Zbudowane na krzywdzie. Władza wysiedla ludzi przez CPK

Przygotowując Centralny Port Komunikacyjny rząd zagwarantował sobie ustawową przewagę nad lokalnymi społecznościami. Tak nie mogą wyglądać wywłaszczenia w demokratycznym państwie.

05.09.2022

Czyta się kilka minut

Pola w gminie Teresin przeznaczone pod budowę CPK, 2022 r. / ARCHIWUM PRYWATNE
Pola w gminie Teresin przeznaczone pod budowę CPK, 2022 r. / ARCHIWUM PRYWATNE

Przed godziną 23 dzwoni telefon. W słuchawce poznaję znajomy mi już głos. „Halo! Rozmawialiśmy wczoraj o Solinie. Tata nie udzieli wywiadu, nawet nie pytałem. Zdecydowałem sam” – mówi pan Stanisław i kontynuuje: „Lata temu był pytany o zaporę i rozkleił się. A myśmy nie wiedzieli wcześniej, że oni tam w ogóle żyli, że ja miałem się tam urodzić, ale tego roku nas wysiedlono. Pan wie... to już nie na jego nerwy. On to przeżył”. Przytakuję ze zrozumieniem, dla 90-letniego człowieka, znajdującego się u kresu życia, wspomnienia sprzed ponad 50 lat mogą być wyjątkowo bolesne. „On to przeżył” – brzmiały mi w uszach słowa, które zazwyczaj słyszy się z ust ocalonych.

Historia ta przypomniała mi się 27 czerwca, podczas kulminacji protestów przeciwko budowie Centralnego Portu Komunikacyjnego. Mieszkańcy terenów przeznaczonych pod CPK dotarli wtedy pod warszawską siedzibę spółki. Wśród haseł mocno wybrzmiały słowa mężczyzny zaczepionego przez ­telewizyjnego reportera. „Tam się urodziłem 67 lat temu, tam spędziłem całe swoje życie i teraz jestem wyrzucany. Nie jesteśmy już w stanie w takim wieku odbudować wszystkiego od podstaw” – tłumaczył.

Wywłaszczenia nie są wyłącznie procesem rozpiętym pomiędzy gospodarką i ekonomią. Dla mieszkańców ziem przeznaczonych pod kluczowe inwestycje to proces głęboko tożsamościowy, dotykający ich emocji, wspomnień, historii rodu, poczucia przynależności, wolności wyboru. Staje się więc sprawą życia i śmierci.

Traktowani z góry

Jednym z założycieli społecznego komitetu przeciwko CPK jest 70-letni Tadeusz Szymańczak z gminy Teresin. – Mieszkamy tu od trzech pokoleń. Przejąłem gospodarstwo od rodziców w latach 70. Przez ten czas postawiliśmy z żoną niemal każdy budynek. To nie tylko pieniądze, ale czas i ogromny sentyment. Każdy spaw jest nasz – wskazuje na dach. Jego gospodarstwo ma 83 hektary.

W 1981 r. Tadeusz Szymańczak brał udział w rolniczych strajkach Solidarności w Bydgoszczy, za co internowano go w stanie wojennym. Po upadku komunizmu przez krótki czas był również posłem na Sejm RP I kadencji. – Broniliśmy demokracji, walczyliśmy ramię w ramię, a teraz tak nas państwo traktuje. Przyjeżdżają panowie z CBA w garniturach i grożą wywłaszczeniem wbrew naszej woli oraz pozwami za utrudnianie budowy. Na krzywdzie ludzkiej nie buduje się dobra dla Polski – mówi rozgoryczony. Czują się osaczeni, opuszczeni i zastraszeni, a incydenty, takie jak np. wtargnięcia geodetów bez odpowiednich zezwoleń, nagrywają telefonami.

Wysiedlenia obejmą 8 tys. osób, 1250 domów, 750 gospodarstw, 3 domy pomocy społecznej i prawie 300 firm. Są to szacunkowe dane dotyczące lokalizacji samego tylko portu lotniczego. Nie uwzględniają utworzenia siatki dodatkowych korytarzy kolejowych prowadzących do CPK, która obejmie tak odległe tereny jak Podkarpacie. Dlatego ludzie protestują nawet w podrzeszowskiej Jasionce.

Mieszkańcy Baranowa i okolic rozumieją, że budowa dużego międzynarodowego lotniska w Polsce jest konieczna, gdyż Okęcie stało się niewydolne i uciążliwe dla tysięcy mieszkańców stolicy. W jednej z ekspertyz przesłanych przedstawicielom rządu zaproponowali, by to Modlin stał się planowanym europejskim hubem lotniczym. – Rozbudowa Modlina byłaby tańsza, a rozszerzenie lotniska w kierunku północnym nie spowodowałoby konieczności wywłaszczeń na taką skalę, jak planowana obecnie u nas. Taki zresztą był pierwotny zamysł budowy Modlina, czyli odciążenie stolicy – opisuje złożoną kontrpropozycję Tadeusz Szymańczak. Mieszkańcy nie otrzymali jednak żadnej odpowiedzi.

Ustawa o wywłaszczeniach w teorii ma chronić również mieszkańców terenów przeznaczonych pod wysiedlenia. W praktyce jednak wystarczy decyzja administracyjna i udowodnienie przed sądem, że inwestycja jest strategiczna dla państwa, by uzyskać na niekorzyść właściciela gruntu prawomocny wyrok z rygorem natychmiastowej wykonalności. Inwestycje realizowane przez rząd wspierają dodatkowo specustawy, wzmacniające pozycję państwa kosztem samorządów oraz praw obywateli. Nie inaczej jest w przypadku CPK.

Ustawę o budowie megalotniska przegłosowano już w 2018 r., a w sierpniu 2022 r. doczekała się nowelizacji, którą właśnie podpisał prezydent. W ramach ostatniej zmiany dodatkowe prerogatywy zyskał wojewoda, który może teraz przekształcać tymczasowy plan zagospodarowania terenu na wniosek pełnomocnika rządu. Nowe przepisy dają również uprawnienia spółce CPK do czasowego zajmowania nieruchomości na potrzeby badań i pomiarów – bez zgody właścicieli. Dzięki nim możliwa będzie realizacja prac jeszcze przed wydaniem pozwolenia na budowę. Niektóre mogą się rozpocząć na terenach, które nie mają jeszcze jasno ustalonego statusu, zamieszkanych wciąż przez ludzi, którzy nie godzą się na opuszczenie domów. To będzie rodziło kolejne napięcia.

Kłótnie o wyceny

Specustawa o CPK precyzuje warunki wywłaszczeń, co budzi największy lęk mieszkańców. Zaczną się one w chwili, gdy decyzja o lokalizacji lotniska stanie się ostateczna, a odpowiednie wpisy pojawią się w księgach wieczystych i katastrze nieruchomości. Procedura przewiduje zaledwie 120 dni na opuszczenie domu od momentu dostarczenia ­właścicielowi decyzji administracyjnej. Od tego momentu ma on tylko dwa tygodnie, aby powiadomić spółkę CPK o wyborze formy rozliczenia, przyjmując ­nieruchomość zastępczą lub odszkodowanie w trybie negocjacji. Potem, w ciągu kilku tygodni pojawi się rzeczoznawca, który wyceni aktualną wartość majątku.

Mieszkańcy wskazują, że będzie on wyznaczony przez CPK, więc trudno mówić o jego niezależności i równości szans. Jeśli się zgodzą, może minąć wiele miesięcy, nim otrzymają pieniądze. Sprzeciw oznacza powództwo w sądzie, które wydłuży ten okres. W tym czasie nowe mieszkanie muszą znaleźć sobie sami, a władze samorządowe już teraz alarmują, że nie będą w stanie pomóc. – Tracę jednocześnie dom, ziemię i pracę. Jak w trzy miesiące przenieść wszystko i odzyskać klientów? A pola i plony? – mówi Tadeusz Szymańczak i pokazuje aktualne szacunkowe wyceny, jego zdaniem zaniżone niemal czterokrotnie.

Obawy co do niesprawiedliwej wyceny potwierdził podczas wysłuchania w Senacie mec. Mirosław Ochojski, prawnik specjalizujący się w wywłaszczeniach. Przeprowadził analizę wartości istniejącej realnie stadniny w oparciu o specustawę dotyczącą CPK. Jego zdaniem, gdyby przyjąć rządową propozycję, za grunty i budynki właściciel mógłby liczyć na odszkodowanie w wysokości zaledwie 572 tys. zł, i to z premią za szybkie opuszczenie terenu. Przyjmując normy Banku Światowego, wartość stadniny wynosi jednak aż 2,4 mln zł. Nawet stosowana powszechnie w Polsce metoda odtworzeniowa wypada korzystniej i zakłada ponad 1,7 mln zł.

Poza tym szaleje inflacja, więc pieniądze uzyskane dzisiaj mogą stać się za kilkanaście miesięcy niewystarczające, by odtworzyć gospodarstwo, co zresztą może potrwać kilka lat. Wakacji od kredytów też nikt wywłaszczonym nie da.

W zeszłym roku Tadeusz Szymańczak trafił na SOR z objawami przypominającymi COVID-19. Badania wykluczyły zakażenie. W trybie nagłym przyjęto go na oddział kardiologiczny, gdzie potwierdzono zatorowość płucną. Lekarka zasugerowała, że to wynik długotrwałego stresu. – Obiecałem dbać o siebie, ale już trzy godziny po wypisie ze szpitala brałem udział w nadzwyczajnej sesji rady gminy w Baranowie. Jak się nie denerwować, kiedy dorobek trzech pokoleń jest niszczony – opowiada.

Problemy zdrowotne ma nie tylko on. – Młodzież zapada na depresję. Córka sąsiadów boi się iść na studia, bo jej dom stoi na trasie kolei. Nie wie, czy będzie miała gdzie wracać. To są dramaty. Ja byłem u psychiatry, przepisał mi lek – przyznaje 70-latek. – Ostatnio mój 5-letni wnuczek zapytał mnie: „Dziadku, gdzie zamieszkamy, jak nas już wyrzucą?”. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Na zewnątrz tego nie pokazuję, ale mam uczucia. Oczy mi się zaszkliły, odwróciłem się i wyszedłem bez słowa. Do dzisiaj mam wyrzuty sumienia. Nie wiem, czy się dobrze zachowałem. Dzieci są wrażliwe – łamie mu się głos.

Rozdrapane rany

Zaledwie 25 lat temu przez Polskę przetoczyła się powódź tysiąclecia. Dla wszystkich było jasne, że w perspektywie najbliższych lat trzeba będzie przeprowadzić szereg kluczowych inwestycji, aby do podobnej sytuacji nigdy już nie doszło. Na celowniku znalazła się Odra i jej dopływy. Jednym z największych wyzwań była budowa zbiornika Racibórz Dolny, która wymagała całkowitej likwidacji wsi Nieboczowy i Ligota Tworkowska. Ta historia doprowadziła mnie do Sławomira Stanowskiego, 29-letniego śląskiego historyka, który doskonale zna bliższe i dalsze dzieje tych ziem. Ja jednak pytam go, co zostało w jego pamięci z czasu, gdy sam był dzieckiem.

– Gdy wylała Odra w 1997 roku, miałem niecałe cztery lata. Pamiętam wodę, pływanie łódką po własnym podwórku i dramat zalanych ludzi – wspomina. To właśnie wtedy reaktywowano pomysł sprzed lat, aby utworzyć tamę i zbiornik w tym miejscu. – Wychowałem się tu, więc są to trudne dla mnie wspomnienia. Młody człowiek patrzący, jak wioska stopniowo umiera... Coś zostaje w głowie na zawsze – mówi szczerze.

Na początku zawiązał się wśród mieszkańców komitet obrony wsi. Z czasem przekształcił się w komitet jej odtworzenia. Powódź z 2010 r. w znacznym ­stopniu przyspieszyła realizację inwestycji. Jedni wyprowadzili się od razu, inni zwlekali do końca, aż na polach, gdzie kiedyś rosła kukurydza, zostanie odtworzona ich wieś. Kilka warunków nie podlegało negocjacjom. Przeniesiony miał zostać cmentarz, kościół, remiza i boisko. – Było ważne, czy ich świątynia przetrwa. Własnymi rękami w latach 30. ją budowali, chrzcili tam dzieci, brali śluby, żegnali zmarłych. Dla nich w tym miejscu wszystko się zaczynało i kończyło – wyjaśnia mi Stanowski.

Przeniesienie cmentarza wymagało jednak ekshumacji zwłok. Uczestniczyć w nich musiały obowiązkowo rodziny. Na pewno łatwiej było tym, którzy pochowali bliskich w latach 90., bo ciała się już rozłożyły. Gorzej, gdy ktoś zmarł w ostatnich latach i wykopywano zwłoki w złym stanie. To trudne momenty, które na pewno zostaną zapamiętane. W sumie przeniesiono 632 groby, a w prasie pisano, że była to „największa ekshumacja w historii Polski”.

– Byłem już na studiach, ale jednocześnie żyłem tym, że buduje się miejsce, w którym będę mieszkał. Zawsze chciałem wrócić do tej fajnej społeczności. Nigdy nie pasował mi los „słoika” w dużym mieście – wyznaje Stanowski. Ostatecznie nie wyprowadzili się do nowo odtworzonej wsi, ale wybudowali dom na własnym polu w okolicy.

Niektórzy mieszkańcy wciąż jeżdżą do dawnej miejscowości zobaczyć pozostałości ulic. Stanowski raczej tego nie robi. – Czasem lepiej zapamiętać miejsce takim, jakim chce się je pamiętać, zamiast chodzić i rozdrapywać rany – wyjaśnia.

Mieszkańcom, mimo oporu przed wyprowadzką, pomagało zrozumienie, że budowa zbiornika ma dać ludziom bezpieczeństwo. – Tyle jest ludzkiej tragedii w tej historii, ile radości, że dalej możemy żyć – podsumowuje Sławomir Stanowski.

Jak budować dobro

Niewielu dzisiaj żyje tych, którzy jeszcze pamiętają, jak się mieszkało w dolinie Sanu przed jej zalaniem i utworzeniem sztucznego Jeziora Solińskiego. O tym, co przeżyli, opuszczając swoje domy, opowiadają gorzkie historie, snute już tylko przez ich dzieci lub wnuki. Do starszych bardzo trudno dotrzeć. Mają traumę, po latach wciąż czują się winni zdrady miejsc, które opuścili.

Zygmunt Podkalicki wspominał na łamach regionalnych „Nowin”: „Domy trzeba było rozbierać we własnym zakresie, a plac zostawić czysty. Nie wszyscy jednak mieli odwagę. No bo jak? Własne gniazdo burzyć? Serce pęka. Tam tylko wielka głębia, a ja ciągle widzę swój dom. 400 metrów od brzegu, palcem mogę wskazać i się nie pomylę!”. Jego kuzyn Tadeusz dodawał: „Nigdy nie przestałem żałować Soliny z mojej młodości, ale też z czasem zrozumiałem, że wzniesienie zapory było uzasadnione. Stary już jestem, ale gdyby nagle wypuścili wodę, wróciłbym. Tam była ziemia czarna, przyjazna”.

Pobliską cerkiew rozebrano i przeniesiono, ale rozkradziona nie ocalała w całości. Kościół w Wołkowyi wysadzono wraz z wyposażeniem. W trumnach wywożono jabłka i plony.

Podobny los kilka lat wcześniej spotkał mieszkańców Zarzecza, Tresnej, Zadziela i Starego Żywca, którzy jeszcze długo przychodzili oglądać spokojną taflę Jeziora Żywieckiego, górującą nad ich zatopionymi wioskami. W 2012 r. jezioro wyrzuciło na brzeg XIX-wieczne drewniane tabernakulum – okruch dawnego tętniącego w tym miejscu życia.

W powojennej, komunistycznej Polsce wywłaszczenia kojarzyły się fatalnie. W demokratycznej ojczyźnie też nie sposób ich uniknąć, ale pozostaje wrażenie, że wciąż nie zadbano o ludzką twarz tego procesu. Tak, by dotknięci nim ludzie nie mieli poczucia bycia nieważnymi i niszczonymi przez państwo, które nie rozumie, że wartość ziemi wyznacza nie tylko jej położenie i przeznaczenie, ale też włożona w nią praca, osobista historia i relacje. A więc coś bardzo istotnego dla tożsamości małych ojczyzn. Odbieranie ludziom poczucia bezpieczeństwa, i to w tak niespokojnych czasach, może zdruzgotać ich psychikę. Tym ludziom w walce o odszkodowania częściej chodzi o poczucie elementarnej sprawiedliwości niż o zysk. O świadomość, że nie są bezradni w starciu z państwem.

Współczesny świat zmusza nas do przekształceń krajobrazu, do brania udziału w cywilizacyjnym wyścigu, jeśli chcemy zachować konkurencyjność i wysoki poziom życia. Żadnego dobra nie da się jednak zbudować na krzywdzie. Czy po Wołkowyi, Nieboczowach i Baranowie przyszedł czas, by o swój los zaczęli się bać mieszkańcy Sierosława, w którym właśnie potwierdzono obecność złóż gazu? Jeśli nic nie zmieni się w prawie i sposobie jego egzekwowania, będziemy świadkami coraz bardziej dramatycznych procesów degradacji środowiska i lokalnych społeczności w Polsce.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Autor książki „Męska depresja. Jak rozbić pancerz”. Nominowany w 2020 r. do nagrody dziennikarskiej im. Zygmunta Moszkowicza. Pisze również dla „Miesięcznika ZNAK”… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2022