Anatomia zdrady

Wojciech Szatkowski, autor książki „Goralenvolk. Historia zdrady”: Działacze Komitetu Góralskiego wybrali współpracę z Niemcami, bo wierzyli, że ułożą sobie życie: dodatkowe przydziały mięsa, cukru... I pod okupacją żyli nieźle, kosztem zwykłych górali.

17.07.2012

Czyta się kilka minut

Henryk Szatkowski przy schronisku na Hali Pysznej, lata 30. / fot. Ze zbiorów Zofii Forteckiej
Henryk Szatkowski przy schronisku na Hali Pysznej, lata 30. / fot. Ze zbiorów Zofii Forteckiej

BARTEK DOBROCH: Temat Goralenvolku zajął Ci połowę życia. Jak się w nim pojawił?

WOJCIECH SZATKOWSKI: Połowę to przesada, ale trochę zajął, od studiów na Wydziale Historii UJ, gdy pojawiło się pytanie o temat pracy magisterskiej. Interesowały mnie dwa: Józefa Kurasia „Ognia” i Goralenvolku. Ten drugi dotyczył także mojej rodziny, przez dziadka, Henryka Szatkowskiego. A że „Ogniem” zajął się Maciej Korkuć [historyk, autor wydanej niedawno przez IPN książki „Ogień. Podhalańska wojna” – red.], naturalną konsekwencją był wybór tematu pracy „Koncepcja Goralenvolku i próby jej realizacji na Podhalu w latach 1939–1945”. Obroniłem ją w 1991 r. Udało mi się przeprowadzić wtedy wywiady z kilkunastoma zakopiańczykami, którzy już nie żyją, w tym z moją babcią, Marią Szatkowską. Potem temat mnie nadal interesował, bo zbierałem materiały o okupacji hitlerowskiej na Podhalu, kolaboracji z Niemcami w Europie i te o dziadku. Ale nie myślałem o pisaniu książki. Co mnie skłoniło? Coraz więcej ludzi odchodzi, gdzieś te materiały zaczynają niknąć...

Długo temat dojrzewał. Minęło 21 lat.

Trzeba było znaleźć wydawcę. Pięć lat temu Anna i Bartosz Namaczyńscy zaproponowali mi wydanie książki. Dwa lata się wahałem. Ale stwierdziłem, że ponieważ odchodzą świadkowie tamtych wydarzeń, jest to ostatni moment, by taką książkę napisać. Ponadto musiałem dokonać kwerendy w IPN-ie. Z 250 relacji z procesu Józefa Cukra [jednego z liderów Goralenvolku – red.] i działaczy Komitetu Góralskiego wybrałem kilkadziesiąt najbardziej ciekawych; cytuję fragmenty zeznań m.in. Włodzimierza Wnuka, autora, który pierwszy pisał o Goralenvolku po wojnie, Juliusza Zborowskiego, dyrektora Muzeum Tatrzańskiego w latach wojny, Tadeusza Zwolińskiego, świadków z Rabki, Szczawnicy, Zakopanego, Kościeliska, Bukowiny Tatrzańskiej, którzy opowiadali o historii zdrady. Tak rodziła się książka, bazująca w dużej mierze na materiałach niepublikowanych – wypełniają ją w 80 proc. Ich zbieranie trwało kilkanaście lat. Zrobiłem jeszcze trochę nowych wywiadów, z moją ciocią Zofią Fortecką, z rodziną Józefa Cukra, jego wnuczkami, z wnuczką Wacława Krzeptowskiego [przywódcy Goralenvolku – red.]. Dużą pomoc uzyskałem ze strony IPN, dostałem też całą dokumentację o Goralenvolku ze zbiorów Muzeum Tatrzańskiego.

Czy wcześniej dostępność materiałów była trudniejsza? Publikacji o Goralenvolku było dużo, ale Twoja książka to pierwsza tak mocno oparta na aktach, materiałach procesowych, zeznaniach.

Historycy piszący przed powstaniem IPN-u w 1998 r. nie mieli materiałów zbieranych po wojnie przez UB i SB, które dziś udostępnia IPN. Przedtem to były akta oznaczone pieczęcią „ściśle tajne”. Dokumenty z procesu góralskiego też nie wszyscy wykorzystywali, na karcie katalogowej w poszczególnych teczkach widniały tylko nazwiska kilku dziennikarzy i historyków z IPN. Bazuję głównie na tych materiałach.

Dawniej był to temat drażliwy, dziś wywołuje mniejsze emocje. Książka musiała czekać na odpowiedni czas?

Nie wiem, czy 30 lat temu zdecydowałbym się opublikować taką książkę. Żyły jeszcze osoby, które brały w tym udział, albo ich dzieci. Dla nich to temat trudny. Ale to nie jest tak, że trudne tematy należy zostawiać. Owszem, także teraz były głosy, że po co tę książkę piszę, że przecież dawne dzieje i wszyscy wiedzą, jak było. Na to pytałem: „A jak było?”. I się dowiadywałem różnych wersji. Może niektórzy na Podhalu obawiali się tej książki, że będzie atakiem na górali. Myślę, że jest przeciwnie: piszę, że większość górali zachowała się porządnie w czasie wojny. Natomiast „bohaterami” tej książki jest grupa kolaborantów. Same antywartości: zdrada, denuncjacje itd. są w tej książce. Na pewno łatwo się jej nie czyta. Niektórzy mówią, że nie ma w niej tego czy tamtego. Miałem tyle materiału, że mogłem trzy albo cztery takie tomy napisać. Zresztą może za kilka lat trzeba będzie napisać drugi tom, już mam materiału na kolejnych 400-500 stron...

Duża jest też rola materiałów niemieckich, bo nieraz się pisało, że Goralenvolk wymyślili górale, a tu pokazuję, jak Niemcy przed wojną przygotowali grunt dla kolaboracji w oparciu o działalność swego superagenta Witalisa Wiedera, który przyjechał do Zakopanego w 1934 r. jako kapitan rezerwy Wojska Polskiego i stworzył siatkę agentów. Pokazuję też germańską teorię o pochodzeniu górali. Niejaki doktor Beyer podsumowuje górali w sposób niezbyt dla nich pozytywny. O Wacku Krzeptowskim pisze, że w lutym 1939 r. był na Mistrzostwach Świata FIS po prawicy Ignacego Mościckiego, a dziewięć miesięcy później już u boku Hansa Franka.

Wcześniejsze publikacje mocno obarczały winą jedną lub drugą stronę, albo samych górali z Krzeptowskim na czele – on jest utożsamiany z góralską zdradą – albo Szatkowskiego i Wiedera. Ty starasz się wyważyć akcenty. Jak było naprawdę?

Ze źródeł wynika, że najpierw była ta siatka wywiadowców, która pozyskała mojego dziadka, a także Wacława, Andrzeja i Stefana Krzeptowskich, choć nadal nie wiadomo, czy już przed wojną. Ale część górali poszła na współpracę bardzo szybko, już w listopadzie 1939 r. Było widać, że ta akcja była skrupulatnie przygotowana przed wojną. Nie ma się co oszukiwać: część środowisk góralskich, działaczy przedwojennego Stronnictwa Ludowego, sympatyków Krzeptowskiego, poszła na współpracę licząc, że uratują góralszczyznę, albo licząc też na korzyści materialne. Każdy z działaczy Komitetu Góralskiego miał jakiś sklep, jakąś działalność gospodarczą w czasie wojny, podczas gdy Polakom, w tym góralom, działo się fatalnie. Terror okupacyjny był tu ogromny, przeciętny góral z istnienia Goralenvolku nie miał żadnych przywilejów.

To był taki dualizm polityki niemieckiej: z jednej strony popieranie Goralenvolku, z drugiej terror, o czym świadczy procent ofiar wśród obywateli Zakopanego. Henryk Jost podaje, że zginęło dokładnie 3750 osób, w tym najwięcej obywateli polskich o żydowskich korzeniach, ale też dużo Polaków: patriotów, kurierów, ich rodzin. Prócz tego pacyfikacje wsi podhalańskich, Ochotnicy i innych. Niemcy Podhala nie oszczędzili. To jest najlepszym wskaźnikiem, że jednak ten ruch nie spotkał się z akceptacją większości. Na Podhalu wydano 27 tysięcy tak zwanych kennkart góralskich. Natomiast aktywnie współpracowała z Niemcami wąska grupa – oceniam, że od 150 do ponad 200 osób, choć dosyć znanych. Oni mieli swoich mężów zaufania, swoje wtyki w terenie, donosicieli, których wszystkich nazwisk nie udało się ustalić. Jak to porównać z Norwegią, z Vichy czy z ustaszami Pavelicia? To zupełnie inna skala.

Miałem wrażenie, że z głównych „bohaterów” książki wyłania się jeden zdecydowany szwarccharakter: Wieder. Reszta, Krzeptowscy, Szatkowski, Cukier, to winowajcy, ale też postaci w swoim uwikłaniu tragiczne.

Na pewno szwarccharakterem jest Wieder, on miał tu konkretne zlecenie. Ale podobnie oceniałem też dziadka. Nie mogłem inaczej, bo zaraz padłyby zarzuty, że go wybielam. Dlatego jego postać potraktowałem bardzo szczegółowo. Zaznaczam przypadki, gdy przed wojną działał dla dobra polskiego narciarstwa i Zakopanego. Ale fakty, które miały miejsce w czasie wojny, są nie do obrony. Pokazałem też, jak Wacław Krzeptowski z jednej strony kolaboruje, spotyka się z Himmlerem, Frankiem i dygnitarzami Trzeciej Rzeszy, a z drugiej strony ratuje ludzi.

Tylko że jak się to wszystko rzuci na szalę, to wychodzi wniosek jeden i innego być nie może: Goralenvolk był zdradą. Ci ludzie zdradzili. Mogli się zachować tak, jak się zachowali Augustyn Suski, kurier tatrzański Józef Krzeptowski, inni bohaterowie Zakopanego. Ale wybrali współpracę, bo wierzyli, że ułożą sobie życie. I całkiem nieźle je sobie niektórzy w czasie okupacji układali – mówię o działaczach Komitetu Góralskiego. Dodatkowe przydziały marmolady, mięsa, cukru, innych artykułów spożywczych, higienicznych, leków... Żyli całkiem nieźle, kosztem zwykłych górali.

Musiałem napisać też najtrudniejszy rozdział: „Komu pomógł, a komu zaszkodził Wacław Krzeptowski?”. Człowiek, który jest zaplątany w kolaborację, w pewnym momencie już nie ma wyjścia, ale Krzeptowskiemu się wydawało, że jak uratował iluś ludzi, pomógł komuś, wyciągnął z „Palace” – gestapowskiej katowni Podhala – to znaczy, że generalnie robi dobrze. Odnoszę wrażenie, że on w pewnym momencie poczuł, iż jest zbawcą góralszczyzny. Mój dziadek wiedział, co go może spotkać, jak Sowieci wejdą, i uciekł z Zakopanego. Krzeptowski zostaje.

W rozmowie z dowódcą oddziału partyzantów AK, Tadeuszem Studzińskim „Kurzawą”, twierdzi, że ma dokumenty, które pokazują, iż uratował setki ludzi. Może takie dokumenty były, w zbiorach Muzeum znalazłem kilkadziesiąt przypadków. On rzeczywiście myślał, że mu się nic nie stanie. Może też liczył, że się dogada z Sowietami.

A może liczył, że ochroni go przynależność do wpływowego rodu góralskiego?

Gdy 20 stycznia 1945 r. partyzanci prowadzili go na miejsce, gdzie został powieszony, przy dzisiejszej ulicy Przewodnika Józefa Krzeptowskiego, to jeszcze wierzył, że go tylko gdzieś tam prowadzą i nic mu się nie stanie. A jak powiedzieli, że chcą wykonać wyrok, poprosił o kulę. Ale się nie zgodzili, twierdząc, że dla zdrajców jest jedna kara, powieszenie. Został powieszony jakieś dwieście metrów od mojego domu. Chciałem poznać miejsce, gdzie to się wydarzyło. Wraz z Józefem Pitoniem, przewodnikiem tatrzańskim, i kilkoma innymi mieszkańcami Krzeptówek udało się je dokładnie ustalić.

Żyjesz w kręgu kulturowym, gdzie rodzina jest święta, o ojcu czy dziadku źle się nie mówi, nawet jeśli pił, bił i zdradzał. Jakie było podejście rodziny do Twojej pracy?

Dla mojej babci, Marii Szatkowskiej – ta książka jest jej właściwie dedykowana – nasza rozmowa o dziadku, prowadzona w 1990 r., nie była łatwa. Rozmawialiśmy o tym, jak on uciekł, a ona tu została po wojnie z trójką dzieci, wszystkich wychowała, skończyli studia. Niesamowicie twarda kobieta. W czasie wojny nie przyjęła kennkarty góralskiej, czyli nie identyfikowała się z robotą dziadka. Myślę, że ze względu na to, iż babcia się zachowała porządnie, dla nas ta historia jest trochę łatwiejsza do przełknięcia. Choć nie dla wszystkich. Dla mojego taty jest trudna, dla mojej cioci Zosi Forteckiej też. Ona sama mówi w książce, że cały czas chowa się za tę sprawę Goralenvolku, bo dla nich, Zosi, Jana i Andrzeja Szatkowskich, to bardzo trudne. Nie mieli ojca, zostali z matką, ale zdrowy rozsądek tej prostej kobiety, góralki, która prowadziła dzieci przez wszystkie te wydarzenia, sprawił, że trauma była mniejsza. No i ja nie miałem ze strony rodziny sygnałów, że coś źle robię. W mojej rodzinie chyba wszyscy przełknęli już pigułkę tej książki.

Ale dajesz w niej do zrozumienia, że rodzina nie uniknęła po wojnie szykan. Na Twoje pokolenie one już nie spadły?

Nie, ale na mojego ojca owszem. Nauczycielka z miejscowego liceum powiedziała, że Szatkowski w Zakopanem nie zda matury, i musiał jechać do Stalinogrodu, dzisiejszych Katowic, i tam zdawać. Wnuczkom i rodzinie Józefa Cukra mówiono: „Wy hitlerowcy”, Annie Krzeptowskiej-Gocał: „Ty jesteś wnuczką tego Wacława Krzeptowskiego”. Podkreślano w rozmowach czy plotkach takie brzemię. Choć nikt nie może odpowiadać za działalność rodziców czy dziadków.

Pokazujesz w książce, że skala tego zjawiska była często demonizowana przez historyków i media.

27 tys. kennkart góralskich to się wydaje dużo, ale trzeba odróżnić człowieka, który brał kennkartę góralską, od kolaboranta, który czynnie współpracował z Niemcami. Byłoby strasznym uproszczeniem i krzywdą zakwalifikować wszystkich, którzy wzięli kennkarty góralskie, jako zdrajców. Przecież były wsie – ośrodki „krzeptowszczyzny”, jak to się mówiło – jak Ciche, gdzie jeden z działaczy Komitetu Góralskiego podarł wszystkie kennkarty polskie i powiedział, że tu nie ma żadnych Polaków, tylko sami górale i każdy musi wziąć kennkartę góralską.

Dlatego największa ich liczba została tam wydana.

No i w Szczawnicy. Urzędnicy Komitetu nadzorowali tam, żeby góral wziął góralską kennkartę. W Kościelisku był słynny Stanisław Gąsienica-Mracielnik, który bił w mordę, jak ktoś nie wziął kennkarty góralskiej, za co został potem zabity przez partyzantów AK. Niemcy też oczywiście wywierali nacisk. Z jednej strony rozporządzenia władz niemieckich były dość ogólne, ale gdy Wacław Krzeptowski przyjechał do Rabki w otoczeniu esesmanów i gestapowców i na wiecu powiedział, że kto nie weźmie kennkarty góralskiej, to „20 kilo pod pachę i won z Podhala”, to już były poważne groźby. Ludzie się bali, brali te kennkarty.

Ale byli też tacy, którzy mieli dość cywilnej odwagi, żeby brać kennkartę polską. Przykład górala w Kościelisku, którego urzędnik zapytał podczas spisu: „Wy jesteście góralem, ale chcecie kennkartę polską. Dlaczego? Przecież macie portki góralskie”. A ten mówi: „Ale to, co w portkach, mom polskie”. Albo jak pytali się górala w Bukowinie Tatrzańskiej, kim jest, to powiedział: „Za Austrii byłem Austryjokiem, a teroz jes Generalna Gubernia, to pewnie jestem Generalnym Gubernatorem”.

Jednak wydaje mi się, że dla Niemców najważniejsze było wbicie klina w naród polski i pokazanie: kochaliście górali, a ci górale w kilka miesięcy po upadku Polski zupełnie się na was wypięli. Chodziło o propagandowe znaczenie tego faktu. I to się Niemcom niestety udało, bo po wojnie góralki, górale, którzy jeździli do Krakowa czy Warszawy z produktami spożywczymi, mieli przypadki, że pluto im w twarz – „wy zdrajcy”. Dlatego to był trudny temat dla Podhala, bo nikt nie lubi się babrać w zdradzie, w takich antywartościach.

Wyjaśniasz też wątpliwości, które urosły do rangi legend ludowych. Np. kwestię pochówku Krzeptowskiego.

No więc rzeczywiście, rodzina Wacława, Anna Krzeptowska-Gocał, jej siostra Halina razem z ojcem, a jego synem Andrzejem chodzili na grób do Zakopanego na Nowy Cmentarz. Ale Józef Krzeptowski-Jasinek twierdzi, że Wacław Krzeptowski został pochowany potajemnie w Kościelisku. Trzeba by ekshumować, a na to już, myślę, przyzwolenia by nie było. Zostawmy to w spokoju. Uważam, że chyba pochowano go w Zakopanem, ale nie jest to do końca pewne.

Zresztą wielu innych faktów też nie udało się wyjaśnić, np. gdzie jest pochowany mój dziadek.

Odkryłem miejsce pobytu Wiedera w Bawarii w latach 50., dokładny adres, gdzie przebywał prawdopodobnie do śmierci. Udało się ustalić, gdzie na Syberię wywieziono Stefana Krzeptowskiego, Adama Trzebunię, gdzie zginął Andrzej Krzeptowski I, słynny przed wojną narciarz, co się stało z Józefem Cukrem, innymi działaczami Komitetu. Ale jest jeszcze kilkanaście wątków, które chciałbym wyjaśnić. Kwestia otwarta, o którą pokuszą się pewnie kolejne pokolenia historyków, to źródła sowieckie – na pewno jakieś są o Goralenvolku.

I jeszcze sprawa poszukiwania dalszych losów Henryka Szatkowskiego?

Tak myślę! Bardzo chciałbym wiedzieć, gdzie dziadek jest pochowany. Liczyłem, że w archiwum IPN-u coś będzie. Jest ostatni ślad z 1960 r.: Londyn, rzekomo miał tam pracować. No ale wiem, że do informacji z dokumentów UB i SB trzeba podchodzić ostrożnie, np. aresztowano w Sopocie Juliana Szatkowskiego, który okazał się kimś innym.

Może w Anglii są jakieś ślady?

Jeśli zmienił nazwisko, to jak szukać? W Anglii było sporo Polaków, żołnierzy, rząd emigracyjny, a on był znany. Mógł wyjechać dalej, do USA albo Ameryki Południowej.

W Twojej książce, pracy historycznej, jest nawet potencjał detektywistyczny. Na przykład kwestia wizerunku Wiedera, który do dziś jest nieznany.

Jest jedno jedyne zdjęcie Wiedera, gdzie został od tyłu sfotografowany, ale twarzy nie ma. W powojennych dokumentach procesowych jest fotografia jego brata, ale jego nie. Tak samo mój dziadek rozpłynął się jak mgła w Pyszniańskiej Przełęczy. Nie ma śladu.

Może odnalezienie rodziny Wiedera coś by wyjaśniło?

Ale oni nie uciekali razem. Z akt wynika, że Wieder uciekł na początku 1945 r., a dziadek już jesienią 1944 r. Gdyby znaleźć archiwum dziadka, bo on pisał pamiętniki, notował dużo rzeczy, fotografował, to byłoby bezcenne. Ale nie wiemy, gdzie jest.

Pozostaje też kwestia motywów jego działania. Można snuć domysły.

W rodzinie zachowała się wersja, że został przez Niemców zastraszony. Powtórzyła mi to babcia, Maria Szatkowska, jak i ciocia Zofia Fortecka. Można sobie wyobrazić, że coś takiego miało miejsce. U Wacława Krzeptowskiego też przyczyną kolaboracji był przedwojenny dług i zwłaszcza chęć władzy, ambicja ponad miarę, które sprawiły, że się w to zaangażował.

W krótkiej na razie recepcji Twojej książki zdarzył się też przykry incydent: ktoś pozrywał w Kościelisku wszystkie plakaty zapowiadające tam spotkanie autorskie.

Nie demonizowałbym tego. Spodziewałem się ostrzejszej reakcji rodziny Krzeptowskich, Cukrów i w ogóle Podhalan. Na razie nie ma negatywnego oddźwięku ze strony tych środowisk. Widocznie jest to na tyle prawdziwa historia. Nie można mieć pretensji do ludzi, że ten temat zdrady, hańby powoduje u nich negatywne emocje, bo przez tyle lat był zamiatany pod dywan. Cieszę się, że dyskusja trwa. Np. na spotkaniu w Bukowinie Tatrzańskiej działacze Związku Podhalan uznali, że okładka jest niedobra i tytuł, bo sugerują, że wszyscy górale zdradzili. Polemizowałem, że to tylko o tych, którzy rzeczywiście zdradzili. Potem pojawiło się pytanie: „To po co o nich pisać?”. To ja mówię: „Bo o tych pozostałych, o Marusarzu, Kuli, Helenie Marusarzównie, napisano już wiele książek, a o tych ludziach nie”. Jestem jeszcze ciekaw opinii ludzi, którzy nie są związani bezpośrednio z góralszczyzną. Mam też nadzieję, że dużo osób jeszcze się zgłosi z chęcią udostępnienia materiałów. To kawał historii Podhala, który nie był dobrze znany. 


WOJCIECH SZATKOWSKI (ur. 1966) jest historykiem, pracownikiem Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem, przewodnikiem tatrzańskim, specjalistą w dziedzinie historii sportu (zwłaszcza narciarstwa). Autor publikacji na ten temat i wydanej właśnie książki „Goralenvolk. Historia zdrady”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2012