Tunezja: Pierwsza w świecie arabskim kobieta na stanowisku premiera

Nowa szefowa rządu będzie ponosić całą odpowiedzialność za najtrudniejsze dla obywateli decyzje. Władzy i niezależności będzie miała za to mniej niż wszyscy jej poprzednicy.
w cyklu STRONA ŚWIATA

01.10.2021

Czyta się kilka minut

Fot. Tunisian Presidency/Xinhua News/East News /
Fot. Tunisian Presidency/Xinhua News/East News /

Profesor Nadżla Buden Romdhan, rocznik 1958, zna się świetnie na geofizyce, ale w polityce jest żółtodziobem. Nie należy do żadnej partii politycznej, nie wiadomo nawet, jakie ma poglądy. Do środy, gdy prezydent Kais Sajed ogłosił, że właśnie jej powierza zadanie rychłego utworzenia nowego rządu, mało kto w dwunastomilionowej Tunezji, niegdysiejszej Kartaginie, w ogóle wiedział, kim pani Romdhan jest ani że w ogóle istnieje.

Wykształcona we Francji, wykładała geologię (specjalizuje się w badaniach trzęsień ziemi) na politechnice w Tunisie, a w 2011 roku objęła posadę dyrektora generalnego w ministerstwie szkolnictwa wyższego. Na tym stanowisku odpowiadała za wdrażanie zalecanej przez Bank Światowy reformy szkolnictwa wyższego.

Nominacja Romdhan na szefową tunezyjskiego rządu zaskoczyła nawet jej przyjaciół. Jeden z nich, w rozmowie z zagranicznymi dziennikarzami sugerował wręcz, że awans zawdzięcza znajomości z prezydentem, rówieśnikiem. Nadżla od lat przyjaźni się z jego szwagierką.

Slaheddin Dżuriszi, badacz miejscowej polityki z Tunisu, powiedział dziennikarzowi francuskiej agencji informacyjnej AFP, że nie wierzy, by ktoś pozbawiony jakiegokolwiek doświadczenia politycznego poradził sobie z rolą premiera.

„Prezydent nie chciał najwyraźniej powierzać tej posady żadnemu z liczących się polityków – twierdzi Dżuriszi. – Obawiał się, że w ten sposób, nieopatrznie, wyhoduje sobie rywala do władzy”. A Fida Hammami, feministyczna działaczka z Tunisu, dodała, że zanim powierzył Nadżli posadę premiera, prezydent wpierw pozbawił to stanowisko wszelkiego znaczenia.


TYLKO NA STRONIE „TYGODNIKA”: jeden z najwybitniejszych europejskich reporterów dwa razy w tygodniu pisze o punktach zapalnych świata.


 

„Szef rządu, choć to brzmi dumnie, jest dziś bezwolnym wykonawcą rozkazów prezydenta – powiedziała Fida Hammami. – I dopiero wtedy uznano, że stanowisko to można oddać kobiecie, żeby robiła, co mężczyzna nakaże. To jedyny symbol, jakiego się w tym dopatruję, i nie widzę żadnego powodu do świętowania”.

Znawcy tunezyjskiej polityki podejrzewają, że wyznaczając kobietę na premiera prezydent Kais Sajed stosuje taktykę „aportowania”, ulubioną metodę wszystkich polityków świata. Podrzucił dziennikarzom i poddanym zastępczy temat, budzący emocje, ale drugorzędny, żeby zapewnić ludowi igrzyska i odwrócić uwagę od spraw naprawdę ważnych i trudnych, kłopotów, które wolałby załatwić dyskretnie, gdy wszyscy będą zajęci czymś innym i nikt nie będzie mu patrzył na ręce.

Jedynowładca

Tunezyjczycy są bardzo dumni, że o ich kraju mówi się, iż w całym świecie arabskim tylko w nim przyjęła się demokracja. Dumni są też z tego, że to właśnie u nich, pod koniec 2010 r., zaczęła się Arabska Wiosna, wolnościowy zryw, który objął cały niemal arabski Maghreb i Bliski Wschód. Kolejnym powodem do dumy będzie też to – powiada panujący od 2019 r. prezydent – że Tunezja będzie pierwszym krajem arabskim, w którym kobieta stanie na czele rządu.

„To historyczne wydarzenie i zaszczyt dla Tunezji – powiedział Kais Sajed, ogłaszając, że postanowił pani Romdhan powierzyć stanowisko premiera. – Składamy w ten sposób hołd wszystkim tunezyjskim kobietom”. Tego samego dnia ogłosił, że inną kobietę, Nadię Akaszę, przyjaciółkę i zauszniczkę wybrał na szefową swojego prezydenckiego sztabu.

Tuniscy badacze tunezyjskiej polityki podejrzewają jednak, że awansując kobiety, prezydent chciał jedynie spacyfikować swoich przeciwników w obozie liberalnej opozycji i obrończyń praw kobiet, którzy zarzucali mu nadmierny konserwatyzm, niechęć do reform i nowoczesności, za to narastającą skłonność do rządów w stylu oświeconego dyktatora, jedynowładcy.

Pod koniec lipca zwolnił poprzedniego premiera i wszystkich ministrów, a także rozpędził sparaliżowany kłótniami parlament. Polityczni przeciwnicy i rywale prezydenta twierdzą, że dokonał w ten sposób pałacowego przewrotu, dzięki któremu skupił w rękach władzę absolutną. Prezydent tłumaczył wtedy, że musiał podjąć tak radykalne środki, bo inaczej nie przerwałby stanu niemocy, w jakim znalazło się tunezyjskie państwo, nie ocaliłby go przed osunięciem się w przepaść.


Wojciech Jagielski: Na wieść, że prezydent rozwiązał rząd i parlament, tysiące ludzi wyszło na ulice.


 

Minął jednak drugi miesiąc, a prezydent nie przedstawił żadnego planu ratowania państwa, nie rozmawia z polityczną opozycją, a najgłośniejszych krytyków każe zamykać w areszcie. Pod koniec września zawiesił część konstytucyjnych zapisów i zapowiedział, że sam napisze nową, a do tego czasu może rządzić wydając prezydenckie dekrety.

Prezydent nie ukrywa, że nie podoba mu się obowiązujący demokratyczny porządek, wzorowany na tym, który się przyjął na Zachodzie. Uważa, że doskonalszą formą demokracji byłaby demokracja uwolniona od tyranii politycznych partii, rozdzielających miejsca na wyborczych listach i posady na urzędach. Chciałby, żeby ludzie wybierali najlepszych, znanych sobie kandydatów, fachowców, ale tylko do sąsiedzkich samorządów, radni zaś wybieraliby spośród siebie posłów, a posłowie – prezydenta. Przywódcy tunezyjskich partii politycznych, które prezydent uważa za zło wcielone, podnoszą lament, że za jego sprawą Tunezja z demokratycznej prymuski w arabskim świecie stoczy się do pospolitej dyktatury.

Bohater ulicy

Panujący prezydent, bohater ludowy tunezyjskiej ulicy, został wyniesiony do władzy na fali rozczarowania rodaków miejscowymi politykami. Nienależący do żadnej partii politycznej, nieskompromitowany udziałem w fatalnych rządach, a przede wszystkim wolny od oskarżeń i podejrzeń o korupcję i złodziejstwo, emerytowany wykładowca prawa konstytucyjnego ujął rodaków swoją zasadniczością, uczciwością i skromnością. Tunezyjczycy wybrali go na prezydenta głównie dlatego, że nie kojarzyli go z cieszącą się najgorszą opinią polityczną, partyjną elitą. Kiedy w lipcu rozpędzał na cztery wiatry posłów, ministrów i premiera, na tunezyjskie ulice wyległy świętujące i wiwatujące tłumy, a sondaże wykazywały, że trzy czwarte rodaków ufa swojemu prezydentowi i popiera go.

Ale po dwóch miesiącach po lipcowej euforii nie zostało nawet śladu. W niedzielę na ulicach Tunisu zebrał się kilkutysięczny tłum, który domagał się, by Kais Sajed wyznaczył termin, gdy wycofa się z „prezydenckiego puczu”. Pochód urządzili przywódcy politycznych partii i działacze związków zawodowych, którzy coraz głośniej i śmielej występują przeciwko prezydentowi i domagają się, by przywrócił konstytucję i parlament.

Siedemdziesięciu trzech z dwustu siedemnastu posłów rozegnanego przez prezydenta parlamentu podpisało się pod listem do przewodniczącego izby Raszida Ghanusziego, byłego więźnia politycznego i wygnańca, żeby nie zważając na prezydenta, jak najszybciej, najlepiej już na początku października, zwołał parlamentarne posiedzenie. Od 80-letniego Ghanusziego domagają się tego także działacze i członkowie jego partii Odrodzenie, najsilniejszego w kraju ugrupowania politycznego, szukającego natchnienia i wzorów w politycznej filozofii Braci Muzułmanów, powstałego sto lat temu ruchu odwołującego się do solidarności arabskiej i praw zapisanych w Koranie oraz odrzucającego wpływy zachodnie, świeckie. Przywrócenia zawieszonych, demokratycznych porządków domagają się też od tunezyjskiego prezydenta przywódcy Zachodu (ostatnio dzwoniła do niego niemiecka kanclerz Angela Merkel szykująca się do politycznej emerytury) i przestrzegają, że w innym razie trudno im będzie udzielić Tunezji kolejnych pożyczek czy też przełożyć terminy spłaty starych długów.

Herkulesowe zadania

Dziesięć lat po ulicznej rewolucji z czasów Arabskiej Wiosny tunezyjska polityka znalazła się w ślepym zaułku, a gospodarka na najgłębszej w dziejach kraju zapaści. I tak znajdowała się w kiepskiej kondycji, ale gwoździem do trumny stała się epidemia. Zamiast rozwoju i wzrostu, na jaki liczyli Tunezyjczycy, w zeszłym roku zanotowała prawie 10-procentowy spadek. W tym roku zanosi się na kolejny, choć już nieco mniejszy.

Rośnie tylko drożyzna, bezrobocie i publiczny dług, a młodzież ucieka z kraju nie widząc dla siebie w domu żadnej przyszłości. Ekonomiści z Banku Światowego ostrzegają, że jeśli zajęty bez reszty polityką prezydent nie poświęci więcej uwagi gospodarce, Tunezja, jak Liban, stanie się bankrutem.

Cały ten bałagan spadnie właśnie na głowę nowej premier Romdhan, która jako szefowa rządu będzie ponosić całą odpowiedzialność za wszystkie najtrudniejsze i najboleśniejsze decyzje, błędy i porażki. Władzy i niezależności mieć za to będzie mniej niż wszyscy jej poprzednicy, którzy rządzili po Arabskiej Wiośnie, ponieważ po lipcowym „prezydenckim puczu” całkowicie będzie zależeć od widzimisię szefa państwa i swoim nazwiskiem firmować jego poczynania.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej