Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Cenił autorów klasycznych, czytając ich z reguły w pierwszych wydaniach. Jako kolekcjoner przywiązywał też wagę do opraw. Tak więc pewne tytuły Racine’a, którego miał w komplecie, a także Balzaca powtarzały się w jego zbiorze, bo miał okazję nabyć egzemplarz, który jako przedmiot wydawał się być większej doskonałości od już posiadanego. Sprzedaż całej kolekcji, uważana za jeden z największych sukcesów tamtego roku, przyniosła 26 milionów 245 tysięcy ówczesnych franków francuskich, czyli nieco ponad 3 miliony 800 tysięcy euro.
Z ośmiuset pozycji najcenniejszy okazał się rękopis Flauberta, sprzedany za 381 tysięcy euro. 96 dwustronnie zapisanych kart w formacie 320 na 205 milimetrów, czyli o pół centymetra węższych i dwa i pół dłuższych niż dzisiejsza strona maszynopisu. Rękopis powstał około roku 1840, a przed 25 października 1842, gdy autor ukończył 21 lat. Stanowi szkic, pierwszy zarys “Szkoły uczuć", powieści, do której Flaubert wróci po dwudziestu latach, a wyda w roku 1870.
Ten młodzieńczy manuskrypt pełen poprawek, skreśleń, dopisków na marginesach, zmienianej numeracji stron nigdy nie został opublikowany. Zapewne też nie wytrzymałby porównania z ostateczną wersją utworu, którego pierwsze wydanie, z dołączonymi zresztą paroma kartami ostatecznego rękopisu, też jeszcze pełnego poprawek, sprzedawano tego samego dnia za 12 tysięcy euro. Zawsze bruliony utworów są cenniejsze niż odręczne listy tych samych autorów. Większą wagę przywiązuje się do świadectw rodzenia się myśli niż do samych tylko śladów ręki. Listy wysyłamy z reguły w ich formie ostatecznej. Bruliony stanowią cenne świadectwa pracy pisarzy.
“W muzeach spotyka się pióra i kałamarze zachowane po sławnych ludziach, ze wzruszającymi śladami długiego używania, niekiedy mówiące o ich uprzedzeniach, upodobaniach, słabostkach. Nie widuje się natomiast ołówków, chociaż wielu pisarzy wyłącznie nimi się posługuje. Nie widać również maszyn do pisania, zapewne dlatego, że dopiero niedawno weszły do pracowni pisarskich i bodaj żadne wielkie dzieło nie powstało dotąd na tym przyrządzie" - twierdził pół wieku temu Jan Parandowski w “Alchemii słowa".
Największa kolekcja maszyn do pisania, jaką widziałem w życiu, znajdowała się w warszawskim mieszkaniu Jana Kotta, na krótko przed jego wyjazdem do Stanów w roku 1966. Kott pisywał wszystko piórem, także listy do licznych wtedy wydawców jego “Szekspira". Każdy z nich sądząc, że w Polsce komunistycznej maszyna jest może nieznana, przysyłał mu ją w prezencie.
Witold Gombrowicz pisywał zielonym Parkerem, używając atramentu czarnego bądź niebieskiego. Numerował strony, czyniąc w trakcie pracy mnóstwo poprawek. Gdy pierwsze 5 stron wydało mu się zbyt pokreślone, zaczynał rzecz od początku. Następnie przepisywał wszystko na maszynie marki Remington, znajdującej się dziś w warszawskim Muzeum Literatury na Rynku Starego Miasta, a rękopisy niszczył. Rita Gombrowicz zdołała jednak w tajemnicy przed mężem trochę ocalić.
Opowiadam o tym wszystkim, ciężko zasmucony wiadomością zaczerpniętą z ostatniej książki Michała Głowińskiego “Skrzydła i pięta". Mój wieloletni przyjaciel i niemal rówieśnik, badacz literatury, a zarazem pisarz oświadcza, że zaczął już pisać swe teksty na komputerze. Można się obawiać, że zwyczaj ten stanie się absolutną regułą. W ten sposób kolejne generacje zostaną raz na zawsze pozbawione możliwości odkrywania pewnych tajemnic dotyczących pracy pisarzy. Nieoceniona dziennikarka radiowa będzie się mogła wyrazić pewnego ranka: “Na rynku, jak rozumiem, pozostaną finalne rezultaty ich życia".
Tak właśnie, tyle tylko, że gdy odtąd nie będzie już nigdy rękopisów i brulionów, wartość netto produktu narodowego zostanie zmodyfikowana ujemnie.