Że Pani taka wolna

Areszty, rewizje, pobicia: to niektóre ze środków represji stosowanych wobec polskich opozycjonistów w epoce Gierka. Jak sobie z tym radzili?

13.09.2021

Czyta się kilka minut

Spotkanie członków  i współpracowników KOR  w mieszkaniu Jacka Kuronia. Od lewej:  Urszula Doroszewska, Piotr Naimski,  Ewa Milewicz, Jan Ajzner oraz Zbigniew Sarata.  Warszawa, styczeń 1980 r. / TOMASZ MICHALAK / FOTONOVA
Spotkanie członków i współpracowników KOR w mieszkaniu Jacka Kuronia. Od lewej: Urszula Doroszewska, Piotr Naimski, Ewa Milewicz, Jan Ajzner oraz Zbigniew Sarata. Warszawa, styczeń 1980 r. / TOMASZ MICHALAK / FOTONOVA

W oficjalnym przekazie Polska lat 70. XX wieku była krajem otwartym na świat i dialog z Zachodem, krajem, w którym ludziom „żyło się dostatniej”. Do dzisiaj w ten sposób myśli część osób starszego pokolenia, gotowych idealizować epokę Gierka.

Rzeczywistość była jednak od tego daleka, co najbardziej odczuwali przeciwnicy systemu komunistycznego. „W którymś momencie było tak, że walczyliśmy właściwie o przetrwanie. Mieliśmy wrażenie, że to ciągnie się i ciągnie, nic się jakby nie posuwa do przodu” – wspominała Danuta Stołecka, która pod koniec lat 70. była w gronie współpracowników Komitetu Obrony Robotników, pierwszego jawnego ugrupowania opozycyjnego w PRL.

„Byłam tym trochę zmęczona, miałam dosyć tego piekła w moim domu – przyznała opozycjonistka. – Stale ktoś tam mieszkał, stale jakieś zebrania, rewizje. Zaczęłam myśleć, że muszę się wycofać”. Stołecka dodała, że „potem szczęśliwie nastała Solidarność i to wszystko przeszło”. Przynajmniej na chwilę.

Taktyka nękania

KOR rozpoczął działalność 45 lat temu, we wrześniu 1976 r. Początkowo jego głównym celem była pomoc represjonowanym robotnikom, biorącym udział w protestach przeciw podwyżkom cen w czerwcu 1976 r.

W jego skład weszli głównie znani literaci, artyści i działacze opozycyjni, którzy co najmniej od lat 60. byli na celowniku władz. Wkrótce wokół KOR skupił się krąg jego współpracowników. Zaczęły też powstawać kolejne inicjatywy opozycyjne, jak Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela, Studenckie Komitety Solidarności czy Wolne Związki Zawodowe.

Rozkwit niezależnych ugrupowań stanowił dla władz PRL nie lada wyzwanie. Początkowo planowano rozwiązanie siłowe, które sprowadzałoby się do wytoczenia procesów najważniejszym działaczom i skazania ich na więzienie. Ostatecznie zrezygnowano z tych pomysłów na rzecz szykan, które miały ograniczać działalność opozycjonistów i po prostu utrudniać im życie. Taktyka „nękania” lub „zawężonej represji”, realizowana przez Służbę Bezpieczeństwa, okazała się główną bronią w walce z opozycją przez najbliższe lata.

Jedną z najpowszechniejszych form represji były zatrzymania na dwie doby. Ówczesne prawo umożliwiało stosowanie tego środka bez sankcji prokuratora, więc SB sięgała po niego bez żadnych ograniczeń. Często było tak, że zwalniano zatrzymanych po regulaminowym czasie pobytu w areszcie, aby po kilku czy kilku­nastu minutach ponownie ich zatrzymać. Liczono na zmęczenie „przeciwnika”, że wycofa się on z działalności niezależnej albo przynajmniej ją mocno ograniczy.

Na podstawie danych zebranych przez opozycję można częściowo odtworzyć skalę tego typu represji. W okresie od września 1976 r. do lipca 1978 r., a więc przez niecałe dwa lata, naliczono prawie 500 tego typu przypadków. Jednym z rekordzistów był Mirosław Chojecki (działacz KOR i niezależny wydawca), który w okresie 1976-80 został zatrzymany aż 44 razy i w sumie spędził kilka miesięcy w areszcie.

Na „dołku”

Bardzo często zatrzymywanie następowało o szóstej rano, czyli najwcześniej, jak tylko pozwalało na to prawo. Do dzisiaj u niektórych dawnych działaczy dźwięk dzwonka wyrywającego ich ze snu przywołuje uczucie niepokoju, które towarzyszyło im w czasach Gierka.

Sam pobyt w areszcie – wśród złodziei, pijaków, prostytutek i innych członków przestępczego półświatka – nie należał do przyjemnych. Adam Lipiński ze Studenckiego Komitetu Solidarności (SKS) we Wrocławiu wspominał: „Trzeba było oddać sznurówki, zegarek, wszystko z kieszeni – no, ta cała procedura. Potem wsadzano do celi. Cela była, jaka była: drewniane twarde łóżko i koc. Całkowicie nie pasowaliśmy do tego otoczenia, ale więźniowie szybko się zorientowali, że jest taka kategoria jak polityczni i traktowali nas z dużym szacunkiem”.

Ta forma represji była uciążliwa, utrudniała normalne funkcjonowanie, a tym bardziej działalność opozycyjną. Po jakimś czasie jednak spowszedniała – opozycjoniści oswajali się z chwilowym pozbawieniem wolności. Zdawali sobie sprawę, że za kilkadziesiąt godzin opuszczą „dołek”.

Krzysztof Grzelczyk, również z SKS, podkreślał: „Nie chciałbym nikomu nic ujmować, ale represje były trochę wpisane w tę naszą działalność. (...) Jakkolwiek do przyjemności to nie należało, to też podejście z naszej strony było już w miarę bez emocji. No trudno, dobra, przez dwa dni się nie będę mył. To były takie konsekwencje, że człowiek po prostu w ubraniu spał na dechach”.

Dobrze ilustruje to też relacja jednego z jego kolegów, Krzysztofa Turkowskiego: „Nas zamykali tak – w piątek wieczorem zamykali, w niedzielę wypuszczali. Tak, żeby 48 [godzin] na weekend. To było dość nużące. Ja byłem wówczas fanatycznym kibicem siatkówki. ­ Mecze odbywały się w Hali Gwardii, czyli w klubie policyjnym. Moim ­obiektowym ­funkcjonariuszem był były siatkarz tej Gwardii. On mówi: – Przepraszam, ale nie pójdzie pan na mecz. Ja mówię: – Świństwo mi robicie. Przynajmniej na drugi mecz mnie puśćcie, na niedzielę rano. I raz się to zdarzyło! Pobiegłem do domu, z żoną polecieliśmy na mecz”.

Rewizja raz na kwartał

Bardzo często zatrzymanie powiązane było z wielogodzinną rewizją w mieszkaniu, po której dopiero przewożono domownika do aresztu.

Warto ponownie odwołać się do statystyk sporządzanych przez opozycję. W okresie od lipca 1977 r. do lipca 1978 r. naliczono 204 rewizje. Wspomniany już Chojecki doświadczył ich przez cztery lata swojej działalności piętnaście razy, czyli mniej więcej raz na kwartał. Z kolei mieszkanie Danuty Stołeckiej przez niecałe dwa lata (listopad 1978 – sierpień 1980) przeszukiwane było trzynaście razy.

Rewizje oznaczały konfiskaty podziemnych publikacji, ale też innego ­rodzaju rzeczy, np. maszyn do pisania, a ­nawet pieniędzy. Według „Raportu Madryckiego” z 1980 r. działaczom opozycji ­zabrano 89 maszyn oraz łącznie 1,2 mln zł (średnia pensja wynosiła wówczas 5-6 tys. zł). Konfiskowano również notatki i ­maszynopisy, niekoniecznie związane z nielegalną działalnością. Była to dodatkowa szykana utrudniająca aktywność naukową, literacką i publicystyczną, szczególnie wtedy, gdy zabierano jedyny egzemplarz jakiegoś tekstu.

Częste najścia na mieszkania, podobnie jak zatrzymania, były uciążliwe. Anka Kowalska opowiadała: „[Sąsiadka] napadała mnie na klatce: – Znowu łażą, znowu dom pod obserwacją, jak tu żyć. (...) [Później] córka sąsiadki powiedziała: – Tyle, co myśmy wycierpieli przez panią, to pani nigdy nie wycierpiała!”.

Ta relacja daje pewne wyobrażenie o szykanach: skoro oddziaływały one w taki sposób na sąsiadów, to co można powiedzieć o samych ofiarach? Bez wątpienia trzeba było mieć silną konstrukcją psychiczną, by znosić takie trudności i nie załamać się.

Truchło w bombonierce

Inną metodą należącą do repertuaru taktyki nękania były anonimowe telefony oraz listy. Takie działania SB można by dziś określić mianem stalkingu.

Doświadczali tego niemal wszyscy, a szczególnie Halina Mikołajska z KOR. Nie można wykluczyć, że SB uznała, iż wrażliwa aktorka najszybciej ugnie się pod tego typu represjami i wycofa się z działalności. I może by się tak stało, gdyby nie jej mąż i siostrzenica, którzy dyżurowali przy telefonie i odbierali pocztę. „Bo od roku poczta – podobnie jak telefon – stała się dla nas narzędziem tortur” – pisał mąż aktorki, Marian Brandys.

Przychodziło do niej od kilku do nawet kilkudziesięciu listów dziennie z pogróżkami albo wulgaryzmami. Sporo było listów od „robotników” potępiających działalność KOR i Mikołajską. Otrzymywała także ładnie wyglądające bombonierki, które zawierały m.in. cuchnące ryby albo zdechłe myszy. Z kolei inny członek KOR, Aniela Steinsbergowa, otrzymała pudło prezerwatyw z dopiskiem: „Żeby tacy jak ty już się więcej nie rozmnażali”.

Brandys wspominał też telefony, jakie dostawali: „Głos męski – odpychający, z gatunku tych »zaropiałych«: – Jest pani Mikołajska? – W tej chwili jest zajęta, nie może podejść. Czy coś przekazać? – Niech pan powie tej kurwie, żeby rzuciła swoją parszywą działalność w ­KOR-ze, bo człowieka łatwo można zabić”.

Innym razem: „Głos męski, ponury, nastrojowo ściszony – jak z głębi grobu: – Umrzesz... umrzesz... umrzesz...”.

Albo, w odmiennym stylu: „Ochrypły głos męski – wyraźnie rozbawiony: – Pani Halinka? – Nie ma pani Mikołajskiej – mówię, bo przeczuwam jakieś świństwo. – Jak może nie być, kiedy mam tu karteczkę: »sex rozrywka czynna całą dobę«. Podpisane: Halinka i ten numer telefonu...”.

Nie tylko ją nękano anonimowymi telefonami. Wspomina o tym również Jacek Kuroń: „Kiedyś o szóstej rano obudził mnie telefon i ktoś wrzeszczał mi w ucho: – Kuroń, śpisz, ty byku?!”. Pisał też o Wacławie Zawadzkim, przeszło 75-letnim członku KOR, który otrzymywał telefoniczne pogróżki, że wkrótce zginie, „Cóż – odpowiadał – w każdym razie nie zginę młodo”.

Pies jak człowiek

Na tym wachlarz szykan się nie kończył. Przykładowo w samochodzie Mikołajskiej przecinano opony, spuszczano powietrze albo powodowano uszkodzenia grożące wypadkiem. Auto zostało też oblane lakierem, a szyby zamalowano trudno usuwalną farbą. Innym razem włamano się do samochodu, o czym również wspomina Brandys: „W Radomiu tamtejsi »nieznani sprawcy« tak przemyślnie ukryli w zakamarkach jej fiata butlę z zabójczo cuchnącą cieczą garbarską, że przez kilka dni nie można było z wozu korzystać”.

Zresztą nie tylko jej samochód był celowo uszkadzany. Barbarze Toruńczyk odkręcono śruby w kołach, co mogłoby skończyć się tragicznie, gdyby nie zostało w porę zauważone. Kontrolę nad swoim autem z niewyjaśnionych przyczyn utracili także Leszek Moczulski i Jan Dworak.

Dalej: nieznani sprawcy próbowali zabić psa Mikołajskiej, rozsypując ostro zakończone kości przed wejściem do klatki schodowej. Niestety skuteczne okazały się podobne zabiegi w stosunku do psa Kuroniów: ktoś podał mu truciznę na szczury ukrytą w mięsie. Truto również ich drugiego psa, taką samą truciznę zawieszano na drzwiach na wysokości pyska. Życie uratowała mu szybka interwencja weterynarza. Jeden z kolejnych anonimowych rozmówców telefonicznych ostrzegł później, że nie ma większej różnicy między otruciem psa a otruciem człowieka.

Zbiorowe doświadczenie

Wspomniane szykany należały do najczęściej stosowanych środków z repertuaru SB. Ale ich lista była znacznie dłuższa i obejmowała choćby zwolnienia z pracy, nachalną inwigilację, publikowanie fałszywek, karanie grzywną przez Kolegium ds. Wykroczeń, odmowę przyznania paszportu, a także pobicia – czasem, jak w przypadku krakowskiego działacza SKS Stanisława Pyjasa, ze skutkiem śmiertelnym.

Aparat państwa dysponował więc szerokim wachlarzem represji i działań nękających. Czy jednak były one skuteczne?

W pierwszym momencie wydawałoby się, że człowiek szybko powinien się załamać, nie wytrzymać psychicznej presji związanej z działalnością SB. I w niektórych wypadkach, szczególnie u osób o słabszej konstrukcji psychicznej, tak właśnie było. Z przytoczonych wspomnień wyłania się jednak inny obraz. Większość opozycjonistów niejako przywykła do nowej sytuacji, w której poddawana była ciągłej obserwacji i szykanom. Stały się one poniekąd jednym z elementów ich nowego, opozycyjnego stylu życia. Któraś z kolei rewizja bądź zatrzymanie na „dołku” przestawały robić na nich wrażenie, stawały się czymś powszednim.

Konrad Bieliński z KOR opowiadał: „Człowiek w ogóle boi się głównie rzeczy nieznanych. W związku z tym boimy się wyrzucenia z pracy, ale po dwóch kolejnych razach tego trzeciego się nie boimy. Wtedy już wiemy, jak się zachowujemy, gdy jesteśmy wyrzucani z pracy. To samo z aresztowaniem: boimy się pierwszego aresztowania, pierwszego przesłuchania, ale nie trzeciego, nie czwartego. Od początku lat siedemdziesiątych po kolei najpierw bałem się przesłuchania, a potem już nie bałem się, bo wiedziałem, co to jest. Bałem się policji politycznej, ale jak za mną chodzili przez miesiąc, to już przestałem się bać, bo wiedziałem mniej więcej, jak oni się zachowują. Myślę, że to w ogóle było takie zbiorowe doświadczenie, szczególnie po 1976 r.”.

Próg bólu

Dziś można zauważyć, że tego typu postawa ludzi opozycji jest charakterystyczna nie tylko dla epoki Gierka. Wydaje się ona czymś bardziej uniwersalnym, co można przypisać również opozycjonistom działającym dzisiaj w innych dyktaturach, również takich, gdzie skala represyjności jest dużo większa.

Taki wniosek nasuwa się choćby, czytając wypowiedzi niektórych działaczy białoruskich. Po przekroczeniu Rubikonu i rzuceniu otwartego wyzwania władzom zaczęło się dla nich nowe opozycyjne życie, do którego można jednak po pewnym czasie przywyknąć, nawet jeśli wiąże się z aresztem i utratą różnych życiowych możliwości.

To zjawisko zostało uchwycone chociażby w raporcie Studium Europy Wschodniej pt. „Białoruś 2021: Perspektywa zmiany” z marca 2021 r. Czytamy w nim o „przesunięciu progu bólu” i większej odporności protestujących na spotykające ich represje. Autorzy ­raportu przytaczają np. wypowiedź jednego z liderów białoruskiej opozycji Siergieja Cichanouskiego, który mówił, że piętnastodniowy pobyt w areszcie przestał być czymś przerażającym. Stał się czymś akceptowalnym i znośnym, ­wpisanym w życie tamtejszych opozycjonistów. Znalazło to też odbicie w krążącym w internecie haśle mówiącym, że „każdy porządny Białorusin musi siedzieć”.

Co chyba najistotniejsze: z czasem w miejsce strachu pojawia się poczucie wolności, które niejako rekompensuje ponoszone straty oraz szykany. Warto w tym kontekście jeszcze raz wrócić do Polski lat 70. i ponownie zacytować dziennik Mariana Brandysa. Pisał on, że Adam Michnik jest „zachwycony atmosferą, jaką zastał w kołach korowskich i do KOR-u zbliżonych. Wiktor Woroszylski powiedział mu w niedawnej rozmowie: »Dzięki KOR-owi staliśmy się ludźmi wolnymi, a być w tym systemie wolnym człowiekiem to nie byle co«. I to jest prawda – mówi Adam, a jego młodzieńcza, rozradowana twarz jaśnieje w zapadającym mroku. – Ludzie przestali się bać! Czy nie na tym polega wolność?”.

„Nie tylko my tak myślimy – dodawał Brandys. – Podczas niedawnej rewizji u Magdy Bocheńskiej-Chojeckiej jeden z rewidentów [funkcjonariuszy SB – red.], znalazłszy się z nią sam na sam w pokoju, powiedział: – Żal mi pani, a jednocześnie zazdroszczę. – Czego mi pan zazdrości? – Że pani taka wolna”. ©

Autor jest historykiem, pracuje w Oddziale IPN we Wrocławiu. Autor książek, m.in. „Niezależne Zrzeszenie Studentów 1980-1981”, „NSZZ Solidarność w PKP w latach 1980-1989”; redaktor tomu 3 i 4 „Encyklopedii Solidarności”. Pisze książkę o skutkach katastrofy czarnobylskiej w Polsce (ukaże się w 2022 r.).

Cytaty pochodzą m.in. z: M. Brandys „Od dzwonka do dzwonka” [w:] „Moje przygody z historią” (2003); „Co nam zostało z tych lat... Opozycja polityczna 1976-1980 z dzisiejszej perspektywy”, red. J. Eisler (2003); K. Dworaczek, T. Przedpełski „Studencki Komitet Solidarności we Wrocławiu 1977-1980, t. 2, Relacje” (2017).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2021