Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rzeczywiście, jeśli przyjrzeć się uważnie temu, co się w Polsce dzieje, w ostatnim czasie zmieniło się tylko jedno: granie na nucie antykościelnej i antyklerykalnej zaczęło się opłacać politycznie. Kiedyś opłacało się ekonomicznie – najpierw wydawcy „Nie”, potem wydawcy „Faktów i Mitów”. Po ostatnich wyborach obu można było spotkać na świętowaniu w sztabie Ruchu Palikota (drugiego z nich nawet jako posła-elekta); gospodarskim okiem przyglądali się, jak ziemia, którą z takim pietyzmem nawozili, wreszcie wydała oczekiwany plon. Więc owszem, tu zaszła zmiana: wcześniej także zdarzali się politycy, którzy za główny oręż w walce politycznej uznawali „walenie w Kościół”, ale byli oni na ogół izolowani we własnych partiach i rzadko doceniani przez wyborców.
Lecz wyborcy się zmieniają, zmieniają się ich preferencje, wśród nowych roczników jest zapotrzebowanie na nowe hasła i w ogóle na zmianę, jakkolwiek rozumianą. A nic tak nie spaja ludzi o nieokreślonych lub rozbieżnych oczekiwaniach jak wspólny wróg. Palikot wskazał wroga najbezpieczniejszego z możliwych, w dodatku takiego, którego nietrudno sprowokować. W Polsce nie tylko duchowni mają socjalne przywileje, ale w ich przywileje uderzyć jest najłatwiej, bo nie wyjdą na ulice i nie będą palić opon pod Sejmem. Nie tylko kościelne instytucje sięgają po pieniądze ze wspólnej kasy, ale można właściwie bez żadnych konsekwencji powiedzieć o tych pieniądzach, że są „marnowane”. Do tego dochodzą rzeczywiste grzechy i błędy ludzi Kościoła, na które sam Kościół często reaguje opieszale, zanadto ostrożnie, podczas gdy wobec krytyków (tak wewnętrznych, jak zewnętrznych) bywa zdecydowany i nieprzyjemny.
Ci, którzy atakują Kościół, żeby osiągnąć swoje polityczne cele, często zachowują się tak, jakby byli „wytwórcami mgły”. Mgła sprawia, że nie widać tego, co naprawdę jest; człowiek, który patrzy, ale nie widzi wyraźnie, za dobrą monetę bierze każdą podpowiedź, zwłaszcza taką, która go przed czymś ostrzega. Ale „wytwórcy mgły” nie mieliby wiele do roboty, gdyby nie było zapotrzebowania na mgłę. Ludzie patrzą, słuchają tego, co się do nich mówi, i stwierdzają: „Racja, tak to właśnie wygląda!” – choć tak naprawdę zobaczyli jedynie jakiś wycinek rzeczywistości, w dodatku niedokładnie. Podsuwane hasła kleją się do świadomości, ale kleju nie dostarczyli „wytwórcy mgły”.
W polskim Kościele wciąż mówi się przede wszystkim „do”, a bardzo rzadko „z”. To się zmienia, ale powoli, nie na miarę zmian, jakie zachodzą w całym społeczeństwie. Przekaz „z góry na dół” nie angażuje, nie przywiązuje, nie obchodzi. Między mówiącymi a słuchającymi rośnie balon nieporozumienia. Na dodatek wciąż jeszcze zdarzają się takie historie jak ta, która przytrafiła się ostatnio innej mojej znajomej. Chcąc wrócić do zarzuconych praktyk, wybrała się na Mszę do jednego z kościołów w centrum Krakowa. I co usłyszała pod koniec liturgii? Że po Mszy każdy powinien podpisać protest w sprawie koncesji dla TV Trwam. A jeśli ktoś nie podpisze, popełnia grzech...
Trzeba to jasno powiedzieć: po stronie Kościoła, wśród polskich chrześcijan, także nie brakuje „wytwórców mgły”.