Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
1.
Słońce zapala ciemną wodę, zaległe w nurcie głazy,
ciasne łowisko życia, żółcienie trzcin; łamie wyszarzałe
zielenie nadbrzeżnych traw.
Śmierć - jak kotwica sztormowa - nie łapiąc dna ostrymi łapami,
ślizga się po wypłowiałej roślinności.
2.
Wzejdzie każde źdźbło mojego życia, choć dni, smugę alg na granicy odpływu,
śmierć włączy w swój arktyczny dryf.
Jak jesienna ziemia, ogołocę siebie z mięsa i krwi.
Ze swoich kości odrodzę się w każdym świeżym liściu, by niosła mnie
strzępiasta piana godzin, dni zalewające powietrzny pokład,
gdy czas ścina im grzebienie i rozwleka mglistymi smugami.
Odbiwszy się od śmiertelnych falochronów, powrócę w ocean,
w słoną moc fal.
***
1.
Te zakurzone łyżwy znalezione wśród rupieci na półce w garażu
niosą mnie w dawne zimy, po lodzie rozlewiska, nad wystające kępy
zamarzłych lat.
Na mazurskie podwórze, gdzie wodą podeszły ślady płóz i naszych
dziecięcych butów, psich łap krzyżujących się z nimi; podzwaniają rynny
i południe, jak oblodzona barka, zaczyna tracić sterowność.
Słońce ogrzewa stok czasu, tak dobrze zdawałoby się
chroniony przed erozją
ceglaną okrywą domu.
2.
Dzieciństwo, spowolnione wody za grubym głazowiskiem, za progiem,
gdzie na płyciźnie olsowego łęgu, w napełnionych koleinach,
zatopionym rowie
gwiazdy tkwią jak stalowe nity
w płatach łączonych materiałów,
i w kwadrat światła rzucony przez kuchenne okno
wchodzi stadko kuropatw.
***
Gdy już sunący zboczem gruzowo-błotny strumień
rozerwie tę aluwialną pokrywę, życie, i wymiesza nas z gliną
i kamieniami,
poznam cię po korzeniu, po drobnej rdzy na blaszce pierzaśtego liścia.
Poznam cię po nasieniu i liściowych bliznach,
po ochronnej łusce na zimującym pąku -
będę całować cię
wargami z ziemi
***
Miesiące, lata - jak gładzone kamienie, sypią się w ślad za odbiegającą falą.
W ich wnętrzu gubią się asfaltowe wstęgi, kłębią kalcytowe chmury;
nieruchomieje w ich skalnej caliźnie
gorąca łacha sierpniowego dnia,
gdy uwijają się nad nią trzyszcze i dzikie pszczoły.
I strumyki wody zmieniają swój bieg na skórze, bo kładziesz dłonie
niezbyt dokładnie otrzepane z piasku.
I miłość, jak uśpiony mały pąk, po silnym cięciu drzewa,
wybija w pęd, z niepowstrzymaną mocą.
Nic nie narusza spoistości tych godzin, nic nie odrywa słońca
od okroplonych rzęs.
***
Ta odwrócona do nas, przez nas nieoświetlona, strona życia:
śmierć, co gniazduje w gęstwinie splątanych godzin.
Czasem jak kos porusza się szybkimi skokami i rozgrzebuje
ściółkę dnia, to znów stuka jak dzięcioł, dłutowatym dziobem,
rozkuwając nasze kryjówki.
W kółko drepce po ziemi, kiwając ogonem,
wspina się po szorstkim tynku południowej ściany, niby do much
grzejących się w słabnącym słońcu.
I wybiera nas jak owady ze szczelin, spośród zwiniętych liści,
mokrych źdźbeł nocy.
Jej długa szyja, jak u siwej czapli, gwałtowny wyrzut sztyletowego
dzioba - nad rybnym stawem
zamglonego miasta, w mżących seledynach,
cynobrach neonów.
Marzanna Bogumiła Kielar - ur. w 1963 r. w Gołdapi, poetka i krytyk, laureatka Nagrody Kościelskich. Opublikowała m.in. tomy wierszy "Sacra conversazione", "Materia prima", "Umbra"... Publikowane wiersze pochodzą z książki "Monodia", przygotowywanej do druku przez Wydawnictwo Znak.