteki, którą chętnie by im przekazał.

Ale może polskojęzyczne księgozbiory powinny zostać w Izraelu? I to nie tylko jako pamiątka po polskich Żydach, współtwórcach tego państwa, ale także jako znak nowej obecności naszego kraju na Bliskim Wschodzie? To zadanie także dla polskiego rządu. Dobrym pretekstem dla podjęcia takich działań byłby Rok Polski w Izraelu, który rozpocznie się za kilkanaście miesięcy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 53/2006